Szare pszczoły

29 marca 2024

Andriej Kurkow 


Szare pszczoły
Przełożyła Magdalena Hornung
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Tisze jediesz, dalsze budiesz…

Pszczołom nie da się nic wytłumaczyć po dobremu… Kierują się tylko instynktem, genetycznie „od zawsze” zaprogramowanym na potrzeby roju. Są altruistyczne, skłonne do skrajnie bezgranicznych poświęceń i niesłychanie pracowite. Pszczoły mają swoje mapy, swoje kompasy i drogowskazy. Nie uznają linii demarkacyjnych, są transgraniczne z natury – ale trzymają się blisko domu. Znaczy ula. Rodzina jest dla nich wszystkim, a matka-królowa skarbem najcenniejszym, złotym ogniwem w łańcuchu podtrzymania gatunku, odnawialności roboczych pokoleń i gwarantem rosnącej pomyślności ula. Czyli obfitości miodu tudzież innych ingrediencji. A gdy przychodzi człowiek i rabuje tamte z trudem zdobyte dobra, pszczoły się nie buntują, nie zniechęcają, tylko natychmiast wylatują z ula w poszukiwaniu nowych pożytków – business as usual… Jedno jest pewne – wojny nie lubią, nie znoszą zakłóceń, dymu i ognia, a tektonika detonacji artyleryjskich wpływa dewastująco na ich dobrostan; niektórzy znawcy przedmiotu twierdzą, że po prostu tracą orientację, a aura strzelaniny im nie służy. Innymi słowy trują się i wymierają. Wojenny miód inny ma smak. Jeśli w ogóle uda się ten boski pokarm pszczołom podebrać, gdy dookoła strzelają…

Siergiej Siergieicz – młody, bo niespełna pięćdziesięcioletni emeryt górniczy (pylica – to nie żarty…) ze wsi Mała Starohradiwka w Donbasie – ma właśnie z pszczołami problem; sześć uli to niby niedużo, ale przecież nie rzucisz pasieki w diabły… Od początku donbaskiej ruchawki, czyli „powstania” proruskich separatystów w czternastym roku (akcja toczy się gdzieś tak w szesnastym roku, na długo przed pełnoskalową wojną) Starohradiwka znalazła się między liniami: od wschodu „separy”, od zachodu „ukry”; od czasu do czasu strzela artyleria w obu kierunkach nad chałupami wsi, skądinąd prawie pustej. Na obejściach zostali tylko Siergieicz i jego rówieśnik (ale od podstawówki jakoś nie darzyli się sympatią – przeciwnie), niejaki Paszka Chmielenko, takoż górniczy emeryt. Siergieicz siedzi, no bo pszczoły. Czemu siedzi Paszka – czort znajet; może jest agentem i pomocnikiem separatystów, może zesrał się ze strachu i boi się ruszyć, a może ma wszystko w dupie… W każdym razie obaj siedzą, odwiedzając się raczej rzadko. Ot, szara strefa, a w szarej strefie każdy pilnuje swego. Swego układu, zapewniającego przeżycie, swego dachu nad głową, swej przeszłości, swych kontaktów, pragnień i projektów…

Zimą, gdy pszczoły spały, i Siergieicz żył w stanie swoistej anabiozy. Fakt, zaprzyjaźnił się (jeśli to właściwe słowo) ze zwiadowcą ukraińskiej armii o imieniu Petro i poinformował go mimochodem, że gdzieś we wsi ma ukryte stanowisko separatystyczny snajper – skądinąd kumpel jego wroga Paszki. Gdy jakoś tak na przedwiośniu strzelec donbasowców wyleciał w powietrze, a ogień artyleryjski zgęstniał, Siergieicz postanowił zabrać swoje ule i wywieźć gdzieś, gdzie nie strzelają. Miał stare żiguli czwórkę, zapas benzyny i przyczepkę w miarę sprawną; załadował ule i ruszył na Zaporoże – przez kordony, posterunki, rozwalonymi drogami na wskroś pól porzuconych, między frontami… A potem na Krym… I z powrotem – ma się rozumieć.

Szczegółów tej pszczelej anabasis Siergieicza oczywiście nie zdradzę – wszystko przeczytacie sobie u Kurkowa, włącznie z heroicznymi i erotycznymi składnikami opowieści. Kurkow jest mistrzem małej fabuły, bliskiej perspektywy, krótkodystansowego palaweru przy ogniu – w sam raz na kubek herbaty z dolewką czy pół litra dla dwojga oraz jednorazowe załadowanie kanonki wiaderkiem ciepłodajnego węgla. Nikt tak jak on nie potrafi snuć niewielkiej prozy, drobnej anegdoty, luźnej dygresji, niezobowiązującego rozhoworu. Wojna wojną, ale dopóki żyjesz – jakoś żyć trzeba. Żadnego opuszczania rąk, portek i gardy. Mężczyźni tak mają – ci prawdziwi, ma się rozumieć. Znaczy – zobowiązani… Żyją na swoich warunkach, nawet jeśli to życie jest zwyczajne – i to o nich pisze Kurkow. Ten jego Siergieicz jest dokładnie taki: wygląda na łajzę i oportunistę, który nie chce wybierać czegokolwiek, nie znosi za czymkolwiek się opowiadać ani gestów heroicznych nie chce manifestować – ale swoje wie i zdania nie zmienia. Ma zadanie do wykonania. Pszczół ci się zachciało? To się tego trzymaj.

Kurkow jest nie tylko mistrzem małej fabuły. Jest też mistrzem frazy nienasyconej emocjonalnie. Oszczędnej i wielomównej zarazem – ale bez napięcia. Za to z fatalistyczną nieuchronnością. Bohaterowie Kurkowa żyją w niewoli czasu. Nie są ukształtowani do wolności, lecz do obowiązku. Chcą się wyrwać, bo intuicyjnie wyczuwają, że już mogą, ale nie mają żadnego wyposażenia intelektualnego, które pozwoliłoby to przeczucie wolności zdefiniować i wykorzystać. Owszem – można improwizować, rzucić się ryzykownie głową naprzód, ale gdy wokół strzelają, lepiej mieć plan. Wykreowany przez Kurkowa donbaski emeryt górniczy Siergieicz właśnie taki jest – ostrożny i nieskory do ryzykownych zachowań, żyjący w poczuciu nieustannej opresji świata człowiek radziecki, relikt minionej epoki. Ale przez tamte doświadczenia jakby odporniejszy. Nawet na pokusy, których nie potrafi sobie zracjonalizować…

W dziennikarskich relacjach z Ukrainy ze zdumieniem odkrywamy podobne historie ludzi-ostańców, cywilów, który nie zdecydowali się na ucieczkę z pola walki, którzy nadal mimo wszystko tkwią u siebie – bez wody, prądu, dostaw żywności, bez internetu i telefonów, bez bezpiecznego dachu nad głową, moszczą prowizoryczne legowiska w schronach i piwnicach, opiekują się zwierzętami… Ale cokolwiek robią i dlaczego to robią – ich przeznaczeniem, sensem istnienia jest dawanie świadectwa. Czego? A to już wedle zamówienia. Może być świadectwo niezłomnej woli, może – głupoty, może – optymizmu (albo na odwyrtkę: pesymizmu), zobojętnienia albo nerwicy. Cokolwiek by to nie było – zostający (z własnej woli; nie mówimy tu o ogarniętych wojną z zaskoczenia) są ze wszech miar nietypowi. Ergo: jako nietypowi nadający się idealnie do roli tworzywa literackiego, do prozatorskiego przetworzenia. Za każdym przecież stoi jakaś osobliwa historia – trzeba tylko się dokopać. Weźmy takiego Siergieicza – rozwiedziony emeryt, bez konkretnego powodu do życia – poza życiem samym. I to wystarcza. No i jeszcze pszczoły – i alibi, i obowiązek. A miód – samo zdrowie! Zaś na ustawionych ciasno ulach można się przespać – i to jest dopiero terapia ozdrowieńcza. Tak czy inaczej – pszczelarz w strefie działań wojennych to jest uczciwy (i samonośny…) kawałek literatury. Na granicy egzystencjalnego zuchwalstwa, lecz zarazem pełen symbolicznych znaczeń i odwołań do poetyki moralitetu.

A poza wszystkim pszczoły same w sobie mają ogromny potencjał metafizyczny. W słowiańskiej (więc zapewne i na Ukrainie) tradycji ludowej cieszą się statusem sui generis świętości. Mimo daleko posuniętej sekularyzacji tamtejszych społeczności pszczeli mir nadal ma jakieś tajemnicze odniesienia, a i sami pszczelarze (nawet tylko drobni hobbyści) zwiększają nieco swój status społeczny i towarzyski. Sama umiejętność postępowania z pszczołami (poniekąd nie należą one do zwierzątek miłych, łatwych do oswojenia i choćby pogłaskania…), których ludzie nienawykli trochę się obawiają, daje im dodatkowy szacunek; a miód w warunkach wojennych stał się walutą z niezłym kursem i znaczną wymienialnością. Tak to mitologia pospołu z wojną i ekonomią czynią z Siergieicza pozytywnego bohatera nowej prozy ukraińskiej. Kurkow nader umiejętnie eksploatuje owoce wojennego losu swej ojczyzny i jej obywateli. Pewnie – inaczej niż Zabużko, inaczej niż Żadan. Ale bez wątpliwości – równie skutecznie. Czas poświęcony lekturze Kurkowa nie jest żadną miarą stracony – przeciwnie: ma swoją wymierną (i wymienną) wartość…

Tomasz Sas
(29 03 2024)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *