Świat w oczach sąsiadki
Ryszard Koziołek Świat w oczach sąsiadki Wydawnictwo Znak, Kraków 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Drybler w krainie kopaczy prostych Jednym z podgatunków felietonu medialnego, czyli pisywanego (lub wygłaszanego) regularnie w konkretnym miejscu i czasie, jest tzw. felieton koncepcyjny, lub (innymi słowy zdefiniowany) figuratywny. Gatunkowa jego odrębność zasadza się na kreacji – już to fikcyjnego narratora, już to specjalnych dekoracji, już to legendy jakiejś osobliwej albo zmyślnie zmyślonego interlokutora i partnera błyskotliwych scenek z udziałem autora – lub wszystkiego tego naraz. W epoce rozkwitu współczesnej felietonistyki polskiej, czyli w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia dziennikarz i krytyk literacki Jan Zbigniew Słojewski na potrzeby felietonowe w tygodniku „Kultura” wykreował postać niejakiego Hamiltona – zgryźliwego staruszka o umiarkowanie konserwatywnych, acz zdroworozsądkowych poglądach, sięgającego pamięcią w daleką przeszłość – do przedwojnia (ale tego przed I wojną światową), mniemanego współpracownika warszawskiego kardynała Aleksandra Kakowskiego ni mniej, ni więcej. Figura wykoncypowana była z nadmiarową aż konsekwencją i dyscypliną intelektualną, wiarygodnie i wielce erudycyjnie. Innymi słowy: jedyna taka w ówczesnym urobku felietonistycznym krajowej prasy polityczno-kulturalnej – popularna i lubiana… Kiedyś spytałem pana Zbyszka, kiedy zamierza umrzeć (a był wtedy młodzieńcem trzydziestoparoletnim) – mając na uwadze biologiczne prawdopodobieństwo funkcjonowania wymyślonego figuranta. Słojewski się obruszył wielce i…
Quo v AI dis
Andrzej Dragan Quo vAIdis Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Życie jak sztuczny miód… Z tak zwaną sztuczną inteligencją świadomie wszedłem w interakcję tylko raz – notabene w tym blogu. Otóż postawiłem przed ChatemGPT zadanie, by rozwiązał dylemat egzystencjalny: zjeść ciastko i mieć ciastko. Chat zgłupiał (a może od początku był głupi?) i wdał się w rozważania… dietetyczne; zapewne z tej branży miał najwięcej szkolących algorytmów i podpowiedzi. Natomiast na pewno nie znał najprostszego rozwiązania – by nie rzec: prostackiego. Zjeść ciastko i mieć ciastko? Kupić dwa! Od tamtego eksperymentu nie zadaję się świadomie z tzw. sztuczną inteligencją – moja własna, i ta wrodzona, i ta nabyta – całkowicie zaspokaja moje bieżące potrzeby intelektualne. Robi to dostatecznie szybko, zadowalająco w kwestii sensu oraz rozróżniania między prawdą a fałszem. Więc na cholerę mi sztuczna inteligencja? Że jest szybsza? Ale mnie się nigdzie nie spieszy. Że więcej ogarnia za jednym zamachem? Być może – ale ile w tym sensu, a ile pobocznego gówna? I jak odróżnić jedno od drugiego? W każdym bądź razie sztuczna inteligencja jest bardziej potrzebna tam, gdzie własnej nie staje… A mnie póki co staje – Wysoka Izbo (z kogo to cytat lekuchno sparafrazowany?). A do…
Rowerem na Wschód 1937
Bernard Newman Rowerem na Wschód 1937 Przełożyła Ewa Kochanowska Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2025 Rekomendacja: 4/7Ocena okładki: 3/5 Pedałujący szpieg Dotarliśmy do końca – w zasadzie wróć! – do początków osobliwej szpiegowskiej epopei europejskiej, jaką na użytek służb informacyjnych brytyjskiego Foreign Office (czyli wywiadu – bądźmy szczerzy) prokurował w latach 30. ubiegłego stulecia niejaki Bernard Newman – angielski pisarz i obieżyświat (dziś uprzejmie nazywa się takiego podróżnikiem). Newman – syn farmera i handlarza bydłem (a przy okazji – cioteczny wnuk płodnej i popularnej XIX-wiecznej pisarki Mary Ann Evans, znanej pod męskim pseudonimem George Eliot), urodzony hrabstwie Leicester i dość gruntownie wykształcony – był jednym z licznego i chwalebnego grona wolontariuszy… brytyjskiego wywiadu. Słowa „wolontariusz” używam świadomie, by opisać status Newmana: nie był wyszkolonym funkcjonariuszem, nie pozostawał w żadnym stosunku służbowym ze strukturami Foreign Office ani nie pobierał wynagrodzenia. Po prostu – wiedziony patriotycznym obowiązkiem informował odpowiednie urzędy o wszystkim, co mu się wydało interesujące. Z potrzeby serca i rozumu, dzięki obywatelskiej edukacji, dobrowolnie – a nie skuszony wynagrodzeniem, wizją wywyższenia, uprzywilejowania czy przestraszony szantażem. Ot, tak… Na szczęście dla obu stron tego osobliwego, dorozumianego kontraktu (zawartego z miłości do ojczyzny i w pełnym zrozumieniu jej potrzeb) Newman miał sporo do…
Trzewiokracja, czyli co piszczy w polityce
Michał Rusinek Trzewiokracja, czyli co piszczy w polityce Wydawnictwo Znak, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Lekcje anatomii Redaktor gazety, która ma w swych zasobach twórczych felietonistę pokroju Rusinka, może się uważać za szczęściarza i wybrańca bogów. Felietonista pokroju Rusinka to skarb – wcale nie mniemany, jeno żywy i kruszcodajny – rzekłbyś: nowy Midas – czego nie tknie swym umysłem i ręką – w złoto się zamienia. Gdybym w swoim czasie miał w ekipie redakcyjnej felietonistę pokroju Rusinka (i gdybym wiedział, po co go mam) gotów byłbym rabować na gościńcach, byle tylko nastarczyć środków na takowego godziwe utrzymanie. No, ale nie miałem i zapewne dlatego nie piszę teraz zza krat. A to zmienia optykę i daje dystans… Innymi słowy: felietonista pokroju Rusinka – wbrew entuzjastycznej apologii, sformułowanej w akapicie pierwszym – nie jest artykułem pierwszej potrzeby dla poważnej, opiniotwórczej gazety. Jeżeli felietonista (już nie tylko pokroju Rusinka, ale każdy) jest w ogóle jeszcze ważny dla prasy drukowanej – to raczej powinien być harcownikiem politycznym, morderczym i bezlitosnym krytykiem życia publicznego, bezkompromisowym szydercą, cynicznym kpiarzem i deprawatorem, brutalnym i nieprzekupnym analitykiem tzw. życia kulturalnego tudzież artystycznego, gorszycielem i obrazoburcą. Jak bardzo brakuje dziś na rynku takich fachowców, boleśnie i co…
Ludzie Hitlera
Richard J. Evans Ludzie Hitlera. Twarze Trzeciej RzeszyPrzełożył Maciej Antosiewicz Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Rzesza przechodniów „…a dookoła, a dookoła, a dookołasami dobrzy Niemcy.” (wers z piosenki Magdaleny Zawadzkiej w kabarecie „Dudek” z 1966 roku; tekst Agnieszki Osieckiej bodajże) Fenomen Trzeciej Rzeszy – tysiącletniego w zamyśle państwa narodu niemieckiego, które wszelako fizycznie przerwało ledwie (i na szczęście, że tylko tyle…) dwanaście lat – wciąż jest intensywnie i pod wieloma aspektami badany (na ogół z użyciem metodologii ściśle naukowej i ze wszech miar obiektywnej, lecz nie tylko) przez liczne grono specjalistów najwyższej próby. Czemu? Bo istota tego fenomenu sprowadza się do nieoczekiwanej, błyskawicznej i silnej metamorfozy narodu, który ze znękanej klęską i post-wojenną traumą społeczności przegrywów, bez oporu przekształcił się w złowrogą, żądną rewanżu żelazną pięść. Jak to się stało? Czy zatem Zło istotnie jest tak banalne i powszechne? Odpowiedź brzmi: tak – Zło nie jest niczym szczególnym, do zakwitnięcia potrzebuje tylko potencjału. Co najmniej przyzwolenia, ale lepiej – przyswojenia, akceptacji, tożsamości, zgody wreszcie pospólnej. Atrakcyjność powszedniego Zła sprawia, że w poszukiwaniu tego potencjału Zło wcale nie musi mozolnie brnąć przez czasoprzestrzeń. Co i rusz bowiem napotyka społeczności gotowe udzielić mu daleko idącego wsparcia. Wszelako pod…
Zanim odlecą anioły
Natasza Socha Zanim odlecą anioły Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 2/5 Ballada o lekkim zabarwieniu penitencjarnym,czyli paździerz z cynamonem Jak co roku (i raz do roku) o tej porze firma rekomenduje romans, wyciskacz łez, obyczajówkę o lekkim zabarwieniu metafizycznym… Tym razem z wirówki stochastycznej wypadło to coś, reklamowane jako „świąteczna opowieść” – pełna „ciepła, nadziei tudzież smaków i zapachów z dzieciństwa”. Tyz piknie! No i przypadkiem skorelowane z czasem nadchodzącym – czasem tradycyjnego bożonarodzeniowego smędzenia. Panie i panowie – firma T. Sas z o.o. rekomenduje prozę gatunkową, gatunkową jak bigos, pierogi czy pierniczki z lukrem i nutą imbirową – oraz zaprasza do stołu, znaczy do lektury… Natasza Socha już raz „wypadła” z mojej maszyny losującej, w czerwcu 2018 roku – z romansową obyczajówką „Mgły Toskanii” – banalną, konwencjonalną aż do bólu historyjką o niemożliwie pokręconej (ze względu na rodzinno-towarzyskie parantele obojga partnerów) miłości w bezwzględnie pięknych okolicznościach natury i architektury (Siena!). Nie była to wstrząsająca ani nawet interesująca lektura – w mojej klasyfikacji dałem jedynkę (słabe, lektura zbędna) i po siedmiu latach nie odczuwam żadnych wyrzutów sumienia w tym względzie. Pani Socha jest bowiem autorką mocno usytuowaną w obszarze stereotypowej konfekcji literackiej, producentką masówki (w stylu doprawdy…
Szaleństwo i śmierć spłyną z gór
Maryla Szymiczkowa Szaleństwo i śmierć spłyną z gór Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2025 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 4/5 Miłość, miłość w Zakopanem (i kadawer ciupażką porąbany)… Kiedy jeszcze poruszanie się po stromiznach nie sprawiało mi problemów – tylko przyjemność, a zdrowie ogólnie pozwalało na wędrowny tryb życia, w stolicy polskich Tatr bywałem nader często – kilkadziesiąt pełnych sezonów i nie-sezonów by się z tego uzbierało. Można bowiem Zakopanego nie cierpieć – ale po prostu lepszej bazy do łażenia po „stromym” nie ma. Wszędzie w miarę blisko, infrastruktura zadowalająca, a w razie niepogody (częstej…) odpowiednie rozrywki na wyciągnięcie ręki. Z czego nie omieszkałem korzystać za każdym razem, gdym pod Giewontem bawił. Przez te bez mała półwiecze dorobiłem się tam grona znajomków i przyjaciół, miałem ulubiony bar („Anemon” na Krupówkach; oferta single maltów wzruszająco pełna), kilka oswojonych knajpek i restauracyj – z niezapomnianym „Porajem” na czele (nigdzie lepszych rydzów z patelni nie uświadczyłeś, że już o kanapce z awanturką do sety na rozgrzewającym śniadanku nie wspomniawszy…), miałem nawet zaprzyjaźnione stragany owocowe i oscypkowe oraz znajomą bacówkę na Drodze pod Reglami… Wspomnę jeszcze kawiarnię „Samanta” (te kremówki, które zwykłem nazywać – przekorny Kongresowiak – napoleonkami!) na Witkiewicza, Przynajmniej dwa schroniska górskie na…
Zimne wybrzeża
Szczepan Twardoch Zimne wybrzeża Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2025 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 4/5 Przekąska białego misia Kanibalizacja… Tak w żargonie mechaników samolotowych (i nie tylko) określa się zabieg pobierania części z unieruchomionych maszyn, by uzdatnić do użytku inne zdefektowane, które się jeszcze do ruchu nadają. Szerzej dylemat kanibalizacji ujmując – chodzi w gruncie rzeczy o robienie nowego ze starego. Krawcy nazywali to nicowaniem (czyli wywracaniem na nice) – pruciem odzieży (po szwach!), wywracaniem tkaniny na lewą stronę i ponownym zszywaniem. A w literaturze? Bierzemy tekst, któremu się nie powiodło na rynku – znaczy wydali, lecz poprzez splot niekorzystnych okoliczności ani bestsellerem nie został, ani autorowi sławy oczekiwanej nie przyniósł. A może wydawca był słaby, prowincjonalny i nie miał środków na promocję? Albo proza była za bardzo „gatunkowa”, zbyt rozrywkowa – i jako taka nie zdobyła sympatii koteryjnych i zblatowanych recenzentów, uganiających się zbiorowo, z wywieszonymi ozorami, za Wielką Powieścią Polską? Jak było – to na razie nieistotne. Dość, że autor, wespół z ambitnym nowym wydawcą, wzięli stary tekst, wydany po raz pierwszy w 2009 roku, więc w innej jakby epoce, poddali go skrupulatnej rewizji (czyli niewykluczone, że trochę… skanibalizowali) i postanowili odświeżone truchło rzucić jeszcze raz na rynek. Niech żyją…
Ćwiczenia z dysonansu
Tomasz Stawiszyński Ćwiczenia z dysonansu Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Felietony niezgodne, czyli jak oswajać świat, żeby nie bolało… Od wczesnej młodości jestem miłośnikiem felietonu – osobliwego i osobnego gatunku twórczości gazetowej, bez którego robienie dobrej prasy periodycznej, zwłaszcza tej edytowanej w cyklach tygodniowych, ale innej też (od codziennej do miesięcznej) jest bezsensowne. Coś o tym wiem – w końcu ponad czterdzieści lat robiłem rozmaite (co do gatunku) gazety. Ba, próbowałem też pisywać felietony – regularnie i rytmicznie. I nabrałem wtenczas pewności, że bez felietonu gazeta nie jest sobą. Jest imitacją, uzurpacją, samogwałtem intelektualnym i papierową wydmuszką. Dlaczego tak ostro? Bo sam doświadczyłem i nie zamierzam się miarkować. Robienie gazety w tym aspekcie przypomina dobrze znaną wszystkim początkującym (i nie tylko) tenisistom grę ze ścianą. Jesteś ambitny i walisz w tę ścianę wszystkim najlepszym, co masz. Podania są cholernie mocne – aż do bólu. Piłki sprytnie podkręcane, zmyłkowe; grzmocisz pod finezyjnymi kątami, wrzucasz na przemian loby i płaskie smecze, zakrzywiasz siłą woli trajektorie, celujesz (oczyma duszy) w bolące, nadwyrężone punkty… A ściana jak to ściana: bomby zamienia w szmaty, fikuśne serwy wyrzuca na aut, wymierzone, plasowane uderzenia bezładnie rozprasza w polu gry i poza…
Cesarzowa Piotra. Tom I
Kristina Sabaliauskaite Cesarzowa Piotra. Tom I Przełożyła Eliza Deszczyńska Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Wielkie uwiedzenie Przed kilkoma laty cztery tomy „Silva rerum” pani Sabaliauskaite (używam słowa „pani’ wbrew panieńskiemu, tradycyjnemu na Litwie zapisowi nazwiska z końcówką -aite – bowiem pani Kristina podobno zamężna jest i ma dzieci; ale litewskie prawo obecnie dozwala – mimo zamążpójścia – na pozostawienie panieńskiego zapisu nazwiska; nie trzeba już końcówki obligatoryjnie zmieniać na -iene) zrobiły duże wrażenie na publiczności – piszącego te słowa nie wykluczając. Litewska tetralogia z epoki XVII i XVIII wieku wywróciła na nice ściśle polonocentryczny punkt widzenia naszej literatury o tamtych czasach – z litery i ducha sienkiewiczowskiej. Pokazała inne możliwości opowiadania oraz interpretacji – z niezrównanym mistrzostwem słowa i narracji. Dowiodła, że nie jesteśmy pępkiem Wszechświata, że wszyscy wokół mają swoje historie (nawet jeśli są trochę sztuczne i naciągane) – i nie da się rozstrzygnąć, która jest „najmojsza”… A poza wszystkim pani Sabaliauskaite uwiodła mnie „na zawsze” swoją fenomenalną, nieposkromioną wyobraźnią i siłą kreacji. Bo czymże innym niż wielkim arcydziełem imaginacji prozatorskiej być może scenka, gdy pijaniusieńki w trąbę, zażywny pułkownik carskiej infanterii po wyjściu z bani rzuca się goły w zaspę świeżego śniegu, przy pomocy…
Jak wychować zająca
Chloe Dalton Jak wychować zająca Przełożył Tomasz Bieroń Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Podaj rączkę zajączkowi… Szarak… Zając europejski (Lepus europaeus, sklasyfikowany przez Linneusza w 1758 roku, który nazwał zwierzaka Lepus timidus…). Ssak średniej wielkości (ale blisko dolnej granicy tej średniości), lądowy, rozpowszechniony w zasadzie na wszystkich kontynentach, poza Antarktydą naturalnie – z tym, że w Ameryce Południowej i w Australii pojawiał się sporadycznie, na krótko i raczej zawleczony przez człowieka. Zidentyfikowano i wyodrębniono 35 podgatunków zająca (oraz pewnie z dziesięć rodzajów tzw. kopalnych, czyli wymarłych przed tysiącleciami…). Jaki jest zając – każdy wie. Bo każdy widział zająca raz czy dwa – na polu albo w chaszczach, kicającego majestatycznie, nasłuchującego czy pędzącego przed siebie jak pocisk z ergiepepanca. Wrażenia estetyczne przy oglądaniu i podglądaniu zajęcy – to najwyższa klasa. Zwierz to pospolity, żyjący w stanie dzikim, aczkolwiek zagrożony – populacja stale maleje; aktualnie w Polsce szacuje się ją na jakieś pół miliona osobników (niedawno było ponad trzy miliony; nadwyżkę zajęcy odławialiśmy i… eksportowaliśmy do krajów, które miały deficyt zajęczy i decydowały się na reintrodukcję…). Główni wrogowie zająca to człowiek i lis. Ten pierwszy – bo unowocześnia technologie uprawy roślin, odbierając zającom ich naturalne środowisko i zaburzając…
Hjem. Na północnych wyspach
Ilona Wiśniewska Hjem. Na północnych wyspach Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Tupot białych mew… Co to takiego, ów hjem? Dobre pytanie – a jednoznacznej odpowiedzi-definicji nie ma… Bywalcy tamtejsi (znaczy norwescy) twierdzą, że hjem to mniej więcej to samo co dom, ale nie w sensie ścisłym – czyli budowla z czegoś tam, co pod ręką (kamień, drewno, torfowa cegła…), oddzielająca nas od zjawisk pogodowych, chroniąca przed kaprysami Matki Natury. Ów obiekt budowlany to hus… Albo hytte. Natomiast hjem ma znaczenie szersze, nawet metafizyczne. Oznacza dom w sensie miejsca zamieszkania, pochodzenia, bytowania. Wikingowie starej daty mawiali, że hjem to miejsce, gdzie kończy się vik (znaczy tyle co zatoka) i dalej fiordem się już płynąć nie da – gdy drakkar szoruje po dnie, to znak, że osiągnęliśmy przystań, gdzie trzeba wyjść na ląd i pobudować jakieś chaty na kawałku piasku czy kamienistej plaży. Innymi słowy: osiedlić się, rozejrzeć za jakimś zarobkowym zajęciem, zdobyć coś do jedzenia i ogrzania na zimę; no i baby jakieś by się przydały… Czyli kawałek ojczyzny, o którym mówi się, że idzie się do domu, do miejsca, w które się wraca, bo jest własne. Coś takiego jak Heimat u naszych jeszcze bliższych niż Norwegowie…
Oślizgłe macki, wiadome siły
Piotr Tarczyński Oślizgłe macki, wiadome siły Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Ameryka ze spuszczonymi portkami Podtytuł tej książki brzmi „Historia Ameryki w teoriach spiskowych”. Ta rekomendacja wyczerpuje opis istoty samej publikacji. Ameryka bowiem, a konkretnie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej – demokratyczna (ciągle jeszcze) republika federacyjna, położona z grubsza w południowej połówce (wyjąwszy Alaskę, bo odlegle Hawaje możemy się nie martwić…) kontynentu północnoamerykańskiego – jest państwem, które w wyniku spisku, zbrojnego sprzysiężenia i w końcu otwartej rebelii przeciw „prawowitej” władzy powstało. Spiski prawdziwe i towarzyszące im tzw. teorie spiskowe są zatem nieodrodnym składnikiem tamtejszego pejzażu życia publicznego. Od zawsze… Chronologicznie pierwszy z mitów założycielskich amerykańskiej republiki – czyli tzw. herbatka bostońska z 16 grudnia 1773 roku – nie był spontanicznym aktem nieposłuszeństwa wkurzonych obywateli, lecz dobrze i długo przygotowanym przez sprzysiężenie Synów Wolności – organizację przeciwników nakładanych przez króla na kolonie podatków i zwolenników bojkotu handlu z Centralą. Spiskowcy w przebraniu Indian wtargnęli na trzy statki w bostońskim porcie i wyrzucili do morza 300 skrzyń z herbatą. Romantyczna aura po dziś dzień spowijająca imponderabilia tego absurdalnego „heroicznego” gestu rewolucyjnego wciąż jest opowiadana jako chwalebny mit założycielski republiki. Dwa i pół roku później akt założycielski republiki…
Ziemia jednorożca. Podróż po Szkocji
Patrycja Bukalska Ziemia jednorożca. Podróż po Szkocji Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Across the land of thistle & barleycorn Gdybym z jakichś powodów nie mógł mieszkać w kraju i mieście, w którym się urodziłem i nie dałbym rady zakotwiczyć się w Mediolanie – to Szkocja byłaby oczywistym i pierwszym wyborem. A konkretnie miasteczko Kirkwall na Orkadach, Stornoway na hebrydzkiej wyspie Lewis względnie Drumnadrochit nad Loch Ness lub Kyleakin na wyspie Skye. Nic w tym dziwnego – przewędrowałem po Szkocji wiele tysięcy kilometrów (a w zasadzie to mil; jedna mila = 1,609 kilometra; gdy podróżowałem tamże, o systemie metrycznym jeszcze nie warto było nawet wspominać) i uroczyście zaświadczam, że nie ma na całej kuli ziemskiej sposobniejszego miejsca do życia (no, może Patagonia…). Oczywiście, jeżeli ktoś lubi jednostajne wycie upierdliwego wiatru z nordu lub westu, siekący poziomo lodowaty deszcz, dym z tlącego się torfu, smak haggisu i zawartość szklaneczki z słonawym taliskerem. Przez trzy czwarte roku… Ja akurat lubię, więc żadnych nie miałbym oporów przed osiedleniem się gdzieś na północ od Glasgow czy Edynburga. Niestety, nie złożyło się – jak to w życiu bywa. Ale sentymentalną skłonność wciąż żywię i chłonę z upodobaniem wszelkie relacje z tamtych stron……
Pierwsza dama
Jolanta Kwaśniewska, Emilia Padoł Pierwsza dama Grupa Wydawnicza Foksal – wydawnictwo wab, Warszawa 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Pouczające ple, ple, ple… Raz przez trzydzieści pięć lat istnienia wolnej Polski z jej ustrojem prezydenckim mieliśmy dwukadencyjne szczęście obcowania z idealną parą w Pałacu – prezydentem Aleksandrem i pierwszą damą Jolantą Kwaśniewskimi. To nie tylko mój prywatny pogląd – tak przesądza w badaniach opinia publiczna. A przewaga tej pary w rankingach jest duża i z upływem czasu nie podlega jakimś istotnym fluktuacjom. Reszta się nie liczy – może poza emblematycznym i zgoła historycznym stadłem Lecha i Danuty Wałęsów. A nad obecną parą prezydencką lepiej spuścić zasłonę milczenia i cierpliwie odliczać dni (dużo – dla mnie może okazać się zbyt dużo!) do końca jej wspólnej misji; czas szybciej i spokojniej zleci, gdy nie będziemy się nimi zajmować i przejmować. W sumie zatem w ciągu 35 lat sześć było par prezydenckich i w tym tylko jedna bardzo dobra. Co tu ukrywać, wynik dość kiepski (choć w warunkach środkowoeuropejskich w pewnym sensie normalny…) jak na nasze narodowe aspiracje. Ale nie w tym rzecz – funkcjonalnie kwestię ujmując, byt Pierwszego Stadła Rzeczypospolitej nie jest problemem pierwszorzędnej wagi państwowej – ani konstytucyjnie, ani prawnie, protokolarnie,…

Brak komentarzy