Florencja. Od Dantego do Galileusza

Paul Strathern  Florencja. Od Dantego do Galileusza Przełożyli Anna Dzierzgowska i Sławomir Królak Wydawnictwo Hi:story (Wydawnictwo Otwarte), Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Genius loci… Nie ma drugiego takiego miasta na świecie, które możnaby z Florencją porównać, i które w wyniku takiego porównania dotrzymałoby na równi z Florencją choćby połowy użytych kryteriów komparatystycznych. Po prostu – to miasto nad miastami… A przecież u zarania dziejów nic takiej kariery nie wróżyło stosunkowo niewielkiej osadzie ludu Etrusków, chociaż lud to był niegłupi i robotny. Ale sąsiedni Rzymianie mieli więcej szczęścia niż rozumu… Dopiero Juliusz Cezar docenił urodę wzgórz nad płynącą z Apeninów bystrą rzeką Arno i na miejscu dogorywającej, zniszczonej w wojnach domowych mieściny ufundował kolonię dla weteranów swoich legionów. Emerytowani żołnierze z różnych krain rodzącego się Imperium okazali się trwałym i gospodarczo aktywnym, pożytecznym „czynnikiem miastotwórczym”. A gdy Zachodnie Imperium dobiegło kresu i całą Italię objęła smuta inwazji germańskich barbarzyńców, Florencja jakoś się uchowała w miarę bezpiecznie, absorbując i na własną korzyść obracając aktywność rozmaitych plemiennych hord najeźdźców. Gdy na progu drugiego tysiąclecia sytuacja polityczna w Italii zrobiła się w miarę stabilna (to znaczy skrystalizowały się i utrwaliły siły naprzemiennie oddziałujące na bieg spraw, osobliwie stronnictwa gibelinów i gwelfów), Florencja…

Kwanty zrobiły mi dzień

Jérémie Harris  Kwanty zrobiły mi dzień Przełożył Marek Krośniak Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Strzelanie do kota? W gąszczu mechaniki kwantowej (tym prawdziwym i tym, który jest wytworem ludzkich imaginacji o istocie tejże mechaniki) poruszam się ostrożnie i nie dotarłem zbyt daleko. Innymi słowy: jestem na skraju pola i po pierwsze – nie wiem, czy idę po tym polu, czy na nim stoję (a może jednocześnie idę i stoję?) – a po drugie: nie wiem, czy to, co widzę na skraju pola i czego dotknąć mogę, jest reprezentatywne dla całego pola, czy nie jest. Znów innymi słowy: czy to co widzę i czuję na skraju pola, daje obraz tego, co jest na środku pola i dalej, ku przeciwległemu skrajowi? Czy mogę zatem w sposób uprawniony wnioskować, ekstrapolować o całości, będąc ledwie na skraju? Przecież nawet nie wiem, czy pole jest jednorodne, czy nie jest. Zresztą – czy potrafiłbym zaobserwować taką jednorodność – albo: czy umiałbym dostrzec niejednorodności, w razie gdyby takowe wystąpiły? Muszę przyznać, że jak dotąd całe moje zrozumienie dla dylematów mechaniki kwantowej zatrzymało się na poziomie reguły nieoznaczoności Heisenberga. Nie chcę się wdawać w fizyczne niuanse tej hipotezy, ale silnie do mnie przemówiła zaskakująca…

Wisła. Biografia rzeki

Andrzej Chwalba Wisła. Biografia rzeki Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Modra rzeko… Znów woda. Znów płynąca, ale w ilości takiej, iż „rzeki, których nie ma” zalałyby się na amen… Największa, z jaką możemy mieć do czynienia w naszym kraju. Znaczy się Wisła. Krajowa potęga, choć w Europie dopiero na piętnastym miejscu względem długości (a są statystycy geograficzni, ustalający ten ranking Wisły dopiero na siedemnastym…). Nie wiem, jak wyglądałaby taka tabelka, gdyby za kryterium przyjąć masę toczonej wody (w metrach sześciennych na sekundę, liczoną u ujścia), ale też pewnie niezbyt dla wzmiankowanej Wisły imponująco. W każdym razie Wisłę z jej tysiącem i czterdziestoma siedmioma kilometrami zostawiają w tyle nie tylko takie potęgi jak Wołga, Wołga mat’ radnaja (3688 km), Dunaj piękny i modry (2850) i bat’ko Dnipro szyrokij (2285), ale także graniczny (z Azją – a co!) Ural (2534), Dniestr (1362), Ren (1233), Łaba (1165) lub taka Oka (1500) nostalgiczne wspominana w wojennej pieśni. A przecież są jeszcze dłuższe od naszej Wisełki cieki wodne, o który pies z kulawą nogą nie słyszał, a od dziesięcioleci (gdy kibitki i cziornyje worony przestały kursować) nikt z tutejszych nie widział: Kama, Peczora, Biełaja (ki czort?), Don z Dońcem, Desna… W…

Atlas dziur i szczelin

Michał Książek    Atlas dziur i szczelin Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Chłop żywemu nie przepuści… Chłop żywemu nie przepuści!Jak się żywe napatoczy,Nie pożyje se, a juści!Refren piosenki Kazimierza Grześkowiaka Bohater, narrator (ale nie autor – autor nie) i podmiot liryczny tej piosneczki satyrycznej poniekąd, więc śmiesznej z założenia, ale przez to niezwykle smutnej, wręcz gorzkiej – to typowy klasyczny chłop polski. I co do zasady nieważne – ze wsi on czy z miasta – chodzi o typ mentalny, silnie rozprzestrzeniony między Odrą a Bugiem; gatunek w zasadzie dominujący na tym obszarze, zasiedlający wciąż nowe terytoria, nawet bardzo różniące się biologicznie. Bydlę posiada bowiem znaczne umiejętności adaptacyjne i spory w tym kierunku potencjał. Na szczęście z paru rozmaitych powodów (na razie nie rozszerzajmy kwestii; to temat na osobne opowiadanie) wytraca powoli swe zdolności rozrodcze, więc przybywa go jakby mniej, chociaż administracja aktualnego władcy usiłuje zapobiec degradacji prokreacyjnej przy pomocy stymulowania, zasilania rozrodu pińcetplusami… Mentalny chłop polski nizinny (jest też odmiana wyżynna, ale nie różni się prawie niczym) jako gatunek żyje w parach (ze szwagrem): pije parami, prokreuje parami, łazi po terenie parami, smrodzi i zanieczyszcza też parami. Na zimę niestety nie odlatuje, pazurami trzyma…

Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali?

Natalia Hatalska  Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali? Wydawnictwo Znak litera nowa. Kraków 2021 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 2/5 Test Turinga do poprawki? Piszę to po cichutku, po Wielkiemu Cichu… I zalecam wszystkim czytającym, by tak samo podeszli do lektury. Cicho, dyskretnie. Drzemiących w każdym naszym smartfonie demonów lepiej bowiem nie budzić. A to oczko u góry obramowania ekranu naszego laptopa lepiej zawczasu zakleić czarną lasotaśmą, albo w przypływie desperacji – wydłubać nożyczkami… Rozpoczęliśmy bowiem epokę, w której między człowiekiem a jego wyrobami zaczyna się powoli ujawniać, rysować (zrazu słabą kreską…) batalia konkurencyjna, której wynik nie jest żadną miarą wiadomy. Przeto, powodowani tradycyjną ostrożnością, nie powinniśmy zbyt hałaśliwie ujawniać swych miejsc stałego ani tymczasowego postoju… Piszę to w komputerze i w zasadzie nie czuję się zagrożony przez technologię (jeszcze). Ba, czuję się komfortowo: klawiatura reaguje bez opóźnień, korekty robi się błyskawicznie, tekst zapisuje się na żądanie. Żadnej udręki fizycznej – w porównaniu z pisaniem na maszynie, na której to czynności upłynęła mi pierwsza połowa życia; o ręcznym pisaniu nawet nie chce mi się wspominać, to było zbyt bolesne doświadczenie… Ale gdzieś z tyłu głowy od czasu do czasu myśl przemyka przewrotna a zdrożna… A co, jeśli mój hewlett packard tak…

Bitwa o Midway

Title: Bitwa o Midway. Najważniejsza bitwa morska XX wieku Author: Craig L. Symonds Genre: naukowa monografia hstoryczna Publisher: Wydawnictwo Znak Horyzont Release Date: 26 05 2022 Pages: 512 Craig L. Symonds  Bitwa o Midway Przełożył Fabian Tryl Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 2/5 Nieudana poprawka Kidō Butai, Kidō Butai… Brzmi łagodnie – jak jakiś egzotyczny kwiat albo nazwa potrawy typu miseczka ryżu na słodko z sojowym mleczkiem. Takie to już są osobliwości języka japońskiego… Z samego brzmienia słów – poza nielicznymi wyjątkami – nie sposób niczego wywnioskować o ich ładunku emocjonalnym. Ale dajmy pokój lingwistycznym splątaniom – tym bardziej, że nie mają jakiegokolwiek znaczenia, poza zabawą (pamiętacie „Barwy ochronne” Zanussiego?). W japońskiej rzeczywistości epoki II wojny światowej, a zwłaszcza militarnej, nazwa Kidō Butai oznaczała wszystko, co najlepszego Dowództwo Połączonej Floty Cesarstwa Nipponu mogło wystawić do boju przeciw każdemu przeciwnikowi, którego łaskawie, kierując się wolą bogów i najwyższym rozumem, wskazałby cesarz. Dokładnie oznacza to „siła mobilna”, choć istotę rzeczy samej lepiej oddaje tłumaczenie „siła uderzeniowa”. Co to było? Zgodnie z doktryną wojenną floty (skądinąd dość świeżej daty), doktryną spersonalizowaną przez admirała Isoroku Yamamoto (dowódcę floty od 1 września 1939 roku…), ale wymyśloną głównie przez genialny „strategiczny mózg”…

Grody, garnki i uczeni

Agnieszka Krzemińska Grody, garnki i uczeni Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Skąd nas tu przygnało, czyli skarby z latryny Dość odważna ta trawestacja klasycznego tytułu… „Grody, garnki i uczeni” – wszak to brzmi prawie dokładnie jak „Bogowie, groby i uczeni” – czyli tytuł wielkiej pracy popularnonaukowej wydanej u Rowohlta w 1949 roku o początkach archeologii, rozkwicie i największych sukcesach. Jej autor – niemiecki pisarz, wydawca i dziennikarz Kurt Wilhelm Marek – pseudonim C. W. Ceram przybrał dla zatarcia niemiłego epizodu życiowego, jakim była wojenna praca w „oddziałach literackich” ministerium propagandy doktora Josepha Goebbelsa, gdzie herr Marek robił karierę jako autor seryjnych opowiastek (coś w rodzaju popularnych u nas w latach 50. i 60. „tygrysów”) mitotwórczych ku pokrzepieniu serc i patriotyczno-militarnego entuzjazmu cywilów (z naciskiem na młodzież nieletnią, zrzeszoną w Hitlerjugend) – o przewagach niemieckiego oręża i bohaterskich tegoż oręża nosicielach z Wehrmachtu, Kriegsmarine i Luftwaffe… Zabieg zamaskowania niechlubnej przeszłości powiódł się herr Markowi z nadwyżką, gdy zainteresował się archeologią, korzystając z lekka tylko nadpalonych w rezultacie wojny, przebogatych archiwów licznych niemieckich instytutów zajmujących się od połowy XIX wieku odkopywaniem przeszłości i gromadzeniem (dodajmy, że raczej rabunkowym – wedle dzisiejszych norm etycznych) zbiorów artefaktów. „Bogowie, groby i…

Kwantechizm 2.0, czyli klatka na ludzi
nauka – popularyzacja / 16 kwietnia 2022

Andrzej Dragan  Kwantechizm 2.0, czyli klatka na ludzi Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Dlaczego w nocy jest ciemno? Pytanie to w tytule postawione tak śmiało, roku pańskiego tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego i piątego, o ile pamiętam – wczesną jesienią – sprawiło, że zyskałem pierwszy „murowany” stopień na świadectwie maturalnym, chociaż do samej matury było jeszcze wiele miesięcy, prawie cały rok szkolny 1965/66. Przedmiot nie należał do ważnych ani kluczowych w ówczesnym systemie edukacji ogólnokształcącej, był nauczany w wymiarze jednej godziny lekcyjnej tygodniowo, tylko w klasie jedenastej (czyli ostatniej), najczęściej przez wykładowców fizyki lub geografii, i nazywał się nieskromnie: astronomia. W moim dziewiątym liceum uczeniem (uczeniem – to chyba zbyt śmiałe twierdzenie, zważywszy na ubóstwo i zacofanie ówczesnej podstawy programowej; bardziej pasowałoby wklepywanie…) astronomii zajmował się fizyk, wykładowca genialny i budzący zasłużony respekt – profesor Tadeusz Lis. Astronomia wtedy wykładana wedle jakiegoś rutyniarskiego podręcznika doktrynalnie tkwiła w prostej, sprawdzonej epoce kopernikańsko-newtonowsko-galileuszowskiej. Odbyły się już pierwsze loty w kosmos. Ale w podręczniku nie było żadnego Einsteina ani Heisenberga, żadnego Wielkiego Wybuchu, żadnego promieniowania Penziasa/Wilsona, żadnych czarnych dziur ani tym bardziej – horribile dictu! – kwantów. Wyłożone było ex cathedra, że Wszechświat jest strukturą hieratyczną i hierarchiczną, zabudowaną jednostajnie i…

II wojna światowa na morzu. Historia globalna

Craig Symonds  II wojna światowa na morzu. Historia globalna Przełożył Fabian Tryl Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Trafiony, zatopiony! Wszyscy znają tę grę: kartka w kratkę wydarta z zeszytu do matmy, dwa kwadraty o boku dziesięciokratkowym, opisane literami i cyframi tworzącymi współrzędne (obaj uczestnicy gry musieli mieć identyczne opisy oczywiście); na jednym kwadracie ustawiasz swoje okręty: jeden czterokratkowy, dwa trzykratkowe, trzy dwukratkowe i cztery jednokratkowe (w zasadzie mówiło się nie kratki, lecz maszty…); twoja flota nie mogła kotwiczyć, czyli stykać się burtami, dziobami ni rufami, tylko dwa lub trzy (kwestia umowy) mogły stać wzdłuż brzegu, tylko dwa lub trzy (kwestia umowy) mogły kotwiczyć dziobem lub rufą do brzegu. No i potem strzelanie naprzemienne wedle współrzędnych – kto pierwszy wymacał dwadzieścia „masztów” przeciwnika – wygrywał… Teraz wyobraźcie sobie, że ta gra toczy się na dwóch oceanicznych akwenach (na trzeci – Indyjski – zapuszczano się rzadko i okazjonalnie) z przyległymi morzami. Strzelacie naprzemiennie, ale nie macie obowiązku meldowania przeciwnikowi o trafieniach. Floty macie nieograniczone (traktatowe próby narzucenia tonaży i uzbrojenia jeszcze przed wojną spaliły na panewce) – takie, na jakie was stać. Straty możecie uzupełniać, jeśli was stać. Walicie, póki się wam lufy nie stopią, samoloty nie…

Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918 – 1920

Andrzej Chwalba  Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918 – 1920 Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Lance do boju, szable w dłoń! Człowiek, który zaliczył Bitwę Warszawską – przełomowy epizod wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku – w poczet najważniejszych starć zbrojnych świata (to znaczy takich, których możliwy do wyobrażenia rezultat odwrotny zmieniłby całkowicie bieg dziejów czy całej cywilizacji zgoła…), zasłużył na wdzięczność Polaków (w przeliczeniu na realia: pomniczek jakiś, wdzięczny biuścik, popiersiem zwany, modną ostatnio ławeczkę, czy choćby tablicę z profilowym medalionem) choć jego klasyfikacja nie przebiła się do communis opinio… Ergo: świat nie wie – ani że taka bitwa była, ani o jej rezultatach nie ma pojęcia. No cóż, w świadomości powszechnej łatwiej umocniły się epizody z wojny domowej Amerykanów, ważne może dla historii anglosaskiej, ale przecież nie dla całego globu. A jakaś bitwa na krańcach widzialnego i znanego, choć barbarzyńskiego świata? No bez przesady, panowie… Lord Edward Vincent wicehrabia D’Abernon (bo o nim tu mowa) – brytyjski polityk i dyplomata – był świadkiem i w pewnym sensie uczestnikiem wydarzeń jako członek oficjalnej misji alianckiej w Polsce, ale ten powściągliwy urzędnik imperialnego establishmentu nie miał temperamentu polemicznego swego szefa Lloyda George’a ani swego młodszego parlamentarnego kolegi sir…

Myśliwce. Życie ptaków drapieżnych
nauka – popularyzacja / 29 czerwca 2020

Konrad Malec  Myśliwce. Życie ptaków drapieżnych Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Orzeł i reszta Wiek zaawansowany (na razie jeszcze umiarkowanie…) i kilka schorzeń poważnie upośledzających możliwości motoryczne (marsz skryty w terenie podmokłym alibo też wspinaczka na Halę Gąsienicową – która kiedyś była spacerkiem – teraz wykluczone!) ograniczyły w sposób boleśnie istotny jedno z moich ulubionych zajęć, czyli podglądactwo ornitologiczne. Ograniczyły, ale nie wyeliminowały. Mam bowiem w perypatetycznym zasięgu koło domu parczek niewielki ze starodrzewem, a w nim dwa stawki-oczka wodne nieledwie. A w zasięgu kilku minut samochodem – inne parki, już blisko stuletnie, z większymi akwenami (jeden nawet żeglowny…), mocno zadrzewione i zakrzaczone. A nawet „uparkowione” leśne uroczysko. Więc spacery o dowolnej porze roku coś tam jeszcze pozwalają dojrzeć. Prócz wrednych, wszechobecnych gołębi (niechętnie i raczej w tajemnicy podziwiam je za upierdliwość i wytrwałą ekspansywność…) – widuję coraz liczniejsze mądre kawki i coraz mniej ich większych kuzynów gawronów. Tu i ówdzie spacerują zmanierowane sroki, nisko pod krzakami – plądrują państwo kosowie płci obojga, czasem przeleci rozhisteryzowana sójka, pojawią się na krótko gołąb grzywacz i sierpówka, z rzadka i pojedynczo (a kiedyś stadami…) zajrzy na trawnik szpak, buszują też zięby i rudziki, a słowiki rdzawe zajmują rewiry…

Teatr świata. Mapy, które tworzą historię

Thomas Reinertsen Berg Teatr świata. Mapy, które tworzą historię Przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak Społeczny Instytut Wydawniczy Znak (litera nova), Kraków 2018 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Zapamiętać świat… Stryj Bolesław rysował mapy. Zawodowo. Był kapitanem, geografem w Wojskowym Instytucie Geograficznym; zginął w katastrofie lotniczej (w owianym kiepską sławą samolociku rozpoznawczym lubelskiej fabryki Plage Laśkiewicz) na polowym lotnisku pod Wilnem w sierpniu 1938 roku. Niewiele pamiątek po nim zostało – warsztat rysownika i zbiory prac uległy rozproszeniu, gdy w styczniu 1940 roku rodzina dostała 45 minut na spakowanie i została wysiedlona z własnego domu, by zrobić miejsce dla jakiego chamskiego Szwaba przeflancowanego do Łodzi z Besarabii, na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Przypadkiem ocalał tylko „Powszechny atlas geograficzny” Eugeniusza Romera – niegdyś prezent od stryja dla najmłodszego brata (a mojego ojca…). I to była moja podstawowa lektura we wczesnych latach 50. Dzięki atlasowi Romera nauczyłem się czytać na długo przed pójściem do szkoły, a z mapami (i to w najlepszym wydaniu…) zaprzyjaźniłem się jako dziecię nieletnie… Od tamtej pory każdą mapę w zasięgu wzroku staram się wziąć do ręki i uważnie przestudiować. Chyba że formę ma niewygodną – wielkiej ulicznej tablicy z planem miasta czy przydrożnej planszy reklamującej lokalne atrakcje turystyczne lub wytyczającej drogi…

Niewyjaśnione okoliczności
biografistyka , nauka – popularyzacja / 23 listopada 2018

Richard Shepherd Niewyjaśnione okoliczności Przełożyła Urszula Gardner Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 2/5 Gorąca spowiedź zimnego chirurga… Anatomopatolog to ma klawe życie… Pacjent mu nie podskoczy – nie zagrozi procesem ani nie zechce nachalnie okazywać tzw. wdzięczności. Spokojnie za to poczeka w kolejce. Kryzysowa sytuacja powstaje tylko wtedy, gdy pojawia się jeden nieboszczyk więcej, niż jest miejsc w chłodniach kostnicy. Zmarli są prawdomówni – oczekują od anatomopatologa tylko profesjonalizmu, który im pozwoli przemówić po raz ostatni; powiedzieć, co się stało – jak i dlaczego – wszystkim, którzy zechcą i powinni tego wysłuchać… Tak, anatomopatolog, medyk sądowy jest ważnym uczestnikiem procesu dochodzenia do prawdy, gdy w grę wchodzi nagła śmierć, nieoczekiwana i nienaturalna. Jest pośrednikiem faktów, rekonstruktorem prawdopodobieństwa, piewcą statystyk, zwiastunem możliwego… Innymi słowy: potrafi zobaczyć śmierć. Albo tak mu się tylko zdaje. Za to z dużą dozą pewności. Lekarz sądowy odpowiada za prawdę – to nie jest górnolotny frazes, ale opis stanu faktycznego. Jest ekspertem – uznanym nosicielem i głosicielem prawdziwej (czyli zgodnej z rzeczywistością) wiedzy. Wypowiada się przesądzająco, chociaż nie jest sędzią. Ma jednak władzę nad faktami, więc może i nad osądami per analogiam. Czy jego eksperckość można pomierzyć? Czy jest taka sama po dwudziestu trzech…

Moja europejska rodzina. Pierwsze 54 000 lat

Karin Bojs Moja europejska rodzina. Pierwsze 54 000 lat Przełożyła (z angielskiego) Urszula Gardner Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 2/7 Pramatkę zgwałcił neandertalczyk… Szwedzki biolog molekularny i genetyk Svante Pääbo, badacz z niemieckiego instytutu biologii molekularnej im. Maxa Plancka, przed całkiem niewieloma laty doszedł do wniosku, że homo neandertalensis nie jest bezpośrednim przodkiem homo sapiens (czyli nas samych…) w linii prostej. Z punktu widzenia historii ewolucji neandertalczyk, choć niewątpliwie należący do rodziny hominidów (i to na wysokim stopniu rozwoju…), był raczej boczną odnogą, nieudanym eksperymentem ewolucyjnym, zarzuconym przez Matkę Naturę, gdy okazało się, że jako gatunek nie potrafił sobie zapewnić sukcesu w postaci przetrwania i rozwoju… Wprawdzie na wiele tysięcy lat przed nami zajął on interesujące i obiecujące terytoria na Bliskim Wschodzie, w Europie i Azji, ale jakoś nie potrafił wykorzystać szansy ewolucyjnej. Gdy osobniki gatunku homo sapiens podjęły z Afryki swoją wędrówkę na nowe tereny, wszędzie napotykały w sąsiedztwie neandertalczyków. Miejsca i zasobów było jednak tak wiele, że obie grupy nie musiały sobie wchodzić w drogę. Dopiero po wielu tysiącach lat ostrożnej, nieufnej koegzystencji terytorialnej człowiek jako gatunek odniósł sukces ewolucyjny – rozrodczy, technologiczny, kulturowy, zaś neandertalczyk równolegle i równocześnie swego potencjału nie wykorzystał… Nie ulega…

Shinrin-yoku. Sztuka i teoria kąpieli leśnych
nauka – popularyzacja , styl życia / 17 kwietnia 2018

Qing Li Shinrin-yoku. Sztuka i teoria kąpieli leśnych Przełożyła Olga Siara Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Życie leśnych ludzi czyli dyskretna woń szyszki… W drugiej połowie lat 50. zgrzebne, ascetyczne (i co tu ukrywać: śmierdzące…) okowy życia codziennego na socjalistyczną modłę, praktykowanego w robotniczym mieście znacznej wielkości, zaczęły powoli puszczać… Wyczuwalnym sygnałem jakościowych zmian były nowe zapachy w przestrzeni komunalnej: świeżo zmielonej prawdziwej kawy w delikatesach, a w drogeriach – intensywna woń żelatynowych szyszek kąpielowych, wypełnionych esencją o ostrej, intensywnej nucie jodłopodobnej, wypierającej podejrzany zapaszek szarego mydła, dla zmyłki zwanego „biały jeleń”. W świeżo oddanej wtedy do użytku klasy robotniczej z łódzkiej dzielnicy Chojny łaźni miejskiej przy Rzgowskiej aura przynoszonych przez klientów jodłowych szyszek zmagała się z wonią eau de Javel, którą funkcjonariusze kąpielowi obficie szafowali do dezynfekcji… Razem te zapachy tworzyły węchowy bukiet, któremu czoła stawić mogli (bez uszczerbku na zdrowiu i tzw. zdrowych zmysłach) tylko wytrawni, znieczuleni pasażerowie tramwajów w godzinach szczytu, do tego pracujący w ówczesnych (czyli de facto wciąż XIX-wiecznych…) farbiarniach i apreturowniach branży bawełnianej… Te dziecięce wrażenia węchowe przypomniały mi się, gdy dostałem od wydawcy (serdeczne dzięki…) „Shinrin-yoku”, czyli księgę o kąpielach leśnych doktora Qing Li (z nazwiska sądząc, raczej Chińczyka…