Pierwsza dama
Jolanta Kwaśniewska, Emilia Padoł Pierwsza dama Grupa Wydawnicza Foksal – wydawnictwo wab, Warszawa 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Pouczające ple, ple, ple… Raz przez trzydzieści pięć lat istnienia wolnej Polski z jej ustrojem prezydenckim mieliśmy dwukadencyjne szczęście obcowania z idealną parą w Pałacu – prezydentem Aleksandrem i pierwszą damą Jolantą Kwaśniewskimi. To nie tylko mój prywatny pogląd – tak przesądza w badaniach opinia publiczna. A przewaga tej pary w rankingach jest duża i z upływem czasu nie podlega jakimś istotnym fluktuacjom. Reszta się nie liczy – może poza emblematycznym i zgoła historycznym stadłem Lecha i Danuty Wałęsów. A nad obecną parą prezydencką lepiej spuścić zasłonę milczenia i cierpliwie odliczać dni (dużo!) do końca jej wspólnej misji; czas szybciej i spokojniej zleci, gdy nie będziemy się nimi zajmować i przejmować. W sumie zatem w ciągu 35 lat sześć było par prezydenckich i w tym tylko jedna bardzo dobra. Co tu ukrywać, wynik dość kiepski (choć w warunkach środkowoeuropejskich w pewnym sensie normalny…) jak na nasze narodowe aspiracje. Ale nie w tym rzecz – funkcjonalnie kwestię ujmując, byt Pierwszego Stadła Rzeczypospolitej nie jest problemem pierwszorzędnej wagi państwowej – ani konstytucyjnie, ani prawnie, protokolarnie, regulaminowo czy zwyczajowo wreszcie. Sam prezydent tak –…
Dzieci Świętej Małgorzaty
Ante Tomić Dzieci Świętej Małgorzaty Przełożyła Dorota Jovanka Ćirlić Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Ćevap jest dobry na wszystko… Od edycji „Cudu w Dolinie Poskoków” (rekomendowałem książkę w tym blogu 7 maja 2024 roku) Ante Tomicia czekałem (bez emocji, ale czekałem) na drugą prozę tegoż autora, która nie mogła przecież być niczym innym, tylko kontynuacją tamtej pikarejskiej fabułki – lecz bardziej zuchwałą i szaloną. Ale nic z tego… Jest bowiem dobrze, ale nie lepiej… O ile bowiem „Cud…” nosi wyraźne piętno brawurowego post-wojennego klimatu (z masowym używaniem broni palnej włącznie), o tyle „Dzieci Świętej Małgorzaty” są pacyfistycznie usposobionym manifestem sielankowego życia na dalmatyńskiej wysepce (parę razy dziennie prom do Splitu i nazad) zaludnionej przez osobliwą gromadkę autochtonów i przybyszów, szukających słońca, taniego wina, jeszcze tańszej ryby i zupełnie darmowej popierdółki (jak się nadarzy…). W takich dekoracjach i zachwycających okolicznościach przyrody nie może być mowy o awanturniczych ekscesach fabularnych, podobnych do tych z „Cudu…” A poza wszystkim święta Małgorzata, patronka tej nieznanej z nazwy wyspy dalmatyńskiego archipelagu, ma dość osobliwą i nader ścisłą specjalizację opiekuńczą – zajmuje się mianowicie wspieraniem małżeństw długo i uporczywie starających się o potomstwo. Już sam udział w dorocznej procesji ku…
Wojsko z tektury
Edyta Żemła Wojsko z tektury Wydawnictwo Czerwone i Czarne,Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Jawa i mrzonka Na wstępie ostrzeżenie: to nie jest książka dla ludzi o słabych nerwach. To też nie jest książka dla ludzi o nerwach jak postronki. To nawet nie jest książka dla ludzi o kompleksji psychofizycznej i twardości wzorowanej na strukturze rdzenia pocisku przeciwpancernego, zrobionego ze zubożonego uranu. To nie jest także książka dla ludzi w ogóle pozbawionych receptorów odczuwania emocji. Podczas lektury szlag trafi każdego – nie ma w tym kraju nikogo, kto bez uszczerbku na ciele i umyśle (zwłaszcza na tym drugim) zniesie próbę przebrnięcia przez 260 stron druku. Po co więc to czytać? Bo czasem trzeba porzucić strefę komfortu i skonfrontować się z faktami. Bo nie ma dostatecznie wygodnego usprawiedliwienia dla zawinionej niewiedzy. Bo strach się bać. Akurat pora ku temu pojawiła się sposobna, gdy w naszą jakoby pilnie strzeżoną przestrzeń powietrzną wleciało nader swobodnie i naraz kilkadziesiąt ruskich dronów typu gerań. Podkreślam: swobodnie i jednocześnie… Jak dla mnie – szok. Mam już swoje lata, ale ciągle pamiętam, że cztery z nich (w drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku) upłynęły na bliższych stosunkach z wojskiem, dzięki „pośrednictwu” niezapomnianego studium wojskowego mej macierzystej…
3174 filmy mojego życia
Juliusz Machulski, Krzysztof Varga 3174 filmy mojego życia Wydawnictwo Sonia Draga,Katowice 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Mastershot Mastershot (ujęcie mistrzowskie) – to długie, nieprzerwane ujęcie filmowe, które obejmuje całą scenę, fragment dramaturgiczny lub kluczowe wydarzenia bez cięć montażowych. (tako rzecze AI, czyli sztuczna inteligencja…) Trzy tysiące sto siedemdziesiąt cztery… Coś jak kapitał zakładowy jednoosobowej działalności gospodarczej – może nawet wystarczający, by po swojemu opowiadać świat. Ale czy na pewno? W sumie nie jest to oszałamiająco dużo – mój przyjaciel, zawodowy recenzent filmowy Marek Sadowski (tylko o niespełna dekadę starszy od Machulskiego), obejrzał (jak dotąd – bo wciąż to robi…) w kinie dziewięć tysięcy czterysta pięćdziesiąt pełnometrażowych „jednostek ekranowych” (razem z tytułami telewizyjnymi będzie bliżej dwunastu tysięcy), ale nie wymachuje kwitami ze swych notatek i nie robi sensacji z tego, co jest kwintesencją jego pracy. Bo to w jego życiu normalne. Zresztą to dobry układ – płacą mu za to, co i tak lubi robić ze wszystkiego najbardziej. Oglądać filmy znaczy… Dobrodziejstwa tego układu zapewne i sam Machulski doświadcza – płacą mu za to, co lubi i umie robić w życiu najlepiej: opowiadać historie i dobrze je sprzedawać. I o to mniej więcej w całej tej naszej egzystencji chodzi –…
Kandydat
Jakub Żulczyk Kandydat Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Mieliśmy wybór, ale rozumu zabrakło… Gdy pisarz Żulczyk w roku 2020 użył wobec urzędującego prezydenta Dudy (w mediach społecznościowych) zwięzłego i jednoznacznie definiującego określenia „debil”, prokuratura Rzeczypospolitej oskarżyła go o znieważenie głowy państwa. Szparko, krzepko, zdecydowanie Żulczyka zbrodniarzem stanu mianowano. Na szczęście są jeszcze sądy w Warszawie… Przeto tamtejszy Sąd Okręgowy nierychliwie umorzył postępowanie, dopatrując się w domniemanym zbrodniczym czynie pisarza „znikomej szkodliwości społecznej”. Godzi się zauważyć, iż Wysoki Sąd zastosował w tym przypadku (podobnie jak w setkach innych…) pewien przewidziany przez prawo zabieg formalny (a w zasadzie unik), pozwalający nie rozstrzygać o rzeczywistym znaczeniu inkryminowanego określenia we wszystkich kontekstach, w jakich zostało użyte. Nie dowiedzieliśmy się zatem, czy słusznie i prawdziwie Żulczyk nazwał Dudę debilem – czy nie. Wiemy natomiast, że szkoda (społeczna – cokolwiek to znaczy) powstała po użyciu inkryminowanego określenia, jest zdaniem sądu znikoma (cokolwiek to znaczy). Znikomość bowiem to kategoria ocenna i wyjątkowo nieostra – żadną miarą niekwantyfikowalna; policzyć znikomości się jednoznacznie nie da. Ba, nawet wyznaczyć przybliżone granice znikomości (akceptowalne przez większość) nie sposób. Po prostu – curia locuta, causa finita… Sąd zawyrokował, sprawa zakończona. Co zresztą potwierdził niebawem sam Sąd Najwyższy,…
Fundacja
Donna Leon Fundacja Przełożył Marek Fedyszak Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Bo to zła kobieta była… Problem zaczął się od wczesnego średniowiecza, gdy włoscy kupcy wynaleźli i wdrożyli w życie mniej więcej nowoczesny (stosowany praktycznie do dziś) obieg pieniądza w gospodarce. Banco to włoskie słowo oznaczające ławę (albo kontuar) – podstawową infrastrukturę używaną przy wymianie i innych czynnościach strukturalnej alokacji zasobów finansowych. Wynalazek ten sprawił, że modyfikacjom musiał też ulec sposób pozyskiwania środków poza legalnym i chronionym przez prawo boskie i ludzkie mechanizmem obiegu. Do tej pory wystarczały malownicze i zuchwałe techniki zbójeckie (pałą w łeb, sztyletem pod żebra itp.) i determinacja w ucieczce. Teraz wypadało obmyśleć bardziej wyrafinowane sposoby podłączania się do głównego nurtu obiegu środków, by jakiś niewielki na oko, ale zadowalający strumyczek skierować do własnej kiesy. Od tamtej pory w globalnej gospodarce trwa nieustanny proces doskonalenia i przyspieszania obrotu kapitału – wraz z towarzyszącą mu wojną między zabezpieczaczami tego procesu a amatorami uszczknięcia tego i owego i skierowana do swoich sejfów. „Fundacja” Donny Leon dokładnie właśnie o tym traktuje. I nie zostawia złudzeń: kraj, w którym wynaleziono banki, giełdy i w ogóle cały tak zwany kapitalizm – nadal skutecznie walczy o…
Cyklop
Marek Krajewski Cyklop Wydawnictwo Znak, Kraków 2025 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 4/5 Ekstremalne udręczenie Słowo daję: odetchnąłem, gdy Krajewski wrócił z ostatniego (i wielce nieudanego – co tu kryć) wypadu w rewiry literatury fantasy. „Ostatni pisarz” – który to tekst rekomendowałem (choć to może zbyt odważne słowo) 31 marca w tym blogu – nie wróżył bowiem nic dobrego w dorobku mego ulubionego autora. Wprost przeciwnie – znaczącą zwiastował degrengoladę. Ale powrót na sprawdzone terytoria dokonał się w niezłym stylu i może będzie w całej tej literackiej szamotaninie Krajewskiego faktorem trankwilizującym. Żywię taką nadzieję. Bohaterem „Cyklopa” bowiem znów jest nasz stary znajomy – Edward Popielski ze Lwowa… Policjant i po godzinach agent wywiadu. Ze znacznymi osiągnięciami na wschodzie i zachodzie – jak na amatora na pół etatu. Choć może ostatnio Krajewski przesadził, kreując wywiadowcze sukcesy swego bohatera. Byłyby one możliwe tylko przy założeniu, że cała Abwehra nie dość, że jest głupia, to jeszcze ślepa jak świeżo narodzony miot szczeniąt. Co oczywiście było możliwe w obszarze tzw. fikcji literackiej, ale w rzeczywistości raczej nie miało miejsca. A przecież możliwie spore prawdopodobieństwo jest filarem mądrości dobrze opowiedzianej historii szpiegowskiej czy choćby tylko do mądrości aspirującej… Tym razem jednak intryga zapowiadała się obiecująco –…
Przyjaciele muzeum
Heather McGowan Przyjaciele muzeum Przełożył Tomasz Bieroń Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Wystawiaj albo giń! Gdy definitywnie ukończyłem lekturę „Przyjaciół muzeum”, poczułem się, jakbym wyskoczył tuż za korkiem z otwartej właśnie butelki arcywytrawnego moëta – nareszcie na wolności, pod normalnym ciśnieniem, w łagodnym i natlenionym powietrzu, bez tych nieznośnych bąbelków erudycji, nieubłaganie masujących mózg i inne części ciała… Moët & Chandon- wielka to wprawdzie marka i pyszna, ale czy nikt z was nie czuł ulgi, uwalniając się choćby na chwilę z okowów doskonałości? W branży sztuki dłuższe (albo co gorsza: stałe) przebywanie pod ciśnieniem doskonałości grozi migotaniem płatów czołowych, zawałem hippokampu, ogólnym, pourazowym odbarwieniem substancji szarej tudzież masywną, niedokrwienną atrofią kory mózgowej. Medyków przepraszam za pomieszanie kardiologii z neurologią cerebralną – ale tak mi się akurat pokojarzyło… W istocie wszakże chodzi o to, iż celebrowanie doskonałości to prosta droga ku entropii. Bowiem co za dużo, to niezdrowo. Tak zdarza się ze sztuką – obcowanie z nadmiarem artyzmu powoduje objawy somatyczne: skoki ciśnienia, omdlenia, paraliże, nadmiarowe pocenie się, halucynacje, drgawki, zaburzenia widzenia, słuchu, węchu… I wiele innych symptomów; nauka opisała je jako tzw. zespół florencki lub syndrom Stendhala (ówże wielki pisarz doznał podobno wstrząsu na tle obcowania…
Barcelona. Opowieści o mieście
Joan de Déu Prats Barcelona. Opowieści o mieście Przełożyła Marta Pawłowska Wydawnictwo Znak, Kraków 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Rambla, Gaudi i Blaugrana „Uliczkę znam w Barcelonie, pachnącą kwiatem jabłoni. Bardzo lubię chodzić po niej, gdy mnie już znuży śródmieścia gwar. Tam kroki własne me słyszę – i wiatr, jak liśćmi kołysze. Zresztą nic nie mąci ciszy uliczki mojej; w tym tkwi jej czar.” (piosenka z repertuaru Hanki Ordonówny – muzyka Alberto Laporte i Otelo Gasparini, słowa Michał Tyszkiewicz) Ludzkość po całości dzieli się na dwie grupy: tych, którzy byli w Barcelonie i tych, którzy w niej nie byli. Przy czym druga z tych grup dzieli się dodatkowo na mniejsze partycje – tych, którzy jeszcze nie byli, tych, którzy się nie wybierają i tych, którzy o Barcelonie nie słyszeli i nie mają pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje. Oczywiście pierwsza grupa, czyli ci, którzy w Barcelonie byli, też ma swoje podziały – na tych, po których ta wizyta spłynęła jak woda po kaczce, tych, którzy „już nigdy więcej” i tych, którzy w katalońskiej stolicy zakochali się miłością pierwszą i nieodwoływalną. Joan de Déu Prats – barcelończyk, Katalończyk, dziennikarz i pisarz – nie czyni tego rozróżnienia, a przynajmniej nie…
Krawiec
Vincent V. Severski Krawiec Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2025 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Tęcza i nożyce… Wraz z wzięciem do ręki „Krawca” poszukiwania stosownej lektury na urlop – trzymającej w napięciu, z dobrze skonstruowaną intrygą, a zarazem lekkiej jak piórko i fascynującej, mimo klimatu mrocznego a gęstego – możecie uznać za zakończone. Severski bowiem nie zawodzi; kupujcie go w ciemno – stawiam w zakład swoją reputację (cokolwiek jeszcze takowej mam…). Jest tylko jeden problem: dla nieprzygotowanych debiutantów i innych żółtodziobów może to być lektura trudna, wymagająca i wyzywająca (nie w sensie epitetów lecz stawianych wymagań). Severski jest bowiem seryjnym. Nie, nie zabójcą – seryjnym pisarzem, nosicielem (ale nie w sensie, że zaraźliwym…) i wytwórcą fabularnych tajemnic, przekraczających rozmiary pojedynczej książki. Thrillery szpiegowskie i awantury inwigilacyjne tylko wtedy są coś warte, gdy mają jakieś początki, czyli prequele, oraz nasze ulubione ciągi dalsze, zwane sequelami. Robota wywiadowcza nie ustaje nigdy – i literatura też nie powinna. Severski zaś należy do elitarnego grona piszących seryjnych, którzy swe pierwsze tomy piszą dla zainteresowanych amatorów ciekawej lektury, natomiast ciągi dalsze – już dla przyjaciół… W strukturze twórczości Severskiego „Krawiec” zajmuje miejsce szczególne. Formalnie jest to prequel czterotomowej serii „Sekcja” („Zakręt”, „Odwet”, „Nabór”, „Dystopia”), bowiem…
Ciemiężyca
Maria Gąsienica-Zawadzka Ciemiężyca Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2025 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Trójkąt bermudzki Pamiętacie taki film – „Nieznajomi z pociągu”? Dziś już chyba mało kto może powiedzieć, że widział to arcydzieło – bo to czarno-biała klasyka z 1951 roku, spod ręki i oka Alfreda Hitchcocka. Gdy film był świeżutki, obejrzenie go w Polsce graniczyłoby z cudem – może był pokazywany na elitarnych seansach w ambasadzie USA, może nie. Ale to nic pewnego. A później… Tego typu filmy noir raczej rzadko trafiały na ekrany, choć ten był w ofercie CWF, czyli Centrali Wynajmu Filmów. Towarzyszył mu fenomenalny plakat, autorstwa jednego z czołowych twórców polskiej szkoły plakatu – profesora Witolda Janowskiego (notabene brata aktorki Aliny Janowskiej). Może film był raz czy dwa w telewizji; zapewne oglądali to dzieło studenci szkoły filmowej, może też filmoznawcy z polonistyki. Więc jest raczej mało znany. Ale sam koncept intrygi już nie… Pisarka Patricia Highsmith wymyśliła (a Hitchcock je zrealizował na taśmie) przypadkowe spotkanie – dwaj panowie w pociągu mają poważne osobiste problemy, więc jeden proponuje drugiemu, że usunie jego „kłopot”, a tamten w rewanżu załatwi problem pomysłodawcy. Nie trzeba chyba dodawać, że w grę wchodzą dwa morderstwa, ze względu na zmowę i zamianę sprawców prawie…
Hiroszima
John Hersey Hiroszima Przełożył Jerzy ŁozińskiWydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2025 Rekomendacja: 6/7Ocena okładki: 5/5 Co zapamiętało sześcioro hibakusha? Zanim otworzycie okładkę tej książki, by sięgnąć do tekstu, przyjrzyjcie się okładce uważnie, choć z pozoru, na pierwszy rzut oka wydaje się, że obrazek ten, aczkolwiek pozornie skomplikowany, pełen szczegółów i aż proszących się o komentarz anegdotek, nie nastręcza żadnych trudności interpretacyjnych. Ot, parkowa sielanka w sobotnie letnie popołudnie. No, może tylko wcinający się w kompozycję pasek z kojarzącym się jednoznacznie i złowrogo tytułem „Hiroszima”, zaburza nieco ten bukoliczny schemacik… Więc wyobraźcie sobie, że paska nie ma, obrazek (autorstwa Charlesa E. Martina) oglądacie w całości – tylko u góry narzucona jest nazwa pisma (The New Yorker), data (31 sierpnia 1946) i cena (piętnaście centów – dacie wiarę!?) – z przenikaniem, bez własnego tła. Co to może być? Zapowiedź relacji o tym, jak się bawią w letnie weekendy nowojorczycy, którzy nie wyjechali na urlopy? Nic z tych rzeczy… Oglądacie rezultat jednego z najzuchwalszych zabiegów redaktorskich w dziejach całej prasy drukowanej. Człowiek, który zdecydował świadomie użyć kontrastu między idyllicznym obrazkiem a dramatyczną treścią za nim, miał przebłysk niepospolitego geniuszu. W środku bowiem, między okładkami tygodnika (z którego na ten raz wyrzucono wszystkie inne…
Nie wymiękaj
Stephen King Nie wymiękajPrzełożył Tomasz WiluszWydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2025 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 3/5 Suki kontra Psychole Kingów jest dwóch – obaj doskonali. Pierwszy pisze klasyczne „straszydła” – horrory z silnym pierwiastkiem metafizycznym, drugi jest autorem thrillerów o zdecydowanym nachyleniu kryminalno-politycznym, nieco socjologizujących i nad wyraz realistycznych. Obaj mają dorobek. Z tym zastrzeżeniem, że horrorowe wcielenie Kinga jest – w kategoriach obiektywnych i mierzalnych oceniając – o wiele bardziej znane i popularne. Nie tyle dzięki milionowym nakładom książek, ale przede wszystkim wielomilionowym widowniom filmowych adaptacji Kingowej literatury grozy. „Lśnienie”, „Carrie”, „Smętarz dla zwierzaków”, „Misery”… – te tytuły każdy średnio zaangażowany i rozgarnięty kinoman (względnie czytelnik) wymienia jednym tchem – osobliwie miłośnik grozy i makabry. Od czasów założycieli tego gatunku, czyli Mary Shelley („Frankenstein”) i Edgara Allana Poego, nie pojawił się autor horrorów, który byłby równie płodny i równie genialny. Drugi King ma gorzej… Ten pierwszy praktycznie nie ma konkurencji na horrorowym poletku literatury – ale ten drugi zdecydował się grać wśród wielu ostrych zawodników, utalentowanych jak cholera i mocnych w gębie. Stanąć na boisku z Johnem Grishamem, Harlanem Cobenem, Lee Childem – to wyzwanie wagi ciężkiej… Ale King ustał na nogach, co więcej – zaczął atakować. I okazał się…
Operacja Neptun
Craig Symonds Operacja NeptunPrzełożyli Łukasz Witczak, Jerzy Wołk-Łaniewski Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Najtrudniejsze są powroty… Wystarczy powiedzieć: D-Day, a strumień skojarzeń staje się oczywisty… Poranek 6 czerwca 1944 roku – w Normandii ląduje desant angloamerykański na pięciu plażach o kryptonimach Utah, Omaha, Gold, Juno i Sword. Ponad 600 tysięcy żołnierzy, ponad 93 tysiące pojazdów (w tym liczne czołgi) i 245 tysięcy ton zaopatrzenia… To operacja Overlord – militarny sukces, bowiem Niemcom w żadnym aspekcie nie udało się praktycznie ani zniweczyć, ani nawet ograniczyć powodzenia inwazji i utworzenia trwałego przyczółka na głównym kierunku wyjściowym natarcia tzw. drugiego frontu (czyli strategicznego zamiaru sił Sprzymierzonych) na kontynencie europejskim. To wiedzą wszyscy, którzy czytali choćby „Najdłuższy dzień” Corneliusa Ryana, wydany w 1959 roku, czy widzieli w kinie lub telewizji sekwencję desantu na plażę Omaha w filmie Spielberga „Szeregowiec Ryan”, sekwencję genialnie sfilmowaną przez polskiego operatora Janusza Kamińskiego. Ale to tylko fragment całej tej historii – kulminacja, ale ani początek, ani finał… Tak naprawdę zaczęło się w okolicach francuskiego portu Dunkierka, na plażach kąpielisk La Panne i Zuydcoote cztery lata wcześniej mniej więcej, gdy we Francji dobiegała końca kampania Wehrmachtu i Luftwaffe, znana jako „Fall Gelb”, czyli inwazja na…
Końce światów
Ziemowit Szczerek Końce światów Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Końca świata nie ma i nie będzie… Kąt globu, w którym aktualnie przebywamy, Matce Naturze udał się – ale nienadzwyczajnie… Zresztą popatrzcie sami: góry co do zasady mniejsze niż gdzie indziej, rzeki też nie za bardzo – poza Dnieprem i Dunajem karłowate jakieś, lasy rachityczne, pola nudne, miasta kurduplowate o urodzie umiarkowanej, ludzie – no cóż: kartofel, rzepa, burak i baranica, czasem rakija… Co do kolorów i zapachów – sami wiecie, jak jest. Bury świat, pierdzący ustawicznie, napruty, zarzygany i szmaciany. Mocz, bimber, benzynowe spaliny, papierosowy dym, stosy post-cywilizacyjnych śmieci, błoto i „chemia prosto z Niemiec”. Tak się to poskładało. Nic na to nie poradzimy. Taki mamy klimat… Taki mniej więcej wielokąt – Mittel-und-Ost-Europe – paroma liniami prostymi i krzywymi da się narysować, wyznaczając obszar penetracji. Od jeziora Onega do jeziora Sewan. Od prawdziwego początku Azji na przejściu granicznym Kapitan Andreevo do Tirany, ale łukiem przez Macedonię i Grecję. Od Tirany do Sopronu. Od Hollabrünn do Chebu. Od Chebu przez Świnoujście do Królewca. A w Królewcu – jak cudem dojedziecie – możecie sobie na koniec z deprechy w tytę strzelić. Mniej więcej tyle. Chandra Unyńska w mordobijskim…
Brak komentarzy