Pan Wyrazisty

15 lutego 2023

Olga Tokarczuk, Joanna Concejo 


Pan Wyrazisty
Wydawnictwo Format, Wrocław 2023

Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 4/5

Pudełko po butach – z wkładką

Okrutny żart Noblistki – nawet przy założeniu, że Jej wolno więcej? A może tylko przewrotny, choć rozpaczliwy sygnał nadany do opinii publicznej, by się od niej łaskawie odczepiła na czas jakiś, by przestała krytycznie i skrupulatnie kontrolować każdy krok i każde słowo. W tę drugą hipotezę jakoś uwierzyć mi trudniej, albowiem narastający u każdego niemal laureata (nie tylko noblowskiego, ale i pomniejszych sortów) pęd do zmaterializowania (czasem nawet do stezauryzowania – co niczym nagannym nie jest – żadną miarą!) tych pięciu minut zaistnienia obserwujemy od dawna, a ostatnio jawi się on jako coraz bardziej intensywny…

Nie posądzajmy wszakże Noblistki o tak niskie pobudki publikowania czegokolwiek. Nie jest to Jej do niczego potrzebne. Natomiast eksperymenty – tak. Oto „Panem Wyrazistym” Olga Tokarczuk wystartowała w nowej dla siebie konkurencji literackiej. Ale nie nowej w ogóle – tyle że raczej uprawianej dawniej jako gatunek dziennikarski, a ściślej: redaktorski; ludzie robiący prasę czasem do niego sięgali… Na osi czasu zatem nasza Noblistka sytuuje się w roli epigonki i zarazem pionierki-odnowicielki gatunku, nazywanego wtedy nieco na wyrost – fotostory. Gdy w latach dwudziestych ubiegłego wieku postępy techniki druku umożliwiły łatwiejszą i tańszą edycję czarno-białego materiału fotograficznego poprzez chemiczne trawienie powierzchni płyty metalowej w celu uzyskania reliefu – układu punktów drukujących – wedle matrycy, czyli zdjęcia przetworzonego w ciągi punktów o określonej gradacji odcieni szarości (od czerni do bieli) – znacznie wzrosło zapotrzebowanie redakcji prasowych na materiały ilustracyjne. Gazeta bez zdjęć mogła się zamknąć, chyba że była konserwatywnym klasykiem, silnym siłą swych prenumeratorów, mogącym chwilowo zapanować nad swym segmentem rynku…

No więc popyt na materiały foto szybko rósł – nie tylko te lokalne. Wyspecjalizowane światowe agencje i filmy handlujące obrazkami wprowadzały na rynek tysiące fotografii – całymi kilogramami zgoła, często bez ładu i składu. W sekretariatach wielu reakcji pojawili się wyspecjalizowani fachowcy od zdjęć (zwani później fotoedytorami). Już w latach dwudziestych i trzydziestych, gdy agencje zaczęły oferować po zniżonych cenach pakiety zdjęć, często przypadkowych, ale nadających się do zilustrowania tego i owego, a czasem nawet układających się w jakieś historie romansowo-sensacyjne, awanturnicze, kryminalne (bywało…) albo przygodowe (z odnogami specjalnie dla dzieci), w redakcjach pojawili się nowi specjaliści – tzw. storytellerzy, cykliczne układanki zdjęć opatrujący rozbudowanymi podpisami. I od tego momentu taka redakcja mogła w tytule swego pisma dołożyć dumnie brzmiący przymiotnik „Ilustrowany”. Sam przez wiele lat zajmowałem się (między innymi zatrudnieniami – ma się rozumieć) komponowaniem historyjek ze zdjęć agencyjnych i dorabianiem do nich rozbudowanych podpisów…

„Pan Wyrazisty” to jest taka właśnie – trochę ponad zwyczaje panujące w branży – historyjka dopisana nader zręcznie, udatnie i pomysłowo do obrazków, wobec których podjęto próbę ułożenia w samoistną, autonomiczną opowieść. Prawdziwą autorką tej książki jest bowiem pani Joanna Concejo – graficzka, ilustratorka książek i ich projektantka. Pozwalam sobie mniemać (choć być może się mylę, ale tropy – po tylu latach praktyki – nauczyłem się w miarę wiernie odczytywać), że w korzeniach opowiedzianej (powiedzmy, że narysowanej) przez nią anegdoty tkwi po prostu tekturowe pudełko po butach, wypełnione gromadzonymi przez lata fotografiami z czyjegoś życia – od epoki dziecięctwa. Po życie średnie i typowe, czasem ubarwione egzotycznymi pocztówkami czy zdjęciami kolorowymi. Ale nieuchronnie zawartość pudełka z obrazkową dokumentacją czyjegoś żywota blaknie, szarzeje, a w miarę wypełniania się traci ostrość i osobność. Skleja się i wieloznaczności jakiejś niedopowiedzianej nabiera… Po tym sklejeniu w galaretowaty bloczek archiwalny zasób życia teoretycznie powinien stać się przejrzysty, przezroczysty (w języku współczesnego dyskursu mówi się: transparentny…) i ujawnić strukturalne rusztowania zawartości – ale on nie… W środku pustka i klekot jakichś resztek, na obudowie szarość. Jeszcze krok czasu i zostanie tylko siwy popiół, sproszkowany budulec przeszłości. Opowieść pani Concejo – przynajmniej w pierwszej fazie jej rysowania – jest obrazkowym akcentem, dodatkiem do biografii, znikającym wraz z nią (znaczy z biografią), niczego nie utrwalającym, nie przenoszącym dziedzictwa w wieczność…

Pani Concejo zadała sobie trud niebywały – przerysowała ołówkiem lub kredką kilkadziesiąt zdjęć z czyjegoś osobistego archiwum, zanurzając każde z osobna w jakowejś miksturze, nie będącej ani wywoływaczem ani utrwalaczem – jeno Wycieraczem. Poszarzaczem. Wymiękaczem. A w końcu Zapominaczem. To znaczy – może przesadzam, może trud aż tak wielki nie był. W końcu od dawna w zaawansowanych komputerowych programach graficznej obróbki obrazu (a nawet w programach kreowania kolumn gazetowych) istnieją narzędzia pozwalające kilkoma ruchami myszy uzyskać w zdjęciu efekt rysunku ołówkiem czy kredką. Programy wprost nieodróżnialnie potrafią imitować efekty ręcznej roboty.

Ale gdy do pomocy wzięła się pani Tokarczuk, historia nabrała nowego wymiaru. Bo storytellerka wymyśliła sobie w zasadzie inną historyjkę do obrazków. Jej bohater, czyli Pan Wyrazisty, był typowym „selfiemademanem” – pstrykaczem i klikaczem samego siebie, do tego cieszącym się osobliwą wyrazistością oblicza – tak znaczną, że marketingowo wykorzystywano jej (tej wyrazistości znaczy) walory reklamowe. Czas, wspomożony intensywną eksploatacją, zrobił jednak swoje i tej olśniewającej (oraz dochodowej) wyrazistości jęło ubywać – piksel po pikselu, po pikselu piksel, a po tym pikselu jeszcze jeden piksel… (Pytanko dla analityków – ile tych pikseli razem było?) Pan Wyrazisty stracił ostrość, zaczął się rozmywać, wtapiać w tło, upodabniać do otoczenia, do innych… Podobno to jakiś wirus egzotyczny. Albo niedawno odkryte schorzenie: ludzie robiący dużo selfie i w ogóle klikający masowo, tracą odrębność wizualną, rozpuszczają się – aż do utraty społecznych cech identyfikacji, nazwiska nawet i innych ważnych parametrów. Aby zaradzić erozji i abrazji pyska, były Wyrazisty, teraz tylko jakiś niewyraźny koleś, sięgnął po niezbyt legalne środki – dowiedział się z głębin internetu, że nowe wizerunki są do nabycia. Cena okazała się rujnująca, lecz cóż – nowa twarz pasowała jak ulał – i znów ostra była jak żyleta. Jej szczęśliwy posiadacz wyszedł na miasto i zdrętwiał: spotkał liczne odnowione, odbudowane twarze, ale były one takie same. – Przyzwyczaisz się – usłyszał na pocieszenie.

Tyle podpisów pani Tokarczuk pod kreski pani Concejo, która i tak musiała co nieco ilustracyjnego materiału dorysować do tekstu, by trzymało się wszystko kupy… Historyjka zrobiła się zgoła baśniowa, metaforyczna i metafizyczna. Od prostej przypowiastki do fabułki z morałem, od melancholijnej klechdy o ludzkim losie do wyrafinowanej gawędy dla wtajemniczonych… Że nasze obsesje, kulty i nowe wyznania wiary w postindustrialnych społecznościach neomodernistycznych tudzież postępowych wywiodą nas (ludzi znaczy) na manowce. I może zniszczą! Dziwiłem się tylko, że żadna z autorek nie poszła za ciosem i nie wymyśliła, iż gdzieś na brzeżku, dyskretnie, wewnątrz nowej twarzy Wyrazistego jakaś pracowita rączka proletariusza wytłoczyła małymi literkami „made in China”. Ale może to poszłoby już za bardzo w kierunku dystopijnej groteski….

Przeto lekturę polecam tylko do pewnego stopnia. Determinacji poznawczej. Przy jednoczesnej nadwyżce czasu wolnego.

Tomasz Sas
(15 02 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *