Nikczemny narrator

Juliusz Machulski  Nikczemny narrator Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Gołe pośladki karzełka (sorry: niskorosłego…) Gdy w 2003 roku zobaczyłem w Teatrze Telewizji sztukę „19. Południk” (a potem przeczytałem uważnie jej tekst), zorientowałem się, że jej autor, wybitny reżyser filmowy Juliusz Machulski, oprócz wielkiego talentu do wymyślania i realizowania opowieści obrazkowych dla kina i telewizji, ma zadatki literackie – i to od razu na akceptowalnym poziomie. Bo proza sceniczna to jednak coś więcej niż scenariusz filmowy… Inna kategoria – nie żeby zaraz lepsza, ale inne spożytkowująca umiejętności i zasoby. Oprócz talentu – talent w obu przypadkach musi być wielki i najwyższej próby… Zresztą scenariuszy filmowych nikt nie drukuje w charakterze ogólnodostępnych dzieł literackich (poza rzadkimi wyjątkami – dziełami wielkich artystów, noszącymi samodzielne znamiona geniuszu) – ich bowiem zasadniczą zaletą jest ewokowanie sekwencji obrazów w umyśle i wyobraźni jednego czytelnika, czyli przyszłego reżysera (plus ewentualnie jego operatora obrazu, a czasem także producenta…). Scenariusz bowiem to tekst (czasem można nawet powiedzieć, że – ho, ho! – literacki…) o charakterze roboczym (nie do rozpowszechniania), ustanawiający ścisłe związki funkcjonalne między słowem a projektowanym obrazem. Tak ścisłe, że ani urodziwe, ani nawet dość mądre na pierwszy rzut oka; chodzi w nich…

Wenecja. Od Marco Polo do Casanovy
esej historyczny , historia , polecam / 20 listopada 2024

Paul Strathern  Wenecja. Od Marco Polo do Casanovy Przełożył Maciej Miłkowski Wydawnictwo Otwarte (Znak), Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Piętnaście wieków na wodzie… To był wczesny jesienny poranek, nieledwie jeszcze świt. W pejzażu miasta dominował jeden akcent: tuman gęstej mgły; nożem można było kroić… Wyciągniętą rękę jakoś było widać, za to dalej… Góra dziesięć – piętnaście metrów, ale niewyraźnie. Jedyna pociecha w tym, że kłęby mgielne trochę opalizowały, a kolor miały zielonkawozłotawy. To znak niezbity, że wyżej niebo było czyste, a słońce czekało cierpliwie na swój czas. Subtelna, ledwo dostrzegalna gra kolorów sprawiała jednak, że espresso doppio senza zucchero wypite dwoma łykami w dopiero co otwartym barku „na stojaka” (trzeba było chwilkę poczekać, aż antyczny aparat marki Pavoni się zagrzeje…) przy Riva del Vin smakowało jakoś bardziej krzepiąco. Można się było rozejrzeć, choć spowity mgłą prospekt Canal Grande nie przypominał widoczku z pocztówek. W zasięgu wzroku z kilku większych kryp wyładowywano jakieś skrzynki i zafoliowane palety na parapet rivy. A połowę szlaku wodnego zajmowali ruchliwi (skądinąd też cisi i dyskretni) śmieciarze, którzy na swą łódź ładowali setki czarnych, ciemnozielonych i żółtych plastikowych worów z krawędzi rivy. Widok codzienny; gdyby nie mgła, mógłby być nadzwyczaj fotogeniczny. I wtedy z…

Powrót fatum

Tomasz Stawiszyński  Powrót fatum Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Młot na czarownice Radykalni, fundamentalni racjonaliści i inni bywalcy Świątyń Rozumu (symbolicznych, bo prawdziwych już chyba nie ma…) – podczas lektury nowego Stawiszyńskiego zapnijcie pasy! Inaczej ładunek emocjonalny tudzież intelektualny „Powrotu fatum” wysadzi was z „siodła”, zepchnie z kursu, pozbawi gruntu pod nogami, omami, zbałamuci i do poważnej konfuzji doprowadzi. Nie licząc innych uszkodzeń na ciele i duszy… Zostaliście ostrzeżeni, więc w drogę. Dodatkowo zastrzegam, że autor jest jednym z nas – zwolennikiem rozumu, fizyki i kosmologii, ewolucji, logiki tudzież brzytwy Ockhama. Gdy wyrusza (a my razem z nim, w jego załodze) w rejs po oceanie niepewności, automanipulacji, zabobonu, wulgarnej teozofii, okultyzmu i metafizyki – wbrew prądom i wiatrom, w poszukiwaniu narzędzi falsyfikacji wiary – sekundujmy mu i nie przeszkadzajmy w nawigacji. Nie chodzi bowiem o to, czy moja racja jest najmojsza, ale jaki naprawdę jest świat – jak wygląda i co się z nim (i w nim) dzieje, ku czemu zmierza. A jak wygląda – każdy widzi, lecz dalece nie każdy potrafi to zwerbalizować i zdiagnozować, nie używając słów powszechnie uznanych za… Idzie zatem o życie. W sensie ścisłym – a dokładniej: o ten…

Zegar piaskowy
esej cywilizacyjny , polecam , zapiski / 6 listopada 2024

Ryszard Kapuściński  Zegar piaskowy Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Rozterki zdrożonego Reportera Reporter jest zmęczony, a świat nie wydaje się mu już tak wspaniały, jak niegdyś. Za to wydaje mu się, że miałby coś jeszcze do powiedzenia. I na ogół ma. Lata i doświadczenia wykonywania swego zawodu nauczyły go, żeby wszystko zapisywać – istotne i nieistotne, na razie bez selekcji. Bo się przyda. Lata i doświadczenia nauczyły go, by niczego nie powierzać samej pamięci. Owszem – pamięć przechowuje zarówno fakty, jak i wrażenia, zapachy, powidoki, dźwięki, smaki, obrazy… Ale przechowując, dodaje bezwiednie rozmaite „konserwanty”, „ulepszacze”, „spulchniacze” i „poprawiacze smaku”. Więc pamięć jest dobra, ale notatki lepsze. Zwłaszcza wtedy, gdy trzeba opisać obraz, dokładnie przytoczyć słowo, utrwalić sytuacje, ustawienia, zapisać ruch, zagwarantować powtarzalność recepty, opowiedzieć emocje, zdefiniować umykające (za szybko…) imponderabilia. Reporter jest znużony i niezdrów. Fach dał mu w kość – najzdrowszy to on nie jest, ten fach reporterski. Stres, wątroba (wiadomo…), żołądek, nerki, kręgosłup, nogi… Choroby tropikalne (same szczepienia na takowe to udręka), pasożyty, sraczka… Upały, słońce, deszcze, śniegi i mrozy. Lasy deszczowe z miliardami robali i inną gadziną, pustynie z wodą racjonowaną naparstkami, góry i płaskowyże z chorobą wysokościową. Brud, głód, syfilis i HIV……

Magiczna rana
polecam , proza polska / 2 listopada 2024

Dorota Masłowska    Magiczna rana Wydawnictwo Karakter, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Lektura z ruchu warg… Nareszcie… Masłowska po latach absencji (i – co tu ukrywać – abnegacji pomieszanej z aberracją) wróciła do świata literatury, by uprawiać prozę w sensie ścisłym. Cieszę się bardzo, bo już obawiałem się, że pozostanie na dłużej w nurcie pisarstwa lekkiego, łatwego i przyjemnego – czyli uprawiania felietonistyki – co przy jej kwalifikacjach naprawdę wydaje się być zajęciem błahym i rozrywkowym. Ale groziło jej coś jeszcze gorszego niż bieżąca gorączka (czyli bieżączka) łatwego pisania raportu z podsłuchiwania i podpatrywania świata w odcinkach. Oczywiście – nic zdrożnego w pisaniu felietonów nie ma – wprost przeciwnie. Ale publicystyka zamiast prozy? W tym coś zdrożnego jest – może ucieczka, może maskarada, by nie odpowiadać na pytania o chwilę słabości twórczej. A sama Masłowska była już blisko (może nadal jest?) przystąpienia do pewnego inwazyjnego gatunku pasożytniczego w biotopie literatury globalnej – mało jeszcze zbadanego, ale już wyraziście wyodrębniającego się w piśmiennictwie post-badawczym. Chodzi tu o wędrownego pisarza-stypendystę – pasożytującego na niedomagających mechanizmach dystrybucji środków – pieczeniarza literatury, kosiarza zapomóg, łapacza grantów, intelektualnego drapieżnika (albo ścierwojada – jak kto woli). W świecie pewnej takiej konkurencji idei (czasem nawet…

Księgarnia w Paryżu
biografistyka , polecam , proza obca / 28 października 2024

Kerri Maher Księgarnia w Paryżu Przełożyli Anna Bereta-Jankowska i Piotr Pieńkowski Wydawnictwo Znak, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Odyseusz płynie Sekwaną… „Ulisses” Jamesa Joyce’a jest niewątpliwie najwybitniejszą powieścią dwudziestego wieku, mitem założycielskim całej liczącej się dwudziestowiecznej prozy światowej. Bezdyskusyjnie… Im więcej czasu upływa od daty pierwszego wydania, tym dobitniej prymat ów się uwydatnia. Owszem, trwają spory, od czasu do czasu pojawiają się „odkrywcze” i obrazoburcze manifesty krytyków, poszukujących sławy, udrapowanych dla niepoznaki w togi „sprawiedliwych”. Ale wątpliwości tylko utwardzają i upowszechniają mniemania, że coś wielkiego w tym „Ulissesie” jest. Lecz co to jest? Ba, spora armia analityków, teoretyków i krytyków prozy już sformułowała, ciągle formułuje i jeszcze długo formułować będzie swoje opinie i zdania osądzające o tym fenomenie. Niewątpliwe nowatorstwo prozatorskie jest na pierwszym miejscu – po „Ulissesie” nic już w światowej literaturze nie będzie takie same jak przedtem. Ale sama literatura już nie będzie ołtarzem geniuszu. Literatura już nie będzie misją, a pisarz – demiurgiem. Przeciwnie: książki można palić, sekwestrować, usuwać z bibliotek, a pisarzy – gnębić procesami, wsadzać do więzień (wcześniejsza o dwie dekady przygoda Zoli to przypadek odosobniony i w ogóle małe piwo…), skazywać na banicję i fatwę. Dlaczego tak się stało? Bo, rzecz ujmując…

Pierwsze śledztwo Montalbana
kryminał , polecam / 23 października 2024

Andrea Camilleri Pierwsze śledztwo Montalbana Przełożyła Lucyna Rodziewicz-Doktór Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 2/5 Szkic do portretu Wydawało mi się, że znam Salvatore’a Montalbana – komisarza policji z sycylijskiego miasteczka Vigata – w miarę dobrze: na tyle, na ile pozwoliła uważna lektura kilkunastu tomów powieściowego serialu kryminalnego o nim samym. Ale nie z Camillerim takie numery – mistrz korzystał z każdej okazji, by swego bohatera figuratywnie, kolorystycznie i charakterologicznie wzbogacić. I upiększyć. Uciekał się w tym celu do miniaturyzacji fabularnej – w rezultacie tego zabiegu powstawały opowiadania (w sensie zamysłu i rozmiaru), w których jeszcze mniej było intrygi fabularnej, kryminalnej niż w regularnych powieściach. Ale za to portret psychologiczny (dziś modnie zwany profilem) komisarza Montalbana pęczniał od nowych informacji i w ogóle jakoś nabierał – i ciała, i wyrazu… Montalbano to ciekawy facet. Z góry zastrzegam, że jest niewielkie prawdopodobieństwo (co tu ukrywać – zbliżone do zera…) napotkania takiego osobnika twarzą w twarz, w tak zwanej rzeczywistości, czyli realnie: na ulicy, w restauracji, a zwłaszcza w komisariacie państwowej policji włoskiej. Każdy, kto przeżył kilkadziesiąt lat i jest w pełnił sił umysłowych, wie, że to kreacja baśniowa, fantazja dla niepoznaki przystrojona w realistyczny kostium. Gliniarz w…

Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców
polecam , proza polska / 15 października 2024

Jul Łyskawa Prawdziwa historia Jeffreya Watersai jego ojcówWydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Stół z powyłamywanymi nogami Jul Łyskawa… Mówi wam to coś? Bo mnie nic – nul, zero, nada, rien, nicht. A zarazem coś mówi – jak wiejący od beskidzkich, łemkowskich ostępów zapaszek chucpy, mistyfikacji, chichotu buczynowych duszków w kupie liści… Łyskawa, Łyskawa – tak, to zręczna kontaminacja: jak whisky z kawą. Co może oznaczać na przykład upamiętnienie ulubionej przez autora (lub nawet autorów – tego nie przesądzam) mieszaniny płynów napędzających obroty zwojów mózgowych. A Jul? No cóż, imię poniekąd historyczne (osobliwie zapisane w historii polskiej literatury). W sumie wygląda jak persyflażowa kreacja literacka (nawet ze zdjęciem i czymś na kształt szczątkowego profilu – osobliwie rozczulił mnie ten „psychofan Darłówka”; czy Łyskawa ma świadomość, że to się da wyleczyć, że lekka lobotomia wystarczy?), na potrzeby dobrej zabawy ulepiona przez jakiegoś zawodowca (lub zawodowców – tego nie przesądzam) – dowcipnego/dowcipnych jak wszyscy diabli. Tak mniej więcej, jak niegdyś skutecznie Romain Gary ulepił fantom Emile Ajara – toutes proportions gardees. Aż mu nagrodę Goncourtów za ten żart dali… Samo tylko wydawnictwo Czarne ma w swoich resursach przynajmniej kilkanaście na tyle utalentowanych „osób literackich”, które mogłyby taką humbugową mistyfikację z…

Powrót do Reims

Didier Eribon  Powrót do Reims Przełożyła Maryna Ochab Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Wycieczka z biletem powrotnym? Nie ruszyłem się z miejsca urodzenia, nie porzuciłem swojej klasy, nie aspirowałem wyżej (cokolwiek to znaczy), nie chciałem więcej; tylko światopogląd ulepiłem sobie sam… Innymi słowy: kontynuuję. Z socjologicznego puntu widzenia chyba jestem w mniejszości. A symboliczna, nabrzmiała znaczeniami figura „powrotu” jest mi całkowicie obca. Bo nigdzie i właściwie w żadnym sensie się nie oddalałem. Ale nie znaczy to, że lekturę Eribona mógłbym sobie darować. Bo zawsze dobrze jest zobaczyć, co mądrego i kształcącego (albo złego i deprymującego – zależy od istoty materii i punktu widzenia) przytrafiło się innym… Idzie tu bowiem nie tyle o geografię, co o drugi aspekt „powrotu” (a ten akurat jest możliwy bez zmiany współrzędnych, bez miany miejsca pobytu) – czyli wędrówkę z klasy do klasy i z powrotem. Tylko że nie jest to powrót w sensie ścisłym. Wyjście z jednej klasy i wejście do innej to droga jednokierunkowa, a sam proces – nieodwracalny. Więc nie powrót, tylko odwiedziny – parudniowa wycieczka, kurtuazyjny gest sentymentalny, czasem połączony oczywiście z refleksją poznawczą, choć częściej bywa to tylko egoistyczna, narcystyczna manifestacja, współgrająca z łapczywą, publiczną (czyli za…

Koncern Autokracja
esej polityczny , komentarz polityczny , polecam / 1 października 2024

Anne Applebaum  Koncern Autokracja Przełożył Michał Rogalski Wydawnictwo Agora, Warszawa 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Oblegają nas? To atakujmy! Co ze sobą wspólnego mają były marksistowski rewolucjonista, a obecne bezwzględny dyktator nikaraguański Daniel Ortega, zimbabweński watażka-prezydent Emmerson Mnangagwa, białoruski samozwaniec, były dyrektor sowchozu Alaksandr Łukaszenka, syryjski krwawy dyktator (w cywilu lekarz okulista) Baszszar al-Asad, północnokoreański socjopata (albo i co gorszego) Kim Dzong Un oraz węgierski premier Victor Orban? Zapewne niewiele – poza jednym: są autokratami, rządzącymi swoimi krajami na sposób dyktatorski, autokratami zorientowanymi na gromadzenie realnej władzy i niemniej realnych dóbr materialnych. Powiedzmy sobie od razu – nie łączy ich żadna ideologia. Zresztą nie ma wspólnej ideologii dla gromady krwawych psychopatów i złodziei; każdy z nich lubi tylko kraść i rządzić, rządzić i kraść… Wspólnota autokratów – coś, co pani Applebaum nazwała koncernem, sugerując ideologię, wiarę, formę i organizację – w zasadzie pewnie nie istnieje. Jest co najwyżej luźne, incydentalne dorozumiewanie się ad hoc w kwestiach pojawiających się wspólnych interesów. Więc jeśli jakiś ajatollah wesprze petersburskiego urkę dostawą bojowych dronów, to znaczy tylko, że pojawiała się okazja do wyrwania jakiegoś kapitału (albo chociaż zaszkodzenia komuś trzeciemu) – a nie dlatego, że nagle wyznawać zaczęli wspólne niezbywalne wartości czy modlą…

Zgorzelisko
polecam , thriller sensacyjny / 29 września 2024

Maria Gąsienica-Zawadzka  Zgorzelisko Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2024 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Zawróciła z dobrej drogi… Z pewną taką pobłażliwą życzliwością potraktowałem debiut prozatorski pani Gąsienicy – czyli wielce udatny horror zakopiański „Gniew halnego”. Bo to była dobra, pomysłowa, zdradzająca niepospolite talenta ruchowe zaprawa (w sensie: gimnastyka poranna z przebieżką) przed czymś poważniejszym jeszcze. „To coś” miało niebawem nadejść. No i nadeszło – ale czy jest lepsze? Test drugiego podejścia jednak sprawił pani Gąsienicy poważne trudności, co stwierdzam z pewnym takim żalem i niedosytem głębszym niż Morskie Oko… Co nie znaczy jednak, że się nie wywiązała i test oblała. Nie – ale nie poszło śpiewająco – za to z poważnym wysileniem, by sprostać wysoko w debiucie zawieszonej poprzeczce. Bo o ile „Gniew halnego” był dziełem autonomicznym i co do definicji – osobnym w istocie, niepodlegającym zbiorowej intoksykacji błyskotliwym horrorem, z nietypową i zuchwale poprowadzoną intrygą – a do tego smakowitą jak porcja rydzów z patelni w nieodżałowanym starym „Poraju”, o tyle „Zgorzelisko” to regres, cofka do konwencjonalnej formuły narracji sensacyjnego thrillera, jakich prozatorska wyrobnicza ferajna produkuje na pęczki. Wygląda zatem na to, że pani Gąsienica powściągnęła wodze swej fantazji narracyjnej i w ogóle fabularnej, by nie wiedzieć po co upodobnić…

Dzika dywizja. Historia czerwonych beretów
historia , naukowa monografia , polecam , wspomnienia / 22 września 2024

Piotr Korczyński  Dzika dywizja. Historia czerwonych beretów Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Parasole z nieba lecą… To było we wrześniu 1967 roku; wczesny poranek był zamglony i nie da się ukryć: wilgotny ponad zwykłą miarę (zresztą, co w Tatrach znaczy „zwykła”?) – od polany Huciska (wtedy jeszcze dojeżdżały tam autobusy PKS) szliśmy we dwójkę, znaczy z bratem moim Markiem, Chochołowską, z zamiarem zrobienia Rakonia albo i – jak się da – Wołowca… Byliśmy w okolicy dawnego schroniska Blaszyńskiego, gdy nagle ze szczytu prawie nawieszonej nad drogą skałki zjechali na grammingerach trzej chłopaczkowie w zielonych plamiastych mundurach, a za nimi nad drogą po ostrym skosie śmignął czwarty (w nieco innym ubranku) na jakiejś zaimprowizowanej tyrolce. Hełmy mieli eleganckie jak motocyklowe kaski, z siatką maskującą i skórzaną podpinką, a pod pagonami zrolowane bereciki – „naleśniki” w bordowym kolorze. I tak oto po raz pierwszy na żywo zetknąłem się z elitą elit polskiego wojska – żołnierzami 6. Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej. Owszem, wiedziało się o takowych co nieco, pojedynczych urlopników widywało się na ulicach, a grupowo – na defiladach. Ale jakoś bez entuzjazmu; i nic dziwnego: okularnik o dość umiarkowanej tężyźnie fizycznej nie miałby czego szukać w desancie ani…