Fisharmonia. Snówpowiązałka

30 października 2023

Hubert Klimko-Dobrzaniecki 


Fisharmonia. Snówpowiązałka
Wydawnictwo Noir sur Blanc,
Warszawa 2023

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Gra na flecie prostym

Obiecuję, że nie stracicie czasu przy tej lekturze… Trzy godzinki max, z przerwą na herbatę. Cała ta „Fisharmonia” to zapis sui generis dystrofii familijnej – zwyrodnienia funkcjonalnego, a także ideowego, podstawowej (aczkolwiek rozbudowanej krewniaczo) komórki życia społecznego. Znaczy się rodziny. Klimko – człowiek obdarzony słuchem absolutnym, z życiorysem i dorobkiem intelektualnym w sam raz na potrzeby owocnego uprawiania prozy – ma osiągnięcia w tej mierze powyżej średniej krajowej. Daję głowę – śledzę go od dawna, a niedoceniany „Bornholm, Bornholm” – aczkolwiek w duchu może nazbyt grassowski, uważam za najlepszy tekst jego autorstwa i mieszczący się bez trudu w prozatorskiej czołówce współczesnej literatury krajowej. Podobnie zresztą mniemam o „Złodziejach bzu”. Dorobek Klimki-Dobrzanieckiego ma swój osobny charakter, w nic się nie wpisuje, do niczego nie aspiruje – a w szczególności do jakowejś wspólnoty twórczej, grupy czy, horribile dictu, szkoły. Nie nadaje się do wymachiwania jak sztandarem, nie ma żadnych, wyraźnych, definiujących cech ideologicznych, nie nasza masek ani makijażu. Ot, dorobek jak dorobek. Opowiadania, kilka niezłych powieści i innych form prozą, wiersze (w tym po islandzku – dacie wiarę?), jakieś próby scenariuszowe, a nawet tom wyżartych felietonów tzw. lajfstajlowych (na spółkę z Grzegorzem Kasdepke). W perspektywie jakieś nagrody pomniejsze i nominacje do większych, obietnice nigdy niezamienione na kopertę (czasem wolną od podatku) i mało gustowną statuetkę… Czyli Klimko – typowy Pisarz-Polski-w-Średnim-Wieku-i-Na-Dorobku. „A imię jego Legion…”. Everyman? Jakby koś w tym rodzaju…

Poza niepospolitym talentem do zarządzania słowami, nie ma w nim nic szczególnego. Ale czy aby na pewno? Otóż jednak coś w Klimkowym dorobku i w samym Klimku-Dobrzanieckim jest osobliwego i osobnego. Co takiego? Doświadczenie. Kim był i co robił Klimko, zanim zaczął pisać – a, to już sobie doczytajcie w Wiki, choć i ta wszystkiego nie ujawnia. Ale i tak to kawał sympatycznej biografii, poczynając od krótkotrwałej próby życia zakonnego i studiów teologicznych. O bogatym w rozległe konsekwencje twórcze epizodzie islandzkim już nawet nie wspominam: wszyscy wszystko wiedzą… O Austrii w życiu Klimki też…

O najważniejszym, bo formacyjnym epizodzie jego życia, czyli dzieciństwie i młodości w dolnośląskiej Bielawie, która (wespół z pobliskimi Dzierżoniowem i Pieszycami), była – nawet jak na pogmatwane stosunki i układy „ziemskoodzyskane” – tyglem o osobliwych właściwościach i splątanych paradoksach plemiennych. Bo to resztki autochtonów, do tego ocaleni po komunistycznej ruchawce Grecy (z których część obstawała i nadal twardo obstaje przy swej macedońskości), besarabscy i bukowińscy Rumuni (nie da się ukryć, że przeważnie sieroty po faszystowskim reżimie Antonescu, którzy woleli zniknąć i rozpocząć gdzieś dalej życie z czystą kartą), Romowie (głównie chyba z grup Bergitka i Polska Roma), kolektywy „repatriantów” z Podola i Łemkowszczyzny, tudzież pojedynczy awanturnicy z Polski centralnej, którym za ciasno się zrobiło w przeludnionych wioskach. Tak – młody człowiek, który urodził się i dorastał w tym laboratorium międzyplemiennych stosunków społecznych – jeśli tylko uszy i oczy miał otwarte – zyskiwał doświadczenie życiowe, którego skądinąd dostać się nie dało…

Talent, objawiający się jako iskra boża, w takich warunkach zapłonąć musiał. Hubert Klimko-Dobrzaniecki swej eksperiencji na głupstwa nie marnował; wydobywał najcenniejsze składniki, prapoczątki swych etnicznie splątanych fabuł i lepił prozę na kształt i podobieństwo świata, w którym żyć mu przyszło. Nie dlatego, bo tak było łatwiej – dlatego, bo tak chciał. Uznał, że kreacja całkowicie imaginacyjna, z wyobraźni podjęta, może pozostać na drugim miejscu – pierwsze należy się prozie wywiedzionej z prawdziwego świata – z tej cichej międzygórskiej doliny, wyrokiem ludzi zamienionej w kocioł osobliwych namiętności, wyprowadzonych z obcości, ale doprowadzonych do wymieszania i zheblowania kantów. Pisanie literatury zanurzonej w „zupie”, uzyskanej z mieszania (aż do stanu prawie kompletnej homogeniczności) składników obcego pochodzenia, daje na ogół zadowalające rezultaty artystyczne – jak każda mieszanka kulturowych wartości, pochodzących z odległych źródeł. I „zderzonych” niezupełnie dobrowolnie. Jak to działało – przeczytacie w „Złodziejach bzu” Klimki.

„Fisharmonia…” to trochę inna opowieść – to już nie jest bełtanie rozmaitych ingrediencji społecznych, kulturowych, narodowych, religijnych i jakichkolwiek innych in statu nascendi – w procesie rozdrabniania, uśredniania. Bohaterowie, narratorzy, „podmioty liryczne” tej swoistej intrygi tkwią już po uszy w gotowym klimacie świata nowego, na dobre zmiksowanego z rozbitych rosenthali, glinianych dzbanków i blaszanych garnków rozjechanych gąsienicami tanków, z rzucających cienie starych luster, tekturowych walizek i zamczystych kufrów – z których wydobyto zużyte imponderabilia (każdy swoje). Próba (jedyna – drugiej szansy nikt nie dostał) poklejenia wszystkiego na nowo powiodła się – w zasadzie. Okazało się, że w nowych klimatach da się żyć – nawet z portretem króla Michała, z trofiejną, magiczną jakoby fisharmonią z Odessy i kolekcją szklanych kul z figurkami. Świat zastygł w bezruchu, świat się poukładał po wstrząsach, jak płatki w tych kulach…

Po latach, gdy czas zesłał na mieszkańców doliny obowiązek organizowania coraz liczniej pogrzebów, zdolności adaptacyjne sprawiły, że nawet wywlekanie starych tajemnic nie spowodowało, iż temperatura konfliktów wyrządzała jakieś liczące się szkody. Ot, jakieś drobne zadrapania duszy. Uleczalne bez specjalnego nadzoru. Klimko w tej lekko schyłkowej atmosferze (ale co po niej?) czuje się jak ryba w wodzie. Jego proza żywi się (i wyraźnie tyje…) perełkami łowionymi w odstojniku całego tego melanżu kulturowego i cywilizacyjnego. Nie zabrakłoby wam słów, gdyby przyszło opisać zderzenie besarabskiego pejzanina ze skomplikowaną strukturą pogermańskiego porcelitowego sedesu, wyposażonego w żeliwny zbiornik z łańcuszkiem? Klimce nigdy by słów nie zabrakło… Jego mistrzowski słuch tym razem najpełniej zrealizował się w monologach i wyznaniach – na przykład w fenomenalnej diatrybie krawca mężczyźnianego albo opowieści o karierze flatulisty. Nie wiecie – kto zacz? A, to już sobie doczytacie – ja tam zdradzać rubasznych szczegółów narracji nie będę… Nawet tych o lekkim zabarwieniu erotycznym, aczkolwiek tyczących się osobliwego zastosowania karpich łusek.

Proza Huberta Klimki-Dobrzanieckiego dzięki swej wszechstronności epistemologicznej ma wiele pożytecznych zastosowań. Ale przede wszystkim jest nośnikiem pamięci w sensie najzupełniej ścisłym. Gdy próbuję sobie wyobrazić (może po to, by się przestraszyć), czym byłby świat bez dobrej opowieści, wyobrażam sobie, że Klimko nie istnieje. Rezultat takiego ćwiczenia z wyobraźni rzeczywiście jest straszny i straszący. Nie ma nikogo, kto potrafiłby wczoraj połączyć z dziś – ale prawdziwe wczoraj z prawdziwym dziś, nie jakieś fantazmaty, imaginacje oraz egocentryczne bajdurzenia. W rezultacie narracją zawładnęliby kłamcy, ideologowie, nadpisywacze historii, wyrobnicy palimpsestów. Nie byłbym w stanie czegoś takiego zaakceptować. Wracam więc do Klimki.

Lektura „Fisharmonii”, aczkolwiek lekka, łatwa i przyjemna, nie tylko rozrywką jest. To przede wszystkim skarbczyk, „rezerwa strategiczna” pamięci zbiorowej i indywidualnej. Wyraźny ślad istnienia. Więc uśmiechajcie się, ale trzymajcie tekst na podorędziu – gdyby przyszło się zmierzyć z inwazją poprawiaczy, tragarzy kancelkultury, dorabiaczy, szermierzy rzekomej poprawności. Bo Klimko jest szczepionką przeciw opresji „jedynej słusznej narracji kulturowej”. Więc smakujcie tę lekturę w stanach zagrożenia – nich się wam sny powiążą w snopy. Stare z nowymi; żeby chociaż w śnieniu nie było przerw…

Tomasz Sas
(30 10 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *