Świąteczny dyżur

7 listopada 2019

Adam Kay
Świąteczny dyżur
Przełożyła Katarzyna Dudzik
Wydawnictwo Insignis, Kraków 2019

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5

Święty Mikołaj w parze z Ponurym Żniwiarzem…

Jeśli ktoś jeszcze nie czytał mądrej, zabawnej i pouczającej książki Adama Kaya „Będzie bolało”, winien to zaniedbanie nadrobić czym prędzej. Gdyby jednak pojawiły się trudności realizacyjne, w tak zwanym międzyczasie można zaryzykować krótkie (dwie – trzy godzinki na lekturę wystarczą, z przerwą na herbatę…) spotkanie ze „Świątecznym dyżurem” – drugą książką Kaya, wydaną kilka tygodni temu, ponownie eksploatującą jego w sumie niedługi (siedem zaledwie lat!), ale owocny i niezwykle intensywny życiowy epizod w służbie dla medycyny, ściślej: publicznej służby zdrowia w Wielkiej Brytanii, w zawodzie ginekologa-położnika. Adam Kay porzucił medycynę, bo poczuł się wypalony, niepewny swych decyzji; zwątpił też w swe umiejętności rozmowy z pacjentami… Słowem: zaczął boleśnie odczuwać wszystkie skumulowane niedogodności długotrwałego… i pierwszorzędnego, pełnoobjawowego stresu bojowego – jak weteran ze starganymi nerwami po kilku turach na linii ognia w jakiejś pustynnej, uporczywej wojnie z dysponującymi imponującymi nadwyżkami amunicji partyzantami…

Adam Kay jest dziś aktorem, komikiem estradowym w trudnej sztuce stand-upu, pisarzem, scenarzystą telewizyjnym, autorem tekstów piosenek (czasem ich wykonawcą), bywalcem (obficie nagradzanym) festiwalu Fringe w Edynburgu. No i… zdrajcą, odszczepieńcem, czarną owcą w medycznej rodzinie Kayów (pochodzącej zresztą z Polski; prawdziwe nazwisko – Strykowski…). Formalnie lekarzem też już nie jest – został skreślony z listu uprawnionych do wykonywania zawodu. Więc gdyby gonił za wami ze skalpelem, obiecując, że udzieli pomocy, macie prawo użyć siły w samoobronie. Artystyczna kariera Kaya zapewne rozwijałaby się płynnie i zdecydowanie, aczkolwiek w granicach normy. Ale tak się złożyło, że odchodząc definitywnie od profesjonalnych związków z medycyną, spalił swoje prywatne archiwum, wyjąwszy spisywane regularnie, w miarę możliwości codziennie, notatki ze swej zawodowej aktywności. Te zachowane w przebłysku geniuszu raptularze/raporty posłużyły mu do sporządzenia książeczki „Będzie bolało”. Absolutna (miarkowana tylko względami przyzwoitości) szczerość w połączeniu z autentycznym talentem satyrycznym i fenomenalnym słuchem językowym uczyniły z „Będzie bolało” (w stylu: będąc młodom lekarkom…) bestseller o imponujących rozmiarach (blisko półtora miliona sprzedanych egzemplarzy) i zapewniły Kayowi sławę, jakiej nie dobije się nigdy żaden z jego protagonistów z kręgów brytyjskiej publicznej służby zdrowia. No i dobrze bardzo.

Ale sława ma to do siebie, że pragnie (czasem bez udziału „osławionego”) być jeszcze większa; ma – innymi słowy – niepowstrzymaną potrzebę wzrostu. Kay ponownie przewertował swe raptularze i odkrył, że podczas służby na szpitalnych dyżurach spędził wszystkie święta Bożego Narodzenia, większość Sylwestrów i „Nowych Roków”. Przypadkowy zbieg okoliczności, pechowy los, brak szczęścia w losowaniu? Nie. To twarda polityka personalna w publicznej służbie zdrowia. Młody i samotny, bez rodziny (tego, że ma od lat stałego partnera w szczęśliwym związku, nikt oczywiście poważnie nie brał pod uwagę…), a do tego Żyd (przecież Żydzi nie obchodzą Bożego Narodzenia, nieprawdaż?)… Idealny kandydat na świąteczną ofiarę systemu dyżurów. I tak oto Adam kilka kolejnych Bożych Narodzeń spędził w robocie – bez prawa do protestu, odwołania i amnestii…

Przeto postanowił odpłacić sobie tamte krzywdy – sposobem, który już raz mu się sprawdził: opisując szczerze, bez ogródek Christmas w szpitalu… Karkołomna to figura fabularna, bowiem wymusza połączenie niepołączalnego. Z jednej strony rytualny luzik, chichocik. Z drugiej – powaga spraw ostatecznych: śmierci, cierpienia, klęski… Ból nie da sobie przyprawić głupkowato uśmiechniętej mordy Santa Clausa, prawdziwa tragedia nie przystraja się w infantylny pysk czerwononosego reniferka… Nie można jednak wykluczyć, że wygłup komuś ulży w cierpieniu. To możliwe, wielce prawdopodobne. W końcu widok surowej, zasadniczej pani profesor, która na obchód w „ten dzień” przyodziała się w kolorowy sweter z bożonarodzeniowymi motywami, może zdziałać cuda… Bidulka nie zauważyła, kupując w pośpiechu sweterek na straganie świątecznego jarmarku ulicznego w Camden, że żwawe reniferki wśród chmurki śnieżynek radośnie sobie… kopulują w trójkąciku. Ale wyniosła dama medycyny, uświadomiona w końcu przez asystenturę w kwestii sweterkowego faux pas, wytrwała do końca długiego obchodu nie zdejmując feralnej garderoby, czym wzbudziła podziw orszaku i nolens volens pacjentów, troszkę pobudzonych…

Boże Narodzenie w szpitalu to w sumie nie jest pierwszorzędny temat do żartów. Ponury Żniwiarz – najwytrwalszy z rezydentów szpitalnego universum – słabo chyba toleruje okazjonalnych, świątecznych gości. Ale też nie sposób ulegać jego bezwzględnemu dyktatowi – nie dać się dosmutnić, sparaliżować i zgnębić. Inna sprawa, czy ten bunt rozgrywany jest we właściwy sposób, czy ta trywialna, jarmarczna banalizacja, wymuszona rozrywka i żonglowanie opatrzonymi gadżetami to dobra droga do przełamania emocjonalnego monopolu Ponurego Żniwiarza, Czy profesjonalna, poważna atmosfera musi wykluczać uśmiech – nawet gdy jest odrobinę prostacki i niewyrafinowany intelektualnie? Dobry dowcip, nie tylko abstrakcyjny, ale sytuacyjny, potrafi czasem zdziałać wiele w szpitalnej rzeczywistości. A już samo takie wepchnięcie bombeczki choinkowej bądź posrebrzanego cukierasa czy też świecącej lampki z choinki w pewien istotny otwór intymny – no to sama radość, że boki zrywać (poza oczywiście ofiarą, której do śmiechu nie jest). A takie na przykład opakowanie po batoniku Mars użyte zamiast prezerwatywy? Czy może być coś zabawniejszego (oczywiście wyjąwszy pacjentkę, której raczej nie wypada zazdrościć…) od takiego ekscesu na izbie przyjęć SOR-u w świąteczny poranek? No nie może…

Święta w szpitalu zdają się być niewyczerpanym źródłem zabawnych anegdot, pouczających historyjek z morałem i obserwacji o znaczeniu socjologicznym tudzież kulturowym. Pod względem jakości i barwności porównawczego materiału obserwacyjnego można by je porównać chyba tylko z raportami ochmistrza z załogi hotelowej sporego statku wycieczkowego w rejsie na Karaibach. Może tylko w szpitalu więcej byłoby pełnokrwistych (w sensie ściśle dosłownym też…) historyjek, ale typ napięcia socjalnego – ten sam.

Kay zbudował już w poprzedniej książce, czyli „Będzie bolało”, szczególny rodzaj szpitalnej biosfery, w zasadzie nie podlegającej regularnym prawom przyrody. W tym świecie nawet dobry dowcip wygląda inaczej. Inaczej też brzmi satyryczna fraza. W tyle głowy głośno daje o sobie znać ta osobliwa biosfera, w której o prawdziwy dramat łatwiej, więc trzeba się pilnować, by nie uchybić. Z tym pan doktor Adam Kay jakoś sobie daje radę. W końcu to jego nowy zawód… Ale gdy coś (lub kogoś) trzeba skwitować z odrobiną współczucia i moralnego wsparcia – też daje sobie radę. Jak wciąż rasowy lekarz, z tych, których zawsze chcielibyście spotykać przy szpitalnym łóżku. Czy to swoim własnym, czy kogoś z waszych bliskich. Szkoda, że już nie ordynuje, bo wciąż lubi ludzi i swój dawny fach… I chyba jest mu tego brak.

Czytanie Adama Kaya to czysta przyjemność. Z tym, że „Świąteczny dyżur” koniecznie jeszcze przed świętami.

Tomasz Sas
(7 11 2019)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *