Prostota. Siła codziennych rytuałów

16 stycznia 2018

Brooke McAlary
Prostota. Siła codziennych rytuałów
Przełożyła Bożena Kosowska
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018

Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 4/5

Skup się, oddychaj powoli, zaparz herbatę
– czyli dobre rady Mamy-Kangurzycy

Właściwie po jaką cholerę mam w szafie jedenaście marynarek, skoro naprawdę potrzebuję tylko sześciu? Po co mi cztery i pół tysiąca książek – przecież wystarczą trzy tysiące? Dlaczego trzymam na półkach ponad pięć tuzinów przyrządów (o różnym stopniu zużycia) do palenia tytoniu, wydłubanych z bulw przykorzeniowych śródziemnomorskiego krzewu Erica arborea; po co odkurzam te fajki, czyszczę i układam, skoro żadna nie jest do niczego potrzebna, odkąd konsylium kardiologów założyło mi szlaban na używkę, spreparowaną przemyślnie z liści Nicotiana tabacum L. I w ogóle dokąd i po co się tak spieszę? Po lekturze krótkiego dziełka pani McAlary nawiedziły mnie poważne, głębinowe, szarpiące trzewia wyrzuty sumienia… Nie żyję tak, jak należy. Szarpię się, rzeczy gromadzę bez sensu, nie dotrzymuję zobowiązań, porzucam plany, na nic nie mam czasu, dużo odkładam na później – zresztą „dużo” w tym przypadku to grube niedopowiedzenie; praktycznie wszystko odkładam do jutra albo dalej… Co to za życie? Jeno chaos i gonitwa. Żeby tak jeszcze w jednym kierunku… Ale nie – to wielowektorowa szamotanina bez powtarzającego się algorytmu, bezładna i przypadkowa jak cząsteczkowe ruchy Browna.
Wrócimy jeszcze do tej nieomal fizycznej metafory. Ale na razie przyznajmy, że tak się nie da żyć. Więc jak żyć, panie premierze? – A dajcie mi wszyscy święty spokój! Nie wiem, nie wiem, jak żyć… Wiem tylko z grubsza, gdzie szukać dopuszczalnego minimum: w lustrze… Jeśli każdego kolejnego poranka bez wstrętu oglądacie własne odbicie, to znaczy, że wszystko w porządku. A poza tym róbta co chceta…
Nie poddam teraz egzegezie tego wezwania świętego Augustyna (dokładnie „kochaj i rób, co chcesz”…); zresztą jako dość nieoczekiwane ze strony chrześcijańskiego filozofa i ojca Kościoła, obrosło ono tak gęstym bluszczem teologicznych interpretacji, że dziś nie wiadomo już, o co dokładnie chodziło świętemu. Prosty przekaz, niewymagający nijakich tłumaczeń, po prostu następcom Augustyna wydał się aż nadto rewolucyjny, anarchistyczny zgoła, wręcz absurdalny, kwestionujący hierarchię, boski porządek świata (a w gruncie rzeczy może i nawet sam Dekalog?) – że go zostawić luzem było niepodobna. Równie niepodobna jak dozwolić, by życie jednostki żadnej nie podlegało (poza prawem, obyczajem, zasadami ruchu drogowego, wartościami, imponderabiliami, regulaminem musztry…) regulacji. Osobliwie zaś życie duchowe…
Z życiem duchowym jako tako radzą sobie (lub tylko usiłują) wielkie religie i systemy magiczne, farmakologia i psychoterapia tudzież organizacje transcendentalne. Wszystkie one mają ambicje holistyczne, ale nie potrafią definitywnie przesądzić, czy wstawać z łóżka lewą czy prawą nogą, a herbatę mieszać zgodnie z ruchem wskazówek zegara, czy wprost przeciwnie… W szczelinę, której zasypać nie potrafią wielkie systemy życiowej nawigacji (bo nie mają recepty na kolejność czynności w kuchni każdego poranka…), wciskają się pomniejsi szarlatani, czyniący sobie obfite źródło utrzymania z arcyludzkiej, odwiecznej tęsknoty do szczęścia, powodzenia, bogactwa, zdrowia i wiecznej młodości. Powszechna i narastająca niemożność osiągnięcia wyobrażonego szczęścia tu i teraz, od natychmiast, jest wielce prawdopodobną przyczyną lawinowego przyrostu depresji. A tę leczyć trzeba, ot co! Więc każdy, kto prowizorycznie choćby opanował umiejętność radzenia sobie z psychicznym dołem, pragnie… zwrócić koszty. Najzmyślniej to się udaje, gdy jeden z drugim neurotyk napisze poradnik – jak żyć właśnie: książkę, bloga czy coś w tym rodzaju. Są ich tysiące, może nawet setki tysięcy… Bardziej wyrafinowani, myślący długofalowo, zakładają szkoły, kursa korespondencyjne, sekty i kościoły.
Australijska gospodyni domowa Brooke McAlary – żyjąca sielsko, bukolicznie w pięknych okolicznościach przyrody na zboczach niewysokich (najwyższy szczyt na cztery jedynki: 1111 metrów…) Gór Błękitnych koło Sydney ze stadem kur, mężem i dziećmi w pięknym ogrodzie, kilka lat temu skarżyła się na wypalenie (co jej się wypaliło? – busz wokół posiadłości w którymś z licznych tamże pożarów?) i postanowiła zmienić swe życie (a z nim życie rodziny). Postanowiła żyć wolno i prosto, bez napinki, bez gonitwy. Zaczęła odgruzowywać egzystencję i równolegle oczywiście pisać bloga „Slow Your Home”, relacjonującego ten remont. Niech followersi wiedzą – odrobina ozdrowieńczego ekshibicjonizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, nieprawdaż? Cierpienie Brooke polegało głównie na niezorganizowaniu; jej poobijana duszyczka żony, matki i gospodyni cierpiała niewymowne katusze przed zaśnięciem, gdy uświadamiała sobie, że niczego nie zrobiła, co sobie zaplanowała wczoraj albo najpóźniej przy rytualnej porannej kawce. No, chodzący wyrzut sumienia się z niej zrobił… Ale wzięła się w garść!
„Prostota” jest streszczeniem tego bloga – książeczką krótką, bezpretensjonalną, sporządzoną przejrzyście i poglądowo, bez pojawiającej się jakże często w podobnych publikacjach mętnej filozofii i grafomańskiej aforystyki. Aż miło się czyta, naprawdę…
Jestem miłośnikiem tego rozmnażającego się w postępie geometrycznym podgatunku literackiego, czyli poradników – jak żyć? Miłośnikiem wrednym, cynicznie brutalnym, szyderczym i złośliwym. Dostarczają mi one bowiem perwersyjnej rozrywki; osobliwie zaś te, używające egzotycznie brzmiącej terminologii – jak na przykład hygge, lagom, ikigai (o tym japońskim fenomenie z Okinawy już w blogu pisałem – 5 marca ubiegłego roku…), sisu. kalsarikännit, lykke czy firgun oraz parę innych. Na dźwięk słowa hygge mam odruch wymiotny i objawy alergii (wystarczy samo wspomnienie agresywnej emisji świec zapachowych…). Wyleczyć z takiego wstrząsu anafilaktycznego może tylko wyrafinowany preparat antyhistaminowy, aplikowany w postaci uisge beatha – wody życia w języku gaelickim – czyli po prostu whisky; miarka na dwa palce wystarczy (albo dwie!)…
Ale Mama-Kangurzyca z Gór Błękitnych to coś innego. Ona na początku rzeczywiście była śmiertelnie przerażona, spanikowana i sfrustrowana. Na szczęście dowiedziała się, że ludzie wokół niej powoli wypisują się z wyścigu – i nic się im złego nie dzieje… Przeciwnie: oczy odzyskują blask, sylwetki prostują się, nieśmiało zaczyna im nawet towarzyszyć śmiech. Nie zdawkowy, wyćwiczony uśmieszek – jeno śmiech, taki z głębi trzewi. Jakim cudem? Samo zwolnienie tempa nie wystarczy. Możesz zwolnić, owszem – ale nadal będziesz tkwił w chaosie. Istota zmiany polega na czymś innym – po zwolnieniu tempa każdej czynności należy nadać nowy sens, zrobić z niej przemyślany, zaplanowany rytuał… Wyścigowcy samoobsługują się machinalnie, korzystając z wyćwiczonej bezwiednej właściwości umysłu – tzw. pamięci mięśniowej. Wolniacy kontemplują drobiazgi, nadają im sens i pozór planowego działania. Lektura dziełka McAlary wprawi was w zdumienie i zakłopotanie. Jak to? Mam zanurzyć się całościowo… w praniu? Oddać się bez reszty zaparzaniu herbaty?
No tak… Bzdura, ale coś w tym jest… Tylko co? Brooke proponuje życie wedle rytmów i rytuałów. Proponuje robienie tylko jednej rzeczy naraz (oraz najwyżej trzech dziennie) i całkowite intelektualne oddanie się tej czynności oraz jej wszelakim implikacjom i skojarzeniom. Proponuje przerwy kontemplacyjne i periodyczne odcięcie się od sieci. (Serio?) Tak się nie da żyć. Ale można trochę spróbować… Tylko trzeba uważać! Mama McAlary o tym nie wie, więc nie uprzedza. Należy jednak brać pod uwagę regułę ograniczonego, może nawet kontrolowanego nieuporządkowania (czyli te wspomniane, chaotyczne ruchy Browna…). Co by się stało, gdyby ruchy Browna się nagle uporządkowały – liniowo czy jakoś inaczej, ale uporządkowały. Matematyczna symulacja nie zostawia złudzeń: natura złożonej z tych cząsteczek całości zmieniłaby się diametralnie – aż poza stany ekstremalne. Wniosek? – dokładnie uporządkowane życie w skrajnych przypadkach ulegnie anihilacji… Czytajcie Brooke McAlary, wdrażajcie jej niegłupie w ścisłym sensie pomysły na życie, ale bez przesady – zostawcie spory margines bałaganu, niepewności, paranoi. Błagam! Zbyt prosty, uporządkowany świat jest nieznośny. Jak każda utopia…
Tomasz Sas’
(16 01 2018)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *