Niewidzialne biblioteki

26 czerwca 2022

Jacek Dehnel 


Niewidzialne biblioteki
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5

Zwodniczy urok księgozbiorów

Niech nikogo nie zwiedzie rządek nazwisk rzekomych autorów na okładce… Jedynym twórcą tych „Niewidzialnych bibliotek”, autorem każdego słowa – od pierwszej, graficznie wypieszczonej strony okładki po frontyspis i kolofon (i wszystkiego w środku, pomiędzy tekturą okładek, ma się rozumieć…) – jest pan Jacek Dehnel. I tylko on. Oczywiście mogę się mylić i chętnie przyjmę dowody na istnienie Lawrence’a Lianga, Moniki James, Danisha Sheikha, Amy Trautwein i Innych. Ale doświadczenie plus intuicja mówią mi, że raczej (bez nacisku na raczej) się nie mylę… Zabiegi apokryficzne pana Dehnela zwieść mogą „ciągnący ulicami tłum, wódkę w parku wypitą albo zachód słońca I o to chodzi. Mamy tu bowiem do czynienia z zabawą literacką, jakich było już wiele. Opisywanie nieistniejących czy zgoła niewidzialnych księgozbiorów to jeden z wariantów tej gry. Poza tym recenzowano nieistniejące, nigdy nienapisane książki. Pisano przedmowy (albo posłowia) do książek, których też nigdy nie było. Preparowano katalogi nieistniejących bibliotek – z pełnymi metryczkami edytorskimi i krótkimi streszczeniami – a co! Jak zabawa to zabawa. I tak dalej… Właśnie podczas pisania tego akapitu wpadł mi do głowy koncept założenia Warsztatu Tytułów Gotowych Oraz Robionych Na Zamówienie Do Książek Nienapisanych (jeszcze), a przy tym wypożyczalni tytułów używanych, mało używanych lub nówek zupełnie nieśmiganych (różnica w cenie wypożyczenia i okresie gwarantowanej karencji – naturalnie). Z powodu chronicznego braku czasu pomysł ten odstępuję – w zamian za wzmiankę o jego autorstwie w miejscu ogólnie dostępnym i eksponowanym.

Uprawianie literatury – wystarczająco uporczywe, fortunne pod każdym względem (nie pomijając oczywiście finansowego) lecz w pewnym sensie intelektualnie wyczerpujące – u niektórych autorów rodzi potrzebę przejścia na poziom meta-. Dotyczy to zwłaszcza tych piszących, którzy doznali w swym życiu twórczym i nietwórczym prawdziwych bądź urojonych upokorzeń. Poczuli się niedoceniani, marginalizowani, lekceważeni. Najbardziej brutalni z nich, bezwzględni i agresywni – zostają krytykami. Pisma i portale o lekkim przechyle kulturalnym (a czasem i bez tego) uwielbiają celebrytów-awanturników, potrafiących z wdziękiem i przy okazji celnie przyłożyć, dokopać, zasmrodzić, zgnoić… Usposobieni bardziej koncyliacyjnie zostają teoretykami literatury i nauczycielami takowej. Katedry uniwersyteckie może mniej (w końcu mają swoich, własnego chowu uczonych-nieudaczników), ale rozmnożone jak grzyby po deszczu szkoły tzw. creative writing wchłoną każdego pojawiającego się na rynku pisarza z dorobkiem, gotowego nauczać – jak się to robi. W końcu trzecia grupa; i ci interesują nas teraz najbardziej – oni z różnych ważnych powodów przestają pisać książki; mimo to chcą pisać nadal, ale o książkach: o tym, jak się je robi, jak się je czyta, gromadzi, kocha, nienawidzi. Te prawdziwe – i te wyimaginowane, te ostatnie nawet bardziej… Ćwiczenia z wyobraźni zawsze są polecane i pożądane.

Dehnel chyba właśnie zafundował sobie taki mały literacki fitness imaginacji, karnecik na siłownię intelektu, przebieżkę interwałową przed maratonem. Umysł po takim treningu nabiera giętkości bambusowej laseczki, odtłuszcza się i spala więcej szkodliwych cukrów. „Niewidzialne biblioteki” to taki typ ćwiczenia intelektualnego, które zadają sobie ludzie, dla których rozwiązywanie krzyżówek nigdy nie było pasjonujące, albowiem zbyt wydawało się łatwe. Istotą takiego zadania jest napisanie możliwie najbardziej różnorodnej mozaiki stylistycznej – utrzymane w zdyscyplinowanej formie w jednolitej z pozoru konwencji teksty, wewnętrznie są od siebie nawzajem bardzo odmienne i zestawione razem przypominają osobliwą patchworkową narzutę na łóżko, w jakich specjalizowały się członkinie kółek gospodyń wiejskich w Nowej Anglii (oraz na kanadyjskiej Wyspie Księcia Edwarda…) na przełomie wieków XIX i XX. A przynajmniej powinny przypominać… Różnorodność stylistyczna elementów patchworku bowiem uwiarygadniałaby koncept rzekomego wieloautorstwa „Niewidzialnych bibliotek”.

Ale nic z tego… Opisy bibliotek (niektóre tak krótkie, że zajmują ledwie pół albo góra dwie trzecie strony druku, zaś jeden – „Nakodżaabad” – ma tylko cztery wiersze i mówi o bibliotecznej ciszy), mimo widocznych na każdym kroku wysiłków autora, zalecają się rozpoznawalną na pierwszy rzut oka jednorodnością stylistyczną i wręcz werbalną – jakby autor (bo przecież nie autorzy) w toku pracy – i to wcześniej nim dobrnął do połowy – porzucił zamiar uprawdopodobniania swego początkowego założenia apokryfizującego, czyli wielości autorów i języków. W pewnym sensie można pojąć „fizykę” tego rezultatu autodemaskacyjnego – wszak „dzieło” ma tylko jednego rzekomego tłumacza, co usprawiedliwiać może pewną jednostajną jednorodność stylistyczną. Wygląda to tak, jakby autor po odwaleniu części zadanej roboty pomyślał sobie – a niech tam, tym przecież większa będzie moja sława i chwała!

„Niewidzialne biblioteki” to w swej istocie spis, katalog, przewodnik po imaginacyjnych księgozbiorach lub tworach bibliotekopodobnych, mających tę przewagę nad realnie istniejącymi zbiorami i kolekcjami ksiąg drukowanych lub rękopiśmiennych, iż mogą podlegać różnym fantazyjnym deformacjom, zarazem prawie nigdy nie tracąc nic ze swego ducha bibliotekowatości – a więc porządku sal, katalogów, regałów, stołów, krzeseł i lamp z zielonymi abażurami. Erudycja autora pozwoliła mu swobodnie poprowadzić szlak bibliotecznej wędrówki poprzez miasta i krainy wykoncypowane przez innych wielkich mistrzów literatury; ale autor te magiczne miejsca wzbogacił o biblioteki, ufundowane (niekoniecznie w sensie dosłownym) gwoli oddania hołdu dwóm mistrzom literatury teoretyczno-bibliofilskiej – Italo Calvino i Jorge Luisowi Borgesowi. Calvino i Borges (niekoniecznie w tej kolejności) zostali obrani przez Dehnela na patronów (albo zgoła wspólników) jego przedsięwzięcia twórczo-edytorskiego – trochę zuchwale, acz z poszanowaniem (proporcji – ma się rozumieć). Tak więc, toutes proportions gardées, pan Dehnel ambitnie i odrobinę megalomańsko (to nie zarzut – przeciwnie: pochwała) wkroczył na salony literatury ezoterycznej i metafizycznej, wysublimowanej i smakoszowskiej. Książki o książkach to już jest metapiętro literatury, a książki o bibliotekach plasują się przecież jeszcze wyżej…

Lektura Dehnela to wędrówka po znanych ścieżkach, po wydobywanych z pamięci tropach, po odkrywanych na nowo znaczeniach i krainach wyobraźni. Każdy czytelnik, któremu idea gromadzenia książek wokół siebie nie jest ani obca, ani wstrętna, odnajdzie w tej lekturze kawałek swojego losu, znajdzie poczucie i potrzebę sui generis wspólnoty księgojadów. Sam na przykład odnalazłem w rozdzialiku „Nasza” fragment (i to poniekąd ważny) opisujący niemal dokładnie me własne życie – gdy mowa o bibliotekach… małżeńskich. Otóż przez lata spędzone w szkole średniej i potem na studiach (w sumie z dziesięć…) wespół z mą przyszłą żoną kupowaliśmy wspólnie (składkowo!) liczne książki. Gdy zbiór urósł do kilkuset egzemplarzy, uznaliśmy, że nie sposób się tym wszystkim sprawiedliwie podzielić, jakby co. Przeto zmobilizowaliśmy trochę gotówki i zapisaliśmy się w urzędzie. Stanu Cywilnego – ma się rozumieć. Opłata w znaczkach skarbowych… W ten sposób zadanie ewentualnego podziału księgozbioru przerzuciliśmy na sąd, gdyby jakiś rozwód lub coś w tym rodzaju… Przy okazji za resztę forsy zamówiliśmy w spółdzielni stolarskiej dwa pojemne, solidne regały (stoją i służą, skurczybyki, do dziś) i ustawiliśmy je w sublokatorskim pokoju. To zdarzyło się pięćdziesiąt lat temu. I tak trwa – ma się rozumieć, już na zawsze!

Obcowanie z bibliotekami – zarówno w formule instytucji zbierającej, przechowującej tudzież udostępniającej księgi, zamkniętej w specjalnej strukturze architektonicznej, jak i w formie czystej, czyli samych ksiąg, bez oprawy i zabudowy – jest aktem tyleż duchowym, intelektualnym, co fizycznym, niewolnym od bezpośredniego dotyku i innych gestów, nawet całkiem intymnych. Szkodliwość mniemana lektury Dehnela na tym się zasadza, że dopomaga zacierać różnicę między duchem a materią ksiąg wszelakich…

Tomasz Sas
(26 06 2022)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *