Antoine Compagnon Lato z Montaigne’em Przełożył Jan Maria Kłoczowski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Dupa perypatetyka na tronie, czyli nie da się myśleć na siedząco… Jestem montenistą. Od kiedy – nie pamiętam. Zapewne od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, bo pierwszy raz przeczytałem „Próby” Michała z Montaigne – w roku 1965, uczniem klasy maturalnej w liceum będąc – a to za poduszczeniem nieodżałowanej profesor historii, pani Ireny Dramińskiej. Lektura podziałała jak prysznic w izbie wytrzeźwień – radykalnie i długofalowo, zapewne na zawsze. Więc jestem montenistą, cokolwiek to znaczy. Ale na pewno znaczy to, że eseje tego wielkiego filozofa (może największego w całych dziejach Francji myśliciela tudzież intelektualisty – czemu zapewne od ręki zaprzeczą wolterianie, kartezjanie, paskaliści i wielu, wielu innych…) od czasu do czasu czytuję. Nie po to, by się stosować, zgłębiać, uczyć, utożsamiać. Poczytywanie „Prób” od czasu do czasu i po kawałku traktuję raczej jak wizytę u orzeźwiającego źródełka; haust zimnej, trzeźwiącej montenistycznej wody przywraca proporcje, na nowo ustawia hierarchie, pozwala odnaleźć formę, wyrzuca ozdobniki, maski i fantomy, przewietrza wyobraźnię, usuwa gazy, miazmaty, mgły i widma. Ale pić należy po trochu, pomału i proporcjonalnie do pragnienia – bo przedawkowanie lektury grozi serią bolesnych zastrzyków……
Niall Ferguson Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat Przełożyła Beata Wilga Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024 (wydanie III) Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 The World is not enough – świat to za mało… Rule, Britannia! Britannia, rule the waves!Britons never, never, never will be slaves. (refren pieśni Thomasa Augustine’a Arne’a ze słowami Jamesa Thomsona z 1740 roku…) Historia Brytyjskiego Imperium – jeśli potraktować ją osobno, bez związku z dziejami reszty świata – jawi się jako splot szczęśliwych przypadków, zbiegów okoliczności i heroicznych zrywów tam, gdzie wystarczyłaby porządna robota… Taka odseparowana od reszty świata historia brytyjskiego imperium to nieustający festyn ignorancji – a właściwie głupoty, parada arogancji, zbrodniczego zuchwalstwa, krwawej indolencji, bałwaństwa i bęcwalstwa, kryminalnego wręcz poczucia wyższości oraz implementowanych z pokolenia na pokolenie zasad rzekomo honorowego, jakoby dżentelmeńskiego postępowania, nie będących w istocie niczym innym, niż statutem stowarzyszenia egoistycznych bufonów, megalomanów i cynicznych fanfaronów… Fenomen Imperium Brytyjskiego polega na tym, że gdy jego dzieje – w całości i bez zabiegów redakcyjnych – „wyświetlimy” na tle globalnej historii ludzkiej cywilizacji – nagle te piramidy bezmyślnego kretynizmu oblekają się w szaty umiarkowanego postępu, mądrej i troskliwej pieczy, sprawiedliwości bez mała, tolerancji, rozumu tudzież praworządności. Czemu? Tego nie wie nikt na pewno… Ale…
Marcin Król Podróż romantyczna Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Mity, talizmany, ryngrafy, reduty, orły nasze, puste flasze… – Co słychać u was? Co słychać? – pytał gorączkowo król.– Nędza… głód… jedna mogiła… (…)– Długo się możecie trzymać?– Prochów brak. Nieprzyjaciel w wałach… (…) – Jakżeście mogli wytrzymać? – spytał kanclerz z akcentem wątpliwości.Na te słowa Skrzetuski podniósł głowę, jakby nowa wstąpiła weń siła;błyskawica dumy przebiegła mu przez twarz i odrzekł nadspodziewanie silnym głosem:– Dwadzieścia szturmów odpartych, szesnaście bitew w polu wygranych,siedmdziesiąt pięć wycieczek… (Jan Skrzetuski, porucznik husarski w służbie księcia wojewody ruskiego, składa królowi Janowi Kazimierzowi raport z oblężonego Zbaraża – wedle Henryka Sienkiewicza, „Ogniem i mieczem” tom II) Jaka jest Polska? Trudne pytanie… Nie wiadomo – badania i dociekania wciąż trwają, mimo iż desygnat funkcjonuje (nie bez przeszkód i przerw – jakieś dobre tysiąc lat z okładem, a jego dzieje układały się rozmaicie. I przecież nie zawsze w stylu wrzaskliwej opowieści idioty. Przeciwnie: lat zamętu i niebytu w sumie było jakby mniej (choć ich ciężaru ani wykluczyć, ani zlekceważyć nie można). Generalnie jednak już przed laty ukształtował się prowizoryczny zapewne, ale mocno ukorzeniony i osadzony w masowej wyobraźni wizerunek Polski arcychrześcijańskiej, arcydzielnej, szlachetnej i honorowej,…
Andrea Camilleri Morze błota Przełożyła Monika Woźniak Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Z grubej rury deszcze niespokojne… Kolejny prezent od Camilleriego z zaświatów… Autor zmarł przed pięcioma laty, ale jeszcze kilka tytułów nieprzetłumaczonych na polski zostało w obiegu, zaś wydawca dozuje translacje pomalutku – góra jedną rocznie – zresztą sam proces przekładu wymaga pewnej dozy pieczołowitości tudzież staranności (w tej kwestii znajdą się dowody przeciwne i takież przykłady). Nie ulega wszakże wątpliwości, że dobrą rozrywkę przy lekturze Camilleriego mamy gwarantowaną jeszcze na jakiś czas, za co wydawnictwu Noir sur Blanc chwała i cześć. „Morze błota” jest opowieścią cięższego kalibru, a komisarz Montalbano przypomina trochę barona Münchhausena, który ciągnął się za włosy, by się wyratować z błotnej topieli (razem z koniem zresztą). A błoto, jak to błoto… Naprawdę zagraża Vigacie – dzięki deszczom nieustannym, co na Sycylii akurat zdarza się nieczęsto. Z drugiej zaś strony pojawia się jako błoto metaforyczne, symbol mafijnych machinacji tudzież interesów. Gdyby metafory miały zdolność materializowania się, cała Sycylia – wraz z pięknym Palermo, zuchwałą Etną, starożytnymi Syrakuzami i Agrygentem, z gajami oliwnymi, winnicami i pomarańczowymi sadami, z oślepiająco białymi miasteczkami, jak Corleone na przykład – trudnymi do odróżnienia od równie…
Bernard Newman Rowerem wokół Bałtyku 1938 Przełożyła Ewa Kochanowska Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Szpieg niepospolity na gorącym uczynku… Imperialny wywiad brytyjski – jakkolwiek w różnych epokach historycznych się nazywał – zawsze był instytucją praktyczną, dyskretną, unikającą rozgłosu i wielce profesjonalną. Przynajmniej pragnął za takową uchodzić i przeważnie mu się to udawało. Może dlatego, że – wbrew obiegowej opinii ukształtowanej przez literaturę i film – mniej (zdecydowanie mniej!) było w nim Bondów, a znacznie więcej cichych podglądaczy i bystrych analityków, czyli profesjonalnych obserwatorów bez licencji na zabijanie. (Takowa, jak się wydaje, to raczej literacka fikcja dla podniesienia wskaźników sprzedaży). Prawdziwy agent wywiadu jest zbyt wiele wart, by kazać mu parać się zabijaniem. Owszem, w stanie wyższej konieczności i ostateczności taki agent potrafi wyeliminować, kogo trzeba – tak został wyszkolony. Ale żaden szef Firmy wywiadowczej celowo nie wepchnie zbierającego informacje lub organizującego ich pozyskiwanie, dobrze zakonspirowanego agenta w karczemną awanturę ani nie każe wymachiwać na ulicach waltherem PPK; za dużo jest on wart… Dlatego w razie konieczności wykonania „mokrej roboty” rozsądne Firmy wynajmują jednorazowo na rynku niezależnych, wyszkolonych, sprawdzonych, zaufanych, dyskretnych „mechaników” o uznanych kwalifikacjach i reputacji, gwarantujących celny strzał bez emocji i ryzyka. Ale to…
Edyta Żemła Armia w ruinie Wydawnictwo Czerwone i Czarne,Warszawa 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Pic na wodę, fotomontaż „Armia nasza jest zwycięska,Buffalo Bill, Buffalo, Buffalo Bill…”(Początek jednej z wersji starej pieśnibiesiadnej w stylu żurawiejkowym;ciąg dalszy jest jednak wysoce niecenzuralny,ale kto zna, sobie dośpiewa…) Ten tytuł (pic na wodę…) to ostatnie słowa tekstu pani Edyty Żemły. Kolokwialne powiedzonko zdaje się wiernie i celnie oddawać rzeczywistość stanu i obecnego statusu sił zbrojnych Rzeczypospolitej – lepiej niż publicystyczne, plakatowe hasło o „armii w ruinie”. Pisząc te słowa, jednym okiem popatruję na telewizyjną relację ze świątecznej defilady wyselekcjonowanego komponentu reprezentacyjnego wojsk lądowych (pieszo-konno-kołowo-gąsienicowego) i lotnictwa. No i fakt – tam na Wisłostradzie żadnej ruiny nie widać. Wszystko nowe, odpicowane, aż się lśni. No i się porusza w miarę sprawnie – żadnych awarii, kłębów dymu, paniki. Orkiestra gra, pododdziały maszerują, głowy w wielokolorowych beretach podrygują rytmicznie. Za nimi pojazdy wszelakie – samochody, transportery, samobieżne wyrzutnie rakiet rozmaitych, czołgi w trzech gatunkach (czy ktoś umie wytłumaczyć, dlaczego aż tyle?), a na końcu armatohaubice dwóch typów, w tym jeden typ z dalekowschodniego importu… W międzyczasie górą fruną małe i duże helikoptery, mniejsze i większe samoloty – nawet takie, których nie ma. Każda armia na świecie potrafi…
Z biegiem dni.Pamiętnik minionego roku Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Ustosunkować się do życia – w rękopisie „Albercik, wychodzimy!”(Maks Paradys do Alberta Starskiego w jednej ze scen „Seksmisji” Juliusza Machulskiego) No i wyszedł… Ale sam – i na zawsze. Dlaczego? Bo Matka Natura tak to urządziła – wszystkich powołuje, a potem odwołuje. Odwołani wychodzą. Ale nie od razu bezpowrotnie – bo przecież nie z pamięci, nie z emocji ani serc tych, którzy jeszcze na trochę zostają. Taki niekończący się korowód z zakładkami. Jerzy Stuhr był wielkim aktorem. Mamy wprawdzie urodzaj wielkich aktorów – ale może bezpieczniej byłoby powiedzieć, że mieliśmy. Do niedawna. Bowiem szybko odchodzą (tym akurat rządzi biologia…), a po nich cóś taka… Nie, nie pustka zupełna, jeno dziura. Pokoleniowa jakby, ale nie całkiem. Nie ma bowiem płynnego wskakiwania na wyższą półkę; nikt nie mości się w butach po-mistrzowskich. Owszem, są uzurpatorzy, ale nikt ich poważnie nie traktuje (poza zblatowanymi materialnie krytykami). Zresztą – któż zastąpiłby Stuhra. Nawet jego syn Maciej – aktor skądinąd znakomity – się nie kwapi; czuje, że jest z innej bajki, choć warsztatowo jest wszechstronny i byłby na odpowiednim poziomie. Zresztą nie o to przecież chodzi. Nie chodzi o to, by…
Mariolina Venezia Kamienne miasto Przełożył Krzysztof Żaboklicki Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Tropem niedużej perfekcjonistki No cóż, nawet na pojemnym i chłonnym rynku rozrywki kryminalnej ulokowanie (z sukcesem) nowego cyklicznego bohatera powieściowej serii nie jest przedsięwzięciem łatwym. Ale Mariolina Venezia ani nie kalkulowała zysków i strat, ani nie zastanawiała się długo nad pomysłem, ani nie spekulowała, jaka formuła kreacji przyjmie się najlepiej (za to jak najmniejszym kosztem). Poszła przebojem na skróty i wymyśliła bohatera (żeby nie było – od razu seryjnego) w zasadzie mocno różniącego się od standardu fabularnego włoskiej powieści kryminalnej (i zarazem mocno w ten standard wpasowanego pod niektórymi względami…). Bo ten włoski standard jest poniekąd specyficzny. „Seryjna osoba śledcza” na ogół jest policjantem jednej z dwóch ważniejszych formacji – karabinierów albo policji państwowej; funkcjonariusza policji finansowej czy gminnego posterunkowego raczej w literaturze nie spotkasz – ich kreacyjne możliwości narracji fabularnej są raczej mało atrakcyjne prozatorsko… „Seryjna osoba śledcza” jest oficerem oczywiście – komisarzem zapewne albo nawet inspektorem. Ma mniej więcej czterdzieści lat, choć zdarza się, że zbliża się do pięćdziesiątki; ten przedział wiekowy ma same zalety fabularne: już duże doświadczenie, do tego w sile wieku – żadnego wypalenia ani tęsknoty za…
