Polak

24 marca 2024

John Maxwell Coetzee


Polak
Przełożyła Aga Zano
Wydawnictwo Znak, Kraków 2024

Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 3/5

Walczykiewicz, bój się Boga!

Jedna z tych książek, które zostały napisane (namacalnie istnieją, co niniejszym zaświadczam), ale równie dobrze mogłyby być nienapisane, pozostać na zawsze w otchłani potencjalnych możliwości literatury, wszelako bez materializacji. Innymi słowy: są czy nie są – wsio rawno… Jeszcze innymi słowy: ich wartość aksjologiczna tudzież epistemologiczna jest równa zeru (jeśli zgoła nie ma wartości ujemnej). Jeszcze innymi słowy: nieistotność… Wydaje się, że to przypadłość co najmniej kilkorga z żyjących literackich noblistów. Czyżby unoszący się swobodnie nad wodami jeziora Mälaren i cieśninofiordu Saltsjön nieśmiertelny duch wielkiego Alfreda był wampirem energetycznym? Nie da się wykluczyć… Zresztą popatrzmy na przednoblowski i postnoblowski dorobek naszej niedawnej (sześć lat temu – ledwie chwila…) laureatki. Widać różnicę? Ale chyba tak musi być – to normalna kolej rzeczy. W końcu to przed Noblem pisarz stara się być kimś, po Noblu już nie musi. Myśli o emeryturze. Włączają się automatycznie intelektualne i samozachowawcze hamulce. Na szczęście przeważnie to tylko krótkotrwałe epizody niemocy. Pełna sprawność powraca, a talent rozkwita na nowo – nawet błądząc w Sumerze, głęboko w to wierzę.

„Polak” noblisty Coetzee’ego to jedna z tych post-laureackich pozycji-propozycji niewyrazistych, niekoniecznych, ozdobnych i błahych. Nieważnych – w sensie – nic nieważących, dotkniętych syndromem braku odpowiedniego ciężaru intelektualnego. Oczywiście żaden „ciężar intelektualny” nie jest warunkiem koniecznym istnienia prozy jako takiej. Przeciwnie – bagatelki lekkie jak piórka, błahostki, duperele, żarciki, farmazony, ludyczne i sowizdrzalskie wygłupy – mają literackie obywatelstwo, czynne i bierne prawo wyborcze tudzież inne prawa egzystencjalne. Podobnie jak ckliwe romanse, krwawe horrory, ociekające spermą tudzież innymi płynami ustrojowymi płody zboczonej wyobraźni, bądź też opisy wyrafinowanych zbrodni i innych patologii. Wszystko, co papier uniesie, a rynek zaabsorbuje, zasługuje na miano literatury – bez dyskryminacji o podłożu intelektualnym właśnie.

„Polak” należy formalnie do kategorii romansów (podgrupa: romanse niespełnione lub ledwie napoczęte, ale przesycone syndromem niespełnienia i tak…) i ma pełne wyposażenie romansowe (okoliczności, scenografię, tło muzyczne, publiczność drugoplanową). Sprawa (po francusku affaire – rzeczownik, który przy okazji oznacza także romans lub problem…) ma się tak: w Barcelonie działa (niespecjalnie prężnie, lecz z tym mniejsza…) Towarzystwo Koncertowe – prywatna (ale korzystająca z dotacji publicznych) inicjatywa kulturalna lokalnej elity socjalnej (głównie pań – przeważnie śmiertelnie nudzących się żon miejscowych bogaczy). Towarzystwo – jak sama nazwa wskazuje – organizuje w sezonie jakieś dziesięć koncertów na niezłym artystycznym poziomie. Pani Beatriz, żona bankiera, jest jedną z organizatorek inicjatyw Towarzystwa.

Na jeden z wieczorów w 2015 roku zaproszono polskiego pianistę – laureata konkursów i wybitnego od lat „uświetniacza” koncertowych sezonów na estradach całego świata, specjalistę od Chopina – niejakiego Witolda Walczykiewicza (co za nazwisko – swoją drogą; pewnie jakiś doraźny doradca od polskich spraw nabrał Coetzee’ego metodą „na Brzęczyszczykiewicza”) z Polski. Maestro nie zawiódł oczekiwań organizatorów… Po pierwsze: był majestatyczną personifikacją romantycznego symbolu wirtuoza – okazałych rozmiarów mężczyzną o srebrzystej grzywie włosów (jaką miałby sam Chopin, gdyby dożył wieku bardziej niż dojrzałego…), o aparycji Maxa von Sydowa i wielkich dłoniach – bardziej może drwala niż pianisty. Po drugie: istotnie grał bardzo dobrze; w programie koncertu miał sonatę Haydna i Bukoliki Lutosławskiego oraz oczywiście dwadzieścia cztery preludia Chopina. Po trzecie: nie był drogim wirtuozem, więc Towarzystwo mogło być zadowolone z sukcesu.

Do organizacyjnych obowiązków Beatriz należało też towarzyszenie Walczykiewiczowi podczas kolacji po koncercie. Konwersowali po angielsku – ona swobodnie (w końcu była absolwentką żeńskiej angielskiej szkoły średniej), on ledwie poprawnie, ale w zasadzie bezbłędnie. Więc rozmawiali – o muzyce, o Chopinie, o szczęściu, o Polsce. Beatriz nie dała tego po sobie poznać żadną miarą (ach, to wychowanie i automatyzm towarzyskich form…), ale była trochę znudzona i rozczarowana – i wieczorem, i jego podmiotem głównym; a chopinowskie interpretacje Witolda W. też jakoś do niej nie przemówiły… W sumie jednak, zważywszy na potencjalne możliwości wpadki, umiarkowany spokój okoliczności towarzyszących sprawił, że wieczór można było zaliczyć do kategorii „udanych, choć niezbyt ekscytujących”. Czyli w granicach normy. I to zarówno w kronikach Towarzystwa, jak i w prywatnej opinii Beatriz…

I to by było na tyle. Ale Coetzee zgotował swemu wykreowanemu bohaterowi gorszy los. W postaci prawdziwego coup de foudre – uderzenia pioruna, nagłego zdarzenia. Oto stary wirtuoz… zakochał się znienacka w towarzyszce wieczoru. Nie wiedzieć czemu. Był stale w drodze, jak to koncertujący pianiści. I czuł, że ona go chroni. Tęsknił, marzył, żył dla Beatriz, grał dla niej, pisał dla niej. Spotkali się jeszcze dwukrotnie. Po kilku miesiącach od koncertu Barcelonie on prowadził letni kurs mistrzowski w odległej o rzut beretem Gironie, więc ona wpadła do niego z popołudniową wizytą. Rok później, jesienią on grał na festiwalu chopinowskim w Valldemossie na Majorce, a ona… Ona miała tam dom. Więc po koncertach w starym klasztorze kartuzów on odwiedził ją i wtedy doszło do zbliżenia. Ale już się potem nie zobaczyli – rok później Beatriz dostała wiadomość z Berlina od Ewy, córki Witolda, że ojciec zmarł i zostawił dla niej jakieś pudło z paroma drobiazgami. W mieszkaniu w Warszawie… Po pełnej przygód nostalgicznej podróży do Warszawy (i tak w sumie dobrze, że Coetzee nie kazał swej bohaterce jechać saniami; zdał się na samolot – wspaniałomyślnie i w duchu postępowej zachodniej wspólnoty…) Beatriz odebrała spadkowy depozyt – rękopisy dokładnie osiemdziesięciu czterech wierszy po polsku dla niej. Ekspensowała jeszcze kilka tysięcy euro i przysięgła tłumaczka (wyspecjalizowana raczej w tekstach prawnych i handlowych) przełożyła z grubsza teksty na hiszpański….

Relacjonuję tak szczegółowo bieg zdarzeń, bo w lekturze „Polaka” jest on stosunkowo mniej istotny, więc chcę byście wiedzieli, o co chodzi. Mniej on jest istotny niż coetzeeowskie imponderabilia: dyscyplina słowa, oszczędna, na granicy ascezy gospodarka emocjami i klarowna jasność tychże emocji. Nienaganna technika, wierność formie i dyskretny nadzór nad wyobraźnią – to walory prozy Coetzee’ego, naprawdę dominujące nad treścią. Czyli wprawdzie nieistotność, ale jak zrobiona! Fraza wysublimowana, wypolerowana i prosta – bez dopuszczenia do dwuznaczności interpretacyjnych. Coetzee w materii romansu porusza się bezbłędnie i pewnie, jakby nic innego w życiu nie pisał. Połączone z oczywistym geniuszem oczywiste rzemieślnicze mistrzostwo sprawia, że lektura „Polaka” jest satysfakcjonującym wytchnieniem. Bez fanfar i hejnałów na triumfalnych trąbach czy tam waltorniach, bez uniesień i cmokierskich zachwytów – po prostu satysfakcjonujące wytchnienie. Czyż nie tego oczekujemy – między innymi – od literatury?

Oczywiście dla uważnego, poinformowanego i świadomego biegu spraw polskiego czytelnika lektura Coetzee’ego w aspekcie tzw. sprawy polskiej, czyli akcentów, imponderabiliów, pejzażu, obyczaju i w ogóle kultury – może być doświadczeniem przykrym, już to z powodu zafałszowań, zmyśleń i w ogóle ekscesów wyobraźni twórczej, już to z powodu niespecjalnie korzystnej aury dla samego pojmowania polskości. Ale mniejsza z tym. Ważne, że Polak nieśmiertelnym, niezłomnym romantykiem okazał się być – i basta! A jeśli świat pozostanie w mylnym przeświadczeniu, że typowym wyrobem polskiej sztuki ludowej są obskubane snycerską robotą drewniane róże – to i co z tego? Jakoś zniesiemy ten oczywisty despekt…

Tomasz Sas
(24 03 2024)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *