Cyklop
Marek Krajewski Cyklop Wydawnictwo Znak, Kraków 2025 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 4/5 Ekstremalne udręczenie Słowo daję: odetchnąłem, gdy Krajewski wrócił z ostatniego (i wielce nieudanego – co tu kryć) wypadu w rewiry literatury fantasy. „Ostatni pisarz” – który to tekst rekomendowałem (choć to może zbyt odważne słowo) 31 marca w tym blogu – nie wróżył bowiem nic dobrego w dorobku mego ulubionego autora. Wprost przeciwnie – znaczącą zwiastował degrengoladę. Ale powrót na sprawdzone terytoria dokonał się w niezłym stylu i może będzie w całej tej literackiej szamotaninie Krajewskiego faktorem trankwilizującym. Żywię taką nadzieję. Bohaterem „Cyklopa” bowiem znów jest nasz stary znajomy – Edward Popielski ze Lwowa… Policjant i po godzinach agent wywiadu. Ze znacznymi osiągnięciami na wschodzie i zachodzie – jak na amatora na pół etatu. Choć może ostatnio Krajewski przesadził, kreując wywiadowcze sukcesy swego bohatera. Byłyby one możliwe tylko przy założeniu, że cała Abwehra nie dość, że jest głupia, to jeszcze ślepa jak świeżo narodzony miot szczeniąt. Co oczywiście było możliwe w obszarze tzw. fikcji literackiej, ale w rzeczywistości raczej nie miało miejsca. A przecież możliwie spore prawdopodobieństwo jest filarem mądrości dobrze opowiedzianej historii szpiegowskiej czy choćby tylko do mądrości aspirującej… Tym razem jednak intryga zapowiadała się obiecująco –…
Przyjaciele muzeum
Heather McGowan Przyjaciele muzeum Przełożył Tomasz Bieroń Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Wystawiaj albo giń! Gdy definitywnie ukończyłem lekturę „Przyjaciół muzeum”, poczułem się, jakbym wyskoczył tuż za korkiem z otwartej właśnie butelki arcywytrawnego moëta – nareszcie na wolności, pod normalnym ciśnieniem, w łagodnym i natlenionym powietrzu, bez tych nieznośnych bąbelków erudycji, nieubłaganie masujących mózg i inne części ciała… Moët & Chandon- wielka to wprawdzie marka i pyszna, ale czy nikt z was nie czuł ulgi, uwalniając się choćby na chwilę z okowów doskonałości? W branży sztuki dłuższe (albo co gorsza: stałe) przebywanie pod ciśnieniem doskonałości grozi migotaniem płatów czołowych, zawałem hippokampu, ogólnym, pourazowym odbarwieniem substancji szarej tudzież masywną, niedokrwienną atrofią kory mózgowej. Medyków przepraszam za pomieszanie kardiologii z neurologią cerebralną – ale tak mi się akurat pokojarzyło… W istocie wszakże chodzi o to, iż celebrowanie doskonałości to prosta droga ku entropii. Bowiem co za dużo, to niezdrowo. Tak zdarza się ze sztuką – obcowanie z nadmiarem artyzmu powoduje objawy somatyczne: skoki ciśnienia, omdlenia, paraliże, nadmiarowe pocenie się, halucynacje, drgawki, zaburzenia widzenia, słuchu, węchu… I wiele innych symptomów; nauka opisała je jako tzw. zespół florencki lub syndrom Stendhala (ówże wielki pisarz doznał podobno wstrząsu na tle obcowania…
Barcelona. Opowieści o mieście
Joan de Déu Prats Barcelona. Opowieści o mieście Przełożyła Marta Pawłowska Wydawnictwo Znak, Kraków 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Rambla, Gaudi i Blaugrana „Uliczkę znam w Barcelonie, pachnącą kwiatem jabłoni. Bardzo lubię chodzić po niej, gdy mnie już znuży śródmieścia gwar. Tam kroki własne me słyszę – i wiatr, jak liśćmi kołysze. Zresztą nic nie mąci ciszy uliczki mojej; w tym tkwi jej czar.” (piosenka z repertuaru Hanki Ordonówny – muzyka Alberto Laporte i Otelo Gasparini, słowa Michał Tyszkiewicz) Ludzkość po całości dzieli się na dwie grupy: tych, którzy byli w Barcelonie i tych, którzy w niej nie byli. Przy czym druga z tych grup dzieli się dodatkowo na mniejsze partycje – tych, którzy jeszcze nie byli, tych, którzy się nie wybierają i tych, którzy o Barcelonie nie słyszeli i nie mają pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje. Oczywiście pierwsza grupa, czyli ci, którzy w Barcelonie byli, też ma swoje podziały – na tych, po których ta wizyta spłynęła jak woda po kaczce, tych, którzy „już nigdy więcej” i tych, którzy w katalońskiej stolicy zakochali się miłością pierwszą i nieodwoływalną. Joan de Déu Prats – barcelończyk, Katalończyk, dziennikarz i pisarz – nie czyni tego rozróżnienia, a przynajmniej nie…
Krawiec
Vincent V. Severski Krawiec Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Tęcza i nożyce… Wraz z wzięciem do ręki „Krawca” poszukiwania stosownej lektury na urlop – trzymającej w napięciu, z dobrze skonstruowaną intrygą, a zarazem lekkiej jak piórko i fascynującej, mimo klimatu mrocznego a gęstego – możecie uznać za zakończone. Severski bowiem nie zawodzi; kupujcie go w ciemno – stawiam w zakład swoją reputację (cokolwiek jeszcze takowej mam…). Jest tylko jeden problem: dla nieprzygotowanych debiutantów i innych żółtodziobów może to być lektura trudna, wymagająca i wyzywająca (nie w sensie epitetów lecz stawianych wymagań). Severski jest bowiem seryjnym. Nie, nie zabójcą – seryjnym pisarzem, nosicielem (ale nie w sensie, że zaraźliwym…) i wytwórcą fabularnych tajemnic, przekraczających rozmiary pojedynczej książki. Thrillery szpiegowskie i awantury inwigilacyjne tylko wtedy są coś warte, gdy mają jakieś początki, czyli prequele, oraz nasze ulubione ciągi dalsze, zwane sequelami. Robota wywiadowcza nie ustaje nigdy – i literatura też nie powinna. Severski zaś należy do elitarnego grona piszących seryjnych, którzy swe pierwsze tomy piszą dla zainteresowanych amatorów ciekawej lektury, natomiast ciągi dalsze – już dla przyjaciół… W strukturze twórczości Severskiego „Krawiec” zajmuje miejsce szczególne. Formalnie jest to prequel czterotomowej serii „Sekcja” („Zakręt”, „Odwet”, „Nabór”, „Dystopia”), bowiem…
Ciemiężyca
Maria Gąsienica-Zawadzka Ciemiężyca Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2025 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Trójkąt bermudzki Pamiętacie taki film – „Nieznajomi z pociągu”? Dziś już chyba mało kto może powiedzieć, że widział to arcydzieło – bo to czarno-biała klasyka z 1951 roku, spod ręki i oka Alfreda Hitchcocka. Gdy film był świeżutki, obejrzenie go w Polsce graniczyłoby z cudem – może był pokazywany na elitarnych seansach w ambasadzie USA, może nie. Ale to nic pewnego. A później… Tego typu filmy noir raczej rzadko trafiały na ekrany, choć ten był w ofercie CWF, czyli Centrali Wynajmu Filmów. Towarzyszył mu fenomenalny plakat, autorstwa jednego z czołowych twórców polskiej szkoły plakatu – profesora Witolda Janowskiego (notabene brata aktorki Aliny Janowskiej). Może film był raz czy dwa w telewizji; zapewne oglądali to dzieło studenci szkoły filmowej, może też filmoznawcy z polonistyki. Więc jest raczej mało znany. Ale sam koncept intrygi już nie… Pisarka Patricia Highsmith wymyśliła (a Hitchcock je zrealizował na taśmie) przypadkowe spotkanie – dwaj panowie w pociągu mają poważne osobiste problemy, więc jeden proponuje drugiemu, że usunie jego „kłopot”, a tamten w rewanżu załatwi problem pomysłodawcy. Nie trzeba chyba dodawać, że w grę wchodzą dwa morderstwa, ze względu na zmowę i zamianę sprawców prawie…
Hiroszima
John Hersey Hiroszima Przełożył Jerzy ŁozińskiWydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2025 Rekomendacja: 6/7Ocena okładki: 5/5 Co zapamiętało sześcioro hibakusha? Zanim otworzycie okładkę tej książki, by sięgnąć do tekstu, przyjrzyjcie się okładce uważnie, choć z pozoru, na pierwszy rzut oka wydaje się, że obrazek ten, aczkolwiek pozornie skomplikowany, pełen szczegółów i aż proszących się o komentarz anegdotek, nie nastręcza żadnych trudności interpretacyjnych. Ot, parkowa sielanka w sobotnie letnie popołudnie. No, może tylko wcinający się w kompozycję pasek z kojarzącym się jednoznacznie i złowrogo tytułem „Hiroszima”, zaburza nieco ten bukoliczny schemacik… Więc wyobraźcie sobie, że paska nie ma, obrazek (autorstwa Charlesa E. Martina) oglądacie w całości – tylko u góry narzucona jest nazwa pisma (The New Yorker), data (31 sierpnia 1946) i cena (piętnaście centów – dacie wiarę!?) – z przenikaniem, bez własnego tła. Co to może być? Zapowiedź relacji o tym, jak się bawią w letnie weekendy nowojorczycy, którzy nie wyjechali na urlopy? Nic z tych rzeczy… Oglądacie rezultat jednego z najzuchwalszych zabiegów redaktorskich w dziejach całej prasy drukowanej. Człowiek, który zdecydował świadomie użyć kontrastu między idyllicznym obrazkiem a dramatyczną treścią za nim, miał przebłysk niepospolitego geniuszu. W środku bowiem, między okładkami tygodnika (z którego na ten raz wyrzucono wszystkie inne…
Nie wymiękaj
Stephen King Nie wymiękajPrzełożył Tomasz WiluszWydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 3/5 Suki kontra Psychole Kingów jest dwóch – obaj doskonali. Pierwszy pisze klasyczne „straszydła” – horrory z silnym pierwiastkiem metafizycznym, drugi jest autorem thrillerów o zdecydowanym nachyleniu kryminalno-politycznym, nieco socjologizujących i nad wyraz realistycznych. Obaj mają dorobek. Z tym zastrzeżeniem, że horrorowe wcielenie Kinga jest – w kategoriach obiektywnych i mierzalnych oceniając – o wiele bardziej znane i popularne. Nie tyle dzięki milionowym nakładom książek, ale przede wszystkim wielomilionowym widowniom filmowych adaptacji Kingowej literatury grozy. „Lśnienie”, „Carrie”, „Smętarz dla zwierzaków”, „Misery”… – te tytuły każdy średnio zaangażowany i rozgarnięty kinoman (względnie czytelnik) wymienia jednym tchem – osobliwie miłośnik grozy i makabry. Od czasów założycieli tego gatunku, czyli Mary Shelley („Frankenstein”) i Edgara Allana Poego, nie pojawił się autor horrorów, który byłby równie płodny i równie genialny. Drugi King ma gorzej… Ten pierwszy praktycznie nie ma konkurencji na horrorowym poletku literatury – ale ten drugi zdecydował się grać wśród wielu ostrych zawodników, utalentowanych jak cholera i mocnych w gębie. Stanąć na boisku z Johnem Grishamem, Harlanem Cobenem, Lee Childem – to wyzwanie wagi ciężkiej… Ale King ustał na nogach, co więcej – zaczął atakować. I okazał się…
Operacja Neptun
Craig Symonds Operacja NeptunPrzełożyli Łukasz Witczak, Jerzy Wołk-Łaniewski Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Najtrudniejsze są powroty… Wystarczy powiedzieć: D-Day, a strumień skojarzeń staje się oczywisty… Poranek 6 czerwca 1944 roku – w Normandii ląduje desant angloamerykański na pięciu plażach o kryptonimach Utah, Omaha, Gold, Juno i Sword. Ponad 600 tysięcy żołnierzy, ponad 93 tysiące pojazdów (w tym liczne czołgi) i 245 tysięcy ton zaopatrzenia… To operacja Overlord – militarny sukces, bowiem Niemcom w żadnym aspekcie nie udało się praktycznie ani zniweczyć, ani nawet ograniczyć powodzenia inwazji i utworzenia trwałego przyczółka na głównym kierunku wyjściowym natarcia tzw. drugiego frontu (czyli strategicznego zamiaru sił Sprzymierzonych) na kontynencie europejskim. To wiedzą wszyscy, którzy czytali choćby „Najdłuższy dzień” Corneliusa Ryana, wydany w 1959 roku, czy widzieli w kinie lub telewizji sekwencję desantu na plażę Omaha w filmie Spielberga „Szeregowiec Ryan”, sekwencję genialnie sfilmowaną przez polskiego operatora Janusza Kamińskiego. Ale to tylko fragment całej tej historii – kulminacja, ale ani początek, ani finał… Tak naprawdę zaczęło się w okolicach francuskiego portu Dunkierka, na plażach kąpielisk La Panne i Zuydcoote cztery lata wcześniej mniej więcej, gdy we Francji dobiegała końca kampania Wehrmachtu i Luftwaffe, znana jako „Fall Gelb”, czyli inwazja na…
Końce światów
Ziemowit Szczerek Końce światów Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Końca świata nie ma i nie będzie… Kąt globu, w którym aktualnie przebywamy, Matce Naturze udał się – ale nienadzwyczajnie… Zresztą popatrzcie sami: góry co do zasady mniejsze niż gdzie indziej, rzeki też nie za bardzo – poza Dnieprem i Dunajem karłowate jakieś, lasy rachityczne, pola nudne, miasta kurduplowate o urodzie umiarkowanej, ludzie – no cóż: kartofel, rzepa, burak i baranica, czasem rakija… Co do kolorów i zapachów – sami wiecie, jak jest. Bury świat, pierdzący ustawicznie, napruty, zarzygany i szmaciany. Mocz, bimber, benzynowe spaliny, papierosowy dym, stosy post- cywilizacyjnych śmieci, błoto i „chemia prosto z Niemiec”. Tak się to poskładało. Nic na to nie poradzimy. Taki mamy klimat… Taki mniej więcej wielokąt – Mittel-und-Ost-Europe – paroma liniami prostymi i krzywymi da się narysować, wyznaczając obszar penetracji. Od jeziora Onega do jeziora Sewan. Od prawdziwego początku Azji na przejściu granicznym Kapitan Andreevo do Tirany, ale łukiem przez Macedonię i Grecję. Od Tirany do Sopronu. Od Hollabrünn do Chebu. Od Chebu przez Świnoujście do Królewca. A w Królewcu – jak cudem dojedziecie – możecie sobie na koniec z deprechy w tytę strzelić. Mniej więcej tyle. Chandra Unyńska w…
Strach o suwerenność. Nowa polska polityka
Jarosław Kuisz Strach o suwerenność.Nowa polska politykaPrzełożył Tomasz BierońWydawnictwo Znak, Fundacja Kultura Liberalna, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Stres pourazowy? Obawa Polaków przed utratą Polski jest dzisiaj dość masywnym składnikiem zbiorowej świadomości – może nawet bardziej ważkim niż utrata pracy, zdrowia i majątku w wymiarze jestestwa indywidualnego. Możliwa – aczkolwiek znacznie bardziej teoretycznie niż praktycznie – zguba Polski jako samodzielnego bytu, wytarcie jej z mapy – jawi się jej obywatelom jako niewyobrażalna apokalipsa, na liście narodowych strachów zajmująca bez wątpliwości miejsce pierwsze. Chociaż po racjonalnym namyśle wypadnie przyznać, iż doprawdy samo zagrożenie jest niezwykle mało prawdopodobne w sensie czysto fizycznym. Kraj jako taki jest porządnie asekurowany przez sojusze, aczkolwiek realna ich wartość (czyli gdyby co…) nie jest znana i nie była sprawdzana; tkwi tylko w deklaracjach werbalnych (tzw. wspólnota wartości tudzież ideologii) i domniemaniu jakiegoś ważnego interesu sojuszników. Niezbywalnego, póki co – tak się wydaje. Trudno zatem sobie wyobrazić, iż istnieją jakieś realne i wyposażone w odpowiednią moc siły polityczne w świecie, które na polską suwerenność dybią i czynią z tego swą rację istnienia. Poza Rosją oczywiście – ale i dla tej potęgi zniesienie suwerennego bytu Polski jest tylko częścią ogólnego i niespecjalnie pilnego planu imperialnej ekspansji, nie zaś…
Opowiadania zebrane. Tom I
Sławomir Mrożek Opowiadania zebrane. Tom IWydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 W oparach absurdu Czysty „Mrożek”, w stanie krystalicznym, idealnym do studiowania pod kierunkiem fachowca i do bardziej samodzielnych prac badawczych – a poza tym do lektur przyjemnych i pożytecznych… Sam kilkakrotnie przy różnych okazjach edytorskich, które miałem zaszczyt rekomendować, podejmowałem kwestię „mrożka” (tu akurat małą literą) jako zjawiska kulturowego, pewnej typowo polskiej osobliwości poznawczej, paradoksalnej hiperboli rzeczywistości tudzież groteskowego przegięcia epistemologicznego. Innymi słowy: „mrożka” jako kosmicznej nieregularności (a może przeciwnie – regularności?) na gładkim obliczu Matki Natury. W takim ujęciu „mrożek” stał się narzędziem opisu rzeczywistości polskiej – powszechnie stosowanym i co do zasady jednolicie rozumianym. Cała wartość poznawcza tego narzędzia na dwóch płaszczyznach jednak jest najbardziej sposobna. Pierwsza zawiera się w konstatacji, że coś „jest jak z Mrożka”, druga zaś to fraza „Mrożek by tego nie wymyślił”. Ten pierwszy zwrot, czyli „jak z Mrożka”, to w istocie najwyższy poziom stopniowalności absurdu. Absurdy bowiem dzielą się na małe, średnie, wielkie i… mrożkowskie. Te pierwsze to powszednie, oswojone, plączące się pod nogami i na tyle obecne, że ich obecności nie zauważamy. Te drugie też masowe, też obecne – ale już bywają upierdliwe – jak słup…
Sansara
Patrick Deville Sansara Przełożył Jan Maria Kłoczowski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Reinkarnacja Panduranga Podróż jest snem. Nie cała i nie zawsze, ale jednak jest przedsięwzięciem onirycznym. Zwłaszcza ta całożyciowa, w kole sansary, czyli reinkarnacji, której kolejne fazy są uzależnione od bilansu dobrych i złych uczynków, których dopuszczamy się w każdym z kolejnych wcieleń… Podróż Deville’a dookoła świata – wedle zamysłu: po równikowym okręgu – nie zahaczyłaby o Indie, gdyby autor ściśle się trzymał swej koncepcji poznawczej. Wszak subkontynent rozpościera się w całości na północ od ekwatoru. Ale gdy terytorium poznawcze poszerzymy do strefy międyzwrotnikowej – skądinąd zresztą słusznie – Indie wejdą do strefy wędrówki Deville’a. Wraz z całym swym cywilizacyjnym dorobkiem, bagażem ducha i historii – ciężarem, którego za jednym podejściem nie tylko unieść się nie da, ale nawet objąć takowego rozumem nie sposób. Indie bowiem to takie miejsce w ewolucji cywilizacji homo sapiens, gdzie koncentracja zdarzeń, idei, postaci i ich dzieł postępowała żywiołowo, poza kontrolą rozumu, poza logiką brzytwy Ockhama. Indie są ze wszech stron nadmiarowe… A do tego wyglądają tak, jakby czas się ich nie imał – i to nie tylko w aspekcie architektonicznym, gdy stare wygląda jakby od zawsze było stare…
Null
Szczepan Twardoch Null Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 3/5 W bezpośredniej styczności z n-plem… „Forteca Bachmut, wsie debiły s nami tut”(szydercza przeróbka kiczowatej,heroicznej pieśni wojennej) I znów jesteśmy na wojnie. W Ukrainie – bo gdzieżby… Ale to nie taka sama wojna, co u Kurkowa, którego lekturę (nie bez powodu ze ściśniętym sercem; a późniejsze wydarzenia jeszcze przydały dramatyzmu temu pierwszemu uczuciu) rekomendowałem 25 lutego… Wojna u Kurkowa to przedsięwzięcie panoramiczne i wieloskalowe, epickie i wielopłaszczyznowe. Bez mała ojczyźniane – gdyby termin ten nie został przez Ruskich wyświechtany, zużyty i zbrukany do wyrzygania. Wojna u Twardocha ma wymiar i rozmiar kameralny – toczy się łokieć w łokieć, twarzą w twarz, w okularze noktowizora, na dystans strzału z pokemona (ręczny karabin maszynowy PKM), w polu widzenia kamerki z FPV, czyli drona-efpiwiszki. Blisko, blisko – w chuj za blisko… Ale taki jest Twardoch. Razem z wojną z pisarskiego celebryty przekwalifikował się na wolontariusza-dostawcę (z potrzeby serca, bez artystycznej kalkulacji), wożąc na Ukrainę (czy do Ukrainy – ciągle nie wiem; ale chyba już za stary jestem na zmianę językowych przyzwyczajeń) kupowane ze składek terenówki, wyładowane zaopatrzeniem osobistym i sanitarnym, hełmami, kamizelkami i temuż podobnym wojennym badziewiem, bez którego żyć się w…
Śmiejący się pies
Krzysztof Varga Śmiejący się pies Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Najlepszy przyjaciel człowieka Miał się śmiać (jeżeli psy w ogóle to potrafią), tymczasem ten Ziutek z okładkowego zdjęcia – choć ma niebieskie, krotochwilne obwódki wokół oczu i klaunowską kropę na nosie – smutny jest niemożebnie, jakby zdziwiony i zrezygnowany (jeżeli psy w ogóle to potrafią). I tak to jest z Vargą. Jak zawsze – coś naobiecuje, a potem hipopotamie łapy na klawiaturze skręcają mu w kierunku zagadki bytu tudzież egzystencjalnej ucieczki przed życiem i użalania się nad sobą… Bo na tym się zasadza mistrzostwo Vargi jako felietonisty, incydentalnego autobiografa, reportera gonzo tudzież prozaika okazałego. Sam pomysł fabularny tej powieści (bo to powieść jest niewątpliwie, a zastrzeżenia i redefinicje można pominąć) jest formalnie zuchwalstwem, a co najmniej osobliwym zabiegiem narracyjnym. Stosowanym rzadko, albowiem wymagającym dyscypliny. Strukturalnie rzecz ujmując, jest to dialog z… psem. Z natury rzeczy dialog kulawy, niemalże jednostronny, albowiem pies nie responsuje na poziomie werbalnym (chyba że czegoś nie wiem…). Okazuje czasem powiązane z konkretnymi słowami proste emocje. Nie można jednak zaprzeczyć, że kierowane do psa słowa jego opiekuna wywołują jakąś reakcję i być może sterują zachowaniami zwierzaka. Być może… Psy na pewno reagują na…
Ostatni pisarz
Marek Krajewski Ostatni pisarz Wydawnictwo Znak, Kraków 2024 Rekomendacja: 2/7Ocena okładki: 3/5 Na tropie tożsamości, czyli trubadur w oktagonie Międzygatunkowa wędrówka autora w poszukiwaniu nowej nyży, w której można by się umościć i karierę bez perturbacji kontynuować – trwa. I dzieje się coraz bardziej nerwowo tudzież chaotycznie. Nawet jeśli ruchy są zaplanowane, wyglądają źle, zgoła desperacko – a rezultaty są marne; słowo „wątpliwe” wydaje się tu być najmniej dobitne, podyktowane wrodzoną łagodnością, wręcz dobrodusznością… Żeby nie było – moją – nie jego. Marek Krajewski – filolog klasyczny, filozof i wzięty pisarz – swą dotychczasową karierę na gruncie prozy gatunkowej zawdzięcza dwóm fenomenalnym kreacjom literackim z nurtu kryminału retro, rekonstrukcyjnego (choć fikcyjnego co do treści, ale w zdumiewająco realistycznych, dopracowanych w najdrobniejszym szczególe dekoracjach oraz okolicznościach przyrody). Obie te kreacje to nietuzinkowi funkcjonariusze policji kryminalnej – figury nieledwie symboliczne, skonstruowane z samych nieoczywistości i bez mała na granicy normy. Miasto Wrocław – a w zasadzie Breslau, bo tak się ono nazywało w epoce, którą Krajewski obrał za decorum swej literackiej, jak dotąd najlepszej, kreacji – reprezentował herr Kriminalrat Eberhard Mock. Miasto Lwów zaś uosabiał komisarz policji Edward Popielski. W sumie dwadzieścia sześć powieści – dokładnie po trzynaście dla każdego… Obaj panowie…
Brak komentarzy