Guillaume Musso Zabawa w chowanego Przełożyła Joanna Prądzyńska Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 Życie pisarza na szwank kto naraża… Czy młody stosunkowo autor osiemnastu powieści popularnych (w sensie ścisłym, gdy idzie o nakłady i przekłady – oraz w sensie ogólniejszym, gdyż z całą pewnością należą do literatury z gatunku pop) – spisanych w nader nowoczesnym stylu narracji kryminało-obyczajówek z elementami fantastyki, tudzież przede wszystkim modnych – zarazem może być dupkiem? Jakby tu powiedzieć? Nie powinien, ale może, niestety… A wszystko dlatego, że postanowił zgłębić tajemnice pisarstwa – a w tym zdobyć świętego Graala całej literatury – nie tylko popularnej, czyli posiąść istotę duchowej (i innej takoż) koniunkcji pisarza z jego bohaterem. Musso zakłada, Musso przeczuwa, że długotrwałe akty spirytualnego obcowania twórcy z tworzywem inicjują coś w rodzaju znanego z dociekań cybernetycznych i innych dotyczących teorii działania systemów – na przykład inteligencji (nie tylko sztucznej) – sprzężenia zwrotnego. Zjawisko to, znane obecnie pod krótszą i lepiej brzmiącą z angielska nazwą feedback, pojawia się w procesie twórczym wtedy, gdy produkt końcowy (znaczy bohater) osiąga taką gęstość (psychiczną przede wszystkim), że sam zaczyna „nadawać” sygnały zwrotne w kierunku początkowym procesu twórczego, jakby inicjując czy wybierając, preferując określone, konkretne sposoby…
Natascha Lusenti Wszystkie barwy marzeń Przełożyła Monika Woźniak Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Kamienica złamanych serc To jest fenomenalna lektura… A ta kamienica stoi gdzieś w Mediolanie (ale nie wiem tego na pewno; w każdym razie w mieście z tramwajami, więc może być też Turyn albo na przykład Bolonia) i ma srebrzystozielone framugi okien. I pięć pięter. Więc gdy taką zobaczycie… Ale w celu ostatecznej identyfikacji trzeba jeszcze zerknąć na tablicę ogłoszeń przy schodach. Czemu? Bo to jedyna w mieście tablica z inseratami wspólnoty mieszkaniowej, dotknięta rąbkiem peplosu którejś z apollińskich Muz. Która z nich zajmuje się felietonem-przypowiastką filozoficzną? Ten gatunek literatury chyba mieści się w kompetencjach Kalliope… Ingerencja Muzy (przyjmijmy, że to istotnie była wspomniana Kalliope) w materię zawartości tablicy ogłoszeń w kamienicy ze srebrzystozielonymi framugami miała miejsce dlatego, że Lisa, przyjaciółka Emilii, wyjechała na rok do Teksasu, ale mieszkanie, które wynajmowała w rzeczonej kamienicy ze srebrzystozielonymi framugami, miała już opłacone na rok z góry, z mocną opcją prolongaty umowy. Więc po co miałoby stać puste? Z kolei Emilia, przyjaciółka Lisy, zaliczyła mały życiowy sztorm, straciła posadę w firmie badań rynku i zerwała się z kotwicy spokojnej egzystencji; fala wyrzuciła ją – bezrobotną i bez…
Sylvain Tesson Duch śniegów Przełożyła Anna Michalska Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2021 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Irbis – miłosne zaklęcie francuskiego włóczykija… Pantera śnieżna (Panthera uncia), zwana też irbisem (słowo pochodzi zapewne z któregoś z języków turkijskich albo jednego z licznych dialektów tybetańskich; zważywszy na zbitkę -rb- stawiałbym raczej na pochodzenie turkijskie…) jest drapieżnikiem z rodu kotowatych, skrajnie zagrożonym wyginięciem. Tam, gdzie jest panter macierzysta kraina, czyli w Tybecie i górach otaczających ten płaskowyż, żyje ich nie więcej niż pięć tysięcy; w ogrodach zoologicznych nie więcej niż 200 – 300 osobników. To znaczy, że jeszcze jedno, góra dwa pokolenia człowiecze i nikt już nie zobaczy irbisa na wolności, w jego naturalnym biotopie. Za szkodnika uważają go hodowcy jaków, a wyznawcy tzw. medycyny chińskiej za cenne źródło surowców leczniczych. A zatem los śnieżnej pantery wydaje się być przesądzony… Więc skoro tak, to trzeba tam pojechać, by zobaczyć panterę w jej ojczystych śniegach. Sylvainowi Tessonowi takiego zaproszenia dwa razy powtarzać nie trzeba. Choć ostatnio, po upadku z fasady pewnego budynku w Grenoble, jego skłonności do awanturniczych wypraw z powodów medyczno-fizjologicznych wyraźnie zmalały, No cóż, jak ktoś miał takie osobliwe hobby – mógł się spodziewać. Trzeba bowiem wiedzieć, że poza pasją…
Mariana Leky Sen o okapi Przełożyła Agnieszka Walczy Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2021 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Raport oniryczny z krainy Jasia i Małgosi Oh, du schöner Westerwald!Über Deine Höhen pfeift der Wind so kalt (początkowe wersy refrenu popularnejpieśni marszowej Wehrmachtu) Bracia Jakub i Wilhelm Grimmowie urodzili się w Hesji, w mieście Hanau, tuż przy wschodnim skraju niewysokiego, ale długiego, zalesionego pasma wzgórz Westerwald. Bracia Grimmowie pisali bajki (a może tylko spisywali, jak to czynią etnografowie…). Bodaj najsłynniejsza z ich historyjek to „Hänsel und Gretel” (czyli po spolszczeniu „Jaś i Małgosia”) – dzieje się w lasach Westerwaldu właśnie. Pewien drwal owdowiały, z dwójką dzieci, wziął sobie kolejną kobietę, a ta namówiła go, by dzieci – dla oszczędności, bo życie takie jest kosztowne – w lesie porzucił. Biedactwa tułały się, aż trafiły na chatkę, zbudowaną z chleba i pierników. Gdy trochę podjadły, właścicielka tej osobliwej pułapki, wredna skądinąd czarownica, uwięziła maleństwa, by je jeszcze podtuczyć, upiec i smacznie zjeść. Na szczęście sprytne dzieciaki sfajczyły babę w jej własnym piecu, zabrały z chatki trochę zamelinowanej biżuterii niewiadomego pochodzenia, odnalazły drogę do domu. A tam macocha wyzionęła już ducha, tatko się ucieszył i odtąd wszyscy żyli długo i szczęśliwie… I od czasu…
Tim Weaver Nie wiesz, kim jesteś Przełożył Łukasz Praski Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 Kamera widzi wszystko – a czasem więcej… Z czasów, gdy pracowałem w telewizji, dwie rzeczy pozostały mi na resztę życia. Pierwsza to umiejętność myślenia obrazem – to taki stan, gdy dowolny dylemat intelektualny pojawia się w głowie szybciej jako obraz niż opisujący tenże dylemat ciąg słów. Druga rzecz to przekonanie, że obiektyw kamery filmowej i za jego pośrednictwem ostatecznie taśma światłoczuła są najwierniejszymi rejestratorami rzeczywistości – obrazu i ruchu; same z siebie nie kłamią – rysują, zapisują to, co jest naprawdę i robią to niepodważalnie. Tak jak jest. Dopiero później przekonałem się, co z obrazem potrafi zrobić oko, ręka i głowa operatora – z małą pomocą kilku urządzeń optyczno-mechanicznych (optoelektroniki jeszcze wtedy nie wdrażano…). A zaraz potem zbadałem niektóre podstawowe tajniki montażu (ręczna gilotynka, przezroczysta taśma klejąca typu scotch, nożyczki – bardziej wyrafinowanych narzędzi nie używano). To była epoka telewizyjnego dziennikarstwa na czarno-białej taśmie filmowej (używaliśmy profesjonalnych wyrobów marki agfa gevaert), robionego ręcznymi kamerami filmowymi arriflex 16 mm; kolega W. Ł. miał aparat o numerze seryjnym 48 (lub 84 – nie pamiętam już dokładnie), a więc zapewne najstarszą na świecie używaną wtedy…
Luis Sepulveda Koniec historii Przełożyła Joanna Branicka Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2021 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Nie spoczniemy, nim dojdziemy, czyli la lucha continua Jest takie słynne zdjęcie – jedna z ikon XX wieku: w półotwartych solidnych odrzwiach stoi grupka młodzieńców w cywilnych garniturkach typowych dla mody lat 70.; w rękach mają AK-47, wszyscy zadzierają głowy i patrzą w niebo. W środku grupki stoi starszy pan w marynarce narzuconej na jakiś fikuśny nieformalny sweterek, na głowie ma wojskowy hełm, trochę zawadiacko przekrzywiony i niezapięty. Też trzyma kałasznikowa, też patrzy w górę… Wygląda troszkę groteskowo, ale cała scena to kluczowy moment jednego z większych i ważniejszych dramatów politycznych ubiegłego stulecia. Akcja uchwycona na zdjęciu toczy się 11 września 1973 roku w Santiago de Chile, przed wejściem do pałacu prezydenckiego La Moneda – a ten starszy pan to legalny prezydent Republiki Chile – doktor Salvador Allende Gossens – właśnie obalany przez puczystów (popieranych, niekoniecznie całkiem dyskretnie, przez CIA i znanego amerykańskiego prezydenckiego doradcę Henry’ego Kissingera, który 12 dni po zamachu, jakby w nagrodę, został sekretarzem stanu USA) pod wodzą niejakiego Augusto Pinocheta – generała tamtejszej armii i jednego z największych zbrodniarzy drugiej połowy XX wieku. Wszyscy patrzą w niebo, bo…
Kristina Sabaliauskaite Silva rerum Przełożyli Izabela Korybut-Daszkiewicz, Kamil Pecela Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020-2021 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Skąd Litwini wracali? „(…) – Z nocnej wracali wycieczki, wieźli łupy bogate, w zamkach i cerkwiach zdobyte.” Adam Mickiewicz, „Konrad Wallenrod” W poszukiwaniu tożsamości i korzeni do niej pasujących można zajść daleko; niektórzy nawet mniemają, że można i za daleko… Litwinka Kristina Sabaliauskaite (z polskim rodowodem, czego nie ukrywa; Sabaliauskaite to po prostu panna Sobolewska, jak mniemam…) poszła wstecz. Ale nie za daleko, jakby można przypuszczać – nie do popularnej wśród pisarzy (ze względu na rozmach, legendy, symbolikę oraz konsekwencje historyczne) epoki pół-mitycznego Mendoga, Giedymina, braci Olgierda i Kiejstuta czy ich synów – kuzynów Witolda i Jogajły. Nie – Sabaliauskaite cofnęła się „tylko” do drugiej połowy wieku XVII i potem w wiek XVIII. I to po co? W poszukiwaniu mitu założycielskiego? W każdym razie wróciła z tego wypadu z osobliwą materią literacką, w sam raz stosowną do złożenia wielkiej powieści historycznej. Tetralogii (tak zapowiadają wydawcy…) „Silva rerum” – na razie tylko okrojonej do postaci i rozmiaru trylogii, bo na tom ostatni musimy u nas chyba trochę poczekać… Ale na razie jesteśmy u początków historii… Głównych bohaterów panna Sabaliauskaite przedstawia nam gdzieś tak w…
Laurent Binet Cywilizacje Przełożył Wiktor Dłuski Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Historia przenicowana Sto z okładem lat temu przyzwoity łódzki krawiec – jeden z tych, co to ich Tuwim reklamował w nieśmiertelnych „Kwiatach polskich”: „I ten sterczący głupio Savoy,/ i wyfioczone przekupki,/ i szyld odwieczny: „Mużskij partnoj, onże madam i pszerupki” – chociaż w zasadzie utrzymywał się z trzeciego członu tego szyldu, czyli przeróbek, każdą propozycję operacyjnego przedłużenia życia wykwintnemu garniturkowi kwitował skrupulatną auskultacją, a wyroki po niej były nieodwołane i poza dyskusją. Jeżeli zakwestionowany łach pochodził z Brzezin – „starozakonnego” zagłębia konfekcyjnego na skalę europejską – o przeprowadzeniu zabiegu tzw. nicowania nie mogło być mowy; profesjonalna duma i uczciwość nie pozwalały. Ale im dalej od Savoyu i tamtego szyldu… Na przedmiejskich uliczkach rozliczni mistrzowie igły gotowi byli za niewygórowaną opłatą dowolny ciuch przerobić na „brylant, no istny cud” – niechby on sobie nawet był i z Brzezin… Taaa, nicowanie to stary koncept. Czyli zszywanie na nowo z prawej na lewo, z lewej na prawo, by teraz popracowała druga strona, dotąd skryta pod podszewką… W obrębie krawiectwa ręcznego, przy odrobinie fachowości, mogło to nawet dawać znakomite rezultaty, nie od odróżnienia od oryginału. Ale w innych dziedzinach?…
Lucia Berlin Wieczór w raju Przełożyła Dobromiła Jankowska Grupa Wydawnicza Foksal – wydawnictwo wab, Warszawa 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Dyskretna nuta chanel numer pięć… Wszystkie ciotki przylatujące z Ameryki ciągnęły za sobą smużkę tego zapachu. Flakony kupowały w strefach wolnocłowych w Idlewild (lotnisko bardziej znane jako Kennedy Airport…) na O’Hare, waszyngtońskim Dullesie czy Hartsfield w Atlancie, jak już się odprawiły za żelazną kurtynę. Kupowały number five, bo „nosiła” go sama Marilyn Monroe, a w obliczu podróży za ocean i spotkania z familiantami ich własne kosmetyki z supermarketu Searsa wydawały się nagle jakieś prostackie. Jedna tylko ciotka intensywnie pachniała jackiem daniel’sem i tłumaczyła, że boi się latać… Ciociu – niepotrzebnie; i tak wiedzieliśmy, jak to było naprawdę… Zresztą i ona nosiła chanelkę w torebce ze skóry aligatora. Lektura opowiadań Lucii Berlin przypomniała mi tamte zapachy. Burbon i chanel, chanel i burbon. I saksofonowe solówki Coltrane’a. I smak coca-coli tudzież solonych peanuts. I terkot wyszczerbionego, ale wciąż ostro golącego remingtona. I magazyn ilustrowany „Ameryka” na błyszczącej, białej jak śnieg, pachnącej kredzie. I „Rio Bravo” oglądane w kinach na przedmieściach po raz piętnasty czy tam dwudziesty (bo koleżanka z klasy kochała się w Rickym Nelsonie i potrzebowała eskorty, a zobowiązania towarzyskie…
Mario Vargas Llosa Burzliwe czasy Przełożyła Marzena Chrobak Wydawnictwo Znak, Kraków 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Banany lepiej rosną, gdy jest cicho… – Ćwiarteczkę gwatemali drobno zmielonej proszę… Takim hasłem z użyciem słowa „gwatemala” posługuję się najczęściej, gdyż to nasz domowy ulubiony gatunek kawy – niby pospolita i niespecjalnie droga arabica, ale z charakterem (bo uprawy głównie w górach…); ma naturalny aromat i moc niepospolitą, zwłaszcza świeżo po zmieleniu, a nieodzowny kwaskowy posmak – wielce dyskretny. No i ta płynąca nie wiem skąd łagodność na podniebieniu (czyli palatalna – jak mawiają kiperzy…). Najlepsza do nabycia w sklepach firmy Tchibo – z obrazkiem okazałego tukana na paczce; a ćwiarteczka, czyli 250 gramów, bo większy zapas szybko zwietrzeje, nawet schowany w lodówce… I tyle mam Gwatemali w życiu codziennym. Oczywiście pamiętam nazwisko Jacobo Arbenz, wiem, co to było United Fruit Company oraz co w tym wszystkim robiła Centralna Agencja Wywiadowcza – czyli znam ten najważniejszy we współczesnych dziejach Gwatemali epizod – choćby w zarysie. A to dzięki fundamentalnej, monumentalnej i nieocenionej „Ciekawej historii ONZ” Edmunda Jana Osmańczyka, wydanej przez „Iskry” w 1965 roku. Jasne, powiecie od razu, że to propagandowa agitka komunistyczna, służąca wykazaniu wyższości rzeczonego ustroju nad wrednym imperializmem. Oczywiście,…
AJ Pearce Droga pani Bird Przełożyła Katarzyna Makaruk Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Rewolucja panny Emmeline pod bombami No, no – bez przesady z tą rewolucją! Nie ma tu mowy o żadnej ruchawce społeczno-politycznej w celu zdobycia władzy, do tego ruchawce silnie bombardowanej przez wraże eskadry starego reżimu. Słówka „rewolucja” pozwoliliśmy sobie użyć w kontekście znacznie łagodniejszym niż gwałtowna zmiana stosunków społecznych i politycznych, z użyciem metod zbrojnych i radykalnych, w środkach niezbyt przebierających. Idzie mianowicie o rewolucję obyczajową… W zasadzie bezkrwawą, tyle że wywracającą na nice poglądy i zasady moralne – co też prowadziło do ofiar, jeno w warstwie raczej symbolicznej (bez potrzeby organizowania pogrzebów). Od chwalebnego końca epoki wiktoriańskiej Wielka Brytania doznała kilku poważnych wstrząsów natury obyczajowej. Już wojna światowa (zwana później pierwszą – nie bez powodu…) wymusiła zmiany w traktowaniu kobiet, które u zaprzeszłych liderek wiktoriańskiej opinii publicznej wywoływały spazmy, histerie i gwałtowne reakcje organizmu. Daleko było do równego traktowania obu płci (traktowania się nawzajem – powiedzmy otwarcie, bo przecież nie chodziło o równe traktowanie przez kogoś trzeciego, arbitra jakowegoś…), ale doszło do poważnych wyłomów w wiktoriańskich fortyfikacjach. Potem przyszła walka o prawa wyborcze kobiet (zrównane z męskimi dopiero w 1928 roku) i…
Etgar Keret Usterka na skraju galaktyki Przełożyła (z hebrajskiego!) Agnieszka Maciejowska Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Eksport drobnicy Być od wielu lat mistrzem świata w dziedzinie krótkiej formy fabularnej i starać się co jakiś czas podnosić poprzeczkę – nie po to, by konkurenci sromotnie odpadli, ale by sam mistrz miał trochę pod górkę i kawałek satysfakcji z prolongaty swego mistrzostwa… No, to doprawdy jest wyrafinowana formuła uczestnictwa w życiu publicznym. Dozwolona tylko dla najlepszych z najlepszych. Ekskluzywna. Jeśli weźmiecie do ręki nowy tom opowiadań Etgara Kereta, nie zaczynajcie lektury od początku, ale od środka – a konkretnie od tekstu zatytułowanego „Grzyb” – wtedy być może zrozumiecie, o co chodzi z tym podnoszeniem poprzeczki, samodoskonaleniem się, konkurowaniem z samym sobą. Oto Keret po latach posługi literackiej zorientował się, że w zasadzie jest Bogiem, Stwórcą, Dawcą – na małą skalę, ale jednak… W rzeczywistym życiu, jeśli napotykasz jakieś nieszczęście, wzruszasz ramionami i idziesz dalej. Co najwyżej wznosisz oczy do nieba, sygnalizując Odpowiedzialnemu, jaki masz stosunek – tym razem przesadziłeś, o Najwyższy (jeżeli istniejesz…). W literaturze tak nie skwitujesz nieszczęścia – ty je wymyśliłeś, ty jesteś odpowiedzialny i musisz być gotów do odpowiedzi na pytanie – dlaczego? Bez wykrętów….
Patrick Deville Taba-Taba Przełożył Jan Maria Kłoczowski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Ruchawka na małą skalę? Historia przeciętnej drobnomieszczańskiej (ale z aspiracjami) prowincjonalnej rodziny francuskiej w ciągu ostatnich – powiedzmy – stu pięćdziesięciu lat, to zapis udziału w aktach powszechnego tumultu, zmieszany z manifestacjami potrzeby dobrobytu i pragnienia stabilizacji. Z jednej strony historia gwałtem swoje, z drugiej – Francuz wbrew wszystkiemu w poszukiwaniu świętego spokoju… Historia przeciętnej drobnomieszczańskiej rodziny francuskiej to patchworkowa mozaika obowiązków, potrzeby przetrwania i pragnienia przyjemnej egzystencji. Patrick Deville doskonale o tym wie. Ten francuski pisarz, podróżnik (bodajże otarł się też o zawodową dyplomację) i domorosły antropolog – badacz cywilizacji, był (i chyba nadal jest, mimo dojrzałego – jakieś 63 lata – wieku) maniakalnym wędrowcem. Na zasadzie odreagowania; w dzieciństwie po ciężkiej operacji biodra leżał rok w gipsie, więc potem MUSIAŁ się ruszać. A ruch od razu zyskał wymiar globalny, pod wpływem lektur zresztą. Inny nie wchodził w grę. Ta obsesyjna ruchliwość zaowocowała kilkunastoma książkami (Deville ma bowiem niepośledni talent pisarski, dysponuje dociekliwością iście detektywistyczną i fenomenalną erudycją) najróżniejszej konduity. Dość powiedzieć, że jego debiut książkowy miał tytuł: „Enologie et crus des vins”, czyli mniej więcej: Enologia (to nauka uzurpująca sobie…
Alex North W cieniu zła Przełożył Paweł Wolak Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2020 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 2/5 Antykwariat snów Nieodgadniona istota snu jest jedną z tajemnic natury ludzkiej. Badania trwają, ale pewnych rezultatów – statystycznie powtarzalnych, sprawdzalnych i objaśnialnych (już to biologicznie, już to na gruncie psychologii czy fizjologii mózgu) – jak nie było, tak nie ma. Oczywiście byli – i nadal są – badacze, twierdzący kategorycznie, że posiedli tajemnicę natury snu. Aha, taka to prawda, jak prawdziwa jest wiara w sprawczą moc senników, czyli katalogów interpretacji znaczeń marzeń i majaków sennych – tak, jak je zapamiętali śniący, by potem usilnie dowiadywać się, co też mogłyby one znaczyć. No cóż, powiedzieć, że rozumie istotę snu może tylko ten, kto jej nie rozumie… W każdym razie marzenie senne jest przedmiotem nieustannej fascynacji osobników naszego gatunku – od kiedy gatunek zdaje sobie sprawę z ich odrębności, „inności” i niepodobieństwa (choć składają się przeważnie z elementów znanych z doświadczenia lub rozpoznawalnych) wobec całej reszty „produkcji umysłowej”, czynionej na jawie. Tak – sny są fascynujące. Od zawsze… W takim na przykład mieście Uruk – centrum politycznym, gospodarczym i intelektualnym kraju Sumerów nad Eufratem – w okolicy świątyni Inanny (Isztar) odkryto znaczne…
Frederic Beigbeder Życie bez końca Przełożył Wiktor Dłuski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Za długo biegniesz zygzakiem… Więc tak, myślę o śmierci. Nieczęsto, ale myślę. Wiem, że czai się niedaleko – raczej bliżej niż dalej, raczej wcześniej niż później. Nieubłagane, nieprzekupne są bowiem prawa Matki Natury. Jako i początek, tak i koniec jest faktem. Nie wierzę w życie po życiu, więc skupiam się na tym, co tu i teraz. Jestem już w wieku, gdy myśli się – co też takiego po sobie zostawisz? Dobra materialne jakoś umiem policzyć, lecz pamięć? Tego nie wiem, ale na podstawie ekstrapolacji statystycznej, zliczonej ze znanych mi losów pamięci o ludziach, których znałem, a odeszli przede mną, mniej więcej wiem, czego się spodziewać… Aha, i jeszcze tych kilkaset tekstów zostanie tak długo, na ile ja sam opłacę lub moi spadkobiercy zdecydują się opłacić abonament u właściciela serwera czy tam chmury… Więc nie, jakoś się tego wszystkiego nie boję. Wolę oczywiście, by „to wszystko” zdarzyło się jak najpóźniej – bo mam co i z kim robić, nie nudzę się w oczekiwaniu na śmierć. Ale akceptuję zawczasu i takie zakończenie, którego nawet mogę nie zauważyć – statystycznie bowiem kwestię ujmując, niekiedy…