Kerri Maher Księgarnia w Paryżu Przełożyli Anna Bereta-Jankowska i Piotr Pieńkowski Wydawnictwo Znak, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Odyseusz płynie Sekwaną… „Ulisses” Jamesa Joyce’a jest niewątpliwie najwybitniejszą powieścią dwudziestego wieku, mitem założycielskim całej liczącej się dwudziestowiecznej prozy światowej. Bezdyskusyjnie… Im więcej czasu upływa od daty pierwszego wydania, tym dobitniej prymat ów się uwydatnia. Owszem, trwają spory, od czasu do czasu pojawiają się „odkrywcze” i obrazoburcze manifesty krytyków, poszukujących sławy, udrapowanych dla niepoznaki w togi „sprawiedliwych”. Ale wątpliwości tylko utwardzają i upowszechniają mniemania, że coś wielkiego w tym „Ulissesie” jest. Lecz co to jest? Ba, spora armia analityków, teoretyków i krytyków prozy już sformułowała, ciągle formułuje i jeszcze długo formułować będzie swoje opinie i zdania osądzające o tym fenomenie. Niewątpliwe nowatorstwo prozatorskie jest na pierwszym miejscu – po „Ulissesie” nic już w światowej literaturze nie będzie takie same jak przedtem. Ale sama literatura już nie będzie ołtarzem geniuszu. Literatura już nie będzie misją, a pisarz – demiurgiem. Przeciwnie: książki można palić, sekwestrować, usuwać z bibliotek, a pisarzy – gnębić procesami, wsadzać do więzień (wcześniejsza o dwie dekady przygoda Zoli to przypadek odosobniony i w ogóle małe piwo…), skazywać na banicję i fatwę. Dlaczego tak się stało? Bo, rzecz ujmując…
Mariolina Venezia Kamienne miasto Przełożył Krzysztof Żaboklicki Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Tropem niedużej perfekcjonistki No cóż, nawet na pojemnym i chłonnym rynku rozrywki kryminalnej ulokowanie (z sukcesem) nowego cyklicznego bohatera powieściowej serii nie jest przedsięwzięciem łatwym. Ale Mariolina Venezia ani nie kalkulowała zysków i strat, ani nie zastanawiała się długo nad pomysłem, ani nie spekulowała, jaka formuła kreacji przyjmie się najlepiej (za to jak najmniejszym kosztem). Poszła przebojem na skróty i wymyśliła bohatera (żeby nie było – od razu seryjnego) w zasadzie mocno różniącego się od standardu fabularnego włoskiej powieści kryminalnej (i zarazem mocno w ten standard wpasowanego pod niektórymi względami…). Bo ten włoski standard jest poniekąd specyficzny. „Seryjna osoba śledcza” na ogół jest policjantem jednej z dwóch ważniejszych formacji – karabinierów albo policji państwowej; funkcjonariusza policji finansowej czy gminnego posterunkowego raczej w literaturze nie spotkasz – ich kreacyjne możliwości narracji fabularnej są raczej mało atrakcyjne prozatorsko… „Seryjna osoba śledcza” jest oficerem oczywiście – komisarzem zapewne albo nawet inspektorem. Ma mniej więcej czterdzieści lat, choć zdarza się, że zbliża się do pięćdziesiątki; ten przedział wiekowy ma same zalety fabularne: już duże doświadczenie, do tego w sile wieku – żadnego wypalenia ani tęsknoty za…
Wasilij Grossman Wszystko płynie Przełożyła Wiera Bieńkowska Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Dziesięć metrów… Jakoś tak na początku marca pięćdziesiątego trzeciego nad całym sowieckim Zapolariem – krainą śmierci, ruskim Hadesem – wydajnie i jednostajnie przemieniającym żywych w umarłych – zaświeciły nieśmiało nieliczne wciąż (ale jednak prawdziwe) promyki słońca. Nie żeby zaraz jakaś nadzieja, odwilż, zmiana klimatu albo co. Ale coś zawisło w powietrzu. Co? Mieszkańcy tej krainy, odgrodzeni od reszty świata milionami kilometrów kolczastego drutu, nie wiedzieli, nie mieli pojęcia. Nawet lepiej poinformowani strażnicy tego zadrutowanego imperium nie wiedzieli, co jest grane. A sami lokatorzy przewiewnych barakowatych „pensjonatów” – od Wysp Sołowieckich, od Workuty i Syktywkaru, z tajgi nadangarskiej, leńskiej tundry, po wieczną zmarzlinę wzgórz Kołymy i Magadanu? Im było wsio rawno – zajmowali się dylematami codziennej egzystencji, czyli jak wyrobić normę, żeby się nie czepiali, racyjkę chleba wydali i pozwolili przeżyć do jutra. Co im tam, że akurat 5 marca 1953 roku w daczy na podmoskiewskim Kuncewie zdechł Josif Wissarionowicz. Święta nie było – znaczy u nich, w łagrze. Ale po paru dniach z Moskwy, za pośrednictwem Gławnowo Uprawlienija Łagieriej, zaczęły przychodzić rozkazy: zwalniać, wypuszczać, oddawać manatki z depozytu, dawać bilety na kolej!…
Ante Tomić Cud w Dolinie Poskoków Przełożyła Dorota Jovanka Ćirlić Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Stara miłość nie rdzewieje – po chorwacku Donoszą akurat teraz w mediach rozmaitych, że w Chorwacji intensywnie rozmnażają się żmije i dochodzi do coraz częstszych ataków tych wrednych gadzin na ludzi – na razie na prawowiernych lokalsów – rdzennych Chorwatów, ale sezon turystyczny w tej pięknej bałkańskiej republice dopiero się rozkręca… Zęby jadowe zatopione w mięsisto-piwnej łydzie grubego Szwaba czy otłuszczonego mięśniaka-Polaka to widok piękny i pożądany. Z punktu widzenia żmijowego plemienia. Ale nie tylko… Czemu akurat teraz tak się porobiło z tymi żmijami? Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że to wina Ante Tomicia – autora „Cudu w Dolinie Poskoków”. Poskok bowiem to nie tylko rodowe nazwisko bohatera tej groteskowej opowiastki – twardego dalmatyńskiego górala Jozy – i jego czterech synów: Kreszimira, Branimira, Zvonimira i Domagoja. Zresztą powiedzieć o Poskokach, że twarde z nich chłopy, to nic nie powiedzieć. Ich struktura fizyczna i umysłowa podobna jest do skał krasowych, aczkolwiek pobudowana na strawie zdominowanej przez kaszkowatą, sraczkowatą mamałygę. Ludność okoliczna z Gór Dynarskich pospolicie poskokami nazywa pewien gatunek jadowitego gada – żmiję nosorogą (Vipera ammodytes) – sporą…
Gabriel Garcia Marquez Widzimy się w sierpniu Przełożył Carlos Marrodán Casas Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMuza SA, Warszawa 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Funkcja życiowa Rozpruty sejf; skok na kasę – tak można skwitować ten wydawniczy ewenement. Tata–noblista wyraźnie objawił swą wolę, by ostatniego tekstu, nad którym pracował, nie upubliczniać. Ba, nakazał wszystko, łącznie z odrzuconymi, budzącymi autorskie wątpliwości wersjami, notatkami i zapisem elektronicznym, fizycznie unicestwić. Synowie się sprzeniewierzyli… Fakt – nie od razu; odczekali dziesięć lat od śmierci ojca (zmarł dokładnie dekadę temu: 17 kwietnia 2014 roku). Taka karencja w oczach spadkobierców wydaje się dostatecznie usprawiedliwiać ich akt „rodzinnej zdrady”. Emocje wygasają, histeria zmienia się w historię (literatury, żeby nie było…). Zatem tyle hałasu o nic? Czy jednak o c o ś? Z czysto merytorycznego punktu widzenia „Widzimy się w sierpniu” to bagatelka bez większego znaczenia – jeśli popatrzeć na tę mikroopowiastkę choćby tylko w obrębie twórczości Marqueza. Gdzie jej tam do „Stu lat samotności” czy „Jesieni patriarchy” lub nawet „Rzeczy o mych smutnych dziwkach” (przedostatniej roboty literackiej Marqueza). Wszelako nie w tym – słabsze czy nie – tkwi dylemat. Ale i w kwestii domniemanego synowskiego sprzeniewierzenia też dylematu nie ma… Pozostawmy zatem na boku wszelkie rozważania tej kategorii. Dylematem…
Andriej Kurkow Szare pszczoły Przełożyła Magdalena Hornung Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Tisze jediesz, dalsze budiesz… Pszczołom nie da się nic wytłumaczyć po dobremu… Kierują się tylko instynktem, genetycznie „od zawsze” zaprogramowanym na potrzeby roju. Są altruistyczne, skłonne do skrajnie bezgranicznych poświęceń i niesłychanie pracowite. Pszczoły mają swoje mapy, swoje kompasy i drogowskazy. Nie uznają linii demarkacyjnych, są transgraniczne z natury – ale trzymają się blisko domu. Znaczy ula. Rodzina jest dla nich wszystkim, a matka-królowa skarbem najcenniejszym, złotym ogniwem w łańcuchu podtrzymania gatunku, odnawialności roboczych pokoleń i gwarantem rosnącej pomyślności ula. Czyli obfitości miodu tudzież innych ingrediencji. A gdy przychodzi człowiek i rabuje tamte z trudem zdobyte dobra, pszczoły się nie buntują, nie zniechęcają, tylko natychmiast wylatują z ula w poszukiwaniu nowych pożytków – business as usual… Jedno jest pewne – wojny nie lubią, nie znoszą zakłóceń, dymu i ognia, a tektonika detonacji artyleryjskich wpływa dewastująco na ich dobrostan; niektórzy znawcy przedmiotu twierdzą, że po prostu tracą orientację, a aura strzelaniny im nie służy. Innymi słowy trują się i wymierają. Wojenny miód inny ma smak. Jeśli w ogóle uda się ten boski pokarm pszczołom podebrać, gdy dookoła strzelają… Siergiej Siergieicz – młody, bo…
John Maxwell Coetzee Polak Przełożyła Aga Zano Wydawnictwo Znak, Kraków 2024 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Walczykiewicz, bój się Boga! Jedna z tych książek, które zostały napisane (namacalnie istnieją, co niniejszym zaświadczam), ale równie dobrze mogłyby być nienapisane, pozostać na zawsze w otchłani potencjalnych możliwości literatury, wszelako bez materializacji. Innymi słowy: są czy nie są – wsio rawno… Jeszcze innymi słowy: ich wartość aksjologiczna tudzież epistemologiczna jest równa zeru (jeśli zgoła nie ma wartości ujemnej). Jeszcze innymi słowy: nieistotność… Wydaje się, że to przypadłość co najmniej kilkorga z żyjących literackich noblistów. Czyżby unoszący się swobodnie nad wodami jeziora Mälaren i cieśninofiordu Saltsjön nieśmiertelny duch wielkiego Alfreda był wampirem energetycznym? Nie da się wykluczyć… Zresztą popatrzmy na przednoblowski i postnoblowski dorobek naszej niedawnej (sześć lat temu – ledwie chwila…) laureatki. Widać różnicę? Ale chyba tak musi być – to normalna kolej rzeczy. W końcu to przed Noblem pisarz stara się być kimś, po Noblu już nie musi. Myśli o emeryturze. Włączają się automatycznie intelektualne i samozachowawcze hamulce. Na szczęście przeważnie to tylko krótkotrwałe epizody niemocy. Pełna sprawność powraca, a talent rozkwita na nowo – nawet błądząc w Sumerze, głęboko w to wierzę. „Polak” noblisty Coetzee’ego to jedna z tych post-laureackich pozycji-propozycji…
Eugenia Kuzniecowa Drabina Przełożyła Iwona Boruszkowska Wydawnictwo Znak, Kraków 2024 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 4/5 Gnój w fontannie czyli od nas nie uciekniesz… Nie wiem, czy pani Kuzniecowa zna dość powszechną w Skandynawii formułę prawa Jante, ale jej tekst jest wręcz idealną ilustracją funkcjonowania „Jante” w rzeczywistości społecznej… Zaś ekstremalne warunki wojenne nie są dla tego mechanizmu żadną przeszkodą; nie łagodzą też siły więzi owej osobliwej reguły. Zwłaszcza w wydaniu familijnym… Prawo Jante bowiem to osobliwe Prawo-Do-Wtrącania-Się-We-Wszystko. O każdym czasie i w dowolnych okolicznościach. Przez wszystkich w okolicy. Dla dobra jednostki, w którą się wtrącano… Prawo Jante to konstytucja każdego zwartego plemienia – odbierająca całą, jakąkolwiek prywatność współplemieńcom. Duński pisarz Axel Sandemose – faktyczny twórca prawa Jante – nie przepadał za swoimi rodakami, gdy nadawał regułom Jante skodyfikowaną treść na piśmie. Ba – był lekko wkurwiony (a to i tak słabo oddaje istotę jego stosunków z sąsiadami), czemu dał wyraz, ewakuując się ze swego rodzinnego miasteczka w szeroki świat. A samo prawo Jante? No cóż – nie zaszkodzi przypomnieć jego treść – w brzmieniu, jakie mu nadał autor reportażo-eseju o Jante, wybitny polski reporter Filip Springer (przy czym ta dwunasta reguła, czyli nie myśl, że uciekniesz, jest dodana przez samego…
Donna Leon Ulotne pragnienia Przełożył Marek Fedyszak Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Zielony szal Paoli… Wenecję sposobiącą się do zimy lubię najbardziej. Słońce nisko i szybko znika, mgły pieruńsko gęste, zimno wieczorami – a i za dnia nieciepło, bary się zamykają seryjnie, prawie znikają straganiarze i namolni handlowcy „od ręki”, turystów zauważalnie mniej (aczkolwiek bez przesady i nie wszędzie, niestety…), lokalsi zbierają się w grupki, narzekają i tradycyjnie liczą rzekome straty po sezonie, zaś sejsmografia cen wyraźnie się uspokaja. No i acqua alta raczy się pojawiać bez stosownego ostrzeżenia – to jedyna niedogodność przedzimia, bo miasto zamyka się wtedy jeszcze chętniej niż normalnie, a uciec nie ma gdzie, bo przecież nie do Mestre… Najbliżej do Werony, ale i tam po sezonie kicha. Niezawodny o każdej porze roku jest tylko Mediolan. I to jest właściwy kierunek ruchu, jeśli już żadnym sposobem w Wenecji wytrzymać się nie da… Ci, którzy muszą z racji niebiańskich wyroków tkwić w mieście na lagunie, cieszą się tylko tym, że późną jesienią mają trochę więcej przestrzeni dla siebie, ale wartość tej pociechy jest umiarkowana. Mokro, zimno i chiuso… A mimo to w jesiennej Wenecji czuję się najlepiej – więcej miejsca dla…
Hwang Bo-reum Witajcie w księgarni Hyunam-dongPrzełożyła Dominika Chybowska-Jang Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Przeciw kulturze zapierdolu Układanie słów w zdania jest umiejętnością przesądzającą o znajomości języka. Można znać – powiedzmy, z dziesięć tysięcy słów z zasobu wokabularzowego jakiegoś języka, rozumieć ich sensy – pojedyncze i parukrotne (czyli zależne od kontekstu) – ale to nie będzie równoznaczne ze znajomością języka. Ta bowiem polega wyłącznie na zdolności układania zdań, czyli wypowiedzi bardziej złożonej – w mowie w postaci dźwięków jednakowo pojmowanych przez słuchających – lub na piśmie, czyli w formie ciągów znaków graficznych, narysowanych ręcznie lub powielonych maszynowo na jakimś nośniku – na tyle trwałym, by ciąg znaków dało się dostrzec, przetworzyć i pojąć – znaków jednolicie akceptowanych i rozumianych przez użytkowników tego akurat języka. Innymi słowy: znajomość języka to nie tylko potencjalna, ale i faktyczna możność formułowania choćby tylko minimalnie złożonych komunikatów – indykatywnych, czyli oznajmujących cośkolwiek, a nadto pytających, przypuszczających, rozkazujących i innych. Zdania są komunikatami, funkcjonującymi nie tylko w czasie rzeczywistym (czyli rozpoznawanymi w trakcie ich formułowania w mowie – na przykład w dialogu face to face – lub zapamiętanymi), ale – jeśli zostały utrwalone i umieszczone w przestrzeni publicznej, społecznej, możliwe są do zrozumienia…
