Michał Książek Atlas dziur i szczelin Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Chłop żywemu nie przepuści… Chłop żywemu nie przepuści!Jak się żywe napatoczy,Nie pożyje se, a juści!Refren piosenki Kazimierza Grześkowiaka Bohater, narrator (ale nie autor – autor nie) i podmiot liryczny tej piosneczki satyrycznej poniekąd, więc śmiesznej z założenia, ale przez to niezwykle smutnej, wręcz gorzkiej – to typowy klasyczny chłop polski. I co do zasady nieważne – ze wsi on czy z miasta – chodzi o typ mentalny, silnie rozprzestrzeniony między Odrą a Bugiem; gatunek w zasadzie dominujący na tym obszarze, zasiedlający wciąż nowe terytoria, nawet bardzo różniące się biologicznie. Bydlę posiada bowiem znaczne umiejętności adaptacyjne i spory w tym kierunku potencjał. Na szczęście z paru rozmaitych powodów (na razie nie rozszerzajmy kwestii; to temat na osobne opowiadanie) wytraca powoli swe zdolności rozrodcze, więc przybywa go jakby mniej, chociaż administracja aktualnego władcy usiłuje zapobiec degradacji prokreacyjnej przy pomocy stymulowania, zasilania rozrodu pińcetplusami… Mentalny chłop polski nizinny (jest też odmiana wyżynna, ale nie różni się prawie niczym) jako gatunek żyje w parach (ze szwagrem): pije parami, prokreuje parami, łazi po terenie parami, smrodzi i zanieczyszcza też parami. Na zimę niestety nie odlatuje, pazurami trzyma…
Patrick Deville Fenua Przełożył Jan Maria Kłoczowski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Dużo wysp, czyli ćwiczenie z wyobraźni – jak księżyc nad Tahiti złotą lampą lśni… Największy ocean Ziemi, dla zamaskowania jego rzeczywistego oblicza (w sensie hydro, meteo i w ogóle mocy fizycznego oddziaływania na resztę globu), z pobudek propagandowych i marketingowych nazwano Spokojnym. W istocie rzeczy Pacificus po łacinie znaczy nie tyle spokojny wedle usposobienia, co raczej pokojowy, pokojowo nastawiony, obiecujący pokój, sprawca pokoju, pokój niosący; a pokój to nie to samo co spokój – to, jak się wydaje, kwestia poza sporem – no ale tak to przetłumaczono niegdyś na polski, nie całkiem trafnie… Mylna tradycja to jednak też tradycja – więc utrwaliła się niechcący. Wszelako i tak to bez znaczenia, albowiem gigantyczny akwen ten ani pokojowy, ani spokojny nie jest. Onże Pacyfik (jest w kalendarzu chrześcijańskim takie imię męskie, ale u nas jakoś niezalecane – wedle opinii komitetu językoznawców) to w istocie wielka dziura w Ziemi, głębokie (średnio ponad cztery kilometry) zapadlisko skorupy naszego globu między dwoma (albo trzema, jeśli doliczyć ląd antarktyczny) trzonami kontynentalnymi: amerykańskim i australo-azjatyckim – w poprzek ma to coś prawie dwadzieścia tysięcy kilometrów, czyli połowę obwodu globu,…
Haruki Murakami Moje ukochane T-shirty Przełożyła Anna Zielińska-Elliott Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Antropologia koszulki typu T… Koszulka wzoru T-shirt jest jednym z donioślejszych wynalazków współczesnej cywilizacji, zaś jej noszenie – najprostszym, najoczywistszym, banalnym zgoła manifestem pewnej postawy egzystencjalnej – manifestem luzu mianowicie. Kawałek bawełnianej dzianinki o bieliźnianym splocie i takiejże gramaturze, zszyty z dwóch w istocie kawałków – przedniego i tylnego, z krótkimi rękawkami i wycięciem na szyję (z głową na szczycie, ma się rozumieć), kształtem przypominający literę T (obecną we wszystkich alfabetach łacińskich) – zrobił gigantyczną i wciąż nieprzemijającą karierę w temacie odzieży gatunku ludzkiego. W zasadzie jest porównywalny do takich wynalazków jak zszycie dwóch dotąd luźno majtających nogawic (co dało początek spodniom), jak wykoncypowanie biustonosza, zrobienie na drutach pierwszej skarpety i przebojowe wynalezienie apaszki a’la Hermès… Pierwsze lata kariery koszulki T-shirt są zdeterminowane płciowo – otóż był to strój zdecydowanie męski. Ale już dość dawno temu utracił atrybucję dymorficzną. Z niemałym pożytkiem dla estetyki dnia powszedniego… Kto nie wierzy, niech odszuka wideofilmik z telebimu (z 1989 roku), z fenomenalnym vibrato Pameli Anderson w T-koszulce z logo browaru Labatt’s na trybunie podczas meczu futbolowego Lionsów z Vancouver… Koszulka typu T-shirt nie miała jednego…
Nastassja Martin Uwierz w bestie Przełożyła Anna MichalskaWydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Strzeż się ciąży, lokis krąży Niedźwiedzia spotkać w tajdze – prosisz się o nieszczęście. I masz… Jak w banku. To nie jest fragment sennika stylizowanego na starożytny. To całkiem współczesna przestroga dla tzw. podróżników i innych niespokojnych duchów, szukających ekstremalnych przygód i podniet na zadupiach cywilizacji, gdzie lokalsi z podziwu godną wyrozumiałością (a nawet obojętnością) znoszą wybryki swych niechcianych gości. Nawet gdy trzeba dla nich organizować ekspedycje ratunkowe… Przedstawiciele tzw. cywilizacji białego człowieka, oprócz godnej pochwały ruchliwości, przedsiębiorczości, pasji odkrywania, skłonności do bicia rekordów, „wyposażeni” są też w stosowną dozę arogancji, poczucia wyjątkowości i wyższości nad innymi formami życia (w tym także formami własnego gatunku…), że o karygodnej lekkomyślności nie wspomnę. Bo z niedźwiedziami żartów nie ma… Pani Nastassja Martin, francuska antropolożka, badająca ludy Północy – m.in. Inuitów, Athabasków i innych tubylców na Alasce, oraz Ewenków na Kamczatce, stosując metodę obserwacji uczestniczącej, żyła z obiektami swych badań – ich życiem, bez tej warstwy ochronnej, którą biały człowiek zwykł się separować od świata. No i w górach gdzieś pod Kluczewską Sopką zetknęła się w sposób dosłowny z niedźwiedziem (płci nieustalonej), który zacisnął szczęki…
Annie Ernaux Bliscy Przełożyła Agata Kozak Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 „Nie przyniosłem ci wstydu…” Do tej pory myślałem, że to autobiograficzne „Szorstkie wino” Jeana-Claude’a Carrierè’a (1931 – 2021) jest najlepszym ze znanych mi zapisów dojrzewania dziecka na francuskiej prowincji w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego stulecia. Wybitny francuski twórca filmowy, scenarzysta kinowych arcydzieł (Oscar 2014 za całokształt), współpracownik Buñuela, Wajdy, Malle’a, Godarda, Schlöndorffa, Deraya, Hanekego między innymi, jako pisarz też miał spore osiągnięcia, z czego „Szorstkie wino” akurat zalicza się do najlepszych… A szczery, dokładny i nieco naturalistyczny zapis dorastania chłopaka w langwedockiej wiosce Colombieres na pirenejskim przedgórzu, w krainie winnic i gajów kasztanowców (jadalnych), uchodził długo za biblię etnografów i antropologów kultury, wytrwale i masowo zgłębiających fenomen Francji – luźnej federacji setek małych ojczyzn plemiennych, różniących się językami (ach, te lokalne dialekty zwane wdzięcznie patois…), obyczajami, tradycjami. Właśnie między wojnami i jeszcze w latach pięćdziesiątych (gdy dobiegał końca) trwał we Francji proces homogenizacji, ujednolicania antropologicznego tej zróżnicowanej struktury społecznej. Pod wpływem wewnętrznych migracji, bardzo powszechnej służby wojskowej (plus dwóch kolonialnych wojen w Indochinach i Algierii…), ale przede wszystkim… radia i telewizji oraz kina język i obyczaje zyskiwały jednorodność wobec umownego wzorca narzucanego przez edukację…
Roch Sulima Powidoki codzienności Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Życia naszego powszedniego… Życie codzienne Polaków – spełniając do imentu starożytny chiński postulat-przekleństwo: „obyś żył w ciekawych czasach” – epistemologicznie należy z pewnością do bytów godnych uwagi tudzież studiowania, aczkolwiek sami Polacy nie przywiązują wielkiej wagi do wartości rozmaitych imponderabiliów swego powszedniego bytowania. Gotów jestem się założyć, że większość (byle ją tylko dokumentnie i szczerze odpytać) wolałaby swą teraźniejszość przeżywać w innym miejscu i czasie, w innym otoczeniu, z innymi ludźmi i w innych (domyślnie: w lepszych; co im tam imaginacja podpowiadałaby…) warunkach – zwłaszcza materialnych. Potrzebny byłby jakiś ostry bodziec, by o swej teraźniejszości Polacy zaczęli mniemać dobrze (albo i lepiej) jako o wartości godnej obrony. Mógłby to być jakiś impuls zagrożenia inwazją, jakaś groźba egzystencjalna; może nawet wystarczyłby werbalny atak, obraza lub uporczywe pomniejszanie… Badaczom życia publicznego znane jest zjawisko tzw. gromadzenia się pod flagą w razach zagrożenia. Polacy wtedy zdolni są nawet do zgody, altruizmu, wybaczania – w ramach oczywiście syndromu oblężonej twierdzy. Gdy rudymenty owego syndromu słabną, jedność spełza na niczym, a samo życie codzienne Polaka przestaje zachwycać czy nawet interesować kogokolwiek, w tym także samych Polaków oczywiście. Godne zachwytu bądź afirmacji czy…
Patrick Deville Taba-Taba Przełożył Jan Maria Kłoczowski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Ruchawka na małą skalę? Historia przeciętnej drobnomieszczańskiej (ale z aspiracjami) prowincjonalnej rodziny francuskiej w ciągu ostatnich – powiedzmy – stu pięćdziesięciu lat, to zapis udziału w aktach powszechnego tumultu, zmieszany z manifestacjami potrzeby dobrobytu i pragnienia stabilizacji. Z jednej strony historia gwałtem swoje, z drugiej – Francuz wbrew wszystkiemu w poszukiwaniu świętego spokoju… Historia przeciętnej drobnomieszczańskiej rodziny francuskiej to patchworkowa mozaika obowiązków, potrzeby przetrwania i pragnienia przyjemnej egzystencji. Patrick Deville doskonale o tym wie. Ten francuski pisarz, podróżnik (bodajże otarł się też o zawodową dyplomację) i domorosły antropolog – badacz cywilizacji, był (i chyba nadal jest, mimo dojrzałego – jakieś 63 lata – wieku) maniakalnym wędrowcem. Na zasadzie odreagowania; w dzieciństwie po ciężkiej operacji biodra leżał rok w gipsie, więc potem MUSIAŁ się ruszać. A ruch od razu zyskał wymiar globalny, pod wpływem lektur zresztą. Inny nie wchodził w grę. Ta obsesyjna ruchliwość zaowocowała kilkunastoma książkami (Deville ma bowiem niepośledni talent pisarski, dysponuje dociekliwością iście detektywistyczną i fenomenalną erudycją) najróżniejszej konduity. Dość powiedzieć, że jego debiut książkowy miał tytuł: „Enologie et crus des vins”, czyli mniej więcej: Enologia (to nauka uzurpująca sobie…
Dorota Masłowska Jak przejąć kontrolę nad światem 2 Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 2/5 Jaskółka uwięziona Ambitne zamierzenie (kontrolowanie świata bez wychodzenia z domu) okazało się niemożliwe do zrealizowania… Przeto w drugim tomie swych pism rozproszonych Masłowska jednak wyszła z domu, by przejąć kontrolę nad światem. Ze skutkiem połowicznym. Zresztą powiedzieć połowicznym, to nic nie powiedzieć. Bo w istocie to świat przejął kontrolę nad Masłowską. Pisarka wprawdzie wyszła z tej próby z życiem (więc można rzec, że zwycięsko…) – a nawet trochę napakowana, strzaskana przez słońca i wichry planety, ale jej ozdobna fraza doznała jakiegoś wyczuwalnego ledwie, ledwie (ale zawszeć…) uszczerbku. Nie żeby jakoś masowo – fioritury, stiuki, metaphory, koronkowe wstawki i glissanda nadal w tej prozie biegną twardym „masłowskim” tropem, ale czuć, że to puste przebiegi, niedociążone myślą jakowąś, słowem ani czynem lub czymś podobnem takiem… Dlatego, nim zaczniecie lekturę (i nie pożałujecie…), weźcie sobie do serca ostrzeżenie, że coś się stało z przekazem Masłowskiej – co świeże było i odkrywcze, powtarzając się – nieuchronnie zmierza ku krainie banału, a wybitne konstrukcje językowe zasłaniają horyzonty, wschody i zachody, opalizujące mgiełki myśli wszelakiej. Wszystko grzęźnie w FORMIE. Piękna fraza goni drugą kunsztowną frazę, zarazem uciekając przed trzecią…
Zadie Smith Przebłyski Przełożyli: Jacek Dehnel, Magda Heydel, Katarzyna Janusik, Michał Kłobukowski, Jerzy Kozłowski, Michał Rusinek, Anna Sak, Anna Skucińska, Piotr Tarczyński Wydawnictwo Znak, Kraków 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Instynkt przetrwania Przeczuwam nadciągający kataklizm. W ścisłym związku z pandemią… Ale nie będzie to jakiś superwirus-mutant, zabijający na ślepo. Przeciwnie – z mocy swego statusu intelektualnego circa siedemdziesiąt procent Polaków jest z góry uodpornionych na ten kataklizm. Bo nie czytają żadnych książek… A ja właśnie przeczuwam lawinowy wysyp literatury koronawirusowej. Istnieje taka możliwość, że już niebawem w księgarniach (ściślej: w tych resztach księgarń, które jeszcze pozostały!) pojawią się zwały literatury sporządzonej prze tabuny pisarzy płci obojga, nagle pozostawionych samym sobie, odciętych od swej tkanki społecznej (wydawcy, spotkania autorskie, trasy promocyjne), zakotwiczonych jako tako tylko w internetowej bańce społeczności facebookowych, twitterowych czy innych – followersów, hejterów i lajkowiczów. Tylko mój laptop i ja naprzeciw. I żadnych wymówek prokrastynacyjnych. Sytuacja zero-jedynkowa. Piszesz albo nie piszesz… Zakładam, że większość ludzi pióra wykorzysta ten czas podarowany (jeśli mają z czego żyć – mówiąc brutalnie), by w spokoju i szybciej dokończyć to, co mieli na warsztacie, rozpocząć nowe pomysły, na które nigdy czasu nie starczało, zabrać się wydajnie za coś, co nagle do głowy…
Umberto Eco Migracje i nietolerancja Przełożył Krzysztof Żaboklicki Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Lektura na czas zarazy… La Nave di Teseo Editore – włoskie szacowne wydawnictwo (przy okazji dla pani prezes Elisabetty Sgarbi wyrazy najgłębszego szacunku…) z Mediolanu z dorobku swego nieodżałowanego założyciela i autora Umberta Eco wybrało i wydało cztery króciutkie eseje, teksty ulotne i stenogramy publicznych mów, powstałe w ciągu piętnastu lat (od 1997 do 2012 roku) i poświęcone w zasadzie czekającym nas (mam tu na myśli Europejczyków) zmianom kulturowym czy wręcz cywilizacyjnym. Zbyt wysoko cenię sobie dorobek intelektualny Eco, by zlekceważyć te ledwie trzydzieści stroniczek druku, co w epoce autorów i edytorów, ścigających się, by wypuszczać na rynek księgi tysiącstronicowe bez mała, a każda po dwa (albo lepiej trzy…) kilogramy wagi – wydaje się arogancką prowokacją. To ważne teksty – osobliwego nabierające znaczenia właśnie teraz, w czas zarazy. Stan bezpośredniego zagrożenia zdrowia i życia, pojawiający się i utrzymujący masowo, globalnie, skłania do zachowań dysocjacyjnych. Instynkt samozachowawczy z jednej, a pobudki racjonalne (na przykład odpowiedzialność…) z drugiej strony znacznie redukują nasz przyrodzony apetitus societatis – w zamian wzmagając potrzebę izolacji, zerwania więzi. Wyostrzają odruchy obronne i w ostateczności prowadzić mogą…
Filip Springer Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Daj spokój, z nami nie wygrasz! Nie sądź, że jesteś kimś. Nie sądź, że nam dorównujesz. Nie sądź, że jesteś mądrzejszy od nas. Nie wyobrażaj sobie, że jesteś lepszy od nas. Nie sądź, że wiesz więcej niż my. Nie sądź, że jesteś kimś więcej niż my. Nie sądź, że się do czegoś nadajesz. Nie wolno ci się z nas śmiać. Nie sądź, że komuś na tobie zależy. Nie sądź, że możesz nas czegoś nauczyć. Myślisz, że nic o tobie nie wiemy? Prawo Jante według Aksela Sandemosego Ludzie, którzy umieli budować i obsługiwać długie łodzie, żeglować i zbrojnie penetrować obce wybrzeża, hodować tłuste świnie, warzyć i bez umiaru pić tęgie piwo, walczyć szaleńczo i do upadłego, improwizować z czapy niezłe wiersze, praktykować demokrację w sąsiedzkim kręgu – thingu, handlować, chuciom folgować… no, żyć po prostu – z czasem (długim, przez kilkanaście stuleci…) rozwinęli osobliwe kompetencje społeczne. Technologie życia indywidualnego i zbiorowego, dostępne w tym kręgu cywilizacyjnym, klimat i sposoby zdobywania pożywienia determinowały – ba, bezwzględnie przesądzały, że reguły funkcjonowania muszą zawierać w sobie pierwiastek kooperacyjny, bez którego nic nie dałoby się zrobić. Załoga łodzi musiała…
Miska Rantanen Kalsarikänni. Sztuka relaksu po fińsku Przełożyła Katarzyna Aniszewska Grupa Wydawnicza Helion SA – wydawnictwo Sensus, Gliwice 2019 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Picie w gaciach, czyli Fin ładuje akumulator… Ze wstępnych założeń Miski Rantanena wynikało, że będzie to lekka, persyflażowa, satyryczna kpina (trochę w stylu Monty Pythona, trochę w stylu epatujących szczerością i brakiem niedomówień amerykańskich stand-upów) z „lajfstajlowych” memoriałów i podręczników personalnego coachingu, opiewających jakiś aktualnie (i chwilowo) modny wśród zglobalizowanych hipsterów trend tzw. sztuki życia – kultywowany jakby mimochodem, ale w rzeczywistości pochłaniający mnóstwo sił i środków. Ale nie wyszło; nie tędy jednak wiodła droga… Okazało się bowiem w trakcie pogłębiania prac przygotowawczych i studialnych, tudzież eksperymentów osobistych z zakresu tzw. obserwacji uczestniczącej, że kalsarikänni to jednak nazbyt poważny problem epistemologiczny, cywilizacyjny i zgoła metafizyczny, by byle jak i protekcjonalnie zbywać go satyrą, choćby wytrawną i wyrafinowaną… Finowie w ogóle mają ten problem z osobliwościami swego życia codziennego, kultury i tzw. charakteru narodowego (w istnienie tego ostatniego zresztą piszący te słowa głęboko i fundamentalnie nie wierzy…). Dopóki nie zaczną się zastanawiać, teoretyzować – dopóty rzecz traktują naturalnie i zwyczajnie. Tak przez wieki było z sauną i sisu; tak też było z kalsarikänni. Dopiero gdy naszła Finów…
Grażyna Plebanek Słowa na szczęście i inne nienazwane stany duszyWydawnictwo Agora, Warszawa 2019 Rekomendacja: 4/7Ocena okładki: 3/5 Leczenie słuchu słowami… W każdym z ponad sześciu tysięcy języków świata jest przynajmniej kilka słów niezwykłej urody, opisujących stany ducha, możliwe zdarzenia, pejzaże, zjawiska przyrody, ludzi – przy pomocy skrótu myślowego, celnej metafory, nieoczywistego skojarzenia. Mnie najbardziej po drodze z fińskim słówkiem kalsarikänni, co oznacza ni mniej ni więcej jak tylko picie w domu w samej bieliźnie (może być też w piżamie…) bez zamiaru wychodzenia na zewnątrz… Pamiętajmy oczywiście, że słówko jest fińskie, więc picie nie oznacza żadną miarą pochłaniania kawkiherbatki, mleka, soczku czy trywialnej mineralnej niegazowanej. Piwo też nie wchodzi w rachubę – za to koskenkorva jak najbardziej. No i czyż to nie wspaniałe słówko, to kalsarikänni? Są języki objawiające wyniosłą niechęć do syntetyzowania. Na przykład na nieodległej od nas wyspie Spiekeroog czy sąsiedniej Langeoog nie mów rybakowi, że jest mgła (po niemiecku der Nebel), bo nie zrozumie; on ma na określenie tego zjawiska meteorologicznego jedenaście odrębnych słów, których dokładna znajomość może być kwestią życia lub śmierci. Bo meest znaczy puste sieci i głód, a lekka, rozświetlona hazz – obfite połowy flądry, soli, śledzia… Podobnie w słowniku języka tamasheq nie znajdziesz słowa…
Monika Sznajderman Pusty las Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Nic nie może przecież wiecznie trwać… Pierwszy raz byłem w tamtych okolicach „Pustego lasu” (tyle że bardziej na wschód – między dolinami górnego Sanu i Osławicy, czyli w Bieszczadach…) latem 1963 roku w ekipie szkolnego obozu wędrownego, z niezapomnianymi profesorami: Szumińskim od przysposobienia wojskowego i polonistą Kowalskim. Trzy lata później, już po maturze, poszliśmy z przyjaciółmi dalej – najpierw powtórzyliśmy trasę tamtego pierwszego wędrownego obozu, a od Komańczy torowaliśmy własny szlak pustaciami (ale po osi świeżo wytyczonego przez Krygowskiego z pomocnikami czerwonego grzbietowego szlaku) między Rymanowem, Iwoniczem, Duklą, Krynicą, a potem na Rytro, Krościenko, Czorsztyn – aż po Nowy Targ… Podczas pierwszego pobytu cywilizacja, choć nacierała, nie była jeszcze pewna swego – droga „pętli bieszczadzkiej” nie była jeszcze pętlą w sensie dosłownym, asfalt z jednej strony (od Lutowisk) kończył się w Ustrzykach Górnych, z drugiej – od Cisnej – ledwo co mijał Wetlinę. Było pusto i cicho, pusto i cicho… Berehy Górne osiągalne pieszo lub konno po starych żwirówkach, czasem gubiących się w zaroślach. Zresztą nie było po co tam łazić; z ludnej wsi pasterskiej został punkt na mapie, trochę ruin fundamentów i przepalonych kominów. Jak ostaniec…
Thomas Reinertsen Berg Teatr świata. Mapy, które tworzą historię Przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak Społeczny Instytut Wydawniczy Znak (litera nova), Kraków 2018 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Zapamiętać świat… Stryj Bolesław rysował mapy. Zawodowo. Był kapitanem, geografem w Wojskowym Instytucie Geograficznym; zginął w katastrofie lotniczej (w owianym kiepską sławą samolociku rozpoznawczym lubelskiej fabryki Plage Laśkiewicz) na polowym lotnisku pod Wilnem w sierpniu 1938 roku. Niewiele pamiątek po nim zostało – warsztat rysownika i zbiory prac uległy rozproszeniu, gdy w styczniu 1940 roku rodzina dostała 45 minut na spakowanie i została wysiedlona z własnego domu, by zrobić miejsce dla jakiego chamskiego Szwaba przeflancowanego do Łodzi z Besarabii, na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Przypadkiem ocalał tylko „Powszechny atlas geograficzny” Eugeniusza Romera – niegdyś prezent od stryja dla najmłodszego brata (a mojego ojca…). I to była moja podstawowa lektura we wczesnych latach 50. Dzięki atlasowi Romera nauczyłem się czytać na długo przed pójściem do szkoły, a z mapami (i to w najlepszym wydaniu…) zaprzyjaźniłem się jako dziecię nieletnie… Od tamtej pory każdą mapę w zasięgu wzroku staram się wziąć do ręki i uważnie przestudiować. Chyba że formę ma niewygodną – wielkiej ulicznej tablicy z planem miasta czy przydrożnej planszy reklamującej lokalne atrakcje turystyczne lub wytyczającej drogi…