Z biegiem dni.Pamiętnik minionego roku Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Ustosunkować się do życia – w rękopisie „Albercik, wychodzimy!”(Maks Paradys do Alberta Starskiego w jednej ze scen „Seksmisji” Juliusza Machulskiego) No i wyszedł… Ale sam – i na zawsze. Dlaczego? Bo Matka Natura tak to urządziła – wszystkich powołuje, a potem odwołuje. Odwołani wychodzą. Ale nie od razu bezpowrotnie – bo przecież nie z pamięci, nie z emocji ani serc tych, którzy jeszcze na trochę zostają. Taki niekończący się korowód z zakładkami. Jerzy Stuhr był wielkim aktorem. Mamy wprawdzie urodzaj wielkich aktorów – ale może bezpieczniej byłoby powiedzieć, że mieliśmy. Do niedawna. Bowiem szybko odchodzą (tym akurat rządzi biologia…), a po nich cóś taka… Nie, nie pustka zupełna, jeno dziura. Pokoleniowa jakby, ale nie całkiem. Nie ma bowiem płynnego wskakiwania na wyższą półkę; nikt nie mości się w butach po-mistrzowskich. Owszem, są uzurpatorzy, ale nikt ich poważnie nie traktuje (poza zblatowanymi materialnie krytykami). Zresztą – któż zastąpiłby Stuhra. Nawet jego syn Maciej – aktor skądinąd znakomity – się nie kwapi; czuje, że jest z innej bajki, choć warsztatowo jest wszechstronny i byłby na odpowiednim poziomie. Zresztą nie o to przecież chodzi. Nie chodzi o to, by…
Mariusz Szczygieł Fakty muszą zatańczyć Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 My nie dansiory… Fakty niech lepiej nie tańczą. Znacznie bardziej wolę, gdy stoją na baczność (może być na „spocznij”, ale nie na „rozejść się”), odpowiedzialnie i niewzruszenie. Fakty to rdzeń, oś dziennikarstwa. Gdy wpadają w pląs (czasem nawet w pląsawicę), od razu coś złego dzieje się z prawdą. Wizja tańczących faktów natychmiast i nawet mimo woli (dobrej woli) wywołuje w mej jaźni proste skojarzenie – tańczą tak, jak im zagrają… A kto gra? Czy sam reporter solo na fujarce czy tam okarynie (albo może tak mu się tylko zdaje), czy towarzyszy faktom jakaś niewidzialna orkiestra za kulisami bądź zgoła w orkiestronie pod podłogą? I kto trzyma batutę? Wizja tańczących faktów troszkę mnie odstręcza, troszkę śmieszy i wcale niemało… przeraża. Życie faktów to nie tramblanka, nie flamenco, nie łabędzie pas de quatre, nie haka i nie hula, ani gawot, nie taniec duchów na prerii ani danse macabre czy taka, powiedzmy, milonga. A może wygibasy na rurze. Fakty bywają szorstkie, zmęczone, zarobione na śmierć, znudzone i niewyspane; czasem udają, że są inne niż są; bywa, że kochają, ranią i zabijają. Ale lepiej niech nie tańczą. Dlaczego?…
Eustachy Rylski Jadąc Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2021 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Mam grać? Sztuka pisania esejów mądrych, wartościowych i zdyscyplinowanych formalnie została objawiona tylko nielicznym majstrom pióra czy w zasadzie klawiatury. Jednym została objawiona, a wielu innym wydaje się, że ją posiedli. Ale to żaden problem. Wszak sens słowa essay to próba. Próbować każdy może – jednym idzie lepiej, drugim idzie gorzej. Ale przecież nie można zabronić próbowania. Ba, należy je popierać. Każdy, kto (na razie mniejsza o to – z jakich pobudek…) usiłuje przelać swe myśli, doświadczenia, uczucia, refleksje na papier, godzien jest co najmniej aprobaty (jeśli nie czynnego lub choćby biernego poparcia) – w imię pamięci Michała z Montaigne. A niektórzy godni są nawet współczucia… Rozumiecie – dlaczego? Byłżeby zatem esej sposobem okiełznania gonitwy myśli? W zasadzie tak… Każda próba uporządkowania myśli przy użyciu liter, sylab, wyrazów i zdań zapisanych w jakimś porządku, coś znaczącym i możliwym do odczytania oraz zrozumienia przez tzw. osobę trzecią (i dalsze…) to już może być esej. No, chyba że pod czachą nic się nie goni. Wtedy mamy do czynienia z bełkotem, który czasem życzliwi (i łagodni) nazywają strumieniem świadomości. Ale i wtedy niezrozumiałą erupcję słów, bełkotliwą co się zowie logoreę…
Marek Bieńczyk Wszystkie kroniki winaWydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2018 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 5/5 Między ustami a brzegiem pucharu Przez przypadek wpadła mi ta okazała (dobre 700 stron, jakieś półtora kilograma żywej wagi, nadgarstki wyrywa przy czytaniu…) księga w ręce. Nie metaforycznie – lecz całkiem dosłownie… W przedświątecznym, ogarniętym szałem zakupów tłumie (tylko wtedy w księgarniach bywają zbiegowiska…), przeciskając się obok stoiska-gondoli oznaczonej szyldem „poradniki” (czyli tego, przy którym normalnie nie zatrzymuję się nawet na sekundę), z dolnej półeczki końcem laski przypadkiem strąciłem na podłogę spory buch z grzbietem w burgundowym kolorze. Tylko rozmiar księgi i ten kolor odnotowałem w pierwszej chwili; potem patrzę, podnosząc księgę z podłogi: reszta okładek biała, nazwisko autora znajome. I ten graficzny znak: niedomknięty okrąg koloru winnego (po czerwonym bez dwóch zdań…), ślad, jaki stopka kieliszka zostawia na obrusie, kieliszka często napełnianego i dopełnianego szczodrze, z którego czary spływają krople niedoprowadzone precyzyjnie do ust. Innymi słowy: roboczy ślad kieliszka, który jest narzędziem, a nie obiektem ceremonialnej celebracji… Ta okładka naprawdę mnie urzekła – o tym, co między okładkami, mówi wszystko. Ale bez chucpiarskiej krzykliwości, bez ostentacji – tylko dyskretnie, cicho, ale zarazem profesjonalnie. Panie Łukaszu (mam na myśli grafika Łukasza Piskorka) – chapeau bas… Co do…
Umberto Eco Na ramionach olbrzymówPrzełożył Krzysztof Żaboklicki Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 5/5 Dokąd popłynie statek Tezeusza? „Pomyśl, zanim pomyślisz.”Stanisław Jerzy Lec„Myśli nieuczesane” Ilekroć bywałem w Mediolanie, nieopisanie mocno zazdrościłem mediolańczykom trzech rzeczy: niesamowitego Duomo – katedry z fasadą o urodzie weselnego tortu, położonej po sąsiedzku galerii Wiktora Emanuela II, czyli eleganckiego kawałka miasta pod dachem (a deszcze w Mediolanie bywają niespokojne…) oraz sklepu z fajkami Savinellego przy ulicy Złotników (via Orefici 2) dokładnie naprzeciw wspomnianej fasady… Ale jeszcze bardziej zazdrościłem mediolańczykom możliwości obcowania (to już czas przeszły, niestety…) z geniuszem wielkiego semiotyka, wszechstronnego filozofa, eseisty i pisarza Umberta Eco… Można go było spotkać „na mieście”; posłuchać rzadziej (stale wykładał w Bolonii, a to kawałek drogi) – ale raz do roku w maju na pewno – Umberto Eco był przez kilkanaście lat XXI wieku „etatowym” wykładowcą na znakomitym i sławnym festiwalu La Milanesiana: interdyscyplinarnym spotkaniu twórców i wykonawców artes liberales – sztuk wyzwolonych (plus ekonomii…). Eco zazwyczaj otwierał imprezę wykładem inauguracyjnym, poświęconym konkretnemu tematowi – który był zarazem ideą przewodnią całego festiwalu; zresztą na ogół brał czynny udział w wymyślaniu tego hasła. Nie miał wyboru – kuratorką artystyczną festiwalu jest Elisabetta Sgarbi. A jej –…
Zadie Smith Widzi mi się Przełożyli Justyn Hunia, Jerzy Kozłowski, Agnieszka Pokojska Wydawnictwo Znak, Kraków 2018 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Jak się pozbyć natręctwa myśli? Czym jest esej? W zasadzie to każdy tekst, w którym więcej jest autora niż czegokolwiek innego. To oczywiście nie znaczy, że uważam eseistykę jeno za wyrafinowaną formułę realizacji narcyzmu. O nie… Eseistyka współcześnie to coś więcej – to narcyzm spotęgowany. Co najmniej do kwadratu. Ale to nie wada ani jakowyś grzech. Przeciwnie. To zaleta. Są bowiem autorzy, którzy dopiero pisząc o sobie, wspinają się na szczyty ludzkich, gatunkowych możliwości intelektualnych. Pisząc o sobie, odkrywają nowe horyzonty, wobec których dylematy pewnego księcia duńskiego są zabawne niczym szamotanina prowincjonalnego pustelnika w hipermarkecie. Gdy autor eseju pisze esej, pisze o sobie. Pisze bardzo dobrze, stara się. Przecież materia, o której pisze, istnieje tylko w jednym egzemplarzu. Coś pojedynczego, wyjątkowego – unikat… Żeby przekonująco to „coś” zaprezentować, nie można poprzestać na powściągliwej dyskrecji. To musi być nagły atak na czytelnika, feeria ekspresji, erudycji, odważnej i perwersyjnej metafory… Od zwykłej prozy ma się różnić tak jak rondel boeuf de bourguignon od patelenki jajecznicy na kiełbasie. Esej jest bowiem produktem delikatesowym, a jego autor nie bywa anonimowym debiutantem. Do uprawiania…
Łukasz Orbitowski Rzeczy utracone. Notatki człowieka posttowarzyskiego Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Auto-da-fé nieczułego wrażliwca Epitet: nieczuły wrażliwiec, aczkolwiek ma wszelkie atrybuty regularnego oksymoronu, nie jest gierką leksykalną, błyskotliwym paradoksem… To po prostu możliwie wierny zapis statusu emocjonalnego autora Orbitowskiego, definicja kompleksji etycznej rzeczonego. Ewentualnie mógłby być: wrażliwy barbarzyńca… Jeśli słówko „przewrażliwiony” wyda się wam zbyt daleko idące. Ale tak to już jest z Orbitowskim. Słuchacz, kolekcjoner i znawca heavy metalu. Twardziel, w którym o lepsze walczą autokreacje „mena” w stylu i typie Hłaski, Brychta, Wojaczka, Stachury, Maleńczuka, Iredyńskiego albo i Himilsbacha zgoła. A zarazem w tej samej cielesnej powłoce: subtelny marzyciel, wypełniony po dekiel błyskotliwymi metaforami, lirycznymi obrazami, mądrymi aforyzmami, inteligentnymi paradoksami i wrażliwymi konstatacjami… No brylant, no istny cud! (Pamiętacie, z czego to?) Jedno drugiemu nie przeszkadza, nawet jedno z drugim nie iskrzy. Uzupełniają się. Choć bywa, że i nawzajem redukują się. Ale nie u Orbitowskiego. On wygląda na takiego, co bezapelacyjnie, bez negocjacji sypnie w tytę z piąchy, z glacy, z glana… A jednocześnie z potrzebującym podzieli się ostatnią, wypieszczoną frazą liryczną, myślą strzelistą, egzystencjalnym łkaniem, melancholijnym skowytem bólu istnienia… Taki jest. „Rzeczy utracone” to typowa dla współczesnej produkcji literackiej składanka. Kto aktualnie…
Umberto Eco Jak podróżować z łososiem Przekład: Krzysztof Żaboklicki Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2017 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Jak mężem być uczonym i dobrze się bawić… Czytelnicy „Zapisków na pudełku od zapałek” rozpoznają, poszperawszy w zakamarkach pamięci (pierwszy raz „Zapiski…” u nas wyszły w 1993 roku; szmat czasu…), część (znaczną) felietonów tamże już pomieszczonych. Ale cóż to szkodzi? Dobrego można posmakować drugi raz. I trzeci. I czwarty… Bez zniechęcenia, a w zasadzie nawet z rosnącą przyjemnością…. Tak to już jest z tekstami Umberto Eco. Przy bliższym a uporczywym poznaniu znacznie one zyskują na wartości. Felietony Eco z rzymskiego tygodnika „l’Espresso” (swoją drogą to byli szczęściarze: mieć przez parę dekad takiego autora!) to dodatkowy atut tego wybitnego socjologa, antropologa, semiotyka, historyka, badacza mediów i kultury masowej, erudyty, pisarza, komentatora, filozofa wreszcie. Ale to atut nie najważniejszy, na pewno nie decydujący o rozmiarach światowej sławy włoskiego uczonego. O tej przesądziła beletrystyka; wystarczy powiedzieć „Imię róży” i wszystko jasne. Gdyby nie te dwa słowa, professore Umberto byłby lokalną ciekawostką uniwersytecką, krążącą między Mediolanem (może Bolonią), Oksfordem, Sorboną, Harvardem ewentualnie Yale lub Stanfordem – odbierającą granty, honoraria i doktoraty honoris causa. Znaliby go dobrze co najwyżej bywalcy międzynarodowych kongresów, sympozjów i seminariów,…
Michel Houellebecq Interwencje 2 Przekład: Beata Geppert Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Zajmujemy się tym, co nas zajmuje… Po czym poznać wielkość Francji? Intelektualną oczywiście (innej nie ma, wyjąwszy może niektóre aspekty stylu życia – szczególnie kulinarne i winne…). No, właśnie po tym, com w tytule sformułował był (może niezgrabnie i w sposób nieoczywisty – za co przepraszam…). My. Tu. We. Francji. Zajmujemy się tym, co nas zajmuje. Powtórzmy to dobitnie, bo warto. Oryginalna myśl francuska (a właściwie szerzej: kultura francuska) jest bytem doskonale samowystarczalnym. Nie ogląda się na świat (no, prawie…) – przeciwnie: wciąż jakoś udaje się zmuszać resztę universum, by to jej się przyglądano z uwagą. Mimo pewnej językowej bariery, bo już niemal sto lat francuski nie funkcjonuje jako (przepraszam za słowo) linqua franca globalnej kultury i cywilizacji. Angielski łatwym skokiem dał mu radę, bo w nim wszystko komunikatywniej brzmi. Może wyjąwszy miłosną poezję śpiewaną; w tej branży wciąż najlepiej mówią (po francusku naturalnie) Brel i Aznavour (nawiasem: nieżyjący od 48 lat Belg i 92-letni Ormiaszka…). Jak więc oni – to znaczy francuscy twórcy, artyści, myśliciele, filozofowie, eseiści, pamfleciści i krytycy – to robią? Dokładnie to nie wiem, ale wydaje się, że milcząco i…
Karolina Korwin Piotrowska Krótka książka o miłości Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 2/5 Wielkie wzmożenie po przecenie I znów, wbrew tytułowi, okazały buch. Stron niemal siedemset, waga słuszna (kilo bez mała…). I o czymże? Nie o miłości w sensie ścisłym, czyli uczuciu międzyosobniczym (przeważnie jednak międzypłciowym…) – jeno o miłości do filmów, czyli o tym, jak będąc małą dziewczynką autorka do kina poszła na „Gwiezdne wojny” – a potem na parę setek kolejnych. I to stało się jej życiową fascynacją – ba, zawodem bez mała (choć gwałtownie odcina się od korporacji filmowych krytyków; istotnie – nie jest jednym z nich z racji całkowitego braku warsztatu i aparatu krytycznego, osobliwie języka, pozwalającego ludziom tej profesji rozumieć się wpół słowa, za to porozumiewać z innymi plemionami już nie bardzo…). No i dobrze… Korwin Piotrowska jest po prostu jedną z funkcjonariuszek wcale licznej grupki samozwańczych (to nie zarzut!) przewodników po gustach – dla publiczności swego własnego gustu niepewnej. Innymi słowy: medialną, pewną siebie, przemądrzałą rekomendą (taki sobie, średnio udany neologizm…) w branży filmowej, której niekwestionowaną zaletą jest to jedynie, że mówi i pisze tylko o filmach, które na własne oczy widziała (w dzisiejszych czasach to wcale nie jest…