Uśmiech Angeliki

23 lipca 2020
Andrea Camilleri 


Uśmiech Angeliki
Przełożył Maciej
A. Brzozowski

Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2020

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Kryzys wieku średniego?

Gdy Camilleri pisał w 2010 roku „Il sorriso di Angelica”, miał 85 lat. Ale potrzebował wiedzieć, co znaczy właściwie pojęcie egzystencjalne – kryzys wieku średniego u osobnika płci męskiej. Sięgnął do własnej pamięci (lecz wiele mu ona nie podpowiedziała…) przeprowadził stosowne prace badawcze, dokonał szeregu rozpytań. I wyszło mu niezbicie, że męski kryzys wieku średniego to kobieta. Tak zwana kobieta niemożliwa – pragnienie, senna wizja, mokra legenda każdego mężczyzny – ale nieistniejąca w przyrodzie. Może się jednak zdarzyć spotkanie egzemplarza o daleko posuniętym podobieństwie do ideału (niemal identyczności). I wtedy na ogół dochodzi do ekscesów natury moralnej, zawodowej, rodzinnej, honorowej; zdarza się, że i finansowej (a ten aspekt bywa dotkliwy). Zakłócenia normalnego trybu rzeczy i spraw bywają gorzkie, rozległe i destrukcyjne – osobliwie w delikatnej kwestii reputacji…

Przeto doszedłszy do takiego przekonania, obmyślił Camilleri dla swego bohatera zabójczą pułapkę. Wykreował mianowicie figurę dojrzałej trzydziestolatki o posągowych kształtach Moniki Bellucci („Miała na sobie czarne spodnie, równie obcisłe co bluzka, a możliwość oglądania jej z tyłu była prawdziwym darem bożym”), ale dla odmiany z długimi włosami blond (z jakiegoś bliżej nieoznaczonego powodu Włosi wolą blondynki, chociaż mają ich jak na lekarstwo i do tego w wyborze znacznie pośledniejszym niż brunetki…) i biustem okazałym… Tak wykoncypowaną figurę postawił przed pretensjonalnym pięćdziesięcioośmiolatkiem, przez co w owego piorun jakby trzasł i wszedł-ci on w stadium wszechogarniającego i paraliżującego zbaranienia… Sytuacja ta – sama w sobie dostatecznie śmieszna – wzbudziła w komisarzu Salvatorem Montalbano (on ci to bowiem stał się obiektem literackiego eksperymentu) dodatkowe pokłady śmieszności, albowiem wyzwoliła stare (bo młodzieńcze!) skojarzenia literackie. Otóż Salvo jako nastolatek zakochał się w Angelice – heroinie XVI-wiecznego eposu rycerskiego „Orlando furioso” Ludovica Ariosta – może nie tyle dzięki strofom poety, co ilustracjom XIX-wiecznego francuskiego malarza i grafika Gustava Doré wielce sugestywnym i jednoznacznie erotycznym. Wuj młodego Salvo zabraniał mu oglądania tych obrazków, ale cóż to za zakaz dla sprytnego nastolatka… Postać Angeliki, królewny Orientu, zapadła mu w pamięć i serce. Więc gdy zobaczył kobietę identyczną z rysunkową wizją Dore’ego i do tego noszącą imię Angelica (nazwisko: Cosulich – szefowa kasjerów w jednym z banków Vigaty…), mózg mu się wyłączył. Mózg, z którego był tak dumny – przecież niebezpodstawnie…

Zaiste – pułapka, zastawiona przez Camilleriego na ulubionego swego bohatera Montalbana, była majstersztykiem kreacji fabularnej. Zaskoczyć go, doprowadzić na skraj entropii profesjonalnej, gdy zasady procedur, regulaminów i po prostu dobrej roboty policyjnej w jednym momencie biorą w łeb, a władzę obejmuje chuć – to niezły zawijas intrygi. Camilleri przyrządził sobie niezgorszą zabawę, gdy obmyślał i spisywał, jakimiż to pokrętnymi sposobami komisarz Montalbano będzie się wydobywał z policyjnej za-paści. Bo że się wydobędzie – nie ulega wątpliwości; to przecież jeszcze nie koniec cyklu (zostało jakieś dziesięć tytułów do przetłumaczenia i wydania…). Ale jak dzielny Salvo sobie poradzi? Stawiam na przełom w bulwie i kategoryczny powrót do pryncypialnego profesjonalizmu. Z bolesnym poczuciem winy, wykorzystania, nadużycia zaufania i własnej dojmującej głupoty tudzież wstydu Montalbano powróci na ścieżkę profesjonalnej cnoty, przywracając właściwy porządek służbowych rygorów na komisariacie w Vigacie.

W tej sytuacji intryga kryminalna nabiera nowego znaczenia – a mówiąc prawdziwie i otwarcie – całkowicie je traci. Może chodzić o mord z miłości, mafijne porachunki, krwawą zemstę po latach czy próbę wyrównania niesprawiedliwego bilansu stosunków społecznych (w szczególności ekonomicznych…). Wszystko jedno… Ważne, że pokrzywdzoną jest boska Angelica – i może w ramach naprawiania krzywd udałoby się ją zawlec do wyra i sprawiedliwie wychędożyć? Ostatecznie przecież Salvo jest samcem – nie aniołem.

Powiedzmy jednak dla porządku, że początkiem zagadki jest seria profesjonalnie obmyślonych i zuchwale, brawurowo wykonanych włamań w domostwach śmietanki towarzyskiej Vigaty, w kręgu znajomych cieszących się przyjaźnią i wzajemnym zaufaniem, do tego majętnych. Dzieła sztuki, jubilerskie precjoza, gotowizna z sejfów, futra (po co komu na Sycylii futra?)… Sprawcy na pewno są z „importu”. Z drugiej wszakże strony kto z zewnątrz miałby takie rozeznanie – co, gdzie i komu warto ukraść? I to jest zadanie w sam raz dla Montalbana. Szczegóły intrygi pozostawmy jednak czytelnikom do samodzielnego zgłębiania, a zaskakujący finał nikogo nie rozczaruje. Zresztą mamy umowę, by intrygi nie zdradzać, nie demaskować…

Więc udajmy się tymczasem za Camillerim na boczne ścieżki fabularnej narracji „Uśmiechu Angeliki”. Z żalem stwierdzić muszę, że znajomość „Orlanda szalonego” w naszym trochę odizolowanym od Śródziemnomorza słowiańskim kręgu kulturowym jest taka nikła! A przecież w pierwszej lub drugiej dekadzie wieku XVII tak udanie tekst eposu przetłumaczył Piotr Kochanowski, bratanek wielkiego poety Jana… Tłumacz Camilleriego użył tekstu imć pana Piotra, by odtworzyć wielce erudycyjną zabawę Camilleriego z tekstem Ariosta, gdy każe on swemu bohaterowi nieustannie odnajdywać w pamięci stosowne cytaty, dotyczące Orlandowej ukochanej (choć tylko platonicznej; jej fizycznymi wdziękami gospodarował ktoś inny…) i dopasowywać je do Angeliki współczesnej (pamiętacie – lat trzydzieści, nazwisko Cosulich, posada: szefowa kasjerów w oddziale Banku Sycylijsko-Amerykańskiego w Vigacie, a nadto dość lekki, by nie powiedzieć, że nonszalancki stosunek do postulatu wstrzemięźliwości płciowej). Gruntowne literackie wykształcenie staje się przekleństwem Montalbana, utrudniając mu zajęcie pryncypialnej postawy wobec dylematu Angeliki…

W rezultacie lądują w łóżku, ale to ekstremalne jednorazowe (bodajże…) doświadczenie nie ukoiło Montalbana. Komisarz nabrał wewnętrznego przekonania, że musi zwalczyć w sobie wszelką pokusę. Jakby nie wiedział chłop stary, że Matka Natura stawia przed nami pokusy, byśmy im ulegali. Potem się zobaczy… Ta wewnętrzna wojna karnawału z postem i jej heroiczny wymiar to najcenniejszy wkład Camilleriego do literatury okołokryzysowej. Jego bohater, dotknięty przypadłością kryzysu wieku średniego, wydobywa się z matni metodą barona Münchhausena – wyciągając się samodzielnie za włosy z bagna. Opisy jego duchowych rozterek i bohaterskich, graniczących z samounicestwieniem decyzji, to paradoksalnie i zapewne niezamierzenie autorski hołd dla postaci – skądinąd przecież przez samego siebie wymyślonej.

Trudno jednak przypuszczać, że po tej lekcji z Ariostem w tle komisarz Montalbano się ustatkuje emocjonalnie. Paroksyzmy kryzysu będą nim szarpać jak wstrząsy wtórne po terremoto, co zapewne odczuje jego funkcjonalna „narzeczona” na przychodne (a właściwie przylotne, bo mieszka na Północy) – pani Livia. Obserwowanie pokrętnych losów wiecznego narzeczeństwa Salva i Livii w każdej kolejnej nowej książce Camilleriego sprawia satysfakcji nie mniej, niż śledzenie intryg kryminalnych. Camilleri jest mistrzem drugoplanowych nastrojów i wątków – budujących autentyzm, wiarygodność fabularną i fantastyczne dekoracje dla głównego bohatera. Po prostu całość lepiej wygląda z ludzkiej perspektywy – i tego mistrzowskiego szlifu oczekujemy w czekających w kolejce do tłumaczenia i edycji przygód Montalbana (jak wspomniałem – zostało dziesięć…). Dobrej lektury na resztę lata!

Tomasz Sas
(23 07 2020)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *