Bernard Newman Rowerem wokół Bałtyku 1938 Przełożyła Ewa Kochanowska Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Szpieg niepospolity na gorącym uczynku… Imperialny wywiad brytyjski – jakkolwiek w różnych epokach historycznych się nazywał – zawsze był instytucją praktyczną, dyskretną, unikającą rozgłosu i wielce profesjonalną. Przynajmniej pragnął za takową uchodzić i przeważnie mu się to udawało. Może dlatego, że – wbrew obiegowej opinii ukształtowanej przez literaturę i film – mniej (zdecydowanie mniej!) było w nim Bondów, a znacznie więcej cichych podglądaczy i bystrych analityków, czyli profesjonalnych obserwatorów bez licencji na zabijanie. (Takowa, jak się wydaje, to raczej literacka fikcja dla podniesienia wskaźników sprzedaży). Prawdziwy agent wywiadu jest zbyt wiele wart, by kazać mu parać się zabijaniem. Owszem, w stanie wyższej konieczności i ostateczności taki agent potrafi wyeliminować, kogo trzeba – tak został wyszkolony. Ale żaden szef Firmy wywiadowczej celowo nie wepchnie zbierającego informacje lub organizującego ich pozyskiwanie, dobrze zakonspirowanego agenta w karczemną awanturę ani nie każe wymachiwać na ulicach waltherem PPK; za dużo jest on wart… Dlatego w razie konieczności wykonania „mokrej roboty” rozsądne Firmy wynajmują jednorazowo na rynku niezależnych, wyszkolonych, sprawdzonych, zaufanych, dyskretnych „mechaników” o uznanych kwalifikacjach i reputacji, gwarantujących celny strzał bez emocji i ryzyka. Ale to…
Andrzej Stasiuk Rzeka dzieciństwa Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Płynie, wije się rzeczka jak błękitna wstążeczka… Taki lekko spleśniały suchar mi się przypomniał: – Gdzie leży granica między hobby a zajobem? – Na Bugu… Na tej rzece, zdaniem wielu, leży też granica między Europą a Azją. Mentalna, emocjonalna – w tej mierze mówią, że na pewno. Kulturowa – zapewne. Intelektualna – być może. I jakieś jeszcze inne. Nie wiem. Byłem tam parę razy, ale nic ekstremalnego, krawędziowego, granicznego nie widziałem. Oprócz łąk, chęchów, starorzeczy, meandrów. Identycznych na lewym, jak i prawym brzegu. Więc może to tylko takie gadanie. Wieki całe rzeka płynęła przez środek Polski, jaka wtedy była – i żadnych pretensji ani do łączenia, ani do dzielenia czegokolwiek i kogokolwiek nie miała. To znaczy na wschód od jej nurtu, ale jednak nieco dalej, był Wołyń, a na zachód – Lubelszczyzna. Ale to tak dla pamięci, bo wszędzie wokół Polska była, choć nie wszędzie sami Polacy. Ergo: Bug jest rzeką zwykłą polską, a zatem europejską – ale z tych kapryśnych, nieobliczalnych, nieuregulowanych, samodzielnych, wymagających i słabo tolerujących człowiecze zuchwalstwo. Daje i zabiera, zabiera i daje – wedle woli własnej. I lepiej z nim nie polemizować, wykorzystując…
Michael Finkel Złodziej sztuki Przełożyła Maria Borzobohata-Sawicka Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Fatalne zauroczenie? Psychiatrzy i psychologowie zameldowali niedawno, że odkryli nową jednostkę chorobową: coś w rodzaju kulturoholizmu, czyli nałogowego „konsumowania” wytworów kultury i dzieł sztuki, ale mającego nieco inny przebieg i inne objawy niż zwyczajne uzależnienie. Jest to raczej coś w rodzaju „szoku termicznego”, polegającego na tym, że częste tudzież intensywne obcowanie z dziełami sztuki lub wyrobami twórców kultury – czyli tak zwane przebodźcowanie – doprowadza do niewytłumaczalnych, skrajnych zmian behawioralnych. A to ofiara wpada w stupor, a to bywa nadmiernie pobudzona (nawet do fazy agresji bądź autoagresji), a to zachowuje się dalece nieracjonalnie – czasem zgoła zuchwale lub maniakalnie… Zwłaszcza nieprzygotowani na masowe zderzenie ze sztuką uczestnicy zbiorowych wycieczek, przepędzanych przez muzea, bywają poszkodowani przez ten apolliński objaw (tak to sobie roboczo nazwałem…). Syndrom szoku wywołanego intensywnym, bezrefleksyjnym i niekontrolowanym dawkowaniem-obcowaniem ze sztuką może być – zdaniem wielu psychiatrów i kryminologów – okolicznością łagodzącą w wypadku popełnienia przestępstwa pod jego (udowodnionym) wpływem. Jest to zjawisko podobne do opisanej już ponad pół wieku temu przez pewną włoską profesor psychiatrii z Florencji przypadłości trapiącej turystów w tym mieście – trwającego nawet kilka godzin ataku zawrotów głowy,…
Michał Przeperski Dziki Wschód. Transformacja po polsku 1986 – 1993 Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Gdzie drwa rąbią… Doktor Michał Przeperski, historyk z PAN, autor fenomenalnej biografii Mieczysława F. Rakowskiego, badacz dziejów najnowszych, nie przestaje mnie zadziwiać. Rozmachem, zasięgiem perspektywy badawczej i – last but not least – odwagą. Bo tak jak pewnej dozy odwagi wymagało sporządzenie w miarę uczciwej biografii naczelnego redaktora „Polityki”, premiera i ostatniego pierwszego sekretarza Partii rządzącej (a wszystko wbrew krzykliwej propagandzie funkcjonariuszy policji historycznej z IPN) – tak i przygotowanie odcedzonego ze „słusznej” ideologii obrazu polskiej transformacji ustrojowo-mentalnej zapewne nie było wolne od dylematów, które pokonać można było tylko dzięki naukowej rzetelności tudzież śmiałości pewnej takiej – we współczesnych warunkach „ciśnienia” wywieranego przez rozmaite środowiska historyków – śmiałości graniczącej z heroizmem… Przeperski sam urodził się w roku 1986, a więc pierwszym, od którego zakreśla ramy czasowe swej „monografii”, przeto w sposób oczywisty sam świadomie nie przeżył (jako uczestnik czy choćby tylko świadomy rzeczy obserwator) ani jednego dnia z tych dwu i pół tysiąca dni, o których pisze. Co oznacza, że wykonał gigantyczną reserczerską robotę, bo własnej pamięci nie miał, a odwoływanie się do rodzinnej mitologii familii Przeperskich to jednak zbyt mało. No…
Pablo Trincia Diabły z Bassa Modenese Przełożył Tomasz Kwiecień Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Trujące szaleństwo… Włoski wymiar sprawiedliwości nie przestaje mnie zadziwiać, wprawiać w zakłopotanie (czyli: jak to możliwe w XXI wieku?) i w końcu – w gniew. Choć nie jestem Włochem ani w żaden inny sposób nie podlegam tamtejszej jurysdykcji, ani się nie wybieram… To już druga w ciągu niespełna roku książka, która wpada mi w ręce, a dotyczy włoskiej jurysprudencji. A ściślej: jej wynaturzeń i osobliwej degrengolady. „Potwora z Florencji” Douglasa Prestona i Maria Speziego rekomendowałem w tym blogu 29 sierpnia 2023 roku. To reportaż relacjonujący długotrwałe, niefortunnie i nieumiejętnie prowadzone śledztwo w sprawie domniemanego seryjnego mordercy, do tego śledztwo nacechowane osobliwymi przesądami i idiosynkrazjami urzędników wymiaru sprawiedliwości, ulegających nieprawdopodobnym teoriom spiskowym oraz potrzebie silnego tzw. parcia na szkło. Myślałem, że już niczym podobnym mnie la bella Italia nie zaskoczy. Byłem w błędzie. Książka Pabla Trincii „Diabły z Bassa Modenese” jest o wiele bardziej okrutna i przerażająca., chociaż nie ma w niej stosu trupów ani wiader krwi (poza wyobrażonymi)… Wspólny dla obu historii jest aspekt satanistyczny (we Włoszech, nie wiedzieć czemu, traktowany superpoważnie). Ale w „Diabłach…” o ich dramatycznej wymowie decyduje udział dzieci…
Bernard Newman Rowerem przez Polskę Ludową Przełożyła Ewa Kochanowska Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Bond pedałuje po słowiańskiej głuszy… Od czasu gdy pisarz angielski Jerome Klapka Jerome wydał (w 1889 roku) książeczkę „Three Men in a Boat (To say nothing of the Dog)” – czyli fenomenalnych, wznawianych do dziś z sukcesami „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” – każdy kawałek prozy autorstwa dowolnego poddanego Brytyjskiej Korony (jeśli tytuł ma czytelne na pierwszy rzut oka konotacje wędrownicze) jest z góry podejrzewany o pokrewieństwo z dziełem tamtego genialnego humorysty. Polski tytuł książki Bernarda Newmana sugeruje takie gatunkowe podobieństwo (angielski nie – to „Portrait of Poland”), ale tylko dlatego, że jest kontynuacją dwóch poprzednich relacji Newmana, gdy to – zwłaszcza w czasie akcji tej pierwszej, w roku 1934 – istotnie jakoś tak poruszał się po drogach i bezdrożach Polski… „Rowerem przez II RP” naprawdę ma wiele autentycznych welocypedowych sekwencji. W roku 1945 już nie było tak łatwo, a w 1958 autor jeździł przeważnie koleją. Mimo to wydawca zdecydował się pozostawić nieszczęsny rower w tytułach (dla zachowania łączności całego cyklu), co sugeruje nieco lżejszy, może nawet przygodowo-humorystyczny aspekt główny zawartości dzieła. Ot, jowialny angielski gentleman w tweedowej marynarze…
Antony Beevor Ardeny 1944 Przełożył Andrzej Goździkowski Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Ostatni zryw, ostatnia szansa, ostatnie lanie… Historycy zajmujący się II wojną światową – niezależnie od kraju pochodzenia, opcji ideologicznej, przynależności do konkretnych, czasem przeciwstawnych zupełnie „szkół historycznych”, afiliacji do osobnych tendencji interpretacji źródeł i w końcu do różnych obozów politycznych (tak bywa; obiektywizm naukowy historyków zajmujących się przełomowymi dla dziejów cywilizacji zdarzeniami, często bywa ofiarnie składany na ołtarzach „prawdy czasu”) – w zasadzie zgodnie uważają, że zimowa (grudzień 1944 – styczeń 1945) ofensywa Wehrmachtu w Ardenach raczej nie była dobrym pomysłem, zgodnym z regułami sztuki wojennej i nagromadzonymi dotąd doświadczeniami operacyjnymi oraz planistycznymi, a jej zamysł strategiczny nie odznaczał się finezją ani przenikliwością (rzucimy ze dwie armie pancerne przez górki szpicą w kierunku na Antwerpię – dopóki starczy paliwa, a potem się zobaczy: może nawet uda się wypchnąć Brytyjczyków z wojny…). Więcej w tym pomyśle było straceńczej desperacji przypartego do muru (do granicy Niemiec znaczy…) przegrywającego hazardzisty, nie liczącego się z siłami przeciwnika ani informacjami wywiadu – niż chłodnego namysłu militarnych profesjonalistów, planujących efektywnie odwrócić los kampanii przy użyciu pozostających do dyspozycji sił i środków. I to się musiało tak skończyć, aczkolwiek część…
Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji Przełożyła Kaja Gucio Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Piąty wymiar? Wymiar sprawiedliwości… Jeśli zdecydujecie się na lekturę – a całą swą reputacją zaręczam, że bardzo warto! – w miarę postępów tejże lektury zacznie ogarniać was zdumienie, acz po malućkiej chwili wypierane przez niedowierzanie, poczucie abstrakcyjnego absurdu, udziału w czymś nieprawdopodobnym, irracjonalnym, idiotycznym zgoła, by nie rzec – kretyńskim. Maestro Franz Kafka nie miałby pojęcia, czym być może ekstremalne wypiętrzenie jego własnych kafkowskich klimatów – sam nie dałby rady zabrnąć tak daleko i tak wysoko, jak niektórzy bohaterowie i protagoniści „Potwora z Florencji”. Mam wykształcenie prawnicze, ale starej daty i w zasadzie praktycznie nieużywane – a więc w sumie sporo po upływie terminu przydatności do spożycia. Mimo to żywię zasadne podstawy, by mniemać, że przynajmniej kilka reguł i znaczeń zaczerpniętych z prawa rzymskiego (dzięki nieodżałowanym preceptorom – profesorowi Cezaremu Kunderewiczowi oraz doktorowi i przyjacielowi Tomkowi Fijałkowskiemu) – tkwi w mym systemie wartości na stałe i na zawsze. Problem wszelako w tym, że pryncypia owe tyczą się prawa materialnego cywilnego i takiegoż procesu. Rzymskie prawo karne i stosowna dlań procedura kołaczą się w pamięci mgławicowo – już to jako system przysięgowo-kontrprzysięgowy,…
Sylvain Tesson Lato z Rimbaudem Przełożyła Agata Kozak Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Podeszwy z wiatru Szczęśliwa Francja… Gdy rodzi się tam poeta (a owi rodzą się tamże licznie nad wyraz), to chociaż raz może być geniusz, co wszystko powie i napisze na nowo – nie za, nie przeciw, nie obok, nie zamiast – ale od początku, na surowym korzeniu, jak gdyby nigdy nic, nie bacząc na historię oraz imponderabilia. 20 października 1854 roku urodził się właśnie ktoś taki – w Charleville (po połączeniu się z sąsiednim miasteczkiem, dziś znane jako Charleville-Mézières) w Ardenach, nad Mozą akurat. Ale mógł gdziekolwiek; a samo Charleville nie ma tu żadnego znaczenia wobec aktu narodzin poety. Arthur Rimbaud… Tak wielki, że od czasów Franciszka Villona nie ma go z kim porównać – chyba że z Charlesem Baudelaire’em. W innych ważnych językowych „hemisferach” – anglosaskiej, niemieckiej, luzytańskiej, hiszpańskiej, rosyjskiej, arabskiej czy chińskiej – próżno szukać kogoś podobnego (chociaż nie zniechęcam – szukajcie, może znajdziecie). Może w anglosaskiej Yeats i Eliot, może w rosyjskiej „Jebłokowa” – gdyby udało się w jedno skleić Jesienina, Błoka i Achmatową… Rzecz nie w tym jednak, by Rimbauda sklasyfikować i posadowić na należnym mu miejscu…
Marcin Kącki Chłopcy. Idą po Polskę Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Gówniarze maszerują… Nie wiem, jaki jest realny udział konfederastów (i pobrzeżnej ich otoczki rozmaitego sortu – od faszystów po „tylko” genetycznych antysystemowców) w całej populacji potencjalnych posiadaczy czynnego i biernego prawa wyborczego w Polsce. Mam tu na myśli wyłącznie „twardych” konfederastów, czyli jądro owej formacji – konfederastów holistycznych, znaczy całościowych: konserwatywnych, fanatycznych, arcykatolickich, szowinistycznych, ksenofobicznych, mizoginistycznych w każdym z aspektów swej intelektualnej (choć boję się, czy to nie jest nadużycie: pospołu konfederaści i intelekt?) struktury programowej. Nie biorę pod uwagę „konfederastów miękkich”, pobierających na sztandary i transparenty po jednym hasełku programowym, wedle własnych potrzeb – na przykład to o obniżeniu podatków aż do zera, albo totalnym zakazie aborcji czy zniesieniu rozwodów. Nie, takich farbowanych konfederastów wykluczam z rachunku, chociaż to realnie istniejące głosy wyborcze. W celach zliczeniowych – jak mniemam – można przyjąć że tych twardzieli o ustalonych poglądach, nie oddalających się koniunkturalnie od ortodoksyjnego faszystowsko-nacjonalistyczno-katolickiego trzpienia, jest może ze dwa, góra trzy procent populacji mającej głos i mogącej takowego użyć… No to dlaczego w czasach przedwyborczych ekstremistom i innym antysystemowcom tudzież nieregularnym, ochotniczym formacjom politycznym poparcie skacze do dziesięciu procent? Czy to zagadka…
Maciej Robert Rzeki, których nie ma Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Hydrologia pamięci Od jednej z tych rzek – nie-rzek, wzmiankowanych przez Macieja Roberta, mieszkam w Łodzi już sporo ponad pół wieku – w oddaleniu stu, może dwustu metrów. A więc praktycznie na skraju dawnej doliny rzecznej, z czasów przedindustrialnych, gdy sporej wielkości ciek wodny zuchwale i potoczyście płynął sobie tzw. dolnym biegiem przez grunta rządowe przy wsiach Wólka i Rokicie, by niebawem zasilić wody znacznie większego Neru. Rzeka nazywa się Jasień (rodzaju męskiego – ten Jasień…) i jest jedną z tych dwóch (ta druga nazywa się Łódka) najważniejszych rzek-weteranek, bez których nie byłoby ani mojego miasta, ani centrum przemysłu włókienniczego, którym moje miasto nagle się stało i po niespełna dwustu latach jeszcze bardziej nagle być przestało. O ile jednak obfitość wód rzecznych na wiślano-odrzańskim wododziale w środku ziem Królestwa Polskiego była jakimś istotnym argumentem podczas narodzin miasta i jego biznesowego przeznaczenia, o tyle ta sama „obfitość” wód (w tzw. międzyczasie zamieniona w stan bliski parametrom pustynnym) nie miała już żadnego wpływu na gwałtowną, morderczą degradację miasta i jego powolne konanie (notabene zabójcy chodzą na wolności, ale to temat na inne opowiadanie…). Więc rzeki, nad którą…
Dariusz Joński i Michał Szczerba Wielkie żniwa. Jak PiS ukradł Polskę Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 But w drzwiach czy daremny trud? Spisane będą czyny i rozmowy… Przestroga wielkiego Wieszcza Czesława już ponad siedemdziesiąt lat funkcjonuje w polskiej przestrzeni publicznej, ale rzadko – zbyt rzadko! – zamieniała się w realny, prawdziwy kamień, ciśnięty w środek debaty. Nawet gdy komuś się chciało „spisywać czyny i rozmowy”, to i tak nikt nie chciał tego czytać… Owszem: raporty specjalnych komisji, tajne przemówienia do zaufanych towarzyszy, bulwersujące wyznania i zeznania zdrajców, konwertytów i uciekinierów, białe księgi, czarne księgi, odtajnione akta służb wszelakich, teczki, donosy, podsłuchy, raporty z inwigilacji, stosy korespondencji, dokumenty gromadzone w tajnych kancelariach, kompromaty i fantazmaty – to wszystko naprawdę istniało i nadal istnieje. Ba – jest niewyczerpaną pożywką dla hordy policjantów historycznych, strażników świętego ognia tudzież moralistów zdalnych, czyli zajmujących się cudzymi walorami etycznymi, a pomijających własne moralne kwalifikacje do czegokolwiek… Ale cała ta papierowa „góra hańby”, rozdrapywana z równą zaciekłością przez rzeczników ofiar, wolontariuszy triumfującej ideologii, koniunkturalnych ścierwojadów oraz archiwalnych mend, to temat na inne opowiadanie. Nie to Poeta miał na myśli, pisząc „Który skrzywdziłeś…” A co miał? Nie grzebanie w starych papierach i obciążanie…
Sylvain Tesson Duch śniegów Przełożyła Anna Michalska Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2021 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Irbis – miłosne zaklęcie francuskiego włóczykija… Pantera śnieżna (Panthera uncia), zwana też irbisem (słowo pochodzi zapewne z któregoś z języków turkijskich albo jednego z licznych dialektów tybetańskich; zważywszy na zbitkę -rb- stawiałbym raczej na pochodzenie turkijskie…) jest drapieżnikiem z rodu kotowatych, skrajnie zagrożonym wyginięciem. Tam, gdzie jest panter macierzysta kraina, czyli w Tybecie i górach otaczających ten płaskowyż, żyje ich nie więcej niż pięć tysięcy; w ogrodach zoologicznych nie więcej niż 200 – 300 osobników. To znaczy, że jeszcze jedno, góra dwa pokolenia człowiecze i nikt już nie zobaczy irbisa na wolności, w jego naturalnym biotopie. Za szkodnika uważają go hodowcy jaków, a wyznawcy tzw. medycyny chińskiej za cenne źródło surowców leczniczych. A zatem los śnieżnej pantery wydaje się być przesądzony… Więc skoro tak, to trzeba tam pojechać, by zobaczyć panterę w jej ojczystych śniegach. Sylvainowi Tessonowi takiego zaproszenia dwa razy powtarzać nie trzeba. Choć ostatnio, po upadku z fasady pewnego budynku w Grenoble, jego skłonności do awanturniczych wypraw z powodów medyczno-fizjologicznych wyraźnie zmalały, No cóż, jak ktoś miał takie osobliwe hobby – mógł się spodziewać. Trzeba bowiem wiedzieć, że poza pasją…
Dawid Krawczyk Cyrk polski Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021 Rekomendacja: 6/7 Ocena okładki: 4/5 Cena strachu Tytuł tego starego francuskiego thrillera (w stylu noir i bez happy endu – ma się rozumieć) z Yvesem Montandem natrętnie mi się przypominał raz po raz w trakcie lektury reportażu Krawczyka. Tak, transportowanie ładunku nitrogliceryny zdezelowaną ciężarówką po południowoamerykańskich bezdrożach narzuca się samo jako metafora skracająca, kondensująca, lapidarnie podsumowująca wysiłek reportera usiłującego nadążyć za trzema niedawnymi kampaniami wyborczymi, które w ciągu roku przeorały nasz kraj niezgorzej. Prawie jak pandemia… No i przyznać muszę, że zawodowym czytelnikiem będąc, nigdy dotąd podczas czytania najgorszych nawet horrorów uczucia strachu nie doznałem. A podczas lektury „Cyrku polskiego” – tak… I to był strach egzystencjalny – z powodami, pobudkami i przesłankami całkowicie realnymi, spoza obszaru emocji czy imaginacji. Niemal fizycznie czułem, jak coś wzbiera za moimi plecami, coś, co czochra resztki owłosienia, rzuca cień i nie znika, gdy się gwałtownie odwrócisz. Przeciwnie; tkwi tam nadal, mordę szczerzy i bezczelnie się śmieje, żre kiełbachę z grilla, popija ciepłym napojem piwo- lub sokopodobnym, szcza pod murem i wrzeszczy Polskę na różne sposoby oraz przez wszystkie przypadki… Ludzie – po lekturze Krawczyka skonstatowałem, że ja nie boję się o Polskę i Polaków, ale…
Antonio Scurati M. Syn stuleciaPrzełożyła Alina Pawłowska-Zampino Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2020 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Pięść jest syntezą teorii, czyli krzepkie narodziny faszyzmu… Gdy 29 kwietnia 1945 roku grupa specjalna włoskiego ruchu oporu (włoski ruch oporu – wydaje się wam, że to oksymoron, ale w tym przypadku na pewno nie; to była masowa i zdeterminowana akcja ludowa…) o zabarwieniu raczej komunistycznym przywiozła do Mediolanu z nieodległej wioski Giulino di Mezzegra zwłoki rozstrzelanego dzień wcześniej Benita Mussoliniego i towarzyszącej mu w nieudanej ucieczce do Szwajcarii kochanki Claretty Petacci – postanowiono definitywnie i spektakularnie zakończyć epokę faszystowską, wystawiając ciała na widok publiczny, by dać obywatelom czytelny i widoczny sygnał kierunku i siły nadchodzącej zmiany. Zwłoki powieszono – za nogi – na ażurowym zadaszeniu stacji benzynowej (bodajże koncernu Esso) na Piazzale Loreto. Mediolańczycy, którzy kilka dni przedtem owacyjnie oklaskiwali swego wodza podczas histerycznego przemówienia (ostatniego w karierze i życiu…) w Teatro Lirico, szukając nadziei i otuchy w jego „ojcowskich” patriotycznych sloganach, teraz dawali wyraz swemu słusznemu oburzeniu i niekontrolowanej radości z powodu końca epoki – niekontrolowanej do tego stopnia, że powieszone na pokaz zwłoki prędko trzeba było usunąć w obawie przed dzikimi ekscesami profanacyjnymi, niegodnymi w tak cywilizowanym mieście… No cóż –…