Zgadnij kto

2 października 2018

Chris McGeorge

Zgadnij kto
Przełożył Michał Jóźwiak
Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Gdy się mścisz, to nie kombinuj!

Klasyczny węzeł intrygi kryminalnej, towarzyszący czytelnikom w rozmaitych konfiguracjach i wariantach od pierwocin tego gatunku: zamknięte pomieszczenie z trupem, kilkoro nie znających się wcześniej ludzi, jeden z obecnych ma rozwiązać zagadkę morderstwa (najlepiej na czas…), bo w przeciwnym wypadku stanie się coś złego (albo nie…). Tkwiące w tym prostym pomyśle możliwości fabularne są niemal nieograniczone… Czas zatem przyznać, że literatura chętnie z tego korzystała – doszło nawet do tego, że wykładowcy i rozmaici inni mentorzy kursów tzw. kreatywnego pisania (na poziomie uniwersyteckim) zaczęli zadawać swym studentom semestralne prace zaliczeniowe z założeniem twórczego rozwinięcia tematu. No i dobrze, ale dlaczego te semestralne referaty zaczęły trafiać do wydawców, a owi powstrzymać się nie mogli od pożądliwej chęci zarobkowego tekstów tych upowszechnienia?
No cóż – z jednej strony rozkurz na rynku słowa pisanego jest ogromny. Autorów, którym się wydaje, iż posiedli iskrę bożą czy łaskę pańską – trywialnie zwaną talentem – jest wielu, coraz więcej ich jest; w każdym kolejnym pokoleniu wzrost następuje jeśli nie w postępie geometrycznym, to choćby wzdłuż ciągu Fibonacciego (czyli jakieś jeden do jeden koma sześć…). Ci wszyscy Autorowie płci obojga to rozkoszni altruiści, nieugięci dobroczyńcy ludzkości – gotowi się ochoczo dzielić płodami swych niewczesnych mniemań (i może jeszcze ciut zarobić?). Dlatego wydawnicze sita pracują w ruchu jednostajnie przyspieszonym, eliminując ewidentne barachło, czyli jakieś 95, może 99 procent rękopiśmienniczej aktywności. To sprawny i odpowiedzialny mechanizm; pomyłki takie jak odyseja Rowling i jej Pottera zdarzają się raz na dekadę albo rzadziej… I bardzo dobrze – musimy jakoś chronić te resztki lasów przed przerobieniem na papier…
Z drugiej wszakże strony – wydawcy wiedzą dobrze, że istota ich sukcesu to ruch – ruch w interesie. Ten kto, będzie tylko czekał, aż mu arcydzieło przyniosą w zębach, nie nadaje się do prowadzenia wydawnictwa, jeno zakładu pogrzebowego… Przeto wydawcy rozsyłają swych agentów do penetrowania koszy na śmieci w katedrach. Twórczego pisania na uniwersytetach. Tam bowiem większe jest prawdopodobieństwo natrafienia na cośkolwiek nadającego się do druku i sprzedania. Szkolnictwo wyższe kuźnią poziomu! Literackiego – ma się rozumieć…
Chris McGeorge jest absolwentem magisterskiego kursu uprawiania literatury na City University of London – uczelni z tradycjami, zacnej i popularnej (ukończył ją Gandhi, czworo brytyjskich premierów: Asquith, Attlee, Thatcher i Blair oraz premier Indii Nehru). „Zgadnij kto” jest magisterium McGeorge’a. W całości wystawia niezłe świadectwo umiejętnościom pedagogicznym i perswazyjnym tamtejszych nauczycieli prozy tudzież kwalifikacjom samego magistranta. Klasyczny model McGeorge znacząco „ubogacił” dokładając nie mniej nośny i obiecujący motyw odpłaty, zemsty za poniżenia i traumy z epoki dzieciństwa. W thrillerach psychologicznych (bo w realnym życiu pewno nie…) to bardzo poważny motyw, nakręcający okrucieństwo i nieustępliwą determinację sprawcy. Tak jakby nastolatkowe skazy psychiczne mocniej obligowały do zemsty definitywnej. Czasem tak jest – czasem nie… Jeśli przeżycia w dzieciństwie zaważyły na całym późniejszym życiu, to kto wie? Mogą pchnąć i do zbrodni… Gdy poczucie krzywdy przeorało młodą, nieukształtowaną i nieodporną psychikę, po latach krzywda może objawić się jako zimna furia, wyrafinowana w swym okrucieństwie i bardzo dobrze zamaskowana pozorami życzliwej, przyjacielskiej zgoła, uprzejmości…
W przypadku „Zgadnij kto” byli sobie ćwierć wieku temu dwaj jedenastolatkowie Eren i Morgan, kumple – ba, przyjaciele zgoła – z jednej klasy w powszechniaku. Morgan był pełnym emocji fantastą o awanturniczym usposobieniu i nieskrystalizowanym na niczym konkretnym, ale mocnym postanowieniu zdobycia sławy w nieodległej przyszłości, Eren zaś – refleksyjnym młodzieńcem o wysokim poziomie inteligencji, z osobliwym talentem do matematyki i abstrakcyjnego myślenia, dobrze wychowanym i powściągliwym. Mimo tych odmienności charakterologicznych przyjaźnili się; zapewne na zasadzie przyciągania i sojuszu obronnego dwóch młodocianych odmieńców w jednolitym (i przez to groźnym…) stadzie. Ale wydawało się, że przyjaźń ta ma mocne podstawy, mocniejsze niż tymczasowe defensywne porozumienie, obliczone na udany survival (szkoła to dżungla!). Lecz pewnego dnia Eren wrócił po południu do szkoły po zapomniany zeszyt i w sali matematycznej natknął się na… wiszące na pasku zwłoki lubianego nauczyciela matmy pana Jefferiesa. Chłopak mocno to przeżył, ale wdrożony do ćwiczeń logicznych umysł nie pozwolił mu uwierzyć w lansowaną przez szkołę i policję aż nadto oczywistą wersję samobójstwa. Eren poświęca się zdemaskowaniu zbrodni, Morgan wykpiwa jego „obsesję” – aż do momentu, gdy zdaje sobie sprawę, że przecież może w ten sposób zyskać tak pożądaną sławę. Gdy Erem odkrywa prawdę, musi ją zataić, powodowany instynktem samozachowawczym i przyzwoitością. Samolubnemu i próżnemu debilowi Morganowi zaś zapala się sygnał spełnienia marzeń – on nie ma skrupułów: przywłaszcza sobie intelektualny wysiłek kumpla, ogłasza, że rozwiązał zagadkę (odtąd media nazywają go małoletnim detektywem…) i kieruje policję na nieoczywisty dotąd trop. A Eren… Eren, choć w dobrej wierze dążył do prawdy, traci cały świat.
Dwadzieścia pięć lat później Morgan – sławny gospodarz telewizyjnego, detektywistycznego talk show – budzi się przykuty kajdankami do łóżka w hotelowym pokoju, z pięcioma innymi nieznanymi mu osobami i trupem w łazience. Głos z telewizora (ukryty za maską konia) proponuje wolność dla wszystkich, jeśli Morgan w trzy godziny odkryje, kto zabił nieszczęsnego kadawera z wanny. Dalszych szczegółów nie będzie; niech już odtąd czytelnicy mają samodzielną przyjemność brnięcia w labirynt sprzecznych i efektownie splątanych tropów. Magistrant McGeorge potrafił (być może z małą pomocą mentorów i przyjaciół) przyrządzić niezły w smaku koktajl zagadek. Jego degustacja przypomina trochę… wkładanie łba w samozaciskającą się pętlę. Wiesz, co się stanie i trochę się boisz, ale odwracasz kolejne kartki z poczuciem wciąż niezaspokojonej ciekawości. Bo magistrant Chris potrafi opowiadać historie – z niewymuszonym wdziękiem, ocierającym się zgoła o dezynwolturę, ale bez szkody dla precyzji.
W ścisłym sensie „Zgadnij kto” nie jest kryminałem. Formalnie to thriller psychologiczny, więc w zasadzie „kryminalistyczne” reguły prowadzenia intrygi mogą być luźniejsze, bardziej umowne. Ale McGeorge nie idzie na łatwiznę. Szczegół nie traci ważności. Żaden. Każdy jest rozgrywany. Więc czytać należy uważnie i niespiesznie, bo wszystko może mieć znaczenie, choć nie musi. W nagrodę rozegracie w wyobraźni półfinał tej osobliwej intrygi – na najpiękniejszej plaży świata. Niech wam wyobraźnia nie podpowiada, że to Bondi, Paleokastritia na Korfu,Copacabana czy inna Ipanema. Najpiękniejsza plaża świata to Luskentyre na południowym skraju wyspy Harris – wyspy, która w sensie fizycznym, geograficznym nie istnieje, za to w papierach, oficjalnie – jak najbardziej Jest częścią Hebrydów Zewnętrznych. Miejscem, gdzie rodzą się chmury… Tam McGeorge rozegrał przedfinałowe starcie protagonistów; starcie finałowe wciąż się nie odbyło – aczkolwiek historia lubi się powtarzać. I to mając na względzie, delikatne zachęcam do śledzenia literackich poczynań McGeorge’a. Bo chyba nie powiedział ostatniego słowa…
Tomasz Sas
(1 10 2018)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *