Krzysztof Mrowcewicz Burza i zwierciadłoWydawnictwo Znak, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Niefortunna misja śpiącego księcia Szekspir to zwyczajny komediant był – owszem, bystry chłopak, utalentowany aktor, ale prosty i niezbyt inteligentny; prawdziwym Szekspirem kto inny był – zapewne sir Francis Bacon… Nieprawda – Szekspir to Szekspir, ten jedyny i autentyczny – ze Stratfordu, aktor Kompanii Lorda Szambelana, autor sceniczny i liryczny, przedsiębiorca i w ogóle geniusz. Spór o takim mniej więcej sensie od dawna trwa wśród badaczy pisma. Osobliwie literaturoznawcy anglosascy się mu oddają – z uwagi zapewne na pewną wyczuwalną taką klimatyczną zbieżność tudzież graniczące z identycznością pokrewieństwo języka. Ale i na naszym gruncie znaleźli się wyznawcy koncepcji nieSzekspira (jakby nie było problemów ważniejszych i bliższych naturze dumnego polskiego narodu…) – m.in. Antoni Słonimski i przede wszystkim Bruno Winawer – zapomniany już co nieco uczony (doktor fizyki z Heidelbergu bodajże), pisarz (komedie sceniczne, science fiction), felietonista, dziennikarz i popularyzator nauki. Hipoteza nieSzekspira zasadza się na słusznym i logicznym założeniu – że talent talentem, geniusz geniuszem – ale teksty rzekomego Szekspira zawierają tak ogromny ładunek wiedzy z różnych dziedzin, ładunek encyklopedyczny niemal, erudycyjny, iż jego zgromadzenie wymagałoby wszechstronnych, gruntownych studiów (i to nie w Anglii, która wtedy była…
Stanisław Lem Człowiek z Marsa Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Wojna światów? Koncept nienowy w literaturze science fiction (i nie tylko w niej): skądś, z głębin Kosmosu, spada na Ziemię (czasem gwałtownie-katastrofalnie, czasem ląduje gładko i cicho…) Coś. Zszokowani badacze konstatują, iż Coś wykazuje jakieś cechy egzystencjalne, jakie miewa tylko materia ożywiona (a przynajmniej tak wynika z ich doświadczenia lub zgoła intuicji). W końcu badacze wiedzą więcej, więc stawiają taką hipotezę, jako że w stawianiu hipotez akurat są biegli. Innymi słowy: przybył na Ziemię i się zainstalował Obcy – żywy (prowizorycznie tak zakładamy, bo przecież nie wiemy dokładnie i odpowiedzialnie, czym w istocie jest życie). Ale widzimy, że ów Obcy się porusza i zdradza inne objawy aktywności bez żadnej widocznej przyczyny mechanicznej – w sensie ścisłym: nie ma widocznych oznak, że twór ów ma jakiś zewnętrzny mechaniczny napęd. Zakładamy przeto roboczo, iż widoczne objawy ruchu są napędzane z wewnątrz twora – ergo: mogą to być procesy chemiczne, metaboliczne, atomowe, powstające dzięki zapasom paliwa, ogniwom energii albo jeszcze inaczej. Ale nie w sposób unieważniający prawa fizyki. A skoro ruch bez dostawy energii istnieć nie może, to powinniśmy z dużym prawdopodobieństwem założyć, że wszelki ruch Obcego jest rezultatem…
Olga Tokarczuk, Joanna Concejo Pan Wyrazisty Wydawnictwo Format, Wrocław 2023 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 4/5 Pudełko po butach – z wkładką Okrutny żart Noblistki – nawet przy założeniu, że Jej wolno więcej? A może tylko przewrotny, choć rozpaczliwy sygnał nadany do opinii publicznej, by się od niej łaskawie odczepiła na czas jakiś, by przestała krytycznie i skrupulatnie kontrolować każdy krok i każde słowo. W tę drugą hipotezę jakoś uwierzyć mi trudniej, albowiem narastający u każdego niemal laureata (nie tylko noblowskiego, ale i pomniejszych sortów) pęd do zmaterializowania (czasem nawet do stezauryzowania – co niczym nagannym nie jest – żadną miarą!) tych pięciu minut zaistnienia obserwujemy od dawna, a ostatnio jawi się on jako coraz bardziej intensywny… Nie posądzajmy wszakże Noblistki o tak niskie pobudki publikowania czegokolwiek. Nie jest to Jej do niczego potrzebne. Natomiast eksperymenty – tak. Oto „Panem Wyrazistym” Olga Tokarczuk wystartowała w nowej dla siebie konkurencji literackiej. Ale nie nowej w ogóle – tyle że raczej uprawianej dawniej jako gatunek dziennikarski, a ściślej: redaktorski; ludzie robiący prasę czasem do niego sięgali… Na osi czasu zatem nasza Noblistka sytuuje się w roli epigonki i zarazem pionierki-odnowicielki gatunku, nazywanego wtedy nieco na wyrost – fotostory. Gdy w latach dwudziestych ubiegłego…
Łukasz Orbitowski Chodź ze mną Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Obcy w Gdyni tumult czyni… Kajakiem na Bornholm? To głupi pomysł i chyba tylko jedna z tzw. miejskich legend. Nie wiem, czy w całych dziejach PRL była choć jedna fortunna próba takiego rejsu… Ale motorówką do Szwecji? To już się mogło udać – i zapewne kilka razy się udało śmiałym i zdesperowanym żeglarzom (na dobitkę pozbawionym wyobraźni). Tyle że wiedza o podobnych wyczynach zbójecko-nawigacyjnych raczej nie jest dostępna, a śladów w archiwach próżno szukać; ówczesne władze czuwające nad bezpieczeństwem państwa i jego obywateli nie były skłonne do ujawniania swych „wpadek”. A i służby „po przeciwnej stronie” też zachowywały podziwu godną dyskrecję – w myśl zasady przećwiczonej i sformułowanej lapidarnie przez czynowników w służbie carskiej Ochrany – tisze jediesz, dalsze budiesz… Ale dla zdolnego, gremialnie rekomendowanego przez krytykę prozaika to żadna przeszkoda – zwłaszcza gdy pobrał zaliczkę z kasy miasta, obiecując w zamian promocję co się zowie i „lokowanie produktu” w najbliższej swej książce. Więc wystarczy tylko uruchomić resursy wyobraźni, przepracować kilka zasłyszanych morskich opowieści, przysiąść fałdów i sypnąć z klawiatury te czterysta z okładem stron – żeby nie wyglądało na zbyte, tylko poważnie i odpowiedzialnie….
Szczepan Twardoch Chołod Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Zimne dupy Powieść przygodowa – w zasadzie klasyka. Chwyty narracyjne i technologie fabularne jakby zaczerpnięte (ale same wtórniki, nic oryginalnego…) z terytoriów prozy sensacyjnej, po których buszowali wcześniej wszyscy – i Jules Verne, i Tom Clancy, i Clive Cussler, a w kąciku może gdzieś Jack London…. To oczywiście żaden zarzut – dobre proweniencje to nie wstyd. Do tego spora porcja inspiracji z łagiernoj litieratury, której w Rosji mają po kokardę; można odczytać zwłaszcza sporo śladów Warłama Szałamowa – szczególnie uporczywego pensjonariusza (dzięki artykułowi 58 kodeksu karnego Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, definiującemu pojęcie wroga ludu) Gławnego Uprawlienia Łagierej – a osobliwie tej części, która zawiadywała Kołymą. No i – co tu ukrywać – poważnego wkładu intelektualnego dostarczył Twardochowi nie kto inny, ale sam Sirko, czyli Wacław Sieroszewski – polski zesłaniec, etnograf i pisarz. I po raz wtóry powiadam: nie ma w tym nic zdrożnego ani nagannego. Ważne jest natomiast, co autor zrobił, co masywnego ulepił z przygarniętego surowca. Jako się rzekło – ulepił powieść przygodową. I wszelkie próby „poszerzania” imponderabiliów, dodawania powagi, znaczeń egzystencjalnych, sensów filozoficznych a nawet filozoficzno-geopolitycznych, są bezprzedmiotowe, pozbawione związku z rzeczywistością tej prozy. Ani głębi,…
Sylwia Chutnik Tyłem do kierunku jazdy Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Odlotowy dywan babci Stasi Kiedy byłem małą dziewczynką (każdy był, więc nie mówcie, że wy akurat nie wiecie jak to jest i w ogóle co to za gadanie…), wszystko wydawało się proste i poukładane. Jak i dlaczego to się skomplikowało, by nie powiedzieć wprost, że pojebało – nie wiem. Może dlatego, że dziewczynki też rosną – i to szybciej oraz efektywniej niż chłopcy (przynajmniej ostatnimi czasy), z których liczni po prostu w ogóle nie wyrastają. To znaczy rosną – w karku i bicepsie – ale nigdzie poza tymi miejscami… Ba – chłopcy na ogół (niezależnie od tego, czy sami rosną, czy nie…), nie są skłonni, wbrew oczywistościom biologicznym tudzież intelektualnym, przyznać dziewczynkom prawa do rośnięcia… I tak oto różnica płci (skądinąd ewidentny fakt przyrodniczy) w konflikt płci się zamienia. Na szczęście nie dotyczy on (no, prawie…) literatury, która mnie ostatnio najbardziej zajmuje i która nie dzieli się – choć nie wszyscy tak sądzą – na męską i żeńską, ale na dobrą i złą. Oczywiście można upierać się przy poglądzie, że pisarstwo jest zdeterminowane płciowo nie tylko z uwagi na osobę autora/autorki (no bo…
Marek Krajewski Błaganie o śmierć Wydawnictwo Znak, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Never say never again… Niewiarygodne i niesłychane! Autor Marek Krajewski oświadczył de publicis, że tym tomem zamyka historię Eberharda Mocka i rozstaje się ze swym bohaterem. Ba, tegoż bohatera także poinformował o ostatecznej „nieodwołalności” swego postanowienia, co ówże przyjął spokojnie, acz nie bez cienia ironii – jakby swemu kreatorowi głęboko i fundamentalnie nie wierzył. To jest jakiś cień nadziei, jakiś otworek w monolicie decyzji Krajewskiego. Ale na razie jest, jak jest – Mock (zdaniem swego autora) doszedł do kresu jako kreacja literacka (bo jako fikcyjny bohater zmarł w Nowym Jorku w 1960 roku…). Po prostu, jak się wydaje, wyczerpały się nie tylko twórcze możliwości Krajewskiego – na tyle, że nie zobaczył już przed swym wytworem dostatecznie obiecujących możliwości fabularnych; autora być może dopadło też znużenie, zmęczenie moralne pewną taką jednostajnością okoliczności towarzyszących. Mock bowiem na prozatorskiej atrakcyjności zyskiwał tym bardziej, im głębiej zanurzony był w gównie – sama zbrodnia to dla tego wrocławskiego policjanta za mało. Prosty mord z miłości, zazdrości czy innych niskich pobudek – na przykład chęci poprawy statusu społecznego lub materialnego – w zasadzie nigdy nie interesował Mocka ani jego kreatora. Zabijający się…
Andrzej Bart Śmierć głośna, śmierć cicha Dom Wydawniczy Księży Młyn, Łódź 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Symultana na trzech szachownicach Łódzka przedwojenna klasyka kryminalna – czyli miejski pitaval – to trójkąt równoboczny: jeden wierzchołek legendy to oczywiście Ślepy Maks, drugi – z toporem Łaniucha, a trzeci – z córeczką wdowa, czyli niejaka Zajdlowa… Każdy prawdziwy lodzermensz zna te historie. I niewiele więcej. Bo tak się jakoś w dziejach złożyło, że miasto ze wszech miar wyjątkowe, do innych niepodobne, w dziedzinie zbrodni w zasadzie niczego osobliwego się nie dorobiło. Trup oczywiście padał tu gęsto, może nawet gęściej niż gdziekolwiek – ale było to zwyczajne padanie, bez spektakularnych gestów i eleganckich intryg fabularnych. Z kolei pozaprawne przewały z forsą w roli głównej były codzienną normą w tym mieście, a każdy lodzermensz uważał się za specjalistę w tej mierze – i to lepszego od innych. Więc to nie był temat – za przeproszeniem – literacki… Ani przed wojną, ani po wojnie. Forsa to nie kryminał. Nie w tym mieście. Każdy, kto pamięta gości przekręcających obrotowe drzwi do kawiarni w Grandzie i wystrój (oraz specyficzny zapach) samego lokalu w tym wygodnym stylu konfidencjonalno-wiedeńskim, wie, o czym mówię… Oczywiście – ten osobliwy ugór aż…
Jacek Dehnel Niewidzialne biblioteki Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Zwodniczy urok księgozbiorów Niech nikogo nie zwiedzie rządek nazwisk rzekomych autorów na okładce… Jedynym twórcą tych „Niewidzialnych bibliotek”, autorem każdego słowa – od pierwszej, graficznie wypieszczonej strony okładki po frontyspis i kolofon (i wszystkiego w środku, pomiędzy tekturą okładek, ma się rozumieć…) – jest pan Jacek Dehnel. I tylko on. Oczywiście mogę się mylić i chętnie przyjmę dowody na istnienie Lawrence’a Lianga, Moniki James, Danisha Sheikha, Amy Trautwein i Innych. Ale doświadczenie plus intuicja mówią mi, że raczej (bez nacisku na raczej) się nie mylę… Zabiegi apokryficzne pana Dehnela zwieść mogą „ciągnący ulicami tłum, wódkę w parku wypitą albo zachód słońca…„ I o to chodzi. Mamy tu bowiem do czynienia z zabawą literacką, jakich było już wiele. Opisywanie nieistniejących czy zgoła niewidzialnych księgozbiorów to jeden z wariantów tej gry. Poza tym recenzowano nieistniejące, nigdy nienapisane książki. Pisano przedmowy (albo posłowia) do książek, których też nigdy nie było. Preparowano katalogi nieistniejących bibliotek – z pełnymi metryczkami edytorskimi i krótkimi streszczeniami – a co! Jak zabawa to zabawa. I tak dalej… Właśnie podczas pisania tego akapitu wpadł mi do głowy koncept założenia Warsztatu Tytułów Gotowych Oraz Robionych Na Zamówienie…
Grzegorz Kasdepke, Hubert Klimko-Dobrzaniecki Królik po islandzku Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Przepisy na wielkie żarcie, czyli schabowy po koszalińsku Uwielbiam sytuacje, gdy dwa względnie stare chłopy (względem sumy życiowej eksperiencji i wagi tzw. bagażu doświadczeń) robią sobie jaja i uprawiają prozę w celu ewidentnie zabawowym (przy czym celu zarobkowego się nie wyklucza) – korzystając z odwiecznego chłopackiego przywileju podsmradzania (symbolicznego tymczasem – ma się rozumieć; jak kiedyś robiło się kopciucha ze starej kliszy celuloidowej, by „uświetnić” na przykład rekolekcje lub akademię z okazji dnia milicjanta) oficjalnej celebry (by nikogo nie urazić…) fenomenu, zwanego życiem codziennym warstw wyższych, średnich i niższych. Nasze życie codzienne bowiem – osobliwie to w wersji publicznej – wydaje się być solenne i sztywniackie jak dekiel od trumny. Każdy zatem, kto potrafi sztywność ową zmiękczyć, obśmiewając to i owo, wart jest tyle złota, ile sam waży. Chociaż dalece nie wszyscy celebransi sztywniactwa gotowi byliby cenę tę zapłacić… Ale z tym mniejsza – ważne, że ciągle są tacy dojrzali chłopcy, gotowi do pikarejskiej w swej istocie rozróby literackiej, choćby miała ona tylko polegać na eksploatacji złoża wspomnień heroicznych – i wielce przez to wesołych, nawet może dla gawiedzi zabawnych, z własnego zapasu…
Title: Empuzjon Author: Olga Tokarczuk Genre: horror Publisher: Wydawnictwo Literackie Release Date: 1 06 2022 Pages: 395 Olga Tokarczuk Empuzjon Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Czarodziejski Dół To jest pomysł – osobliwy, ale godzien oczekiwań (albo i nadziei zgoła…), jakie czytający świat ulokował w spodziewanej postnoblowskiej aktywności artystycznej laureatki. Tłumy kibiców nie wiadomo skąd wyrojonych (nie tylko życzliwych) ze znawstwem gapią się jej na ręce, grzebią w papierach, zadają dociekliwe pytania, coraz swobodniej (ma się rozumieć – anonimowo) hejtują – i wstecznie, i na zapas… A biedna (no, może niezupełnie) noblistka między podróżami, promocjami, wykładami, wywiadami usiłuje wykroić czas na pisanie, bo przecież musi (choć teoretycznie nic nie musi) czymś publiczność zaskoczyć, by dowieść, że Nobel to nie kredyt emerytalny. Pomysł, który w tym celu zmaterializowała – jako się rzekło: osobliwy i odrobinę nawet jakby łobuzerski, prowokacyjny, przewrotny – co do istoty jest jednak literaturą w stanie czystym, w tym osobnym stanie skupienia materii. Zarazem twardym jak skała i nieuchwytnym, płynnym, przeciekającym przez palce, rozłażącym się jak mgła. Bezwonnym i bezgłośnym – ale zarazem przesyconym na przykład jesiennoleśnym zapachem gór i na przykład akustyką wszechobecnej choroby. Koncept użyty przez Tokarczuk nie jest prozatorskim zamachem na wielką…
Ryszard Ćwirlej Naga prawda Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2022 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Gońcie się wszyscy… w Szamotułach Dacie wiarę? Ten patentowany bęcwał i skurwiel, kretyn, dziwkarz i pijak Teoś Olkiewicz – uosobienie cnót wszelakich stanu osobowego Milicji Obywatelskiej, legenda poznańskiej dochodzeniówki (jaka formacja, takie legendy…) – wciąż żyje. Tyle że od jakiegoś czasu bawi na emeryturze w… Toskanii, wódeczki nie pije (wyrok lekarskiego konsylium), dupczyć też już nie za bardzo może. Ale pozwalają mu umiarkowanie popijać winko – zresztą co innego można robić w Toskanii, gdy jest się wielkopolskim pyrem, przypadkiem bogatym, ale wciąż głupim jak but i niewrażliwym na okoliczności przyrody tudzież dorobek tysięcy lat cywilizacji śródziemnomorskiej? Taki los na emeryturze zafundował mu Ćwirlej – widocznie lubi swego bohatera (i wiele mu zawdzięcza). Mniejsza wszakże z Teosiem. Bohaterami „Nagiej prawdy” są kontynuatorzy policyjnej chwały poznańskiej dochodzeniówki w drugim pokoleniu – z podkomisarz Anetą Nowak na czele. Ta twardzielka z prawniczym dyplomem po staremu zasuwa szamotulskimi ścieżkami na ścigaczu suzuki strasząc miejscowe wampiry i innych popaprańców swą rudą czupryną ponadnormatywnej wielkości. Dróżki są szamotulskie, bo zmówieni mizogini z wojewódzkiej szurnęli ją do powiatu, by tam psuła krew kolegom i przełożonym. W takim Poznaniu upierdliwa pani komisarz…
Marek Krajewski Czas zdrajców Wydawnictwo Znak, Kraków 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Miłość ci wszystko wybaczy… …smutek zamieni ci w śmiech,miłość tak pięknie tłumaczyzdradę, i kłamstwo, i grzech.(piosenka Henryka Warsa ze słowami Juliana Tuwima;Hanka Ordonówna nagrała ją w 1933 roku do filmu„Szpieg w masce” Mieczysława Krawicza) Czwarty występ lwowskiego policjanta Edwarda Popielskiego w szarych barwach służb arcytajnych II Rzeczypospolitej – wedle enigmatycznych (zgodnie z zasadami budowania napięcia) napomknień zapowiednych autorsko-wydawniczych – miał być intrygą skomplikowaną, wirtuozerską grą na wielu (celowo fałszywie zestrojonych) instrumentach jednocześnie, intrygą przebiegłą zarazem i krwawą, rozsypującą się nieledwie pod ciężarem dylematów moralnych nie do zniesienia nawet dla cyników i twardzieli, zaprawionych w bojach na tajnym froncie. Miał być, ale czy jest? Dylemat poznawczy bowiem narodził się we mnie taki, iż cała ta intryga mogła zaistnieć i pobiec w dal tylko dzięki niedopuszczalnej i niewiarygodnej głupocie tudzież niefrasobliwości wysokich funkcjonariuszy Abwehry, Sicherheitsdienstu i innych służb policyjnych SS. Że o krajowych asach nie wspomnę… Z końcówki mocno pogmatwanej i niespecjalnie prawdopodobnej intrygi „Miasta szpiegów” – poprzedniej (chronologicznie przede wszystkim, ma się rozumieć, bo z akcją od lata 1933 do jesieni 1934 roku) awantury z udziałem Popielskiego jako agenta Dwójki w Wolnym Mieście Gdańsku, wynikło, że nasz…
Krzysztof Domaradzki Przełęcz Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Rosja w jego głowie… Gdybym nie był naocznym świadkiem, nie uwierzyłbym… Trzydzieści trzy lata temu wiosną w Moskwie, gdzie pieriestrojkowy entuzjazm mocno się już ochłodził, a z głasnosti zostało tyle, że niewinne pytanie o wydarzenia w Tbilisi na małej nieformalnej agorze pod witrynami „Moskowskich Nowostiej” skończyło się przepychanką z mordobiciem – podczas kameralnej biesiadki z paroma funkcjonariuszami lokalnej prasy z całego Związku (pamiętam, że był facet z Barnaułu, inny z Pskowa i jeszcze przesympatyczny gość z Niżniewartowska; pozostałych czas wymazał…), ożywionej dzięki płynnym zapasom z naszego ambasadzkiego sklepiku, rzuciłem w tłumek, dość dobitnie i głośno, nazwisko Diatłow. Gwar towarzyskiego rozhoworu ucichł jak ucięty nożem, a po chwili niezręcznego, skonsternowanego milczenia wrócił, ale o dwa poziomy ciszej. Trzej lub czterej biesiadnicy nagle pożegnali się, tłumacząc rejteradę mnóstwem obowiązków od jutrzejszego wczesnego poranka. Pozostali wpadli w nastrój sentymentalny i z lekka melancholijny, jakby nie chcąc tłumaczyć, o co właściwie chodzi. Wot, siekrietnyj wapros… Nie żeby nie wiedzieli, o co chodzi – wszyscy byli dziennikarzami, ludźmi w zasadzie lepiej poinformowanymi niż przeciętni Rosjanie. Więc wiedzieli, ale skłonni byli o tym mówić jakoś tak – powściągliwie (by elegancko to sformułować…). Mgiełkę (ale…
Łukasz Barys Kości, które nosisz w kieszeni Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Będąc małą dziewczynką… To nie jest znane miasto – te Pabianice – nie ma powodu, by je znać. Poza symbolicznym okręgiem o promieniu stu kilometrów od Łodzi zapewne nikt prawie nie będzie wiedział, co to jest; a im dalej, tym liczba „wiedzących” bliższa zeru. Bo jako się rzekło – powodu nie ma. Ani nic tam w historii się nie wydarzyło – żadna wielka bitwa, ani jeden zjazd czy kongres pokojowy. Nie urodził się nikt naprawdę ważny (jak dla mnie, wyjąwszy może Romana Kubiaka; a kto zacz? – no, no, tego nie wiedzieć?), nie napisano tam wielkiego traktatu naukowego, religijnego czy moralnego; piłkarze nie grali w ekstraklasie, Napoleon nie popasał ani miss świata… Ot, ubocz jakaś, chociaż w środku Polski prawie bez mała. Tyle że ubocz sporawa, do niedawna sprawna, do niedawna dynamiczna i do niedawna korzystnie gospodarująca – od czasu, gdy dwaj przedsiębiorczy włókniarze z Saksonii – herren Krusche und Ender – założyli i z sukcesem rozwijali manufakturę bawełnianą. Fartownych biznesów w mieście zresztą było więcej: tkalnia wełny i szwalnia gustownej odzieży, wędliniarnia spora, fabryczka noży (spokojnie, tokarskich – ma się rozumieć), tkalnia bandaży…