Szczepan Twardoch Powiedzmy, że Piontek Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Może już lepiej nic nie mówmy… Piontek to na Śląsku nazwisko symboliczne, a właściwie nawet legendarne. Był sobie bowiem w latach 60. i 70. ubiegłego wieku niejaki Alojz Piontek – hajer, który fedrował na kopalni „Rokitnica” w Zabrzu. 23 marca 1971 roku w chodniku na głębokości 780 metrów Piontek został zasypany w wyniku pieprznięcia (zwanego w tamtych stronach familiarnie tąpnięciem, jakby to jakiś wielki mocarz nogą tupnął, bo się zdenerwował na zuchwałych ludzików…) górotworu – razem z osiemnastoma kolegami. Ośmiu z nich uratowano od razu, pozostali zginęli. Piontka z zawału wydobyto żywego po 158 godzinach od katastrofy. W opinii publicznej zdarzenie to potraktowano jako cud, tudzież dowód wielkich możliwości adaptacyjnych ludzkiego organizmu oraz wezwanie, by nigdy nie rezygnować z akcji ratowniczej – do samego końca… No więc mamy bohatera z ikonicznym nazwiskiem. Czemu takim? Żeby się kojarzył, albo i nie kojarzył – w każdym razie, by dodatkowy zamęt intelektualny sprowadzał na zawodowych i ochotniczych (czyli freiwilligerów…) egzegetów powieści Twardocha. Jakby tego zamętu, który Twardoch sprowadził sam bezpośrednio – było za mało. Może zatem to nazwisko cokolwiek znaczy – albo i nic nie znaczy. Ale powiedzmy, że…
Andrzej Stasiuk Rzeka dzieciństwa Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Płynie, wije się rzeczka jak błękitna wstążeczka… Taki lekko spleśniały suchar mi się przypomniał: – Gdzie leży granica między hobby a zajobem? – Na Bugu… Na tej rzece, zdaniem wielu, leży też granica między Europą a Azją. Mentalna, emocjonalna – w tej mierze mówią, że na pewno. Kulturowa – zapewne. Intelektualna – być może. I jakieś jeszcze inne. Nie wiem. Byłem tam parę razy, ale nic ekstremalnego, krawędziowego, granicznego nie widziałem. Oprócz łąk, chęchów, starorzeczy, meandrów. Identycznych na lewym, jak i prawym brzegu. Więc może to tylko takie gadanie. Wieki całe rzeka płynęła przez środek Polski, jaka wtedy była – i żadnych pretensji ani do łączenia, ani do dzielenia czegokolwiek i kogokolwiek nie miała. To znaczy na wschód od jej nurtu, ale jednak nieco dalej, był Wołyń, a na zachód – Lubelszczyzna. Ale to tak dla pamięci, bo wszędzie wokół Polska była, choć nie wszędzie sami Polacy. Ergo: Bug jest rzeką zwykłą polską, a zatem europejską – ale z tych kapryśnych, nieobliczalnych, nieuregulowanych, samodzielnych, wymagających i słabo tolerujących człowiecze zuchwalstwo. Daje i zabiera, zabiera i daje – wedle woli własnej. I lepiej z nim nie polemizować, wykorzystując…
Igor Brejdygant Uwolniona Wydawnictwo Znak, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Marzenie ściętej głowy… Kamandir Antonio zdemaskowany jako agent GRU. Nic takiego jeszcze się nie wydarzyło. I być może się nie wydarzy. Pewnie nie… Ale brzmi pięknie – co przyznaję bez szczególnego oporu, ale i bez satysfakcji. Pod tym bowiem względem rzeczywistość bardziej jest kulejąca. Ale literatura? Ba, ta może sobie pozwolić na więcej – na spekulację, igrce wyobraźni, na aluzje i w ogóle fikcję rodem ze świata równoległego, wyspekulowanego na podstawie chwiejnych przesłanek. Chociaż po tym, co publicznie ujawnił generał Pytel, nic nie wydaje się niemożliwe, a fakty znienacka stawiają pytania. Lecz czy ktoś tu i teraz szuka właściwych, pasujących odpowiedzi? To z kolei dobre pytanie… Z gatunku tych, na które oficjalnie, pod nazwiskiem, nikt nie odpowie. A możliwe spekulacje będą kwitowane wzruszeniem ramion lub (w wersji hardcorowej) pukaniem się w czoło. Nie dlatego, że nie ma tam nic na rzeczy – raczej dlatego, że wszystko jest tajne jak cholera, łamane – nie, nie przez poufne – kołem łamane (gdy zwrot ten potraktujemy niemetaforycznie, dosłownie raczej…). Wychwalanie Igora Brejdyganta w tej sytuacji jawi się jako czynność rutynowa, prawo zwyczajowe (tej samej kategorii co ius primae noctis na przykład…)…
Timothy Garton Ash Homelands. Historia osobista Europy Przełożył Bartłomiej Pietrzyk Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 3/5 Uwiedzenie, uprowadzenie, uratowanie… Urodziłem się w Europie roku pańskiego (używam tej formuły, albowiem zostałem regularnie ochrzczony i wprowadzony do wspólnoty kościoła katolickiego, chociaż dziś się do niczego takiego nie poczuwam) tysiąc dziewięćset czterdziestego i ósmego – trzy lata po wielkiej wojnie, która przeorała wewnątrzkontynentalne granice, zabiła miliony istnień, spustoszyła do cna wielkie terytoria, zmieniła w gruz gigantyczny majątek i przepędziła również miliony europejskich obywateli w tę i nazad. Gdy się urodziłem, dawno już umilkły działa, na kontynencie trwała cisza, choć była to cisza konfrontacyjna, bowiem nie wszyscy byli zajęci – jak to winno być po wojnie – własnymi sprawami; a tzw. żelazna kurtyna nie była tylko chwytem retorycznym, publicystycznym, wymyślonym przez weterana globalnej polityki – stawała się prawdziwym, uzbrojonym (czy ktoś jeszcze pamięta, czym był tzw. Pas Trettnera?) płotem. Urodziłem się w niebogatym (ale i niebiednym, choć w dolnej połówce statystycznego zbioru zamożności) mieście przemysłowym średniej (biorąc pod uwagę standardy europejskie) wielkości – i mieszkam w nim do dzisiaj; raz tylko zmieniłem w jego obrębie miejsce pobytu, przemieszczając się o niecałe cztery kilometry. Owszem, wielokrotnie podróżowałem po świecie (nawet bardzo daleko)…
J.D. Vance Elegia dla bidoków Przekład: Tomasz S. Gałązka Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018 Rekomendacja:4/7 Ocena okładki: 3/5 Zardzewiały wsiok skarży się na los – czyli dlaczego Trump wygrał wybory… [Autor tej książki J.D. Vance ma poważne szanse, by zostać kolejnym wiceprezydentem USA (w tandemie z Donaldem Trumpem) – toteż przypominam rekomendację „Elegii dla bidoków” z 28 lutego 2018 roku…] Uogólniona opinia analityków amerykańskiego życia politycznego podstawową przyczynę zwycięstwa Donalda Trumpa odkryła w powolnym, niemal niedostrzegalnym „przebiegunowaniu” opinii, postaw i wymagań obywateli USA, zamieszkujących tzw. Pas Rdzy, czyli uprzemysłowiony dość intensywnie w nieodległej przeszłości (lata 50. i 60. ubiegłego stulecia) region od Wielkich Jezior po Massachusetts, obejmujący m.in. stany Michigan, Ohio, Pensylwanię, Indianę, Wirginię Zachodnią… Czyli tam, gdzie doszło do zmiany preferencji wyborczych między Demokratami a Republikanami (drugi taki rejon to stan Wisconsin…). Region ten w końcu lat 40. i na początku lat 50. zasiedliła fala przybyszów z górskich regionów Appalachów, białych tubylców, Szkoto-Irlandczyków, do tej pory pracujących w appalachijskim górnictwie, kiepsko wykształconych, z aspiracjami nie przekraczającymi poziomu standardowej klasy średniej – domek na przedmieściu (na kredyt oczywiście), niewielki kapitał rezerwowy w banku, ford albo chevy na podjeździe… No i stała robota – w samochodach, stali albo maszynówce, jednak lżejsza niż…