Michel Houellebecq
Interwencje 2
Przekład: Beata Geppert
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5
Zajmujemy się tym, co nas zajmuje…
Po czym poznać wielkość Francji? Intelektualną oczywiście (innej nie ma, wyjąwszy może niektóre aspekty stylu życia – szczególnie kulinarne i winne…). No, właśnie po tym, com w tytule sformułował był (może niezgrabnie i w sposób nieoczywisty – za co przepraszam…). My. Tu. We. Francji. Zajmujemy się tym, co nas zajmuje. Powtórzmy to dobitnie, bo warto. Oryginalna myśl francuska (a właściwie szerzej: kultura francuska) jest bytem doskonale samowystarczalnym. Nie ogląda się na świat (no, prawie…) – przeciwnie: wciąż jakoś udaje się zmuszać resztę universum, by to jej się przyglądano z uwagą. Mimo pewnej językowej bariery, bo już niemal sto lat francuski nie funkcjonuje jako (przepraszam za słowo) linqua franca globalnej kultury i cywilizacji. Angielski łatwym skokiem dał mu radę, bo w nim wszystko komunikatywniej brzmi. Może wyjąwszy miłosną poezję śpiewaną; w tej branży wciąż najlepiej mówią (po francusku naturalnie) Brel i Aznavour (nawiasem: nieżyjący od 48 lat Belg i 92-letni Ormiaszka…).
Jak więc oni – to znaczy francuscy twórcy, artyści, myśliciele, filozofowie, eseiści, pamfleciści i krytycy – to robią? Dokładnie to nie wiem, ale wydaje się, że milcząco i zbiorowo przyjęli osobliwą regułę metaintelektualną: mamy was w dupie, reszto świata! My tu sobie piszemy, tworzymy, malujemy, wystawiamy, komponujemy, krytykujemy, polemizujemy, procesujemy się nawet… Nasza publiczność to uwielbia, mówić pozwala, mówienia żąda. Nasi politycy chętnie za to płacą, gdy na wolnym rynku zabraknie. Mamy Akademię, Prix de Goncourt, Salon i Złotą Palmę. A w końcu pogrzeb z asystą, ministrem, flagą, salwą i Legią Honorową…
Samowystarczalność mózgu. To jest to. Oczywiście myślącego i mówiącego po francusku. Stan nieważkości. Mały pryszcz na obliczu planety. A jednak świat z nieodmienną ciekawością zagląda do peryferyjnej jakoby Francji. Poczemu? To proste: bo w odróżnieniu od reszty wciąż tam mają coś do powiedzenia. Coś istotnego, być może. Bo zajmują się tym, co ich zajmuje…
Taki na przykład Michel Houellebecq. Poeta, prozaik, krytyk, polemista, eseista i co tam jeszcze. Klasa oczywiście światowa. Wystarczy zatem, że zbierze w kupę i wyda u Flammariona rozproszone tekściki gazetowe, felietony, wywiady, a nawet na poły wierszowany komentarz do instalacji rzeźbiarskiej z grą świateł na pierwszym planie („Opera Bianca”), Już reszta świata (w tym Polska po sześciu latach od ukazania się…) to silva rerum rozważa, komentuje, stroi miny mądre.
Więc cóż takiego zawierają „Interwencje 2”? W gruncie rzeczy – ważnego nic. Ale jakież to nic jest! Ostatnimi czasy prawie nie miałem lektury równie zajmującej. I ostrożnej – bo jest to wszystko (no, prawie…) ostre jak świeżo wywecowana brzytwa. A z brzytwą najlepiej obcować intensywnie i krótko – na Boga, krótko! Na szczęście ten Houellebecq da się czytać porcjami, z nawrotami i dużymi przerwami. W celach terapeutycznych (intelektualna viagra?) i na wyrównanie ciśnienia (spuszczanie z balona?), a nawet, by odpocząć od własnego pisania. No i fajnie… Nasze czytelnicze szczęście na tym polega, że autorzy powieści sążnistych, przez kohorty mądrych krytyków objaśnianych, wręcz torturowanych (za przyzwoleniem, a czasem bez) i klasyfikowanych (Michela H. niektórzy uważają za przynudzacza…), piszą też czasem takie drobiazgi (drebiezgi kultury), mające walory napoju energetyzującego, izotoniku pochłoniętego w maratonie intelektualnie świadomego życia. Powiada Houellebecq – „Postawmy sprawę jasno: życie jako takie nie jest wcale złe.” A z drugiej strony dopycha kolanem: „Zabawa służy do tego, aby pozwolić nam zapomnieć, że jesteśmy samotni, nieszczęśliwi i skazani na śmierć.” I to na tyle byłoby.
Tomasz Sas
(1 10 2016)
Brak komentarzy