Sześć dni w grudniu

31 stycznia 2019

Jordi Sierra i Fabra

Sześć dni w grudniu
Przełożyła (z katalońskiego) Rozalya Sasor
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2019

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Uliczkę znam w Barcelonie…

Gdy 20 grudnia 1973 roku potężna eksplozja na madryckiej uliczce – calle Claudio Coello (stare miasto, równoległa do ulicy Serrano…) wyrzuciła (po prawidłowej paraboli…) dwutonową, opancerzoną limuzynę Dodge Dart na 25 metrów w górę, dokładnie nad pięciokondygnacyjnym budynkiem kolegium jezuickiego, wprost na klasztorny krużganek nad patio na wysokości pierwszego piętra, nikt nie sądził, że to otwarcie nowej epoki… Kierowca i ochroniarz zginęli od razu w wybuchu, natomiast pasażer limuzyny przeżył eksplozję i wymuszony lot nad dachami Madrytu, ale zmarł po chwili na miejscu zdarzenia; obrażenia były zbyt poważne. Pasażerem był 69-letni admirał Luis Carrero Blanco, od dziewięciu miesięcy premier rządu Hiszpanii – twardy, okrutny i nieprzejednany funkcjonariusz państwa frankistowskiego. Został premierem, bo jego ukochany caudillo nie mógł już rządzić „na pełny etat” z powodu postępującej choroby Parkinsona, a w zasadzie kombinacji kilku poważnych schorzeń. Blanco gwarantował, że nic się nie zmieni, ale jego schorowany pryncypał i tak go przeżył. Admirał nie dotrzymał zobowiązania za sprawą trzech terrorystów-separatystów z baskijskiej organizacji ETA, którzy łatwo ustalili jego niedzielną, od lat niezmienną marszrutę (msza w parafii San Francisco de Borja), poczem wydłubali tunel do studzienki eksploatacyjnej sieci energetycznej, nafaszerowali studzienkę osiemdziesięcioma kilogramami materiałów wybuchowych i precyzyjnie je odpalili, gdy admiralska limuzyna jechała uliczką na tyłach kościoła…
Zmiany w Hiszpanii po tym zamachu rzeczywiście nastąpiły – poważne, gruntowne, głębokie i wielopłaszczyznowe. Następca Blanco, niejaki Carlos Arias Navarro, aczkolwiek funkcjonariusz reżimu o niechlubnym przydomku „rzeźnik z Malagi”, na tle swoich kolegów z „bunkra”- nieformalnego kręgu najbliższych współpracowników generalissimusa – jawił się jako liberał. Głos odzyskał tudzież zademonstrował odwagę, opanowanie i rozum król Hiszpanów Juan Carlos Borbón y Borbón. Płoty się przewracały, a zasłony i kurtyny powoli podnosiły się i znikały…
Na to zniesienie barier czekałem niecierpliwie – głównie z powodu świadomości, czym jest w kulturze globalnej literatura hiszpańskojęzyczna – tzw. iberoamerykańska. Jeśli bowiem na obrzeżach języków castellano i catalana wyrosły takie potęgi jak Borges, Asturias, Cortazar, Neruda, Sabato, Marquez, Llosa, Carpentier, Paz, Fuentes, Sepulveda – to jakież skarby powinny się kryć w mateczniku cywilizacji iberyjskiej, na odizolowanym przez reżim i do tego poddanym traumatycznym doświadczeniom wojny domowej i paru dekad terroru południowoeuropejskim półwyspie? Otwarcie szuflad jednak wstrząsu nie wywołało. Owszem, okazało się, że film hiszpański ma coś do powiedzenia światu, że nie ustępuje mu teatr… Ale literatura? No nie… Owszem – Ayala i Goytisolo. Tak! Javier Cercas. Po trzykroć tak! Za „Żołnierzy spod Salaminy” oczywiście… Ale spodziewanej masowej eksplozji nie było – raczej ciche psyknięcie gazów po zaburzeniach trawiennych. Gdzie zatem jest literatura hiszpańska?
Na niższych półkach. Co konstatuję bez żalu, bez rozczarowania – takie jest życie. Dość powiedzieć, że liderem wydawniczym jest Arturo Pérez-Reverte – odnowiciel powieści historycznej, awanturniczej, pikarejskiej (cykl o kapitanie Alatriste…). Po piętach depcze mu Eduardo Mendoza – autor prozy popularnej raczej lżejszego kalibru z zacięciem satyrycznym i postmodernistycznego kryminału. Daleko nie odstaje Jaume Cabré – też historyk obyczajowy i miłośnik muzyki. No i jest też Carlos Ruiz Zafón – mistrz nostalgicznej powieści miejskiej (znów Barcelona!), symbolicznej do granic. Kochanej na świecie (nakłady idą powyżej dziesiątek milionów…)
Nasz dzisiejszy autor – 72-letni Katalończyk Jordi Sierra i Fabra – plasuje się gdzieś w środku stawki współczesnej literatury hiszpańskiej (podobno tęgi z niego autor blisko 400 książek dla dzieci i młodzieży, historyk rocka i biograf rockowych muzyków…) i jakoś do tej pory umykał mojej uwadze, choć wydawnictwo Albatros uporczywie tłumaczy i promuje jego serię kryminalną o przygodach Miquela Mascarella, byłego inspektora republikańskiej policji kryminalnej w Barcelonie, skazanego na śmierć po zwycięstwie Franco w wojnie domowej (którą to karę „łaskawie” zamieniono na pobyt w obozie pracy w Valle de los Caidos w górach Guadarrama w pobliżu Madrytu, gdzie tysiące więźniów wykuwało w skale gigantyczne mauzoleum ku chwale poległych w wojnie frankistów). Po zwolnieniu z katorgi Mascarell zamelinował się w Barcelonie, ożenił ponownie (pierwsza żona zginęła podczas wojny domowej) i żył ze skromnego, nieoczekiwanie pozyskanego kapitału.
Ale były policjant, cieszący się sławą profesjonalisty i przy okazji prawego człowieka (w policji każdego kraju i każdej epoki – rzadkość…), ma „dar” przyciągania kłopotów. Nie inaczej jest w „Sześciu dniach w grudniu” – piątej na naszym rynku historii kryminalnej Jordiego Sierry i Fabry. Tym razem dawny „znajomy” komisarza, drobny kieszonkowiec Agustí Ponç (o ksywce Lenin, odnoszącej się raczej do fizys niż poglądów…), odwołując się do całkiem realnego długu wdzięczności (uratował Miquelowi życie w policyjnym areszcie…) prosi o pomoc. Zwinął teczkę solidnie wyglądającemu cudzoziemcowi, ale w środku nie było gotówki ani żadnych fantów nadających się do natychmiastowego spieniężenia – tylko papiery, których sensu i wagi „umiarkowanie” wykształcony Lenin nie był w stanie sam ocenić. Wpadł przeto na pomysł zwrócenia teczki właścicielowi w zamian za odpowiednie „znaleźne”. Ale operacja „machniom” okazała się niewykonalna: właściciel teczki już nie żył, zaś rozmówca Lenina z hotelu obcokrajowca (może sam zabójca, może policjant…) okazał zainteresowanie, wręcz entuzjazm na wieść, że zawartość teczki jest do odzyskania. A Lenin? Lenin wyczuł instynktownie, że zagraża mu gwałtowna śmierć…
W grudniu 1949 roku w Barcelonie to nie był żart. Policyjny reżim frankistowski zelżał bardzo nieznacznie, a życie codzienne pełne było ograniczeń, biedy i strachu. Obywatele Królestwa Hiszpanii, jeśli nie utożsamiali się z reżimem, mieli przed sobą jeszcze ćwierć wieku takiej egzystencji. Szybko nauczyli się reguł przeżycia – jedną z nich było: postarać się o oddanego przyjaciela… Lenin miał szczęście… Mascarell zainteresował się sprawą i szybko wespół odkryli, że Barcelona jest jedną z odnóg szlaku ucieczek hitlerowskich funkcjonariuszy do Ameryki Południowej… I że akurat „w drodze” (port docelowy: Kurytyba w Brazylii) znajduje się niejaki Klaus Heindrich z siedemnastoma obrazami wielkich mistrzów w bagażu, skradzionymi z europejskich kolekcji. A jego tropem podąża pewien Anglik z organizacji Monuments Men, powołanej przez aliantów do ścigania złodziei dzieł sztuki. No i swoje chce ugrać miejscowy oligarcha, skumplowany z policją, przy okazji także kolekcjoner sztuki…
Ciąg dalszy i naturalnie kulminację intrygi sobie darujemy – umawialiśmy się przecież. Dość powiedzieć, że na tle fantasmagorii snutych przez liczne grono autorów post-wojennych thrillerów całość wygląda skromnie – i przez to wiarygodnie. Sierra i Fabra nie jest może mistrzem opowiadania, ale fundamenty dobrej narracji ma opanowane. Stylem zaleca się konserwatywnym, wolnym od postmodernistycznych zakrętasów i metafor. Ot, miłe przypomnienie literackiego vintage’u na akceptowalnym poziomie. Innymi słowy: lektura o właściwościach zdrowotnych…
Cennym składnikiem „Sześciu dni w grudniu” wydaje się być pieczołowicie odtworzona atmosfera życia codziennego w Katalonii z lat rozkwitu dyktatury. Sierra i Fabra musiał się nad tym napracować, ale rezultat… Wiemy, co można było obejrzeć w kinach, jak się funkcjonowało „na mieście”, gdy kawa (oczywiście prawdziwa) dopiero nieśmiało wracała do kawiarń i niektórych barów, co można było zjeść w knajpkach (talerz świeżych sardynek – rarytas!), co było w gazetach, jak radziła sobie Barça i jej wierni kibice… I o to chodzi w gruncie rzeczy. O ten kawałek historii.
Tomasz Sas
(31 01 2019)
PS. Na okładkę nie było zdjęcia z epoki? To jest współczesne; a co je zdradza – dopatrzcie się sami. Zachęcam do zabawy…


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *