Zełenski. Biografia

17 lipca 2022

Wojciech Rogacin 


Zełenski. Biografia
Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2022

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Sługa narodu

Gdybym był ukraińskim propagandystą, już od dawna miałbym przygotowane (i w sposób ciągły aktualizowane) do natychmiastowego użycia wielojęzyczne pakiety zawierające „gotowce” do sporządzenia atrakcyjnej biografii, zajmującej w lekturze i objaśniającej wszystkie (które da się objaśnić, bez unikania tych trudnych i trudniejszych…) aspekty osobowości tudzież kariery mego ukochanego przywódcy. Nie wykluczam zatem, że ukraińscy propagandyści mają takie coś na wyposażeniu – bo sam bym tak postąpił na ich miejscu. A przecież nie roszczę sobie pretensji do jakiejś szczególnej pomysłowości tudzież przenikliwości. Teraz należałoby znaleźć tylko w różnych krajach gromadkę zblatowanych, zaprzyjaźnionych fachowców (ale niekoniecznie ostentacyjnie nam sprzyjających) pióra, odpowiednio takowych zmotywować i czekać na rezultaty. Podkreślam: nie wiem, czy taka akcja miała miejsce – nie jestem ukraińskim propagandystą. Ale gdybym był…

Ostatecznie to jednak nieistotne, jak powstawała biografia Wołodymyra Zełeńskiego – na zamówienie, w trybie przetargu, czy z woli własnej autora. Rezultat się liczy. A w tej kwestii powiedzieć można, że dla osiągnięcia tegoż rezultatu na najwyższym możliwym poziomie Wojciech Rogacin dołożył należytej staranności. Jest-ci on bowiem rzemieślnikiem porządnym w miarę i doświadczonym, a jego bliskich związków z obajtkową firmą „Polska Press” (gdzieś do tej emerytury trzeba się przekiwać) ani nie potępiam, ani nie rozgrzeszam; nie zaglądam mu też przez ramię, gdy patrzy w swe lustro podczas porannych ablucji… Nic mi do tego, nie stoję na straży Rogacinowego sumienia. W każdym razie podczas lektury „Zełenskiego…” śladów służbowej zależności autora Rogacina od największej rządowej „ośmiornicy” propagandowej nie sposób znaleźć, co dowodzi, że autor Rogacin jest jednak profesjonalistą, obdarzonym pierwocinami (ale wystarczającymi…) autorefleksji tudzież przyzwoitości.

A biografia Wołodymyra Zełeńskiego (po naszemu – dajmy na to – Włodka Zielińskiego…) to skądinąd „surówka” do sporządzenia fascynującego opowiadania o kolejach ludzkiego losu, opowiadania, którego osią jest przemiana – i to nie w znaczeniu metaforycznym czy duchowym, może nawet metafizycznym – tylko najdokładniej dosłownym, na wielką skalę – emocjonalnym, intelektualnym, charakterologicznym. Ta przemiana to właściwie narodziny, objawienie nowej siły, nowych możliwości, nowej potęgi charakteru i umysłu. Tak jak każda przemiana poczwarki w motyla niesie w sobie potencjał piękna – ale zależnego od odwiecznych sił przyrody, naturalnego, regularnego i oczywistego – tak przemiana zwyczajnego chłopaka z krzyworoskiego podwórka w wielkiego przywódcę wielkiego narodu nie była zdarzeniem ani normalnym, ani oczywistym, ani spodziewanym, była zdarzeniem nie dającym się ująć w żadne reguły – fenomenalnym i być może jedynym w swoim rodzaju, nijak niepowtarzalnym.

Rogacin rekonstruuje żywot Wowki Zełenskiego (rocznik 1978) od czasów krzyworoskiego dzieciństwa i szkolnej tamże edukacji aż po zaskakujące zwycięstwo w wyborach prezydenckich – w zasadzie posiłkując się jednym postulatem badawczym: jak to się stało, co sprawiło, że chłopak, który od czasów szkolnych zdradzał niepospolite talenty aktorskie, estradowe, kabaretowe i satyryczne (z przewagą ekspresji komicznej…), potem odniósł w tej branży sukces i zrobił satysfakcjonującą pod każdym względem karierę, naglę skręcił w sferę polityki i osiągnął… jeszcze większy sukces, jeszcze większą karierę? I to sukces i karierę bardzo serio, w ekstremalnie złych warunkach, w stanie wojny, w państwie na krawędzi – być albo nie być. Nie metaforycznie w żadnym razie – lecz dosłownie, w sensie najzupełniej ścisłym i dramatycznym. Dla biografa specyficzne wyzwanie – nic przecież nie wskazywało zawczasu na to, że mały (mały także w sensie ścisłym) Napoleone di Buonaparte z prowincjonalnego, hałaśliwego i biednego korsykańskiego portu Ajaccio zostanie cesarzem… Ale rolą biografa (zwłaszcza natchnionego swą misją…) jest odnaleźć i nazwać, zdefiniować cokolwiek… co jednak wskaże. I to bez wykorzystywania przewagi wiedzącego, co się później zdarzyło, bez tej naiwnej, łatwej do rozszyfrowania ekstrapolacji wstecznej, znamionującej nieuczciwego hagiografa.

Cóż zatem ważnego możemy wykryć w trybie analizy procesu dojrzewania i wychowania? Ano, wpływ zasad i praktyk najbliższego otoczenia na kształtowanie się profilu etyczno-intelektualnego naszego bohatera. Tak się złożyło, że rodzice Wowy – Rimma i Ołeksandr Zełenscy – odebrali wykształcenie ścisłe: mama była inżynierem-technologiem, a ojciec z wykształcenia matematyk, zajmował się projektowaniem oraz optymalizacją procesów wydobywczych i przetwórczych w górnictwie rud metali; obecnie jest szefem katedry informatyki w krzyworoskiej uczelni ekonomicznej. Rodzice nie przekonali Wowy, by kontynuował familijną tradycję. Chłopak studiował wprawdzie prawo, ale ani dnia w wyuczonym fachu nie przepracował. Wciągnęła go na pełny etat działalność artystyczna – estradowa, kabaretowa, satyryczna; no i telewizyjne szołmeństwo w ogólnokrajowej skali. Z tym, że w zasadzie nie grał solo – był liderem kolektywu – pracowitym i mocno wyrastającym talentem tudzież artystyczną, sceniczną charyzmą ponad resztę zespołu – ale tylko liderem swej grupy.

Na pewno ani jego ojciec, ani on, nie znali (i chyba dotąd nie znają) filozoficzno-prakseologicznej idei opiekuna spolegliwego (sformułowanej przez profesora Tadeusza Kotarbińskiego). Ale postawa Wołodymyra Zełenskiego dokładnie spełnia model wypracowany przez Kotarbińskiego – wedle niego spolegliwy to ktoś, na kim można polegać, niezawodny wszędzie i zawsze, odpowiedzialny i niezłomnie wspierający swój zespół. Ta pro-kolektywna postawa – skądinąd przecież klasyka dawnego sowieckiego systemu kształtowania nowego społeczeństwa, wymyślona, wypróbowana i wdrożona… na Ukrainie w latach dwudziestych XX wieku przez pedagoga Antona Makarenkę (pamiętacie może jeszcze jego „Poemat pedagogiczny”?), klasyka wielekroć wyśmiewana i ochoczo (choć jednak nie doszczętnie) kompromitowana – legła u podstaw sukcesu Zełenskiego…

I to ten kolektyw (którego trzon stanowił i nadal stanowi zespół kabaretu „Kwartał 95”) odwdzięczył mu się za spolegliwe przywództwo, doprowadzając tam, gdzie dzisiaj jest. W drugiej dekadzie XXI wieku artystyczne przedsięwzięcia Zełenskiego rozrosły się do rozmiarów sporego przedsiębiorstwa medialnego, produkującego filmy, programy telewizyjne i spektakle estradowe – nie tylko w Ukrainie, ale i w Rosji. Ale kijowski Euromajdan z jednej – zaś aneksja Krymu i wojna separatystyczna w Donbasie z drugiej strony – mocno skomplikowały życie publiczne Ukrainy, choć wszechobecna korupcja nadal, jak gdyby nigdy nic, była dominującym mechanizmem realnego sprawowania władzy w państwie. W tej sytuacji w 2015 roku potencjał intelektualny „Kwartału 95” zaangażował się w tworzenie scenariusza serialu satyryczno-politycznego „Sługa narodu”, a potencjał biznesowy firm Zełenskiego podjął produkcję takowego. Pomysł był prosty – skromny gimnazjalny nauczyciel historii Wasyl Hołoborodko (w tej roli oczywiście Wowa Zełenski!), sprowokowany jakimś niewiele znaczącym incydentem szkolnym wygłasza publicznie najeżoną przekleństwami antyustrojową filipikę, a jego rozgarnięci uczniowie natychmiast wrzucają nagranie do sieci. Miliony popierających kliknięć, błyskawiczna zbiórka w crowdfundingu – i kandydatura Hołoborodki zostaje zgłoszona w wyborach prezydenckich. Wasia oczywiście elekcję wygrywa w cuglach – inaczej nie byłoby zabawy. W 2017 roku wyemitowano drugi sezon „Sługi narodu”, a w 2019 – trzeci. Ale ten już w mocno zmienionych rzeczywistych realiach krajowej polityki…

Oto bowiem w noc sylwestrowo-noworoczną 2018/2019 roku rozbawieni telewidzowie komercyjnego kanału 1 + 1, oglądający program kabaretowy Wiecziernyj Kwartał (produkt firmy Zełenskiego oczywiście), zobaczyli coś niezwykłego: tuż przed północą emisję przerwano, a na ekranie pojawił się sam Wołodymyr Zełenski w nastroju dość poważnym i oznajmił zaskoczonym widzom, że będzie się ubiegał o urząd prezydenta republiki w nadchodzących w terminie konstytucyjnym wyborach. Inne stacje telewizyjne emitowały w tym czasie uroczyste orędzie prezydenta Poroszenki. Po tym krótkim manifeście wrócił nastrój szampańskiej zabawy, a zaskoczeni widzowie na ogół potraktowali słowa aktora jako żart polityczny, klownadę, a może element kampanii reklamowo-marketingowej. Dopiero w noworoczny poranek, gdy serwisy agencyjne zaczęły pęcznieć od depesz z informacjami i komentarzami, ukraińska publiczność zdała sobie sprawę, że to dzieje się naprawdę… A trzy miesiące i trzy tygodnie później wszystko stało się jasne: 21 kwietnia 2019 roku ogłoszono, że Zełenski został prezydentem Ukrainy, zdobywając aż 73 procent głosów!

Jak i dlaczego do tego doszło, to już poczytajcie sobie u Rogacina. On-ci bowiem spisał się w tej sprawie z należytą starannością, drobiazgowo i z koniecznym obiektywizmem. A może nawet z wyrazami sympatii. Bo przecież nic innego, niż sympatia, każe nie dostrzegać, że zręby programu Zełenskiego, katalog jego politycznych, prawnych, społecznych i gospodarczych zamierzeń, to tylko kiepsko zamaskowany, niespójny populizm, a nawet zbiór mało realistycznych fantazji ustrojowo-socjalnych. Ba, czasem trudno odróżnić program prezydenta i jego partii (partia nazywa się – jakżeby inaczej – Sługa Narodu) od scenariusza serialu o przygodach Wasyla Hołoborodki… Inna rzecz, że obywatelom Ukrainy demagogiczna fabuła telewizyjna i tak zlała się w jeden przekaz z rzeczywistymi zamiarami programowymi ekipy prezydenckiej.

Rogacin w miarę uczciwie i szczerze opisuje, co się działo dalej, po wyborach. A zwłaszcza mechanizm, który sprawił, że Zełenski – triumfujący dzięki zmęczeniu swych współobywateli rezultatami dotychczasowych rządów – sam stał się… męczącym nieudacznikiem w oczach opinii. Brak rezultatów – wymiernych i natychmiastowych – rozczarował wyborców. Rok niespełna po elekcji poparcie zjechało do 52 procent, w marcu 2021 roku było już tylko 32 procent, a jesienią 2021 – nawet około 28 procent. Partia rządząca i ekipa prezydenta zdawały sobie z tego sprawę, ale – podobnie jak wielu początkujących (i nie tylko) polityków na świecie – podeszły do zagadnienia po amatorsku. To znaczy uznały, że one tak się starają, tak starają – a tu obywatele nie tylko nie okazują wdzięczności, ale demonstracyjnie lekceważą i wręcz odrzucają te starania. Zełenski i jego ekipa zaczęli popełniać klasyczny, samobójczy błąd politycznych nowicjuszy. Uwierzyli, że wiedzą lepiej i chcą dobra ogółu, który to ogół ich  n i e   r o z u m i e…  Co więcej: zakleszczeni w tym przekonaniu przestali kogokolwiek słuchać poza sobą. W ten sposób cnoty kolektywnego działania obróciły się przeciw nim – cała ekipa Zełenskiego znalazła się na równi pochyłej ku bezprzykładnej klęsce, równie zapewne spektakularnej jak zwycięstwo z 2019 roku.

Oczywiście wszyscy wiedzą, co się stało – bezprzykładna zbrodnicza agresja imperialnej Rosji na wielką militarną skalę i zdumiewający błąd Putina, który bez podstaw i bez solidnego rozpoznania z pełną dezynwolturą założył, że słaba Ukraina i jej słabe przywództwo ulegną w ciągu 72 godzin ofensywy. A tzw. Zachód nie zdąży zareagować, poczem racjonalnie i pragmatycznie od zamiaru interwencji odstąpi. Nic takiego się nie wydarzyło – a błąd Putina walnie przyczynił się do wykreowania wielkiego przywódcy. Pytanie tylko – czy to nadal Sługa Narodu, czy już potężny siczowy ataman, wódz i nieomylny bat’ko? Biografia Zełenskiego wciąż się pisze i bardzo daleko (wierzymy w to wszyscy) jej do końcowej rekapitulacji. Rogacin zgromadził tylko wstępne dane. Mimo pewnej „prowizorki” dokumentalnej i intelektualnej warto ten tekst przyswoić i w ciągu dalszym samodzielnie uzupełniać portret we wnętrzach, wojennych wedutach i pejzażach Ukrainy. A poza wszystkim trzeba wiedzieć, że zwyciężymy i odbudujemy…

Tomasz Sas
(17 07 2022)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *