Taniec mewy

30 października 2017

Andrea Camilleri 
Taniec mewy
Przekład: Monika Woźniak
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2017

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Tupot białych mew…

Andrea Camilleri jakoś nigdy nie był moim faworytem, choć to niewątpliwy majster literatury rozrywkowej jest, a włoskiego kryminału na pewno… Tłumaczony i wydawany seryjnie w naszym kraju jest nie bez powodu – umie pisać. Trzeba przyznać obiektywnie. Aczkolwiek z zawodu jest reżyserem – teatralnym i telewizyjnym… Wychwycić można w tych jego książeczkach, staromodnych nieco, pewien sznyt porządnego rzemiosła – takie esprit, jakim posługują się włoscy… szewcy, co pozwala włoski but rozpoznać na końcu świata, nawet gdyby odnalazł się w topniejącym lodowcu na Antarktydzie… Camilleri (rocznik 1925!) kultywuje rzadki w naszych egocentrycznych czasach obyczaj: jest skoncentrowany na swoim bohaterze bez reszty; szlifuje postać nieustannie, wiedzie ku doskonałości (nie w znaczeniu charakteru i innych przymiotów moralnych i służbowych, ale w sensie precyzji opisu…). Komisarz Salvo (czy przypadkiem to nie zdrobnienie albo oboczna forma znaczącego imienia Salvatore?) Montalbano – bohater cyklu Camilleriego – narodził się w 1994 roku i od tamtego dnia debiutu już trzydzieści razy się pokazał… 18 książek z tego cyklu przetłumaczono na polski, reszta czeka.
Gdy Camilleri wykoncypował Montalbana, sam już młodzieniaszkiem nie był (69 lat…). Więc i jego bohater pojawił się w komisariacie policji fikcyjnego sycylijskiego miasteczka Vigata jako mężczyzna po przejściach, już doświadczony i uformowany oraz – jak na sycylijskie realia społeczne – z gruntu nietypowy: uczciwy do bólu, przyzwoity, skromny i lojalny, a do tego niepodatny na typowe dla tej wyspy życie jednoczesne w dwóch rzeczywistościach: tej widzialnej i powierzchownej, udawanej i konwencjonalnej – i tej skrytej pod powierzchnią: z osobną prawdą, osobnymi zasadami tudzież własną hierarchią i specyficzną etyką… Oczywiście commissario Montalbano idiotą nie jest, zdaje sobie sprawę z cienia, jaki ta druga rzeczywistość rzuca na Sycylię za dnia i w nocy, więc wypracował sobie kompromis z własnym nieprzekupnym sumieniem, by jakoś żyć. Ale mu z tym ciężko; w miarę dojrzewania (z książki na książkę) wcale się nie przyzwyczaja, nie obojętnieje. Ta niezłomna charakterność Montalbana (choć dla niepoznaki wypolerowana na błysk…) przydaje się Camilleriemu, bowiem obmyślane przez niego intrygi nie zawsze są tak banalne – jak na przykład śmierć wiarołomnej żony i jej wrednego kochanka z rąk (bywa, że przedłużonych luparą…) godnego współczucia cornuto – rogacza… Albo gdy żądny spadkobrania synalek wyprawia w zaświaty upierdliwego papę. Camilleri ma w zanadrzu przestępcze intrygi z tłem politycznym, socjalnym, ekonomicznym typowym dla podwójnych standardów sycylijskiego życia publicznego. I do tego w radykalnym sosie… Nic w tym osobliwego: autor był członkiem partii komunistycznej, a dostatecznie lewicowe poglądy żywi nadal. Oczywiście Montalbano nie jest komuchem, ale też nie chadekiem, socjalistą, berlusconistą ani zwolennikiem Bepe Grillo. To raczej liberalny socjaldemokrata – jeśli we Włoszech to jeszcze cokolwiek znaczy… Jak dla mnie Montalbano ma jeszcze jedną cechę nad wyraz sympatyczną – bywa mianowicie smakoszem (aczkolwiek ostatnio coraz rzadziej, albo zgoła wcale…), co w świetle dostępnej nam wiedzy o kuchni włoskiej czyni naprawdę sympatyczne wrażenie…
Intryga w „Tańcu mewy” zaczyna się od symbolicznego obrazka dumnego, białego ptaka w śmiertelnym tańcu na plaży o świcie. Montalbano, obserwując ten taneczno-krzykliwy paroksyzm odejścia, pozostaje pod wrażeniem. Potem przyjeżdża przyjaciółka komisarza i równie szybko odlatuje zniechęcona jego brakiem zainteresowania, gdzieś znika Fazio – kumpel komisarza z załogi posterunku, a śledztwo zaczyna krążyć wokół domniemanego przemytu w porcie i interesów lokalnej rodziny. Tak, mafijnej, nie jakiejś zwykłej famiglii burżujskiej albo ziemiańskiej…
Dalej oczywiście wstrzymamy się z omawianiem szczegółów i następstw intrygi, pomni przyrzeczenia, iż żadnych demaskacji fabuł kryminalnych uprawiać nigdy nie będziemy. Ale jeden aspekt kreacji Camilleriego zasługuje na baczniejszą uwagę. Oto tym razem pozbawił on swego bohatera, przecież niewątpliwego Włocha, jednej podstawowej cechy włoskości – a mianowicie automatycznej, wrodzonej niejako, przekazywanej w genach żywiołowej nieobojętności na wdzięki kobiece. A tu znienacka Montalbano, zaawansowany ponadpięćdziesięciolatek, w schyłkowej już fazie kryzysu wieku średniego, NIE ulega wdziękom apetycznej, młodziutkiej, długonogiej (na Sycylii ta ostatnia cecha to rzadkość wśród tubylców, a w zasadzie tubylek…) pielęgniareczki ze szpitala, w którym dochodzi do siebie wyrwany z łap mafii Fazio. Wprawdzie podejmuje uwodzicielską grę, ale od początku jest sceptyczny, by nie rzec, że podejrzliwy. Skądinąd słusznie, bo to mafijna zasadzka i zła kobieta była… Ale jak Montalbano na to wpadł i ile siły woli – ba, heroizmu nadludzkiego zgoła potrzebował, by prowadzić grę do przełomowego momentu? To sobie przeczytajcie – gwoli nauki, nie zaś pustej rozrywki…
W tym miejscu muszę dodatkowo podziękować Camilleriemu, że oszczędza swemu bohaterowi męskiej degrengolady wieku średniego… Nie opisuje nachalnie (aczkolwiek ze znawstwem, znamionującym rozległe doświadczenia pisarskie) na przykład monstrualnych kaców i innych upodleń, które zdarzają się panom w pewnym wieku, nawet najbardziej mężnym, niestety… Camilleri utrzymuje swego bohatera w podziwu godnej wstrzemięźliwości co do trunków i pozwala mu od czasu do czasu pocieszyć się porcyjką whisky. Duża sprawa… Z własnego doświadczenia wiem, że takie na przykład śródziemnomorskie lato we Włoszech, z temperaturami oscylującymi wokół czterdziestu stopni, bez rozruchowej porcji (albo dwóch) cavallo bianco względnie nanni viandante (bez lodu), przyjętych do organizmu razem z kawą po lekkim śniadaniu (dwie, trzy bułeczki z prosciutto i jakieś pecorino albo mozzarella bufala…) – że takie lato może być nie do przeżycia. Zresztą i zimą poranna whisky ma we Włoszech spore walory, podobnie jak wieczorna… Ach, nie wiecie co to cavallo bianco czy nanni viandante? Oczywiście white horse i johnny walker… Zresztą zamiast whisky (we włoskich barach, osobliwie hotelowych, jest drogawa) może być grappa lub napitek na bazie grappy, mego pomysłu: grappa pół na pół z sokiem z cytryny świeżo wyciśniętym (ilość płynu nie gra roli, ważna jest proporcja: pół na pół) plus dziesięć albo nieco więcej kropel tabasco. Ważne: połączyć składniki przed wprowadzeniem do organizmu, a nie dopiero w w żołądku; ale jeżeli ta druga okoliczność się zdarzy, to zadbać o kolejność: grappa, cytryna, tabasco na język (jeśli ktoś dotrwa do trzeciego macha…).
No i w ten sposób, tropami Camilleriego (szkoda, że w „Tańcu mewy” niewykorzystanymi…), wpletliśmy do tekstu gawędę gastronomiczną. Dzięki temu pozytywną rekomendację nowej fabuły starego włoskiego mistrza możemy uznać za spełnioną i zamknąć śledztwo. Miłej lektury w sumie niewielkiego tomu akt procesowych życzę…
Tomasz Sas
(30 10 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *