Rudowłosa

8 września 2017

Orhan Pamuk
Rudowłosa
Przekład: Piotr Kawulok
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

O pożytkach płynących (poza prozą i wodą…)
z kopania studni

Noblista (2006) turecki (jedyny taki…), profesor nowojorskiej Columbii, a przedtem Uniwersytetu Harvarda, tłumaczony i wydawany prawie wszędzie na świecie – a przy tym wszystkim (w odróżnieniu od paru innych faworytów zacnego grona szwedzkich królewskich akademików) ze wszech miar nadający się do lektury i godzien najwyższych pochwał, wzniosłych rekomendacji tudzież – w swoim kraju dorobił się opinii kryminalisty, zdrajcy, oszczercy. I to na długo przed ubiegłorocznym kontrzamachem stanu prezydenta Erdogana, który wywrócił na nice cywilizowane (umiarkowanie…) oblicze mniejszoazjatyckiej, anatolijskiej republiki. A wszystko przez artykuł 301 tureckiego kodeksu karnego, przewidujący karę więzienia od sześciu miesięcy do lat trzech za znieważenie republiki, parlamentu (w doktrynie i orzecznictwie sądów miejscowych utarło się pojęcie znieważenia „tureckości”, cokolwiek to oznacza…). W praktyce jednym z najgorliwiej ściganych deliktów, mieszczących się w dyspozycji wspomnianego artykułu jest tzw. kłamstwo ormiańskie, czyli publiczne głoszenie, jakoby w 1915 roku Turcja (wtedy jeszcze Imperium Ottomańskie) dopuściła się ludobójstwa miliona (może nawet półtora…) Ormian. Orhan Pamuk ośmielił się to powiedzieć otwarcie, i to poza granicami kraju, w Niemczech zresztą (przy okazji wspomniał o masowych mordach na Kurdach). Proces wytoczono mu natychmiast, ale po wielu międzynarodowych ceregielach ostatecznie oskarżenie upadło. Lecz grzywnę i nawiązkę dla rzekomo obrażonych musiał zapłacić. Jaki dzisiaj jest w Turcji status kajdaniarza Pamuka, nawet nie ośmielę się zgadywać… W każdym razie przez pół roku – gdy nie wykłada w USA – pozwalają mu tam mieszkać, na małej wyspie koło Stambułu. Oczywiście cieszy się wolnością, swobodą podróżowania, kontaktów, zabierania głosu i wszystkim prawami człowieka naraz i osobno. Niewątpliwie jednak tajne służby autorytarnej, populistycznej satrapii Erdogana nie szczędzą sił i środków, by mieć noblistę pod ścisłą kontrolą. Nie wątpię w to – nawet gdyby wszyscy zaprzeczali. Dlaczego? Bo taka jest natura tych służb; są jak skorpion ze starej anegdoty, który zabił żabę na środku rzeki i sam po tym akcie zginął… Więc okazać się może, iż formalnie wolny noblista zostanie faktycznie odizolowany od Turcji, od tego, co się istotnego dzieje. Procesy zmian będzie mógł obserwować, ale do ludzi może nie dotrzeć. Może posłucha, ale nie zapyta, nie pogada, bez asysty nie wypije raki ani kawy w gwarnym barze na bazarze. Może trzymać rękę na pulsie, ale puls będzie bił w „drugiej ręce”. Jeszcze parę lat Erdogana i Pamuk, jeśli zechce przy Turcji zostać, będzie musiał pisać z pamięci, na wyścigi z niepamięcią…
Pamuk wielkim pisarzem jest: zasoby surowca twórczego pewnie ma, talentu mu nigdy nie zbraknie, a słowa, wątki i dygresyjne anegdotki oszczędzać, właściwy z nich robić użytek potrafi – gadułą nie bywa… Bliżej mu do ascezy werbalnej niż rozrzutnej szastaniny. Z tego punktu widzenia „Rudowłosa” jest dziełem o niemal idealnej równowadze użytych środków fabularnych względem tego, co autor chciał powiedzieć.
A co w pierwszym słowie chciał powiedzieć? A że dramatyczne dzieje mitycznego Oidipousa (Edypa) – ojcobójcy, kazirodcy (z własną matką), ojca swych braci i sióstr – nie są tylko jednym z wielu prewencyjnych moralitetów w skarbnicy tradycji, wartości i budulca cywilizacji śródziemnomorskiej oraz kilku pokrewnych, sąsiednich. Ten mit nie-mit jest dziedzictwem trwale obecnym i samopowielającym się w dziejach – czasem w całości, czasem w którejś z połówek lub innych cząstek bądź wariantów. Edypy, Lajosy, Jokasty, Kreony, Antygony (a nawet wredne Sfinksy) są wśród nas i w każdym pokoleniu, przeżywając swą tragedię bezwiednego łamania tabu (a losowi, zapisanemu w niebiesiech zawczasu obce jest wszak uczucie ułaskawiającej litości…) – jako kontinuum przeznaczenia ludzkości. Nie ma ucieczki – mit żyje, mit powraca, pożera nowe ofiary – bo taka jest jego natura. W postaci ekstremalnej zbrodnia, śmierć zostaje bez odkupienia. Czasem udaje się los załagodzić… Edyp w swoich czasach achajskiej surowości, bliskości bogów i nakazu, by ich wyrokom (a ingerowali bezpośrednio w życie ludzi nader często!) się nie sprzeciwiać był z góry skazany, bez apelacji. Dziś mógłby liczyć na litość ludzi – choć bez przesady: a już niekoniecznie na ułaskawienie…
Mit Edypa jest pięknym, lecz zarazem okrutnym przykładem literatury doskonale bezcelowej. Niczemu nie służy, nie spełnia postulatu prewencji generalnej, nie ostrzega, nie jest moralitetem, nie krzepi wzorców etycznych. Boska przepowiednia jest wyrokiem przed przestępstwem; czegokolwiek byś nie zrobił, następstwo zdarzeń jest już zaprojektowane. Nie oszukasz bogów! W tej sytuacji nie pozostaje nic innego niż pięknie to opowiedzieć. Może choć strach pozostanie – nie kuś losu, nie domagaj się wiedzy o przyszłości, byś przypadkiem nie poznał okrutnej obietnicy…
Pamuk w „Rudowłosej” poddaje tragedię Edypa zabiegowi narracyjnemu, który w technologii scenariusza serialowego nazywa się spin-off: boczna odnoga, zawirowanie, wariant z poprzestawianą fabułą i odmienionymi akcentami. Syn szuka ojca. Bez rezultatu. To znaczy: znajduje, lecz nic konstruktywnego dla obu razem i każdego z osobna z tego nie wynika. Ale dopada go… jego własny syn, którego spłodził był z kobietą – byłą kochanką swego nieobecnego ojca. Trochę na odwyrtkę – niemniej też okrutnie…
W drugim zaś słowie Pamuk nawraca do formuły opowieści – formacyjno-inicjacyjnej. Do symbolicznej metafory przemiany dziecka w mężczyznę… Areną metamorfozy jest… kopanie studni: niegdyś zajęcie wielce ezoteryczne, wymagające wiedzy tajemnej wysokiego stopnia (może nie jak masońskiej, wywodzącej się wszak od cechów i konfraterni wolnych budowniczych katedr…) – ale często pewnie graniczącej z magią, rytualnym wtajemniczeniem i na pewno (jak mniemali maluczcy…) potrzebującej bliskich kontaktów z siłami nadprzyrodzonymi, może nawet z samymi upadłymi aniołami… Nie idzie przecież o technikę bezpiecznego głębokiego kopania – to tylko rzemiosło: wyrafinowane, ale jednak tylko rzemiosło. Co innego wiedzieć, gdzie kopać. Bez magii, bez kontaktu transcendentalnego – nie da rady. Któżby wierzył w jakąś hydrologię, w powtarzalne korzyści płynące z analizy statystycznej długotrwałych obserwacji i nawarstwiających się doświadczeń? Ani chybi, to siła magiczna, bodajże nieczysta nawet… Dlaczego jednak Pamuk nie posłał swego młodego bohatera Cema na wakacyjną praktykę do kowala, piekarza czy garncarza? W ich rękach i warsztatach też dochodzi do fenomenu, niemal cudu przemienienia na jeszcze większą skalę. Z mąki chleb, z bezkształtnej bryły żelastwa podkowa, z kupy gliny garnek. To pewnie mało komunikatywne; dopiero kopanie studni, odnalezienie wody jest symbolicznym zwycięstwem nad Matką Naturą.
Podoba mi się ten symboliczny wybieg fabularny Pamuka. Studnia jako metafora mutacji. Ujarzmienia Natury. Nowego Otwarcia. Zwycięstwa Gruntownej Wiedzy, wspartej Niezachwianą Wiarą tudzież Upierdliwym Uporem. Rzecz w tym wszelako, że i w warstwie symbolicznej i w sensie ścisłym dla narratora tej opowieści trud kopania nie zakończył się wytryskiem wody (czego wszyscy – świadomie lub podświadomie – się spodziewali…). Pewnego dnia bowiem (już po upojnej nocy z pierwszą kobietą w życiu) pomocnik Cem (uwaga: czyta się Dżem) przez nieuwagę spuścił na dno wykopu, wprost na łeb mistrza Mahmuta, wiadro do wydobywania urobku. Nie wołał o pomoc. Ale pobiegł do miasteczka, do swej Rudowłosej – wszelako dowiedział się, że wyjechała. Wrócił do obozowiska, do studni nawet nie zajrzał, spakował walizkę i pierwszym pociągiem uciekł do mamy. Poszedł na studia. Inżynierem-geologiem (to przez tę studnię niedokończoną poniekąd) został. Karierę w biznesie zrobił wielką. Ożenił się. I nigdy nawet nie zajrzał do miasteczka, nie spytał, jak się skończyła afera. Wyparł to z siebie. Prawie. Jakiś metafizyczny lęk jednak czuł. Do końca życia, zakończonego gwałtownie i z ręki syna nieznanego, nieświadom jego istnienia w gruncie rzeczy, aż do chwili tuż przed śmiercią. A ponieważ to nie jest kryminał, zdradzę, że zwłoki wydobyto ze studni. Tej Studni (bo mistrz jednak przeżył i kopania dokończył…). Mit Edypa trochę na odwyrtkę (syn jednak wszystko wiedział) – trochę nie…
To pięknie opowiedziana historia, z maestrią godną noblisty. Może niejednego. Ale z tych najnowszych laureatów (żyjących) chyba tylko Alice Munro (2013) potrafiłaby coś takiego napisać. Tyle że ona zrobiłaby to na pięćdziesięciu góra stronach, nie na trzystu… Ale w przypadku Pamuka objętość to akurat nie wada – bo on pisze i tak akuratnie. Tyle ile trzeba, by opowiedzieć, co chce. A że to trochę staroświeckie, kostyczne i klasyczne? No i co z tego – nawet jeśli tak uważacie? (Bo ja nie…) Rzecz w tym, że „Rudowłosa” jest literaturą innego gatunku niż niemal cały dostępny współcześnie zasób rynkowy prozy – dyplomowanej, honoris causa, zwyczajnej i tej, która tylko przez samych autorów za prozę jest mylnie uważana… Spróbujcie odkryć na własny rachunek – dlaczego? Ale uwaga – za pierwszym razem rezultat penetracji może być niezadowalający, Lecz nic stoi na przeszkodzie, by lekturę ponowić w razie potrzeby. Bo to dobra proza.
Tomasz Sas
(8 09 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *