Zagadki bytu

14 sierpnia 2023

Sławomir Mrożek 


Zagadki bytu
Wydawnictwo Noir sur Blanc,
Warszawa 2023

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

…nie wiedziałem nawet, że spadam

Mrożek nie jest tylko pisarzem polskim – jednym z wielu, choć niewątpliwie czołowym (na pewno mieszczącym się w pierwszej dwudziestce, od Kochanowskiego po Tokarczuk) i dla wielu ważnym, najważniejszym. Wszelako żadnemu z tych dwudziestu autorów płci obojga nie został nadany tak szeroki przywilej istnienia symbolicznego w kulturowym zasobie polszczyzny, zrozumiałego chyba dla wszystkich, którzy polskim posługują się jako językiem rodzinnym, w nim odbyli edukację i nim się wspierając, posiedli pewne podstawowe kompetencje intelektualne tudzież emocjonalne. Inaczej mówiąc: zapasy swej wiedzy indywidualnej i społecznej zrobili po polsku. Po drodze też je w tym języku uzupełniali.

Więc czym jest Mrożek? To symbol, pojemna metafora, epitet zastępczy, definiujący coś takiego… Ale co? Mrożek to skrót intelektualny, w zasadzie synonimicznie równoważny ze słowem „absurd”. Ale nie ze wszystkim… Prawie. Bo możliwe do wyobrażenia zakresy znaczeniowe „Mrożka” i „absurdu” nie całkiem się pokrywają. Absurdy mają bowiem swoje toporne, chamskie, prostackie i pospolite desygnaty. Ale gdy mówimy, że „to coś to czysty Mrożek” albo „Mrożek by tego nie wymyślił” bądź „sytuacja jak z Mrożka” – często mamy na myśli okoliczności i zdarzenia bardziej wyrafinowane, wysublimowane czy zgoła wydestylowane z trywialnej, niewybrednej rzeczywistości przy pomocy delikatnych narzędzi literackich jak persyflaż na przykład czy synekdocha – zabieg pars pro toto… Że o dubach smalonych czy dyrdymałach już nie wspomnimy. Ani o ironii, aluzji, oksymoronach tudzież metaplazmach. Istotnym składnikiem sterującym Mrożkowego absurdu jest delikatnie manifestująca się potrzeba komizmu, dziwności sytuacyjnej, popychająca cały konstrukt w kierunku groteski – a więc gatunku twórczego „pełnymi garściami” korzystającego z budulca, jakimi są toposy u swych narodzin celowo, dla wywołania efektu osobliwości, skażone wewnętrznymi sprzecznościami, absurdalną nie-logiką czy fabularną niedorzecznością. Nie wiem tego na pewno, ale wiele wskazuje na to, iż Mrożek musiał kochać „Alicję w krainie czarów” i jej fabularną bez-dyscyplinę.

W tej sytuacji przyjąć wypada, że „mrożek” (tym razem małą literą jako rzeczownik pospolity), a w zasadzie „mrożki” (gdyż liczba mnoga bardziej przystoi kategorii poznawczej) to poręczny i powszechnie jednoznacznie rozumiany skrót werbalny na określenie okoliczności subtelnie i radośnie odmiennej, odbiegającej od normy. Wobec tego „mrożkiem” mniejszej wagi (albo wcale) jest na przykład klasyczny przypadek pozostawienia słupa miejskiej latarni na środku jezdni wyremontowanej ulicy. Ale już na przykład praktykowane przed laty dociążanie przesyłek urzędowych kawałkiem blachy, by osiągnęły normę wagi operacyjnej, przewidzianą w taryfach ówczesnej ordynacji pocztowej, to w zasadzie „mrożek” w postaci klarownej – subtelnie absurdalny i absurdalnie subtelny…

Nasza rzeczywistość prokurowała nieustannie setki powodów i okoliczności, w których zastosowanie symboliki „mrożka” stawało się zasadne – ba, wręcz konieczne, bowiem „mrożek” uruchamiał mechanizm odśmiania, bez którego życie codzienne stawałoby się nie do życia: ponure i opresyjne. Społeczne funkcje „mrożków” stawały się ważne – i to od późnych lat 50. ubiegłego wieku. Pojęcie to egzystowało i działało jak dzisiejszy mem, co w epoce przedinternetowej, gdy dystrybucja komunikatów społecznych była raczej utrudniona, jawi się jako niebywałe, pionierskie osiągnięcie… Stawały się skrótowym szyfrem zbiorowego użytku, ułatwiały porozumiewanie się bez konieczności obszerniejszego tłumaczenia, co dialog czyniło bezpiecznym (w razie czego) wobec aury nieustannej inwigilacji – za użycie nazwiska Mrożek bezpieka raczej nie ścigała, bo nie lubiła narażać się na śmieszność.

Otwarte pozostaje pytanie – co na to wszystko sam główny bohater, „podmiot liryczny” tej spontanicznej, „ludowej” personifikacji absurdu – czyli pisarz Mrożek trojga imion Sławomir Piotr Paweł, syn Antoniego (rocznik 1930). Nie ma zbyt wielu sygnałów, świadectw, zeznań i opinii „w tym temacie”. Ale można założyć, że jeśli nawet niezbyt mu się to podobało – ba, tkwił w stadium trwałego wkurwu, to rzadko dawał po sobie coś z tych emocji poznać. „Mrożki” bowiem, aczkolwiek dowodziły pewnej takiej sublimacji gustów szerokiej publiczności (a to dzięki nakładom i kulturowym zasięgom magazynu „Przekrój”), to jednak z natury swej były na wskroś plebejskie. A przecież pisarz sam, parając się dramatopisarstwem, ambicje miał dalekosiężne (i nie bez pokrycia). Napisał blisko czterdzieści utworów na scenę i już debiutancka, groteskowa „Policja” (1958; tekst opublikowano pod tytułem „Policjanci”) okazała się dziełem aktualnym, „samonośnym”, wystawianym po dziś dzień. Teatralnymi objawieniami swoich czasów stały się zaraz potem „Indyk” – z fenomenalnymi intermezzami dialogów włościan przesiadujących w karczmie i moje ulubione „Męczeństwo Piotra Oheya” – tekst tak absurdalny, że poddający niszczącej próbie wytrzymałościowej umysły widzów, krytyków, aktorów i reżyserów – o dyrektorach teatrów nie wspomnę… Z kolei „Tango” z 1964 roku zrobiło karierę światową (i chyba nadal jest grywane). A przecież napisał jeszcze między innymi szalenie ważnych dla Polaków „Emigrantów” (1974), arcygenialnego „Vatzlava” (1982) i „Miłość na Krymie” (1993); bez lektury tegoż dramatu cały światowy problemat zrozumienia tzw. duszy rosyjskiej, obecny we wszystkich ważnych dziełach zachodnich kremlinologów – nie jest możliwy do pojęcia…

I on miałby się pogodzić z jednopłaszczyznową summą jego dorobku twórczego w postaci zręcznej wprawdzie, ale skrótowej i strywializowanej antropomorfizacji groteskowego absurdu życia codziennego, czyli „mrożka”? No, nie wiem, czy za życia to zrobił. W autobiograficznym „Baltazarze” jedno znalazło się napomknienie, że stał się znany także wśród tych, którzy żadnego jego tekstu nie przeczytali, ale w zasadzie sławę zawdzięcza długoletniemu bytowaniu w kanonie lektur szkolnych… Czy to oznacza, że pogodził się z osobliwością źródeł swej publicznej sławy? Roboczo można przyjąć, że tak – albo że nie przywiązywał do tego wielkiej wagi. Zweryfikować i uprawdopodobnić tę tezę ewentualnie mogłoby wnikliwe przestudiowanie obfitej epistolografii „od i do” Mrożka, ale wybaczcie – brak mi na to i fantazji, i siły…

W zamian mogę z pełnym przekonaniem rekomendować tomik niewielki „Zagadek bytu”, który wydaje się być poligonem ćwiczebnym, kluczem do rozszyfrowania i zrozumienia zagadki „mrożkowości”, czyli formuły absurdu tekstu literackiego. Nie tylko zresztą absurdu… Także aluzyjnej metaforyki, łagodnej dezintegracji, waloryzacji znaczeń… Może on być intelektualnym testem egzaminacyjnym w nauce tropienia sensów i bez-sensów. Lektura „Zagadek bytu” daje dobre pojęcie w kwestii mrożkowskiej formuły absurdeum – żadną miarą nie jest to toporne, plebejskie definiowanie „mrożkiem” każdej bzdury czy dewiacji na drodze rzeczywistości. Mam nadzieję, że zrozumiał to każdy średnio rozgarnięty uczniak gimnazjalny, który analizował „Wesele w Atomicach” oraz usiłował pojąć i oswoić złożoną symbolikę figury Bańbuły, który sam jeden konwencjonalnie rżnął nożem…

Lektura „Zagadek bytu” to przede wszystkim – poza ćwiczeniem metaforycznym – nieustająca przyjemność i nieoczekiwana terapia wstrząsowa dla tych, którzy ulegli literaturze brutalizmów i paraliżującej dosłowności – z jej postmodernistycznym bełkotem. Dla odzyskania równowagi czytajcie (skądinąd moje ulubione…) opowiadanko „Ten, który spada” i spróbujcie imaginacyjnie potowarzyszyć jego bohaterowi – ale z własnymi myślami, ułudami, konwencjami. Powodzenia w tym locie-nielocie…

Tomasz Sas
(14 08 2023)

PS. Do wydawcy jedna pretensja (choć rozumiem motywację): w takich zbiorkach chyba wypada opatrzyć teksty datowaniami i proweniencjami edytorskimi. Nic by się nie stało… Rozumiem, że ideowy zamysł stworzenia zbioru jednorodnego, integralnego i eleganckiego kłócił się nieco z postulatem wyposażenia tekstów w szczątkową choćby aparaturę krytyczną (a datowanie do niej należy…), ale czasem warto – i tu mamy chyba taki przypadek – odstąpić od kanonów poprawności ideologicznej i dać szansę badaczom – amatorom… TS.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *