Haruki Murakami Moje ukochane T-shirty Przełożyła Anna Zielińska-Elliott Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Antropologia koszulki typu T… Koszulka wzoru T-shirt jest jednym z donioślejszych wynalazków współczesnej cywilizacji, zaś jej noszenie – najprostszym, najoczywistszym, banalnym zgoła manifestem pewnej postawy egzystencjalnej – manifestem luzu mianowicie. Kawałek bawełnianej dzianinki o bieliźnianym splocie i takiejże gramaturze, zszyty z dwóch w istocie kawałków – przedniego i tylnego, z krótkimi rękawkami i wycięciem na szyję (z głową na szczycie, ma się rozumieć), kształtem przypominający literę T (obecną we wszystkich alfabetach łacińskich) – zrobił gigantyczną i wciąż nieprzemijającą karierę w temacie odzieży gatunku ludzkiego. W zasadzie jest porównywalny do takich wynalazków jak zszycie dwóch dotąd luźno majtających nogawic (co dało początek spodniom), jak wykoncypowanie biustonosza, zrobienie na drutach pierwszej skarpety i przebojowe wynalezienie apaszki a’la Hermès… Pierwsze lata kariery koszulki T-shirt są zdeterminowane płciowo – otóż był to strój zdecydowanie męski. Ale już dość dawno temu utracił atrybucję dymorficzną. Z niemałym pożytkiem dla estetyki dnia powszedniego… Kto nie wierzy, niech odszuka wideofilmik z telebimu (z 1989 roku), z fenomenalnym vibrato Pameli Anderson w T-koszulce z logo browaru Labatt’s na trybunie podczas meczu futbolowego Lionsów z Vancouver… Koszulka typu T-shirt nie miała jednego…
Kuba Janicki, Tomek Kosiński, Magdalena Kubiaczyk, Joanna Plichta Wino przelane na papier Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Więc pijmy wino… Od dawna (konkretnie od połowy lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia) należę do grona miłośników, adoratorów zgoła, rośliny Vitis vinifera L. Oraz pozyskiwanych z niej, w drodze poważnych operacji biochemicznych, substancji płynnych umiarkowanie lotnych (circa 15 proc. spiritum vini – no, chyba że koniak…), lecz za to niezwykle smakowitych, rozweselających i depresjobójczych. Choć muszę też wyznać, że wcale nie mniejszą sympatią, pożądaniem zgoła, darzę równocześnie produkty płynne uzyskiwane z rośliny Hordeum L. Bez nich obu (tych roślinek znaczy) nie wyobrażam sobie świata. Gdyby jednak taki zaistniał, byłby niewiarygodnie smutny, ponury, nie do życia… Tak się jednak w toku dziejów złożyło, że Matka Natura oszczędziła nam losu poszukiwaczy odrobiny euforii w zjadaniu różnych grzybków czy kiszeniu ogóra… Jedni sukces Vitis vinifera przypisują wynalazczości i zuchwalstwu mitycznego praojca Noego, ale to raczej można między bajki włożyć. Inni (do nich należę) upatrują sukcesu owego w działaniu Ewolucji i nieodrodnej córy jej – Cywilizacji. Osobniki rasy kaukaskiej, które zajęły stanowiska do życia akurat na południowych stokach wspomnianego Kaukazu, zetknęły się z bujną roślinną okrywą Vitis vinifera, więc jęły z wolna…
Carolina Pietyra & Kamil Wernicki Ser. Dojrzewający przewodnik dla koneserów Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Skąd się biorą dziury w serze? Na wstępie ostrzeżenie i dobra rada zarazem. Tekst zawiera liczne i zgoła nieprzyzwoite prowokacje intelektualne tudzież gargantuiczne wręcz obietnice i zachęty kulinarne. Więc nie przystępujcie do lektury bez kosteczki ementalera, trójkącika roqueforta lub krążka camemberta – pod ręką, do pogryzania (plus kieliszek wina dla podkreślenia smaku…). Lepiej przygotować zawczasu, bo w trakcie czytania i tak wstaniecie, by poszperać w lodówce, popędzani przemożną siłą instynktu zaspokajania potrzeby dania podniebieniu odrobiny luksusu. Siłą, którą tak sugestywnie zwerbalizował przed laty niejaki Anthelme Brillat-Savarin – fizjolog smaku, ten Trymalchion ery nowożytnej… Gdy kilka miesięcy temu czytałem książkę Agnieszki Krzemińskiej „Grody, garnki i uczeni” (rekomendowaną w tym blogu 14 maja 2022 roku), natrafiłem na wzmiankę, iż co najmniej od siedmiu tysięcy lat (czyli z czasów neolitu) nasi terytorialni poprzednicy (może przodkowie w sensie genetycznym, a może nie…) na ziemiach polskich kultywowali na wielką skalę serowarstwo. Technologia przerobu mleka w Europie pojawiła się najwcześniej na Bałkanach (dzięki koczującym plemionom rolniczym z Azji) i szybko zawędrowała do Anglii i na Kujawy, gdzie funkcjonowało w owym czasie gigantyczne „zagłębie” produkcji serów….
Karolina Dylik Ostrowska, Ewa Rybak, Wojciech Bońkowski, Marek Kondrat, Maciej Nowicki, Tomasz Prange-Barczyński Polskie wina. Przewodnik enoturystyczny 2021 Wydawnictwo Ferment sp. z o. o., Warszawa 2021 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Polska winna? Jeszcze jak! Format kieszonkowy… Czyli dokładnie odpowiadający, jak się wydaje – wbrew intencjom autorów i wydawcy – dylematom polskiego wina i winiarstwa. Mimo podziwu godnych wysiłków sporego (i wciąż rosnącego) grona entuzjastów, kieszonkowa to sprawa – zarówno na gruncie krajowym, jak i w Europie. Mała i na marginesie, poza głównym nurtem (w sensie symbolicznym i ścisłym zarazem…) produkcji oraz spożycia płynów zawierających alkohol. W krainie kartoflano-buraczano-żytniej, gdzie od wieków o lepsze konkurowały tylko dwa płynne polepszacze nastrojów: piwo i gorzałka, słowo „wino” do niedawna oznaczało tylko jedno nieszczęście. A w istocie pewien błąd epistemologiczny. Otóż słowa „wino” używano (i w zasadzie nadal się używa) powszechnie do nazywania produktu końcowego, rezultatu procesu fermentacji alkoholowej wszelkich płynów pozyskanych z tłoczenia, macerowania, wyciskania dowolnych owoców jadalnych – od porzeczki po pigwę – z mocnym polskim naciskiem na owoc drzew Malus domestica Borkh. – czyli jabłoni… Innymi słowy: uważano – i uważa się nadal, że soczek jabłkowy, który po fermentacji prowadzonej siłami natury uzyskuje wymagany przez normę udział alkoholu w ogólnej…
Marek Bieńczyk Wszystkie kroniki winaWydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2018 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 5/5 Między ustami a brzegiem pucharu Przez przypadek wpadła mi ta okazała (dobre 700 stron, jakieś półtora kilograma żywej wagi, nadgarstki wyrywa przy czytaniu…) księga w ręce. Nie metaforycznie – lecz całkiem dosłownie… W przedświątecznym, ogarniętym szałem zakupów tłumie (tylko wtedy w księgarniach bywają zbiegowiska…), przeciskając się obok stoiska-gondoli oznaczonej szyldem „poradniki” (czyli tego, przy którym normalnie nie zatrzymuję się nawet na sekundę), z dolnej półeczki końcem laski przypadkiem strąciłem na podłogę spory buch z grzbietem w burgundowym kolorze. Tylko rozmiar księgi i ten kolor odnotowałem w pierwszej chwili; potem patrzę, podnosząc księgę z podłogi: reszta okładek biała, nazwisko autora znajome. I ten graficzny znak: niedomknięty okrąg koloru winnego (po czerwonym bez dwóch zdań…), ślad, jaki stopka kieliszka zostawia na obrusie, kieliszka często napełnianego i dopełnianego szczodrze, z którego czary spływają krople niedoprowadzone precyzyjnie do ust. Innymi słowy: roboczy ślad kieliszka, który jest narzędziem, a nie obiektem ceremonialnej celebracji… Ta okładka naprawdę mnie urzekła – o tym, co między okładkami, mówi wszystko. Ale bez chucpiarskiej krzykliwości, bez ostentacji – tylko dyskretnie, cicho, ale zarazem profesjonalnie. Panie Łukaszu (mam na myśli grafika Łukasza Piskorka) – chapeau bas… Co do…
Michał Morawski Rozmyślania o fajce i tytoniu Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2019 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Pół wieku z dymkiem Ojciec palił fajkę. To znaczy, gdy sięgam pamięcią najdalej, jak potrafię – widzę go z papierosem. Kurzył odświętnie „belwedery” i „wawele”, a na co dzień – „wrocławskie”. Ale gdy pojawiły się pierwsze podejrzenia i objawy sclerosis multiplex, za radą opiekującego się nim wybitnego neurologa profesora Szapiry, tata przerzucił się na fajkę. Profesor Szapiro uważał, że dużo skomplikowanych manualnych czynności obsługowych przy paleniu fajki pomaga usprawniać funkcje dłoni (podobnie jak pisanie na maszynie), a jednocześnie sygnalizuje najszybciej postępy wyjątkowo wrednej choroby. Ojciec miał kilka fajek czeskich koh-i-noora, coś z Albanii, przemyską walatówkę i zacnego niemieckiego oldenkotta, używanego najintensywniej i nieustannie czyszczonego. Tytonie palił krajowe – przedni (o dziwo, bardzo dobry…) i najprzedniejszy (wbrew nazwie dość ordynarna machora…), a na specjalne okazje miał zapasik wonnej, aromatyzowanej chińskiej granulowanej (!) „pandy” w metalowych pudełkach i papierowych torebeczkach-wkładkach z „plisowanym” wierzchem. Nie skończyłem jeszcze piętnastu lat i nie miałem za sobą żadnych młodzieńczych doświadczeń i prób z papierosami (w sensie ścisłym – nie mam ich do dziś; ani razu w życiu papierosa w ustach nie miałem…), gdy postanowiłem popróbować fajki… Akurat nadarzyła się okazja…
Adam Kay Świąteczny dyżur Przełożyła Katarzyna Dudzik Wydawnictwo Insignis, Kraków 2019 Rekomendacja: 4/7Ocena okładki: 4/5 Święty Mikołaj w parze z Ponurym Żniwiarzem… Jeśli ktoś jeszcze nie czytał mądrej, zabawnej i pouczającej książki Adama Kaya „Będzie bolało”, winien to zaniedbanie nadrobić czym prędzej. Gdyby jednak pojawiły się trudności realizacyjne, w tak zwanym międzyczasie można zaryzykować krótkie (dwie – trzy godzinki na lekturę wystarczą, z przerwą na herbatę…) spotkanie ze „Świątecznym dyżurem” – drugą książką Kaya, wydaną kilka tygodni temu, ponownie eksploatującą jego w sumie niedługi (siedem zaledwie lat!), ale owocny i niezwykle intensywny życiowy epizod w służbie dla medycyny, ściślej: publicznej służby zdrowia w Wielkiej Brytanii, w zawodzie ginekologa-położnika. Adam Kay porzucił medycynę, bo poczuł się wypalony, niepewny swych decyzji; zwątpił też w swe umiejętności rozmowy z pacjentami… Słowem: zaczął boleśnie odczuwać wszystkie skumulowane niedogodności długotrwałego… i pierwszorzędnego, pełnoobjawowego stresu bojowego – jak weteran ze starganymi nerwami po kilku turach na linii ognia w jakiejś pustynnej, uporczywej wojnie z dysponującymi imponującymi nadwyżkami amunicji partyzantami… Adam Kay jest dziś aktorem, komikiem estradowym w trudnej sztuce stand-upu, pisarzem, scenarzystą telewizyjnym, autorem tekstów piosenek (czasem ich wykonawcą), bywalcem (obficie nagradzanym) festiwalu Fringe w Edynburgu. No i… zdrajcą, odszczepieńcem, czarną owcą w medycznej rodzinie Kayów…
Miska Rantanen Kalsarikänni. Sztuka relaksu po fińsku Przełożyła Katarzyna Aniszewska Grupa Wydawnicza Helion SA – wydawnictwo Sensus, Gliwice 2019 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Picie w gaciach, czyli Fin ładuje akumulator… Ze wstępnych założeń Miski Rantanena wynikało, że będzie to lekka, persyflażowa, satyryczna kpina (trochę w stylu Monty Pythona, trochę w stylu epatujących szczerością i brakiem niedomówień amerykańskich stand-upów) z „lajfstajlowych” memoriałów i podręczników personalnego coachingu, opiewających jakiś aktualnie (i chwilowo) modny wśród zglobalizowanych hipsterów trend tzw. sztuki życia – kultywowany jakby mimochodem, ale w rzeczywistości pochłaniający mnóstwo sił i środków. Ale nie wyszło; nie tędy jednak wiodła droga… Okazało się bowiem w trakcie pogłębiania prac przygotowawczych i studialnych, tudzież eksperymentów osobistych z zakresu tzw. obserwacji uczestniczącej, że kalsarikänni to jednak nazbyt poważny problem epistemologiczny, cywilizacyjny i zgoła metafizyczny, by byle jak i protekcjonalnie zbywać go satyrą, choćby wytrawną i wyrafinowaną… Finowie w ogóle mają ten problem z osobliwościami swego życia codziennego, kultury i tzw. charakteru narodowego (w istnienie tego ostatniego zresztą piszący te słowa głęboko i fundamentalnie nie wierzy…). Dopóki nie zaczną się zastanawiać, teoretyzować – dopóty rzecz traktują naturalnie i zwyczajnie. Tak przez wieki było z sauną i sisu; tak też było z kalsarikänni. Dopiero gdy naszła Finów…
Daniel Hume Sztuka ognia Przełożył Jacek Żuławnik Wydawnictwo Edipresse Polska, Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/7 Niezbędnik – samouczek prawdziwego piromana W pustym buszu masz puste ręce, puste kieszenie (oprócz kawałka sznurka i wiernego scyzoryka „szwajcara”) i nagle wymyśliłeś sobie, że akurat tu i teraz twoją egzystencję ubarwić czy zgoła uratować może fantazyjny pióropusz płomiennych fajerwerków, którymi zadziwisz świat lub ugotujesz wody na herbatę… Ale jak to zrobić – bez zapałek, wiernego zippo lub choćby jednorazowej zapalniczki? Daniel Hume potrafi w takich warunkach rozniecić ogień w piętnaście sekund i chętnie wam pokaże – jak. Za pieniądze. Ten syn farmerskiej rodziny angielskiej z hrabstwa Suffolk jest bowiem instruktorem w… szkole bushcraftu (buszowego rzemiosła…), czyli naucza techniki przetrwania w terenie dzikim i tropienia zwierzyny z gatunkiem homo włącznie. Jego osobistym hobby i zarazem przedmiotem naukowej, zgoła antropologicznej penetracji jest ogień. Ne tylko jego znaczenie kulturowe, ekonomiczne czy mistyczne, ale przede wszystkim kwestie praktyczne. Czyli jak i czym niecą płomienie różne ludy zamieszkujące naszą planetę. Hume wędruje od wiosek Inuitów pod Biegunem Północnym po pustynię Kalahari, od jakuckich koczowisk po wysepki archipelagów wokół Nowej Gwinei i Filipin, po australijską pustynię, gromadząc wiedzę miejscowych o ogniu – jego mitologii, znaczeniu w życiu społecznym…
Paulina Młynarska Jesteś wędrówką Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 2/5 To droga jest celem… „Idź nieoznaczonymi ścieżkami, nie spiesz się; gdy zobaczysz siebie, idącego naprzeciw, zawróć, napij się herbaty i rozważ wszystko, co ujrzałeś. To był twój cel…” lama Dhondup z monastyru w Leh, stolicy Ladakhu Książka ukazuje się w samą porę. Zaczyna się bowiem sezon ucieczek. Stateczne gospodynie domowe w średnim wieku (nie żeby zaraz ryczące czterdziestki…) jakoś tak w czasie późnej wiosny doznają przełomu w bulwie – szafę przenoszą do walizeczki na kółkach, torebeczkę od Vuittona (albo pikowaną chanelkę) przeładowują kosmetykami, swoją złotą visę (która jeszcze nigdy nie zawiodła…) melinują gdzieś blisko ciała (nie podpowiadam, gdzie najbezpieczniej…) i przytulają kochany smartfon w różowym etui (by było czym wysłać esemesa i selfie z Bali na przykład…). Po czym znikają za horyzontem. Bo czują przymus, zew natury, by zrobić wreszcie coś ze swoim życiem… Podobno trzy z każdej (!) czwórki kobiet doznają tego uczucia, ale albo nie wiedzą, co z tym zrobić, albo się boją. Jedna na tysiąc odpowiada na zew, podejmuje decyzję i porzuca miejsce postoju na rzecz dynamicznego przemieszczania się. I dobrze – gdyby ich było choćby tylko dwa razy więcej, cywilizacja ludzka…
David Scarfe Księga dzikości Przełożyła Maria Brzozowska Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 2/5 Mądrzy ludzie żyją w brudzie i w zgodzie (z naturą)… Wleziesz na drzewo? Przeskoczysz mur wyższy od ciebie o głowę? Posadzisz kwiatki? Będziesz umiał zatańczyć céilidh? Zbudujesz improwizowany szałas w lesie i rozpalisz ognisko bez zapałek? Wypłuczesz złoto w potoku za domem? Jeśli tak, nie jesteś stracony; jeszcze matka natura będzie miała z ciebie pożytek – a ty z niej… Jeśli nie, zostań z nosem w ekranie laptopa i smartfona. A śpiewającego ptaka znajdziesz sobie na YouTubie, gdybyś miał taką potrzebę, w co szczerze wątpię zresztą… Więc na cholerę ci kontakt z tą całą naturą? To proste, ale dobre pytanie… Jesteśmy gatunkiem zurbanizowanym, szybko przystosowującym się, inteligentnym, wykorzystującym produkty tegoż intelektu do ułatwiania życia, ewolucyjnie przygotowanym do radzenia sobie z niespodziankami, z wbudowanym (mam wciąż nadzieję!) instynktem samozachowawczym na poziomie chociażby elementarnym. Tempo zmian (nie używam słowa postęp, bo to kwestia wciąż co najmniej dyskusyjna…) techniki i organizacji życia codziennego w obrębie choćby jednego pokolenia przyrasta geometrycznie. W rezultacie gatunek homo oddala się (stale przyspieszając…) od przyrody – swego naturalnego środowiska ewolucyjnego. Genetycznie „wdrukowane” umiejętności radzenia sobie w zetknięciu z naturą redukują się, zanikają,…
Qing Li Shinrin-yoku. Sztuka i teoria kąpieli leśnych Przełożyła Olga Siara Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Życie leśnych ludzi czyli dyskretna woń szyszki… W drugiej połowie lat 50. zgrzebne, ascetyczne (i co tu ukrywać: śmierdzące…) okowy życia codziennego na socjalistyczną modłę, praktykowanego w robotniczym mieście znacznej wielkości, zaczęły powoli puszczać… Wyczuwalnym sygnałem jakościowych zmian były nowe zapachy w przestrzeni komunalnej: świeżo zmielonej prawdziwej kawy w delikatesach, a w drogeriach – intensywna woń żelatynowych szyszek kąpielowych, wypełnionych esencją o ostrej, intensywnej nucie jodłopodobnej, wypierającej podejrzany zapaszek szarego mydła, dla zmyłki zwanego „biały jeleń”. W świeżo oddanej wtedy do użytku klasy robotniczej z łódzkiej dzielnicy Chojny łaźni miejskiej przy Rzgowskiej aura przynoszonych przez klientów jodłowych szyszek zmagała się z wonią eau de Javel, którą funkcjonariusze kąpielowi obficie szafowali do dezynfekcji… Razem te zapachy tworzyły węchowy bukiet, któremu czoła stawić mogli (bez uszczerbku na zdrowiu i tzw. zdrowych zmysłach) tylko wytrawni, znieczuleni pasażerowie tramwajów w godzinach szczytu, do tego pracujący w ówczesnych (czyli de facto wciąż XIX-wiecznych…) farbiarniach i apreturowniach branży bawełnianej… Te dziecięce wrażenia węchowe przypomniały mi się, gdy dostałem od wydawcy (serdeczne dzięki…) „Shinrin-yoku”, czyli księgę o kąpielach leśnych doktora Qing Li (z nazwiska sądząc, raczej Chińczyka…
Brooke McAlary Prostota. Siła codziennych rytuałów Przełożyła Bożena Kosowska Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 4/5 Skup się, oddychaj powoli, zaparz herbatę – czyli dobre rady Mamy-Kangurzycy Właściwie po jaką cholerę mam w szafie jedenaście marynarek, skoro naprawdę potrzebuję tylko sześciu? Po co mi cztery i pół tysiąca książek – przecież wystarczą trzy tysiące? Dlaczego trzymam na półkach ponad pięć tuzinów przyrządów (o różnym stopniu zużycia) do palenia tytoniu, wydłubanych z bulw przykorzeniowych śródziemnomorskiego krzewu Erica arborea; po co odkurzam te fajki, czyszczę i układam, skoro żadna nie jest do niczego potrzebna, odkąd konsylium kardiologów założyło mi szlaban na używkę, spreparowaną przemyślnie z liści Nicotiana tabacum L. I w ogóle dokąd i po co się tak spieszę? Po lekturze krótkiego dziełka pani McAlary nawiedziły mnie poważne, głębinowe, szarpiące trzewia wyrzuty sumienia… Nie żyję tak, jak należy. Szarpię się, rzeczy gromadzę bez sensu, nie dotrzymuję zobowiązań, porzucam plany, na nic nie mam czasu, dużo odkładam na później – zresztą „dużo” w tym przypadku to grube niedopowiedzenie; praktycznie wszystko odkładam do jutra albo dalej… Co to za życie? Jeno chaos i gonitwa. Żeby tak jeszcze w jednym kierunku… Ale nie – to wielowektorowa szamotanina bez powtarzającego się algorytmu, bezładna i…
Héctor Garcia, Francesc Miralles Ikigai Przekład: Katarzyna Mojkowska Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2017 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Szczęśliwi czasu nie liczą… Ta niewielka książeczka ma podtytuł „Japoński sekret długiego i szczęśliwego życia”. To wiele wyjaśnia… Jej autorzy to Iberyjczycy: hiszpański inżynier, programista wykształcony w MIT oraz pisarz-reporter i bloger Hector Garcia Puigcerver (z japońska zwany Kirai; rocznik 1981; w Tokio mieszka od 13 lat) oraz kataloński pisarz, tłumacz (akurat z niemieckiego…), wydawca i doradca literacki Francesc Miralles y Contijoch (rocznik 1968…). Obaj panowie parę lat temu spotkali się przypadkiem w nostalgicznym tokijskim barze i w takimże nastroju. A ponieważ japońska whisky (słowo daję, jest taka – nawet dość droga; ale nie odważę się nawet pytać, z czego ją pędzą…) ma właściwości rozluźniające język i umysł, obaj eksploratorzy tajemnic Orientu dogadali się w kwestii tajemnicy japońskiej duszy. Od słowa do słowa – postanowili takową zgłębić i summę wiedzy opublikować w formie książki. Po trwających rok teoretycznych pracach badawczych w tokijskich (i nie tylko) bibliotekach (a może także knajpkach…) obaj doszli do wniosku, że sensu życia szukać należy tam, gdzie trwa ono najdłużej, a nadto wedle ogólnego przekonania jest zdrowe i szczęśliwe… Statystyki i raporty cesarskiego biura ewidencji ludności…