Don DeLillo Biały szum Przełożył Radosław Zubek Wydawnictwo Noir sur Blanc,Warszawa 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Masz paragon? Jeszcze żyjesz… DeLillo jest żartownisiem. Okrutny chichot to jego znak firmowy, wyrafinowany symbol pewnej postawy intelektualnej, znanej jako „a pocałujcież wy mnie wszyscy w dupę!” – co tym razem był łaskaw zamanifestować iście szatańskim, prowokacyjnym pomysłem narracyjnym. DeLillo jest bowiem mistrzem gry umysłowo-emocjonalnej, polegającej na spiętrzeniu absurdów, groteskowych kontaminacji i uskrajnionych przez wyobraźnię sytuacji tudzież prowokacji fabularnych. W rezultacie tej gry realistyczny pejzaż z wiarygodnymi, znanymi każdemu z osobistych doświadczeń dekoracjami, zmienia się (nie tracąc nic ze swych fizycznych właściwości) w karykaturalną arenę akcji zrodzonej w wyobraźni autora – akcji będącej sekwencją (a właściwie kilkoma równoległymi sekwencjami) nadnaturalnych, niekonwencjonalnych zdarzeń, kroniką wypadków nieoczywistych, awanturą, w której zaangażowani uczestnicy nieoczekiwanie dla siebie samych stają się figurami pozbawionymi cech indywidualnych, w zamian zyskując znaczenia symboliczne. Zwykły kawałek amerykańskiej prowincji,z jego zwykłymi lokatorami staje się laboratorium dyskretnego starcia (dyskretnego – albowiem jego uczestnicy są powściągliwymi ofiarami pedagogiki poprawności) kodów tudzież imponderabiliów kulturowych. Co z tego wyniknie? A cholera wie… Ale, ale… Co z tym pomysłem narracyjnym? No cóż – psikus w wykonaniu DeLillo polega na odwołaniu się wprost, na żywca i przewrotnie zarazem do…
Jaroslav Hašek Historia Partii Umiarkowanego Postępu (w Granicach Prawa) Przełożył Jacek Baluch Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 2/5 O pożytkach picia piwa ksiąg kilkoro… Formalnie to jest jakby urzędowy segregator, wciągnięty do kolekcji Czeskiego Archiwum Narodowego (tyle że pod fałszywą sygnaturą) – zawierający protokoły własne, listy, rachunki (niepopłacone – ma się rozumieć), programy wyborcze, materiały agitacyjne (w tym brudnopisy przemówień członków zarządu, zapisywane na podstawkach pod kufle), sprawozdania, raporty policyjne i donosy… Czyli wszystko, co tylko mogło zaistnieć na piśmie wobec i wokół przeciętnej partii politycznej w Czechach roku pańskiego 1911, gdy tylko postanowiła ona wkroczyć odważniej do czeskiego życia publicznego, wystawiając mianowicie kandydatów w wyborach. Przyznacie niewątpliwie, że każda uczciwa policja polityczna – nawet w państwie na wskroś demokratycznym, republikańskim i liberalnym, nie tylko w oświeconej monarchii absolutnej – zgromadziłaby wszelkie dostępne akta. Nawet jeśli organizacja nazywałaby się Partią Umiarkowanego Postępu (w Granicach Prawa)… Już samo przeczytanie tej nazwy wywołuje mimowolny uśmiech i w ślad za nim jakieś niejasne podejrzenie, że to na pewno wyrafinowany persyflaż – że chodzi tu po prostu o dowcip. A teraz spróbujcie to samo powiedzieć z kamienną twarzą, na serio i ze stosownym zaangażowaniem emocjonalnym – tyle że po czesku. Strana…
Mariana Leky Smutki wszelkiej maści Przełożyła Agnieszka Walczy Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2023 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Czy szczęście może być smutne? Poprzednia wydana u nas książka Mariany Leky, czyli „Sen o okapi” – fenomenalne studium emocjonalnej, oniryczno-magicznej egzystencji małej, zamknięto-otwartej społeczności wiejskiej gdzieś w głuszy na skraju heskiej krainy Westerwald (upamiętnionej w znanej, wesołej, marszowej pieśni Wehrmachtu „Oh, du schöner Westerwald/Über deine höhen pfeift der Wind so kalt”) – spodobała mi się bardzo. Niezwykle rzadko bowiem udaje się trafić (a już w literaturze niemieckiej wcale!) na dzieło tak całkowicie i z premedytacją pozbawione ciężaru, ale zarazem ewidentnie mądre, istotne, pełne usprawiedliwionej czułości tudzież nieskrywanej sympatii wobec wykreowanego universum. No cóż, spotkałem autorkę, która lubi swój świat i swoje figury (łącznie z wariatuńciem Friedhelmem) – i nawet gdy niektóre musi skrzywdzić, to nie przykłada się zbytnio do obmyślonej przez siebie traumy… Jej bohaterowie mogą polegać na swojej autorce – ona zaś opiekuje się nimi i dba, by nie cierpieli ponad miarę… Gdy zatem na rynku pojawiła się nowa książka Mariany Leky, spodziewałem się powrotu tamtego klimatu onirycznej fabuły z leśnych ostępów Westerwaldu, inkrustowanej dylematami ich osobliwych mieszkańców. Na szczęście nic z tego – tylko o wiele, wiele więcej – mimo…
Ian McEwan Amsterdam Przełożył Robert Sudół Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2023 (wyd. III) Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 4/5 Śmiertelna umowa, czyli gentleman’s agreement Krótki oddech od polityki, ale nie za bardzo… Bieżące lektury polityczne napierają z impetem i postawić im tamę nie sposób. Ale krótki, jednorazowy unik… Czemu nie? Zawsze z zainteresowaniem sięgam po teksty penetrujące świat, w którym żyłem intensywnie przez pół wieku. Mam tu na myśli utwory prozatorskie traktujące o zawodzie dziennikarskim. A gdy już się trafi taki konkretny, mięsisty, ze środka redakcji, tyczący bezpośrednio żurnalistycznej codzienności – czyli o tym, jak się robi gazetę – jestem poruszony, mocno zainteresowany i zgoła rozczulony. W zasadzie powinienem napisać oddzielony myślnikami fragment poprzedniego zdania w czasie przeszłym. Czyli „jak się robiło gazetę”. Bo już się tak nie robi… Jeśli w ogóle jeszcze się robi gazety… Ale w „Amsterdamie” (wbrew sugerującemu tytułowi, to nie jest przewodnik po tym skądinąd uroczym mieście) McEwana – ponieważ jeden z protagonistów – niejaki Vernon Halliday- jest redaktorem naczelnym ogólnokrajowego, poważnego i opiniotwórczego (więc z tej racji tracącego czytelników w trybie jednostajnie przyspieszonym…) dziennika „The Judge” (tytuł „Sędzia” miał oznaczać, że pismo z natury rzeczy jest obiektywne, może poniekąd symetrystyczne – ani konserwatywne, ani liberalne, ani socjalistyczne,…
Don DeLillo Cisza Przełożył Michał Kłobukowski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Apokalipsa milcząca… „Po cichu, po cichu, po wielkiemu cichu…” fragment piosenki „Cichosza” Grzegorza Turnaua Trąby, grzmoty, wrzask potępieńczy, eksplozje, trzęsienia, erupcje wulkanów i gejzerów, gromkie pierdnięcia gazowych kawern… To tylko trochę spaczona wyobraźnia autorów Księgi, nie znająca innych środków ekspresji niż akustyczne, podsunęła im taki obraz końca świata. Tymczasem prawdziwa apokalipsa odbędzie się w ciszy. Jak na to wpadł DeLillo? Badając naturę ludzką – przez dziesięciolecia, nie tylko na potrzeby tego skromnego tekstu. Czytelnicy jego „Białego szumu” będą wiedzieli, o co chodzi… Czy zatem koniec świata nadejdzie dyskretnie? Ziemia po prostu się wyłączy? Ale kto naciśnie na wyłącznik? Może nikt. Może to automat, wyłącznik czasowy, który zadziała, gdy zaprogramowana wcześniej pora nadejdzie? To możliwe. Wszystko jest możliwe. Najpierw zaczną spadać samoloty. Bez uprzedzenia, bez chaosu, bez eksplozji – po prostu zaczną spadać. Jakby powietrze stało się słabsze. A może to wzrosła grawitacja? Cokolwiek się dzieje, to w ciszy. Może to wojna, może dezintegracja. Może wszystko dzieje się na poziomie kwantowym, a może to tylko kontynenty masywnie, ale chybotliwie popłynęły po oceanie lawy. Trzecia planeta od Słońca zwariowała. Albo i nie… Może to część…