Craig Symonds Operacja NeptunPrzełożyli Łukasz Witczak, Jerzy Wołk-Łaniewski Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Najtrudniejsze są powroty… Wystarczy powiedzieć: D-Day, a strumień skojarzeń staje się oczywisty… Poranek 6 czerwca 1944 roku – w Normandii ląduje desant angloamerykański na pięciu plażach o kryptonimach Utah, Omaha, Gold, Juno i Sword. Ponad 600 tysięcy żołnierzy, ponad 93 tysiące pojazdów (w tym liczne czołgi) i 245 tysięcy ton zaopatrzenia… To operacja Overlord – militarny sukces, bowiem Niemcom w żadnym aspekcie nie udało się praktycznie ani zniweczyć, ani nawet ograniczyć powodzenia inwazji i utworzenia trwałego przyczółka na głównym kierunku wyjściowym natarcia tzw. drugiego frontu (czyli strategicznego zamiaru sił Sprzymierzonych) na kontynencie europejskim. To wiedzą wszyscy, którzy czytali choćby „Najdłuższy dzień” Corneliusa Ryana, wydany w 1959 roku, czy widzieli w kinie lub telewizji sekwencję desantu na plażę Omaha w filmie Spielberga „Szeregowiec Ryan”, sekwencję genialnie sfilmowaną przez polskiego operatora Janusza Kamińskiego. Ale to tylko fragment całej tej historii – kulminacja, ale ani początek, ani finał… Tak naprawdę zaczęło się w okolicach francuskiego portu Dunkierka, na plażach kąpielisk La Panne i Zuydcoote cztery lata wcześniej mniej więcej, gdy we Francji dobiegała końca kampania Wehrmachtu i Luftwaffe, znana jako „Fall Gelb”, czyli inwazja na…
Ziemowit Szczerek Końce światów Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Końca świata nie ma i nie będzie… Kąt globu, w którym aktualnie przebywamy, Matce Naturze udał się – ale nienadzwyczajnie… Zresztą popatrzcie sami: góry co do zasady mniejsze niż gdzie indziej, rzeki też nie za bardzo – poza Dnieprem i Dunajem karłowate jakieś, lasy rachityczne, pola nudne, miasta kurduplowate o urodzie umiarkowanej, ludzie – no cóż: kartofel, rzepa, burak i baranica, czasem rakija… Co do kolorów i zapachów – sami wiecie, jak jest. Bury świat, pierdzący ustawicznie, napruty, zarzygany i szmaciany. Mocz, bimber, benzynowe spaliny, papierosowy dym, stosy post- cywilizacyjnych śmieci, błoto i „chemia prosto z Niemiec”. Tak się to poskładało. Nic na to nie poradzimy. Taki mamy klimat… Taki mniej więcej wielokąt – Mittel-und-Ost-Europe – paroma liniami prostymi i krzywymi da się narysować, wyznaczając obszar penetracji. Od jeziora Onega do jeziora Sewan. Od prawdziwego początku Azji na przejściu granicznym Kapitan Andreevo do Tirany, ale łukiem przez Macedonię i Grecję. Od Tirany do Sopronu. Od Hollabrünn do Chebu. Od Chebu przez Świnoujście do Królewca. A w Królewcu – jak cudem dojedziecie – możecie sobie na koniec z deprechy w tytę strzelić. Mniej więcej tyle. Chandra Unyńska w…
Jarosław Kuisz Strach o suwerenność.Nowa polska politykaPrzełożył Tomasz BierońWydawnictwo Znak, Fundacja Kultura Liberalna, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Stres pourazowy? Obawa Polaków przed utratą Polski jest dzisiaj dość masywnym składnikiem zbiorowej świadomości – może nawet bardziej ważkim niż utrata pracy, zdrowia i majątku w wymiarze jestestwa indywidualnego. Możliwa – aczkolwiek znacznie bardziej teoretycznie niż praktycznie – zguba Polski jako samodzielnego bytu, wytarcie jej z mapy – jawi się jej obywatelom jako niewyobrażalna apokalipsa, na liście narodowych strachów zajmująca bez wątpliwości miejsce pierwsze. Chociaż po racjonalnym namyśle wypadnie przyznać, iż doprawdy samo zagrożenie jest niezwykle mało prawdopodobne w sensie czysto fizycznym. Kraj jako taki jest porządnie asekurowany przez sojusze, aczkolwiek realna ich wartość (czyli gdyby co…) nie jest znana i nie była sprawdzana; tkwi tylko w deklaracjach werbalnych (tzw. wspólnota wartości tudzież ideologii) i domniemaniu jakiegoś ważnego interesu sojuszników. Niezbywalnego, póki co – tak się wydaje. Trudno zatem sobie wyobrazić, iż istnieją jakieś realne i wyposażone w odpowiednią moc siły polityczne w świecie, które na polską suwerenność dybią i czynią z tego swą rację istnienia. Poza Rosją oczywiście – ale i dla tej potęgi zniesienie suwerennego bytu Polski jest tylko częścią ogólnego i niespecjalnie pilnego planu imperialnej ekspansji, nie zaś…
Sławomir Mrożek Opowiadania zebrane. Tom IWydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 W oparach absurdu Czysty „Mrożek”, w stanie krystalicznym, idealnym do studiowania pod kierunkiem fachowca i do bardziej samodzielnych prac badawczych – a poza tym do lektur przyjemnych i pożytecznych… Sam kilkakrotnie przy różnych okazjach edytorskich, które miałem zaszczyt rekomendować, podejmowałem kwestię „mrożka” (tu akurat małą literą) jako zjawiska kulturowego, pewnej typowo polskiej osobliwości poznawczej, paradoksalnej hiperboli rzeczywistości tudzież groteskowego przegięcia epistemologicznego. Innymi słowy: „mrożka” jako kosmicznej nieregularności (a może przeciwnie – regularności?) na gładkim obliczu Matki Natury. W takim ujęciu „mrożek” stał się narzędziem opisu rzeczywistości polskiej – powszechnie stosowanym i co do zasady jednolicie rozumianym. Cała wartość poznawcza tego narzędzia na dwóch płaszczyznach jednak jest najbardziej sposobna. Pierwsza zawiera się w konstatacji, że coś „jest jak z Mrożka”, druga zaś to fraza „Mrożek by tego nie wymyślił”. Ten pierwszy zwrot, czyli „jak z Mrożka”, to w istocie najwyższy poziom stopniowalności absurdu. Absurdy bowiem dzielą się na małe, średnie, wielkie i… mrożkowskie. Te pierwsze to powszednie, oswojone, plączące się pod nogami i na tyle obecne, że ich obecności nie zauważamy. Te drugie też masowe, też obecne – ale już bywają upierdliwe – jak słup…
Patrick Deville Sansara Przełożył Jan Maria Kłoczowski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Reinkarnacja Panduranga Podróż jest snem. Nie cała i nie zawsze, ale jest przedsięwzięciem onirycznym. Zwłaszcza ta całożyciowa, w kole sansary, czyli reinkarnacji, której kolejne fazy są uzależnione od bilansu dobrych i złych uczynków, których dopuszczamy się w każdym z kolejnych wcieleń… Podróż Deville’a dookoła świata – wedle zamysłu: po równikowym okręgu – nie zahaczyłaby o Indie, gdyby autor ściśle się trzymał swej koncepcji poznawczej. Wszak subkontynent rozpościera się w całości na północ od ekwatoru. Ale gdy terytorium poznawcze poszerzymy do strefy międyzwrotnikowej – skądinąd zresztą słusznie – Indie wejdą do strefy wędrówki Deville’a. Wraz z całym swym cywilizacyjnym dorobkiem, bagażem ducha i historii – ciężarem, którego za jednym podejściem nie tylko unieść się nie da, ale nawet objąć rozumem nie sposób. Indie bowiem to takie miejsce w ewolucji cywilizacji homo sapiens, gdzie koncentracja zdarzeń, idei, postaci i ich dzieł postępowała żywiołowo, poza kontrolą rozumu, poza logiką brzytwy Ockhama. Indie są ze wszech stron nadmiarowe… A do tego wyglądają tak, jakby czas się ich nie imał – i to nie tylko w aspekcie architektonicznym, gdy stare wygląda jakby od zawsze było stare i zrujnowane,…
Szczepan Twardoch Null Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 3/5 W bezpośredniej styczności z n-plem… „Forteca Bachmut, wsie debiły s nami tut”(szydercza przeróbka kiczowatej,heroicznej pieśni wojennej) I znów jesteśmy na wojnie. W Ukrainie – bo gdzieżby… Ale to nie taka sama wojna, co u Kurkowa, którego lekturę (nie bez powodu ze ściśniętym sercem; a późniejsze wydarzenia jeszcze przydały dramatyzmu temu pierwszemu uczuciu) rekomendowałem 25 lutego… Wojna u Kurkowa to przedsięwzięcie panoramiczne i wieloskalowe, epickie i wielopłaszczyznowe. Bez mała ojczyźniane – gdyby termin ten nie został przez Ruskich wyświechtany, zużyty i zbrukany do wyrzygania. Wojna u Twardocha ma wymiar i rozmiar kameralny – toczy się łokieć w łokieć, twarzą w twarz, w okularze noktowizora, na dystans strzału z pokemona (ręczny karabin maszynowy PKM), w polu widzenia kamerki z FPV, czyli drona-efpiwiszki. Blisko, blisko – w chuj za blisko… Ale taki jest Twardoch. Razem z wojną z pisarskiego celebryty przekwalifikował się na wolontariusza-dostawcę (z potrzeby serca, bez artystycznej kalkulacji), wożąc na Ukrainę (czy do Ukrainy – ciągle nie wiem; ale chyba już za stary jestem na zmianę językowych przyzwyczajeń) kupowane ze składek terenówki, wyładowane zaopatrzeniem osobistym i sanitarnym, hełmami, kamizelkami i temuż podobnym wojennym badziewiem, bez którego żyć się w…
Krzysztof Varga Śmiejący się pies Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Najlepszy przyjaciel człowieka Miał się śmiać (jeżeli psy w ogóle to potrafią), tymczasem ten Ziutek z okładkowego zdjęcia – choć ma niebieskie, krotochwilne obwódki wokół oczu i klaunowską kropę na nosie – smutny jest niemożebnie, jakby zdziwiony i zrezygnowany (jeżeli psy w ogóle to potrafią). I tak to jest z Vargą. Jak zawsze – coś naobiecuje, a potem hipopotamie łapy na klawiaturze skręcają mu w kierunku zagadki bytu tudzież egzystencjalnej ucieczki przed życiem i użalania się nad sobą… Bo na tym się zasadza mistrzostwo Vargi jako felietonisty, incydentalnego autobiografa, reportera gonzo tudzież prozaika okazałego. Sam pomysł fabularny tej powieści (bo to powieść jest niewątpliwie, a zastrzeżenia i redefinicje można pominąć) jest formalnie zuchwalstwem, a co najmniej osobliwym zabiegiem narracyjnym. Stosowanym rzadko, albowiem wymagającym dyscypliny. Strukturalnie rzecz ujmując, jest to dialog z… psem. Z natury rzeczy dialog kulawy, niemalże jednostronny, albowiem pies nie responsuje na poziomie werbalnym (chyba że czegoś nie wiem…). Okazuje czasem powiązane z konkretnymi słowami proste emocje. Nie można jednak zaprzeczyć, że kierowane do psa słowa jego opiekuna wywołują jakąś reakcję i być może sterują zachowaniami zwierzaka. Być może… Psy na pewno reagują na…
Andrew Roberts Wicher wojny. Militarna historia II wojny światowej Przełożyli Władysław Jeżewski, Grzegorz Woźniak Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 3/5 Kto to przegrał: Hitler czy Niemcy? Opisywanie, odnajdywanie przyczyn, wyliczanie skutków i strat oraz krytyczne analizowanie już to całości, już to tragicznych, dramatycznych, heroicznych (albo nawet tylko interesujących w sensie poznawczym) epizodów wojny, znanej jako druga światowa (1939-1945) – a w szczególności tropienie, dezawuowanie i wyśmiewanie błędów natury strategicznej czy operacyjnej, popełnianych seryjnie (jak to na wojnie…) przez obie strony konfliktu – to od kilku już dekad ulubione zajęcie historyków, publicystów, pisarzy i reporterów we wszystkich zakątkach globu. Dokładnie: wszystkich; w końcu wojna jednak była światowa… Przeto jej rozmiary, imponderabilia i konsekwencje były i wciąż są inspiracją dla historyków i im podobnych badaczy oraz opisywaczy życia publicznego. Ale nie tylko dla nich – wojna światowa wciąż jest źródłem, bodźcem, stymulatorem dla niezliczonych zastępów kreatywnych pionierów i upośledzonych naśladowców z kilku pokoleń artystów wszelkich gatunków. Od wielkiej literatury, wielkiego filmu, teatru, malarstwa, muzyki – po sztukę popularną, aż do granicy kiczu tudzież tandetnych nadużyć i fałszerstw. Innymi słowy: na złożach wojennego i post-wojennego budulca powstał prawdziwy przemysł przetwórczy, intensywnie przerabiający hałdy ujawnionych faktów na literaturę, naukę i inne…
Igor Brejdygant Prawda Wydawnictwo Znak, Kraków 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 2/5 Strzelanka? Niekoniecznie… Nic na to nie poradzę: lubię Brejdyganta i mam skłonność do wybaczania mu tego i owego, bo wiem, że w zamian otrzymam (jak zawsze) gęstą prozę z finezyjnie skonstruowaną, soczystą intrygą, z zaskakującym i nieoczywistym finałem. Lubię, gdy w grę wchodzą pomysły fabularne z piekła rodem i toczą się jak u najlepszego autora sensacyjnych thrillerów. Na przykład zaczyna się od możliwego spisku wielkich biznesowych konsorcjów, walczących o kontrakty na rynku zbrojeń – aż tu nagle pyk! I cała intryga dryfuje w kierunku starego paradygmatu – mord z miłości, krwawy pościg, mordobicie i do kupy cztery trupy – happy end… Brejdygant w umyśle swoim z łatwością zaprojektował i poprowadził taki wiraż fabularny – bo to dla niego chleb powszedni, by nie rzec: kaszka z mleczkiem. To jego profesjonalna specjalizacja: operować na najwyższym szczeblu geopolitycznej ruchawki, jednocześnie grzebiąc się w brudach praskiego (w sensie – prawobrzeżnego) menelstwa i wśród ofiar transformacji. Brejdygant umie być wszędzie, z równą lekkością i łatwością frazy. I o to chodzi. Pisanie bowiem gatunkowej prozy sensacyjnej (ergo: rozrywkowej) ma sens tylko wtedy, gdy zabierający się do tego przedsięwzięcia autor jest nie tylko wszechstronnym erudytą…
Andriej Kurkow Dziennik czasu wojny Przełożyła (z angielskiego?)Anna Esden-Tempska Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 5/5 Nadzieja – towar deficytowy… Ze ściśniętym sercem zabrałem się do lektury „Dziennika czasu wojny” Kurkowa. Bo wojna nagle, z dnia na dzień, zmieniła się w niezdefiniowany, chaotyczny, nieprzewidywalny i woluntarystyczny koszmar geopolityczny! Gdy piszę te słowa, akurat mija dokładnie trzecia rocznica rozpoczęcia tej wojny przez Putina. Bezmiar dramatów pęcznieje, lista zbrodni wojennych i wojennych zbrodniarzy wydłuża się, bilans strat rośnie i przestrasza. Ukraina wraz ze swą bohaterską armią staje na krawędzi wyczerpania, Ruscy sięgają po ostatnie rezerwy materiałowe (bo ludzkich jeszcze trochę mają, nawet z Północnej Korei). Ale to klasyczna (choć zdaniem obserwatorów już poważnie zmodyfikowana) wojna ze wszystkimi jej typowymi imponderabiliami. Jest front mniej więcej stabilny; wiadomo, że tu my – tam oni. Jest obrona przeciwlotnicza na terytorium całego kraju, wycelowana w niebo broń przeciw rakietom, bombom i irańskim dronom. Są nocne naloty, komunikaty o powiększających się stratach i małych sukcesach, są wieści z frontu, zmienne nastroje wśród ludności (dezercje podobno się też zdarzają…). Na wojnie, jak to na wojnie… I to wszystko jest u Kurkowa – a poza tym szerokie (jakie tylko może mieć nieco lepiej poinformowany pisarz i publicysta, aktywny na froncie propagandowym)…
Mario Vargas Llosa To dla pani ta cisza Przełożył Tomasz Pindel Wydawnictwo Znak, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Posiedzenie na kahonie Pisanie o muzyce bez odsłuchu wydaje się zajęciem ryzykownym, ale gdy ma się talent Llosy, nie ma w tym nic trudnego. Zresztą on mógł sobie przy robocie puszczać do woli te wszystkie walce peruwiańskie, marinery czy zamacueki z płytoteki. Ale czytelnik w Polsce? Ilu znajdzie się takich, którzy od ręki z zakamarków pamięci wygrzebią, jak brzmi typowa marinera? Na szczęście wszystko jest w internecie, więc można się wspomóc tysiącami nagrań z YouTube’a chociażby. Po krótkim seansie muzycznym lektura Llosy staje się przystępniejsza. I już nie jest taka nieznośnie dźwiękoszczelna… Nie w tym rzecz wszelako, by usłyszeć – o czym tu mowa. To łatwizna. „To dla pani ta cisza” jest czymś innym, niż powieścią o ludowej muzyce z dalekiego kraju gdzieś na świata skraju. Owszem – można tekst sklasyfikować jako gawędę etnograficzną, próbę kulturowej rekonstrukcji narodzin świadomości muzycznej pewnego narodu. W całym jej bogactwie i odrębności. A że w formie i formule powieści? Nie szkodzi – to przecież całkiem możliwe. Aha – tak przy okazji… Nie mówcie, że cokolwiek wiecie o peruwiańskiej muzyce, bo kiedyś na Krupówkach w Zakopanem…
Stanisław Tym Tym bardziejWydawnictwo Polityka, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Felietonista zimozielony… Polska to wciąż duży kraj. Nawet gdy pojawiają się mniemania, iż dwie są Polski, rowem-okopem przecięte nienawiści, to i tak każda z nich z osobna nadal jest duża. Pojedynczy Polak-szarak wielkości nie ogarnia; trzeba mu tę Polskę – jego Polskę (niezależnie od tego, która jego jest) opowiedzieć. Opowiadanie Polski – wielka rzecz. Było w dziejach kilku wyznaczonych, nominowanych, wybranych, namaszczonych świętymi olejami specjalistów „inżynierii dusznej” – z patentami, certyfikatami i rozkazami od najwyższej władzy. Ale się jakoś nie przyjęli. O większe sukcesy pokusili się amatorzy opowiadania, samozwańczy heroldowie, whistleblowerzy i wędrowni grioci (robiący w branży za miskę zupy i kieliszeczek czegoś mocniejszego). W każdym razie opowiadanie Polski innym Polakom to zajęcie typu full time job – ale niekoniecznie etatowe. W zasadzie w pełni samodzielne (niesamodzielni żyją krótko i karier nie robią). A do tego uzurpatorskie (z pewną taką nutką bezczelności – ale nadto z niezbędną przyprawą talentu). Ot, pojawia się w przestrzeni publicznej ktoś, kto potrafi przyrządzić tekst (lub inną formę przekazu) na tyle interesujący, że dysponenci fragmentów tej przestrzeni – fragmentów zajmowanych przez tzw. media – są gotowi zaoferować takowemu wikt i opierunek (plus kieszonkowe)…