Głosy nocy

5 sierpnia 2022

Andrea Camilleri 


Głosy nocy
Przełożyła Monika Woźniak
Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2022

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Rekolekcje sycylijskie

Napisane i wydane dziesięć lat temu „Una voce di notte” są widomym, niezbitym dowodem, że pisarski finisz Camilleriego (zmarł w 2019 roku; więc wydawnictwu zostało jeszcze chyba z osiem powieści do przetłumaczenia…) to był naprawdę długi bieg o narastającym tempie i wzmagającej się elegancji, bez śladów zmęczenia – przynajmniej na tym okrążeniu stadionu, podczas którego pisał wspomniane „Głosy nocy”. I bez utraty słuchu, która pisarzom w pewnym wieku i z pewnym dorobkiem zawsze grozi; wielu z nich radzi sobie, zastępując słuch rutyną, ale Camilleri nie musiał. Jego słuch społeczny i uczuciowy nie doznał żadnego uszczerbku w miarę upływu lat, a nawet wyostrzył się nieco. Może nawet ponad potrzeby dobrego opowiadania (Ockham macha brzytewką z oddali!), co przenosi ciężar fabuły z intrygi kryminalnej na trochę rozwlekłą historyjkę obyczajową, w której szczegóły przypadkiem zaimprowizowanej uczty z udziałem wyśmienitego królika po myśliwsku walczą o uwagę czytelnika na równi z opisami zwyczajów służbowych i pragmatyki postępowania sycylijskiej policji.

Oczywiście, pisanie historyjek kryminalnych, dziejących się na Sycylii, jeśli nie ma być epizodem heroicznie szczerym (a przez to jednorazowym w sensie najzupełniej ścisłym), musi być – jak prawie całe życie publiczne i niemała część prywatnego obywateli tej wyspy – dotknięte specyficzną, utrwaloną przez wieki schizofrenią, strukturalnym dwójmyśleniem. Społeczność Sycylii bowiem – od prostego rybaka z Geli lub sprzedawcy pamiątek z Agrigento, po lokatora arystokratycznego palazzo pod Palermo lub Katanią – żyje dwoma równoległymi trybami, w dwóch symbiotycznych światach, stykających się oczywiście nieustannie – ale w ściśle określonym porządku, w dyskrecji i tajemnej mgle. Pierwszy z nich – bliżej widocznej powierzchni i dostępny dla wszystkich – jest oczywiście egzystencjalnie niełatwy (by nie rzec wręcz, że spauperyzowany…) oraz najeżony troskami codziennego bytowania. Ale w zamian kłopoty i niedostatki są pięknie zamaskowane, systemowo zakamuflowane przez pozory życia lekkiego, łatwego i przyjemnego; życie codzienne Sycylijczyka biegnie sobie jak gdyby nigdy nic. Jakby głębinowo nie tętniło – dostępne dla nielicznych – kłębowisko prawdziwych namiętności – czyli władzy i pieniędzy. Ale ono jest. Wszyscy wiedzą, że jest – i starają się nie okazywać publicznie, nawet wśród rodziny i przyjaciół, że wiedzą cokolwiek… Kody komunikacji, dostępu do informacji, hierarchie i honorowe kodeksy działają między tymi światami niezmiennie od wieków.

Ale od dawna już na straży niezakłóconego funkcjonowania tej usankcjonowanej schizofrenii nie stoją poruszający się parami cisi młodzieńcy w kaszkiecikach, czarnych marynarkach i białych koszulach (bez krawatów), z niedbale zamaskowanymi luparami na sznurkach. Nadal oba światy funkcjonują jak w tamtej epoce romantycznej – tylko więzadła są mniej oczywiste, mniej widzialne, a może mniej potrzebne – może układ stał się na tyle synergiczny, że działa bez nieustannego nadzoru? A może po prostu ten niewidoczny świat mafijnej przestępczości zorganizowanej osłabł na tyle, że nie jest już w stanie kontrolować wszystkich i wszystkiego? Może doszedł do wniosku, że własny supermarket z legalnym kapitałem bardziej się opłaca, niż ścibolenie drobnych haraczy od tysiąca sklepikarzy? Może dobre posady w legalnym biznesie łatwiej skłonią do współpracy polityków na szczeblu municypalnym i prowincjonalnym? A może w ogóle pokolenie synów tamtych chłopaków z luparami to już rzutcy przedsiębiorcy, obracający ojcowski kapitał ku pożytkowi familii w legalnych interesach, w polityce, może i w szołbiznesie?

W tych okolicznościach uprawianie sycylijskiej literatury kryminalnej obarczone jest koniecznością podporządkowania się pewnej konwencji, a jej najważniejszym wymogiem jest „pełna fikcja” – to znaczy, że wszędzie tam, gdzie akcje i sprawy nie dzieją się w miejscach i okolicznościach, zwanych w języku prawniczym notoryjnymi (czyli powszechnie znanymi), to lepiej jest, gdy są w całości wymyślone. Jeśli zatem Palermo, to niech już będzie Palermo – ale każde inne miasteczko czy wieś niech lepiej wystąpi pod fikcyjnym mianem i zasupłaną topografią. Podobnie rzeczy mieć się powinny z nazwiskami, zdarzeniami i faktami – lepiej dla wszystkich będzie, jeśli pozostaną zakamuflowane… Aby w razie czego niczego konkretnego z nikim konkretnym nikomu postronnemu (a zwłaszcza sędziemu śledczemu tego pokroju, jakim był Giovanni Falcone…) nie udało się powiązać. Podejścia zatem są dwa – albo konstruujemy bukoliczny świat, w którym nie ma mowy o jakiejś mafii, i w nim rozgrywamy intrygi kryminalne – w tym klasyczne crimes de passione – i inne zbrodnie, jakich pełno w pospolitych okolicznościach przyrody. Albo – wprowadzamy na scenę przestępczość zorganizowaną w mafijnej postaci, ale pod rygorem fikcji totalnej. A przy okazji dobrze też jest, gdy autor nie afiszuje się za bardzo, mieszka gdzieś anonimowo na północ od równoleżnika Rzymu lub zgoła poza granicami… Camilleri z powodzeniem w swej długiej karierze korzystał z obu sposobów ekspresji (no i mieszkał „od zawsze” poza Sycylią). I to mu się sprawdziło…

W „Głosach nocy” mamy w zasadzie do czynienia z tym drugim podejściem narracyjnym – jest lokalna przestępczość zorganizowana, ale już wyzbyta imponderabiliów klasycznego syndykatu zbrodni – ba, uchwycona w tej osobliwej fazie: gdy legalny biznes jest in statu nascendi… Bo cała historia zaczyna się od kradzieży, dość nietypowej, w dobrze prosperującym supermarkecie – ginie spory utarg – akurat w dniu, gdy kierownik nie odniósł kwoty do banku (rzekomo na wpłatomacie zastał kartkę, że maszyna nieczynna…), więc utarg został w biurze. Jak na historię kryminalną – banał. Ale komplikacje pojawiają się natychmiast. Nieco agresywny i nadpobudliwy kierownik supermarketu zawisa na belce sufitowej w swym biurze, ale zdaniem lekarza sądowego to raczej nie samobójstwo; może ktoś mu pomógł… A do tego znika nocny strażnik, zaś pewien młodzieniec, skądinąd syn ważnego lokalnego polityka (Montalbano miał wcześniej pewne kłopoty z tym ancymonkiem…), zjawia się w komisariacie i zgłasza, że jego narzeczona została zamordowana w dość okrutny sposób… Jak na małą Vigatę – to dość poplątana koincydencja zbrodni, a komisarzowi wydaje się (na razie tylko intuicyjnie i może trochę powierzchownie) że wszystko razem jakoś się łączy…

Oczywiście darujemy sobie relacjonowanie śledztw i rozplątywanie intryg. Mamy umowę… Godzi się jednak zauważyć, że na Sycylii prawie nigdy nic nie jest takie, jakim się od początku wydaje. Umiejętność celowego i oszczędnego poruszania się w gmatwaninie oczywistych oczywistości jest dla każdego policjanta na wyspie nierównie ważniejsza niż umiejętność rozsądnego poruszania się w granicach prawa. Montalbano opanował tę umiejętność w stopniu nawet nieco przewyższającym potrzeby jego policyjnej rangi. Dlatego jest mistrzem w swoim fachu. Postać wykreowana przez Camilleriego ma po prostu nadwyżkę wszystkiego dobrego, przeto jest skazana na sukces – czytelniczy, ma się rozumieć… Bo wyobraźcie sobie, że jest taki mniej więcej, jak większość jego kolegów w policyjnej rzeczywistości – ograniczony fajtłapa o lepkich dłoniach, nadmiarowej ambiwalencji moralnej, skłonności do ulegania lokalnym hierarchiom społecznym, skłonności do wszelkiego nadużywania – w tym przemocy jak najbardziej, oraz swojej pozycji dla czerpania korzyści. Polubilibyście takiego gliniarza? Być może tak – ale jak on musiałby być napisany! No cóż, mistrzostwo w kreowaniu łajdaka o wiele więcej talentu wymaga niż konwencjonalny portrecik przyzwoitego funkcjonariusza.

Wyobraźcie sobie bowiem, że nasz bohater obchodzi właśnie 58. urodziny. Ale – miast objawów adoracji przyjaciół, kolegów z pracy, ulubionego restauratora i zdalnej narzeczonej – budzi się nad ranem z kacem jak stąd do Genui, popędzany nieodpartą koniecznością nagłego, kaskadowego wydalenia treści żołądkowej na podłogę; a w łożu odnajduje chrapiącą z intensywnością roboczą maszyny do zdzierania asfaltu panienkę trzeciej świeżości, której wygląd i towarzyszące akcesoria niezbicie świadczą, iż została zakontraktowana na poboczu którejś z niezbyt uczęszczanych dróg krajowych. Panienka ma świeże ślady bardzo intensywnego użytkowania zgodnie z przeznaczeniem takowej, a w wiszącej na krzesełku podramiennej kaburze nie ma już zarejestrowanej na komisarza beretty – na jej miejscu tkwi za to pokaźny zwitek papieru: tak na oko z dziesięć tysięcy euro… No, czy taki obrazek degeneracji kolejnego łachmyty z policyjnymi papierami nie byłby bardziej (jako wstęp do kryminalnej intrygi) interesujący, niż konwencjonalna kreacja poczciwego, do szpiku kości praworządnego i niepokalanie uczciwego tudzież nad wyraz i potrzebę inteligentnego gliniarza z prowincji? Byłby – rzecz w tym tylko, czy Camilleriemu starczyłoby talentu do podjęcia się takiego trudu a rebours – wbrew całemu dotychczasowemu doświadczeniu? Starczyłoby na pewno – ale nie wiem, czy podjęcie takiego ryzyka autor uznałby za istotne; on bowiem chyba też polubił swojego sycylijskiego safandułę… I to jest przesądzający powód. Nie wiem, jak wy, drodzy czytelnicy, ale ja z rosnącą niecierpliwością czekam, aż polski wydawca Camilleriego przetłumaczy te pozostałych kilka „montalbanów”. Obietnica dobrej lektury nie powinna przecież czekać zbyt długo na spełnienie…

Tomasz Sas
(5 08 2022)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *