Dintojra

28 kwietnia 2024

Sylwia Chutnik 


Dintojra
Wydawnictwo Znak litera nova,
Kraków 2024

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5

Tere-fere-kuku, strzela baba z łuku…

Klasyczny chwyt marketingowy – zebrać do kupy coś, co się już raz opublikowało (i pieniążki wzięło…). Żeby nie było – nie mam nic przeciw temu; w pewnym sensie (a nawet wielu sensach) pochwalam. Lubię wprawdzie gazetową czy magazynową ulotność, zwłaszcza gdy jest rozproszona po jakichś niszach wydawniczych; co za radość, gdy się trafi na mocną perełkę prozatorską w ideologicznym, sztywnym (i nudnym jak śmierć w domu starców w niedzielne popołudnie) pisemku anarchistów, libków, lewaków czy sufrażystek… Ale jak się takie okruszki zbierze do kupy i ulepi tom poważnej prozy – radość tym większa jest, bo może tzw. krytyka (odpowiednio zmotywowana przez wydawcę i tzw. środowisko) się ruszy (znaczy oderwie tyłki sprzed narcystycznych luster i ze stołków w snobistycznych kawiarniach, serwujących litrami sojowe latte, choć większej obrzydliwości na świecie nie było, nie ma i zapewne już nie będzie…) – zaczem wyda z siebie dobrze opłacone jęki zachwytu.

Z tą nową prozą Chutnik tak właśnie było – apiat’, once more, noch einmal… Powtórka z rozrywki. Ale to ani zarzut, ani problem. Jeśli proza jest z powodów ogólnych dobra, to okoliczności jej złożenia do kupy pozostają bez znaczenia – poza dwiema: ocalić od zagubienia wartościowe literackie miniaturki oraz… oraz (powtarzam z naciskiem) zarobić, czego nigdy za wiele (raczej na ogół maławo…). I tak to właśnie kręci się okołolitieraturnaja żizń… Z pełnym uszanowaniem. Ale przecież nie o to chodzi – wystarczy postawić najstarsze pytanie świata: czy to dobre jest czy nie jest?

Odpowiedź – pod warunkiem, że szczera i profesjonalna – w zasadzie przesądza dylemat. Ba – w gruncie rzeczy ten drugi warunek może być nieistotny, a odpowiedź – amatorska, emocjonalna i subiektywna jak cholera. Oczywiście warto posłużyć się jakimiś argumentami. Ale powiadam: niekoniecznie. W przypadku prozy pani Chutnik rzetelna, uczciwa odpowiedź powinna w skrócie brzmieć tak: to jest dobre. Może nie tak dobre, jak poprzednia rekomendowana tu proza tej autorki, czyli „Tyłem do kierunku jazdy”, ale dobre bez wątpienia.

Czyli co? Potraktować jak prozę, która na rynku pojawia się pierwszy raz – dziewiczo niepokalana i wstydliwie zasromana? Bierzcie mnie, jam niewinna? No nie – Chutnik wprawdzie bywa mistyfikatorką (co więcej – chyba to lubi…), ale nie aż tak. Lubi też prowokować. Nie mam tu na myśli prowokacji emocjonalnej, zmysłowej – ani intelektualnej. Idzie raczej o domaganie się uwagi, o ten wzmożony i głośny trzepot skrzydeł ptaszyny, najpewniej z rodziny krukowatych. Wrzaskliwa sójka (garrulus glandarius) może być, rezolutna sroka – wdzięcznie zwana po łacinie pica pica – albo wszędobylska kawka (corvus monedula) też ewentualnie… Czyli chodzi o trzepot skrzydeł ptaszyny lądującej znienacka pośrodku pejzażu – zajętego skądinąd czymś zgoła innym – i z miejsca absorbującej swoimi sprawami. Bo to jest literatura inwazyjna, literatura, którą akurat lubię bardzo. I domagam się przestrzeni dla niej.

Opowiadania pani Chutnik i inne kawałki jej prozy, dla których nie znajduję wystarczająco jednoznacznej definicji, są właśnie takie – agresywne, domagające się uważności i uciążliwe. Chyba na tym polega zarówno ich znaczenie, jak ich sukces. Teksty pani Chutnik (zastrzegam z góry: nie wszystkie…) trochę bowiem „ryją beret” (mówiąc językiem plemienno-kolokwialnym). A niektóre z nich nie dają o sobie zapomnieć. Zaleta to czy wada? Weźmy taką tytułową „Dintojrę”. W gruncie rzeczy to relacja z przebiegu przemocy domowej, procesu opresji – w zasadzie gotowy akt oskarżenia, uzupełniony o opinię biegłego w kwestii niepoczytalności – ergo: propozycja uniewinnienia pani Dzidki z powodu braku procesowych przesłanek zaistnienia przestępstwa; doszło albowiem do niemożności zrozumienia znaczenia swego czynu lub/oraz możliwości pokierowania swym postępowaniem. Zwłaszcza wtedy, gdy w ciało męża wbijała nóż trzynaście razy, aż ręka jej cierpła – i nie wiedziała, czy uda się jej skutecznie operację dokończyć. Ale jakoś dała radę.

No i pięknie… „Dintojra” jest na końcu tomu, ale przedtem niemniej ciekawie. Oczywiście nie zamierzamy żadnego z tekstów spojlerować – ani osobno, ani parami, ani trójkami, czy jak tam zechciałyby się ustawić. Zastrzeżmy tylko, że to teksty osobliwe w sensie ścisłym – żaden nie nosi cech jakiegokolwiek podobieństwa do innych tekstów, zarówno innych tekstów autorki Chutnik, jak i tekstów jej ideowych wspólniczek, przyjaciółek czy nawet antagonistek; to samo zresztą tyczy tekstów osobników innych płci. Zdaniem wielu opiniotwórców teksty z „Dintojry” mieszczą się w nurcie nazywanym nieco brutalistycznie – realizmem macicznym. Co nie polega na prawdzie, albowiem epitet taki ani nie jest elegancki, ani nie definiuje rzeczywistego stanu spraw. Chociaż – może jest swoją drogą epistemologicznie trafny – zarówno w kwestii stosunku do rzeczywistości, jak i miejsca swego pochodzenia…

Proza pani Chutnik – jako się już rzekło – domaga się głośno i dosadnie naszej czytelniczej uwagi. I cel swój osiąga… Zaprawdę powiadam wam – ten gwałt, który wokół siebie czyni, nie jest ani daremny, ani przesadzony. Lektura tekstów posadowionych w tomie „Dintojra” nie jest ani czasu marnotrawstwem, ani nie ma w niej cienia kurtuazyjnej litości. Na pierwszy rzut oka zbiór tych opowiadań wygląda jak atlas złamanych serc. Ale to pozór – te prozatorskie frywolitki-przyzwoitki głębiej skrywają emocje wprost transplantowane z pola walki. Walki o niepodległość, w której nie bierze się jeńców (choćby dlatego, że darowując im życie, nie bardzo byłoby wiadomo, co z nimi robić – żywić, opierać, kołysać do snu?).

Proza pani Chutnik, ze wszech miar godna uważnej i uczciwej lektury, niesie w sobie jeszcze jedno nader istotne przesłanie – że nie trzeba się wstydzić marzeń, aczkolwiek ostrożnie i z dystansem wypada podchodzić do odwiecznego dylematu – realizować takowe per fas et nefas, za wszelką cenę – czy tylko mieć, hołubić tudzież idealizować, ale nie upierać się, by je zmaterializować siłowo… Po co? Lepiej chyba, gdy gdzieś tam są za horyzontem, gdy tkwią w intelektualnej i emocjonalnej rezerwie, napędzają nasze myśli, projekty i zachcianki.

Fenomenalny i równie kluczowy dla całego zbioru, jak wspominana już „Dintojra” tekst „Pandemino. Dziennik czasów zamknięcia”, czyli nasza mała apokalipsa – taka na miarę epoki, w której żyjemy (i udajemy, że robimy to we wspólnocie) – jest manifestem żeglugi powietrznej, morskiej i lądowej, jakiej się zapamiętale oddajemy w samotności. Każdy w swoim kokpicie, nie bacząc na liczne sygnały o grożących kolizjach, wali kursem na wprost (tak nam się tylko wydaje; w rzeczywistości kręcimy bączki jak gówno w przeręblu…). Od tego tekstu warto i wypada zacząć całą lekturę tego tomu prozy pani Chutnik.

Tylko skąd taki tytuł tej rekomendacji? No to popatrzcie jeszcze raz na urodziwą i pomysłową (a nawet zmysłową…) okładkę tej książki… Obcuję z nią od pewnego czasu (leży na biurku przy komputerze, gdy o niej piszę…) i niekiedy wydaje mi się, że to najlepsza część tej całej „Dintojry”!

Tomasz Sas
(28 04 2024)

Ostrzeżenie. W obliczu narastającej bezczelności i brutalnej agresji twórców, instruktorów tudzież podżegaczy tak zwanej sztucznej inteligencji uprasza się wzmiankowanych, by w swym procederze pod żadnym pozorem nie korzystali z niniejszego tekstu rekomendacji w celu doskonalenia algorytmów i trenowania swego produktu, zwanego powszechnie i w skróceniu AI. Ostrzeżenie to formułuje się w celu uniknięcia nieporozumień natury procesowej w przyszłości, gdy tylko uchwalone zostaną powszechnie obowiązujące przepisy, umożliwiające skuteczną ochronę własności intelektualnej przed wykorzystywaniem do niecnego zamiaru rzekomego „uczenia” i poszerzania spektrum możliwości wspomnianej już tzw. sztucznej inteligencji. TS.

2 komentarze

  • Anna Matela-Lubańska 2 maja 2024jako12 h 27 min

    Do Sylwii Chutnik starałam się przekonać, czytałam kiedyś Kieszonkowy atlas kobiet i jakoś nie wyszło. Podobnie do Łukasza Orbitowskiego. Może spróbuję jeszcze raz.

  • Tomasz Sas 2 maja 2024jako12 h 37 min

    To dobry pomysł, pani Anno – proszę spróbować jeszcze raz. Może zaskoczy… Co nie znaczy, że w ogóle namawiam do podejmowania prób polubienia konkretnej literatury aż do skutku. Bez przesady. Gdy za pierwszym razem nie wchodzi ani do serca, ani do umysłu, to może istotnie szkoda czasu?
    Pozdrawiam
    Tomasz Sas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *