Złoty róg

5 grudnia 2020

Maryla Szymiczkowa 


Złoty róg
Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2020

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Czego nie dostrzegł wieszcz Wyspiański?

CHOCHOŁ: Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur.

Stanisław Wyspiański, „Wesele”, akt III, scena 37

W Bronowicach spiskowali na potęgę… W 1900 roku. Emisariusze antycarskich, narodowych i niepodległościowych sprzysiężeń różnej politycznej barwy zza ruskiego kordonu śmigali przez wieś rządkiem jak gęsi nie przymierzając – jeden za drugim. A to dziad proszalny, a to muzykant, a to bandos, a to kupiec, a to wróżbita, a to żaczek ubogi, a to Żydowin szmaty skupujący. W drugą zasię stronę przemycano setki pudów zakazanych druków, części składowe urządzeń wybuchowych i… ludzi wyszkolonych do sprawiania kłopotów komu trzeba. A cały ten ruch krzyżował się w chałupie niejakiego Włodzimierza Tetmajera, krakowskiego wziętego malarza i dekoratora całkiem sprawnego, wżenionego w miejscowy klan Mikołajczyków, chłopów zamożnych i (jak na ówczesne uwarunkowania życia wiejskiego) postępowych. Konspiracja była z gatunku tych, co wszyscy wiedzą, ale dyskretnie. Więc agenci cesarsko-królewskiego kontrwywiadu, zakonspirowanego pod nazwą Evidenzbureau (co i tak wszyscy wiedzieli, że z nijakim ewidencjonowaniem czegokolwiek nie ma nic wspólnego) Sztabu Generalnego, jakoś nie mogli się połapać, a może i nie kwapili się zbyt gorliwie. Co nie byłoby dziwne, jako że raz w tekście miga chyba nazwisko Redl, a to – jak wiadomo – chwały cesarsko-królewskiemu kontrwywiadowi nie przynosi żadną miarą.

No, ale już takiej imprezy, jak wesele (krakowskiego poety Rydla Lucjana z młodszą siostrą pani gospodyni Tetmajerowej…) w domu podejrzanego figuranta Tetmajera przegapić nie powinni. Przecież doszło na nim do niewymuszonego spotkania podminowanego, anarchizującego, gotowego do wszelkiej bitki i ruchawki galicyjskiego chłopstwa z krakowską socjetą i jak zwykle radykalizującą się, skłonną takoż do antypaństwowych spisków inteligencją. A poza tym sama dynamika weseliska, mocno podkręcana muzyką i napitkami bynajmniej nie chłodzącymi, sprzyjała interakcjom spontanicznym, a także wcześniej starannie zaplanowanym akcjom, wyglądającym na przypadkowe i anonimowe. No, ale jako się rzekło, do stosownych biur i cyrkułów nie napłynęły raporty obserwatorów. Był wprawdzie wśród gości pewien czujny podglądacz i sprawozdawca – inny jeszcze krakowski poeta i malarz, który po kilku miesiącach opublikował reportaż wierszem ze wspomnianego weseliska – i to od razu na scenie teatru – ale i on, pochłonięty zderzeniem kultur, wywoływaniem zaprzeszłych duchów historii i wizji rodem z narodowego teatrum pamięci i grozy, narracją na poły symboliczną, na poły fantasmagoryjną, niczego podejrzanego nie dostrzegł, chociaż „tęgo grał, tęgo grał…”.

Wychodzi zatem na to, że tylko pewien czujny sędzia śledczy oraz niemniej bystra pani profesorowa Zofia Szczupaczyńska, ozdoba jednego z ważniejszych, opiniotwórczych kręgów krakowskiego mieszczaństwa, mianowicie profesury uniwersyteckiej (jako prawowita i wieloletnia małżonka Ignacego Szczupaczyńskiego, piastuna veniam legendi w Collegium Medicum cesarsko-królewskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego) dostrzegli, co się święci pod pozorami bronowickiego weseliska. A to ponad wszelką wątpliwość spisek był, ewidentnie wymierzony przeciw nie tylko obcej potencji po sąsiedzku, ale być może także w samego Najjaśniejszego Pana, czego lojalna obywatelka nie mogła przecież tolerować…

Tego dnia, 20 listopada 1900 roku bodajże, pani profesorowa od samego rana, tkwiła uparcie w wirze wydarzeń towarzyskich i kryminalnych na przemian, nic zresztą sobie z tego nie robiąc, gdyż taka była jej natura – wścibska, plotkarska, w tym plotkarstwie i wścibskości nie znająca umiaru ani przeszkód w docieraniu do informacji (w czym pomocny był wielce ciężki okuty szpic parasolki, niby to przypadkiem nawiercający boleśnie stopy konkurentów w tłumie…). Tegoż dnia rano do jednej z bocznych kaplic bazyliki Mariackiej czcigodny obywatel miasta Krakowa pan Lucjan Rydel zapraszał na ślub swój z panną Jadwigą Mikołajczykówną, córką włościanina z należącej do parafii bazyliki wsi Bronowice. Pani profesorowa Szczupaczyńska, usiłująca wywieść jakieś odległe parantele z familią Rydlów, na ślub zaproszona nie była (nie mówiąc o weselisku w Bronowicach…), ale sprytnie i bezczelnie wykorzystała znajomość z młodym lekarzem Tadeuszem Żeleńskim (przyjacielem bliskim pana młodego), by się wprosić „na krzywy ryj” jako osoba towarzysząca – na obie imprezy. Rano wszakże spiesząc do kościoła na ślub, doznała poważnego wewnętrznego rozdarcia jaźni, bowiem w podwórku kamienicy naprzeciwko domostwa profesorostwa, na ulicy św. Jana, znaleziono zwłoki młodego mężczyzny, który zszedł był z tego świata śmiercią niewątpliwie gwałtowną. Morderstwo, a więc żywioł pani profesorowej, mistrzyni zagadek kryminalnych. Dylemat rozstrzygnęły siły natury – kadawer mógł poczekać, weselisko – nie. Wszelako czujna pani Szczupaczyńska na wszelki wypadek przebadała miejsce zbrodni. Niebezowocnie…

No cóż, intryga niech się dalej rozwija bez naszego udziału, bowiem obiecaliśmy czytelnikom nie zdradzać zbyt wiele. Dość powiedzieć, że weselne tropy ściśle się powiążą ze świętojańskim nieboszczykiem. Ale jak? A, to już niech zostanie dla czytelników zagadką – w sam raz do miłego rozwiązywania w smutne deszczowo-śnieżne popołudnie. „Złoty róg” pani Szymiczkowej to klasyczna lektura-jednopopołudniówka (z przerwami na herbatę i siusiu). Autorka nie ma ambicji, by przykuć uwagę, zagmatwać tropy, utrudnić lekturę i inne wstręty poczynić szybkoczytaczom. Ba, wydaje się im sprzyjać – jakby chciała, żeby czytelnik szybko przepracował i równie szybko zapomniał. Czy coś w tym jest – myśl jakowaś głębsza? Nie wiem. Opisuję tylko rezultaty…

Kryminalne historie Szymiczkowej nie nosiły dotąd piętna solenności rekonstrukcyjnej. Ba – zalecały się pewną taką dziarskością narracji, a sztafaż historyczny jawił się wpleciony jakby mimochodem (aczkolwiek dokładny ci on był i wielce erudycyjny). Szymiczkowa, dama skądinąd pełna wigoru, prezentowana jako wdowa po prenumeratorze „Przekroju” (czy notabene ktoś pamięta, skąd ten greps pochodzi i kto z wdziękiem pewnym takim go sobie używał?) – musiała z tej racji zetknąć się ze słynnymi krzyżówkami wzmiankowanego „Przekroju”, które to krzyżówki dla paru pokoleń inteligencji krajowego chowu były niezastąpionym ćwiczeniem intelektu i sprawdzianem przynależności… W „Złotym rogu” nie ma śladu, by kiedykolwiek autorka rozwiązała choćby jedną taką przekrojową krzyżówkę, by choćby przeczytała hasła i chwilę zastanowiła się nad ich niewymuszoną lekkością i maestrią nieoczywistych skojarzeń. Przeciwnie: intryga i jej narracja fabularna są mocno zdrewniałe i jakby drugiej świeżości. Rutyna – ot co…

Ale być może ten brak wewnętrznego ognia w opowieści jest rezultatem ideowego założenia pani Szymiczkowej, by trochę (małe conieco…) skompromitować ideę niepodległościową, narodową? Spór między stańczykami a młodopolakami rozżagwić na nowo? Ot, krakowska mieszczka, uzbrojona tylko w zdrowy rozsądek, rozpracowuje i niemalże demaskuje sprzysiężenie o dwuzaborowym zasięgu, angażujące poważne siły i tęgie umysły nieskazitelnych patriotów. Starożytna zasada zgodności treści z formą pewnego wykoślawienia tutaj doznaje. Wzniosłe idee unicestwia z żelazną konsekwencją wścibska plotkara (tyle że ponad miarę spostrzegawcza, bezkompromisowa i brutalna). No, no – a może to sama Szymiczkowa, a przynajmniej jakaś jej część, radykalizuje się, zabierając głos w dyspucie o odwiecznych polskich dylematach. Zrywność-wyrywność kontra racjonalny pragmatyzm, poszukujący szczelin w monolitach wroga, by zasiać zarodniki erozji, abrazji i zapleśnienia? Szybki młotek czy jednostajna grawitacja? Pusty frazes czy surowy namysł?

Podczas lektury „Złotego rogu” szybciej niż kiedykolwiek i was dopadnie świadomość, że autorka Maryla Szymiczkowa to przecież też kreacja, figura symboliczna, porte-parole skrywające parę facetów o dość wyraźnych poglądach. Nie tylko na zabawę nastrojonych. Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński mają przed sobą wciąż obiecującą przyszłość – nawet jak im się decorum rozpadnie…

Tomasz Sas
(5 12 2020)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *