Wisła. Biografia rzeki

20 sierpnia 2023

Andrzej Chwalba


Wisła. Biografia rzeki
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Modra rzeko…

Znów woda. Znów płynąca, ale w ilości takiej, iż „rzeki, których nie ma” zalałyby się na amen… Największa, z jaką możemy mieć do czynienia w naszym kraju. Znaczy się Wisła. Krajowa potęga, choć w Europie dopiero na piętnastym miejscu względem długości (a są statystycy geograficzni, ustalający ten ranking Wisły dopiero na siedemnastym…). Nie wiem, jak wyglądałaby taka tabelka, gdyby za kryterium przyjąć masę toczonej wody (w metrach sześciennych na sekundę, liczoną u ujścia), ale też pewnie niezbyt dla wzmiankowanej Wisły imponująco. W każdym razie Wisłę z jej tysiącem i czterdziestoma siedmioma kilometrami zostawiają w tyle nie tylko takie potęgi jak Wołga, Wołga mat’ radnaja (3688 km), Dunaj piękny i modry (2850) i bat’ko Dnipro szyrokij (2285), ale także graniczny (z Azją – a co!) Ural (2534), Dniestr (1362), Ren (1233), Łaba (1165) lub taka Oka (1500) nostalgiczne wspominana w wojennej pieśni. A przecież są jeszcze dłuższe od naszej Wisełki cieki wodne, o który pies z kulawą nogą nie słyszał, a od dziesięcioleci (gdy kibitki i cziornyje worony przestały kursować) nikt z tutejszych nie widział: Kama, Peczora, Biełaja (ki czort?), Don z Dońcem, Desna…

W tej sytuacji, gdy nie ma się czym chwalić, patriotycznie usposobieni badacze przedmiotu, publicyści i poeci podnosić mogą (i zaręczam – robią to) jedną okoliczność: Wisła jest nasza niepodzielnie, polska jest od źródeł pod Baranią Górą do delty pod Gdańskiem na Pomorzu – każdy jej kilometr nasz… Dumniśmy z tego, bo nie zawsze w dziejach tak było, ale wysiłkiem własnym, ofiarą serc i krwi odwojowaliśmy jej brzegi piaszczyste i nurt kapryśny. Dla siebie i przyszłych pokoleń Wiślako-Polaków… I co z tego wynika? W zasadzie nic – wciąż nie wiemy, nie jesteśmy zdecydowani, czego właściwie od tej naszej rzeki „flagowej” chcemy. Można założyć bez obawy popełnienia błędu, że przede wszystkim chcemy… wody. Wody od rzeki? Naprawdę? To wydaje się oczywiste, ale gdy się wnikliwiej przyjrzeć tak postawionemu dylematowi, nic już takie proste nie jest…

Jeśli jednak założymy, że w pierwszym rzędzie o wodę (słodką, nadającą się do picia oraz podlewania roślinek) chodzi – o życiodajny płyn, bez którego nasz gatunek nie potrafiłby funkcjonować – to rzeka (każda, nie tylko te największe) wydaje się być w miarę pewnym dostawcą i w tym sensie sprzymierzeńcem naszej biologicznej egzystencji. To tak z grubsza… Lecz po bliższym zbadaniu problematu Wisły okazuje się, że nawet dostawca wody z niej niepewny – rzeka bowiem odznacza się ogromną amplitudą wahań poziomów przepływu – od wiosennych (i jesiennych – ale oba ostatnio jakoś zmalały) wezbrań-wzmożeń niemalże powodziowych po letnie (i zimowe) „niże”, gdy w korycie więcej piasku (i śmieci) niż jakiegokolwiek płynu (dobrze, gdy wody w nim znajdzie się jakieś 50 procent). Zatem regularność rzecznej transmisji wodnej to czysta loteriada. A i bilans potencjału nie wypada najlepiej. Zamiast zatem polegać na Wiśle jako dostawczyni (skąd ta żeńska forma? – aha, nie powiedziałem wam jeszcze, że Wisła jest kobietą…) wody na herbatę i do ablucji codziennych (spora część populacji nadwiślańskich tubylców nadal tak funkcjonuje…), lepiej rozejrzeć się za innymi źródłami i kopać głębiej studnie. Tym bardziej, że raczymy Wisłę nieustannie (czyżby w trybie zapłaty za jej służbę?) koktajlem z fosforanów i azotanów, soli z kopalń, ścieków rozmaitej proweniencji. W sumie wody z Wisły lepiej nie pić, nawet po skrupulatnym oczyszczeniu.

Czego jeszcze chcemy (może nie wszyscy) od Wisły? No, żeby tej wody miała dużo, niezależnie od wahań sezonowych, wywołanych przez Matkę Naturę. Innymi słowy: by to był uregulowany ciek, o sztucznie utrzymywanym średnim przepływie, pogłębiony, obwałowany, w ocembrowanym betonem i faszynowymi „materacami”, wyprostowanym korycie, pociętym stopniami wodnymi, sztucznymi zalewami, spiętrzonym tamami, zabudowanym obiektami hydrotechnicznymi… Kilka dni temu nawet przeczytałem o nowym pomyśle ze sfer rządowych, by rzekę spiętrzyć na Kujawach i setkami kilometrów rurociągów rozprowadzać wodę do nawadniania pól. Od Wisły chcemy nadto, by dawała prąd do sieci (elektrownie wodne, turbiny itepe), by po jej wodach dało się wozić 100 milionów ton ładunków (jakich, skąd, dokąd i po co? – tego nie wie nikt…), no i żeby woda była czysta – a w niej ryby i może raki. Wszystko to razem niemożliwe jest do równoczesnego zrealizowania, ale nieprofesjonalni durnie w sferach decydenckich nie znają logiki, wszystko widzą osobno, a na domiar złego owładnięci są ideologicznym wezwaniem świętej księgi (Gen 1; 28), by czynić sobie Ziemię poddaną. Religijnie zmotywowani durnie nie wiedzą, że czas panowania nad planetą i obfitością jej dóbr minął. Teraz Matki Natury trzeba wysłuchać, trzeba się z nią układać i jej ustępować.

Nie ulega jednak wątpliwości, że dzisiejsi „dominatorzy” są ostatnim ogniwem długiego łańcucha „ujarzmiaczy” przyrody. Opanować, zniewolić i zaprząc do pracy rzekę dla większej chwały ludu bożego i jego przywódców zamierzało kilka co najmniej przeszłych pokoleń tzw. postępowców (którzy progres mierzyli zużyciem betonu…). Wisła była cierpliwym poletkiem takich praktyk i eksperymentów – szczęśliwie, jak to zwykle w Polszcze bywało i nadal bywa – zawsze coś w poprzek stawało. A to perturbacje polityczne, a to wojny, a to zmiany koncepcji. Ale na ogół w poprzek stawał brak pieniędzy. Ujarzmianie takiej rzeki to dla każdego budżetu w naszych stronach (raczej biednych skądinąd) zabawa droga i drenująca kasę. Z sąsiednią Odrą poszło łatwiej, bo nieco mniejsza, a nadto gros wydatków poniósł skarb – kamera Królestwa Prus oraz Rzeszy Niemieckiej. Ale rezultaty i tak są opłakane, co latem ubiegłego roku poczuliśmy nad wyraz boleśnie…

Więc z Wisłą nie wiadomo, co będzie. Może wprędce pojawi się pokolenie umiarkowanych ekologów, którym wstrętne będą betonowe fantazmaty pisowskich entuzjastów oraz cynicznych kabotynów, symulantów i pozerów, którzy ostatnio dorwali się do władzy. Mnie osobiście zależy najbardziej, by w nurcie Wisły pozostały licznie piaszczyste, w miarę trwałe łachy, gdzie mógłby się gnieździć (i wyprowadzać potomstwo) najpiękniejszy ptak wodnego świata – Sterna hirundo L., czyli rybitwa. Zżyłem się z nią za młodu i dalece nie chciałbym, aby teraz zniknęła z pejzażu. Z tego i kilku innych bardziej racjonalnych i bardziej emocjonalnych powodów wolałbym, by Wisłę puszczono wolno – bez przywiązywania się do jej rzekomego znaczenia gospodarczego, w szczególności do jej hipotetycznej wydolności transportowej po wykonaniu betonowej zabudowy nurtu… Wisła w kanał żeglowny (i zarazem ściek bez zdolności samooczyszczania) przemieniona – to nie jest wizja, którą byłbym skłonny zaakceptować. Zresztą nawet trzeźwi i wytrwali prorocy postępu gospodarczego nie są w stanie wyekstrapolować tych milionów ton ładunków, które można Wisłą wozić w obu kierunkach. Dokładnie tak samo mają pomysłodawcy CPK – megalotniska w Baranowie, którzy dotąd nie wiedzą, skąd mieliby napłynąć (i to dziesiątkami milionów) przyszli pasażerowie-klienci tego giganta… Więc może byłoby lepiej, gdyby te (i inne) pomniki głupoty, pychy tudzież megalomanii nie powstawały.

Społeczna, publiczna przyszłość Wisły jawi się niepewna – a i dawniej różnie z nią bywało… Udziałowi Wisły w Polsce wnikliwie i detalicznie w swej monografii historycznej przyjrzał się krakowski profesor Andrzej Chwalba – badacz wybitny, ale i popularyzator tęgi. Skomplikowane dzieje naszej głównej rzeki aż się proszą o zbadanie sine ira et studio. Czemu profesor Chwalba – jak się wydaje – sprostał z naddatkiem. Wisła w jego osobie zyskała kompetentnego biografa, nieskorego do plotek i powtarzania niesprawdzonych wieści, powściągliwego i prawdomównego. Czemu to takie ważne? Bo dzieje Wisły pokazują wyraźnie, jak rzeka stawała się osią rozwoju gospodarczego i politycznego państwa. A konkretnie: osią transportu polskiego eksportu do portów morskich, skąd dalej na zachód Europy. Chwalba szczegółowo analizuje organizację żeglugi – produkcję frachtowych jednostek pływających, obsługę tej floty (ludzie, rekrutacja, obyczaje), jej prawną regulację, organizację handlu i spedycji, zasady nawigacji, koszty, przywileje, budownictwo wodne… Rozpracowuje każdy szczegół – i to z uwzględnieniem upływu czasu, analizuje mapy, zapiski hydrograficzne, relacje z wieków ubiegłych, pamiętniki, akta sądowe… Innymi słowy: tworzy szczegółowy portret rzeki, stającej się osią gospodarczego sukcesu państwa, sukcesu polskiej szlachty i nie tylko jej. Wisła w wizji Chwalby naprawdę jest ważna!

Dobre pojęcie o wartości i wadze Wisły w rozwoju Polski daje pewne nieskomplikowane z pozoru ćwiczenie rachunkowo-intelektualne. Otóż wyobraźmy sobie, że… Wisły nie ma albo nie nadaje się do żeglugi. Co mogłoby zastąpić rzekę? No cóż, najprawdopodobniej transport drogowy. Ale po pierwsze – nie było dróg. Nie tylko odpowiednio urządzonych – żadnych nie było. Po drugie – by wywieźć, powiedzmy, jakieś sto – sto pięćdziesiąt tysięcy łasztów (prawie trzysta tysięcy ton na dzisiejszą miarę) zbożowej nadwyżki, jaką mieli do dyspozycji folwarczni przedsiębiorcy, trzeba było zaangażować grubo ponad pół… miliona wozów konnych lub raczej zaprzężonych w woły. W drodze ta armada, by się poruszać, musiałaby zeżreć porównywalny ładunek paszy; trawa z przydrożnych łąk to za mało… Zatem całe przedsięwzięcie wydaje się nie do zorganizowania. Gdyby nadwyżek zboża i drewna przy okazji nie można było wyeksportować, to nadwyżki owe by… nie powstały. Tako rzecze ekonomia. Jako społeczność, czy naród zgoła, siedzielibyśmy dotąd w chaszczach, czekając na zmiłowanie albo potop.

Lektura dzieła profesora Chwalby to też dobre ćwiczenie intelektualne w obszarze namysłu na historią. Nie, żeby zaraz się ona stała „nauczycielką życia” – nie; chodzi raczej o pewien gatunek holistycznego spojrzenia wstecz: kim jesteśmy, skąd przychodzimy, cośmy zrobili? Do odwiedzin u historii wypada się przygotować… Ta lektura to przykład przekonania, iż nie należy na dzieje patrzeć sektorowo – oddać się rozważeniu jednego aspektu i na nim poprzestać. Historia to jedność – jak rzeka; jej nurty nie płyną osobno. Nawet gdy się trochę rozdzielają, wciąż jedną są rzeką. Byleby tylko utrzymać się w nurcie, nie wpadając do zatęchłego starorzecza, w którym już nic nie płynie… Historia albowiem nie jest ani zastygłą wiedzą, ani nauką kontemplacyjną. A profesora Chwalbę wypada śledzić – jeszcze nas czymś zaskoczy!

Tomasz Sas
(20 08 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *