Powiedzmy, że Piontek

27 lipca 2024

Szczepan Twardoch 


Powiedzmy, że Piontek
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5

Może już lepiej nic nie mówmy…

Piontek to na Śląsku nazwisko symboliczne, a właściwie nawet legendarne. Był sobie bowiem w latach 60. i 70. ubiegłego wieku niejaki Alojz Piontek – hajer, który fedrował na kopalni „Rokitnica” w Zabrzu. 23 marca 1971 roku w chodniku na głębokości 780 metrów Piontek został zasypany w wyniku pieprznięcia (zwanego w tamtych stronach familiarnie tąpnięciem, jakby to jakiś wielki mocarz nogą tupnął, bo się zdenerwował na zuchwałych ludzików…) górotworu – razem z osiemnastoma kolegami. Ośmiu z nich uratowano od razu, pozostali zginęli. Piontka z zawału wydobyto żywego po 158 godzinach od katastrofy. W opinii publicznej zdarzenie to potraktowano jako cud, tudzież dowód wielkich możliwości adaptacyjnych ludzkiego organizmu oraz wezwanie, by nigdy nie rezygnować z akcji ratowniczej – do samego końca…

No więc mamy bohatera z ikonicznym nazwiskiem. Czemu takim? Żeby się kojarzył, albo i nie kojarzył – w każdym razie, by dodatkowy zamęt intelektualny sprowadzał na zawodowych i ochotniczych (czyli freiwilligerów…) egzegetów powieści Twardocha. Jakby tego zamętu, który Twardoch sprowadził sam bezpośrednio – było za mało. Może zatem to nazwisko cokolwiek znaczy – albo i nic nie znaczy. Ale powiedzmy, że znaczy… Jest-ci zatem Piontek ikoną, symbolem. Czego? Tu walniemy z grubej rury: nieśmiertelności (jak tamten Alojz – hajer pieroński…). Taki Jedermann aus Oberschlesien. Piontek to każdy, ktokolwiek – i zarazem ktoś. W tym celu Twardoch miota swym bohaterem bez opamiętania (ale nie bez sensu – wszystko czemuś służy…). Od Zalewu Rybnickiego, przez pustynie i faktorie Deutsch-Südwestafrika na początku ubiegłego wieku, po imaginacyjne Ludowe Państwo Polskie w roku 2031.

Pierwszy Piontek Twardocha, wykreowany przez pisarza w poszukiwaniu tożsamości, to 73-letni Erwin P. – górniczy emeryt z Pilchowic pod Gliwicami, weteran z kopalni „Knurów”, tudzież żeglarz w miejscowym górniczym jachtklubie (wodnego bakcyla złapał jako małolat na szkolnym obozie nad Zatoką Pucką), zdradzający wszelako pierwsze objawy pewnej niezborności intelektualnej. Drugi Piontek to też Erwin P. – uciekinier z domu w Pilchowicach, który w 1884 roku w Hamburgu zamustrował jako deckjunge – chłopiec okrętowy – na żaglowy bryg „Tilly”, który ruszył w rejs do Południowej Afryki, ale na redzie osady Lüderitz, na skutek nieumiejętnego manewru kotwiczenia, wzmożonego kapitańskim stanem upojenia alkoholowego, wszedł na skały i zatonął; załoga i pasażerowie ewakuowali się na ląd. Erwin utknął na veldzie, czyli namibijskiej pustyni, zaliczył służbę wojskową w niemieckiej armii kolonialnej, miał farmę i krowy, walczył z tubylczą rebelią… Trzeci Erwin Piontek (rocznik 1979) to doktor socjologii, ale z fachu diler samochodowy, który robi karierę dzięki zdumiewającemu… podobieństwu, graniczącemu z sobowtórczą identycznością, z niejakim profesorem Wilkiem – Naczelnikiem Państwa, znanego jako Ludowe Państwo Polskie, po wojnie i prorosyjskim przewrocie w 2028 roku.

Takich trzech Piontków – niemałym nakładem wyobraźni, rozgałęzionej erudycji i poważnej pracy szperacza – wykreował pisarz Twardoch. Po cholerę? Każdy z nich ma do załatwienia jeden problem, który pisarzowi Twardochowi akurat przyszedł do głowy. A trudno ukrywać, że każdy z tych trzech problemów ma poważny, fundamentalny wręcz sens egzystencjalny. Sam pisarz Twardoch mógłby nie rozwiązać, nie załatwić. A tak to przez podstawionych figurantów może się uda, a w razie czego (czego?) jest na kogo winę zwalić.

Pierwszy Erwin zegzemplifikować miał ewangeliczne bez mała, honorowe nakazanie Ślązoka, górnika i w ogóle mężczyzny – a jak coś robisz, to je rzecz świyntŏ Erwin Piontek często powtarzał tę muzyczną frazę (rzekomo to kawałek bluesa autorstwa Janka „Kyksa” Skrzeka) i w życiu się nią kierował. A nie oznacza ona nic innego, tylko sakralizację męskiego zatrudnienia – roboty w sensie ogólnym, otwartym – dosłownie i symbolicznie każdej. Erwin w myśl tej reguły fedrował na kopalni, ale na emeryturze zgłupiał: nie było już świętej roboty… W celach ratunkowych ku chłopięcym marzeniom się zwrócił, oznajmiając gromadce segelkameraden na zebraniu jachtklubu, że opłynie świat dookoła, jak ten Teliga na swoim „Opty”. Gromki chóralny śmiech kamratów zmiótł go ze schodów w siedzibie klubu. Ale to keine behinderung dla Erwina. Chłop zrabował te dziesięć tysięcy ojro, co je razem z żoną szparowali na ciężkie czasy, a ostatnio zamiarowali dać córce na dokończenie budowy chałupy. W zamian kupił trochę używany dwudziestostopowy, śródlądowy, jednomasztowy (grot i fok – razem jakieś osiemnaście metrów kwadratowych żagla plus trzydzieści metrów spinakera, jakby powiało…), łatwy w obsłudze jacht kabinowy z laminatu typu „Venus”. Za resztę nabył precyzyjnie i oszczędnie skalkulowane zapasy wody w zgrzewkach, żarcia w konserwach, liofilizowanych paczkach i słoikach, paliwa do kuchenki i nagrzewnicy webasto. Circa na rok – bo na tyle zaplanował swój rejs na 29 tysięcy mil bez zawijania do portów. Tyle że nie po oceanach – zamierzył kręcić się w kółko, wahadłowo, na Zalewie Rybnickim, sztucznym zbiorniku, spiętrzonym na potrzeby chłodzenia dla gigantycznej elektrowni rybnickiej. Cztery kilometry długości, jakiś kilometr szerokości i woda trochę cieplejsza, bo elektrownia podgrzewała. W przeliczeniu na mile wychodziło mu po dwie: kursem na südost i nazad na nordwest. Erwin w żółtym sztormiaku i czerwonej wełnianej czapeczce a’la Cousteau za sterem swej „Iskry” (tak nazwał venuskę) stał się symbolem uporczywego, męskiego i całkiem bezsensownego trudu, który wymyślił sobie w zastępstwie harówki pod ziemią – by nie skapieć, nie zmarnieć ze szczętem jako chłop i górnik.

Jak to się skończyło i dlaczego – to już sobie przeczytacie u Twardocha. Druga historia Piontka ma wymiar bardziej uniwersalny – nie tylko dlatego, że toczy się w Namibii, która w owych czasach nazywała się Niemiecką Afryką Południowo-Zachodnią i była jedną z okrutniejszych (w sensie wyzysku i reżimu antytubylczego) kolonii na całym kontynencie. Drugie wcielenie Piontka doznaje w Afryce przełomu moralnego – i to na gruncie praktycznego obalenia teorii hrabiego Gobineau o wyższości białej rasy aryjskiej nad wszystkimi innymi, zaś nad rozmaitą murzynią hotentocką w szczególności… Erwin P. – Aryjczyk jak się patrzy, bowiem wysoki, niebieskooki, płowiejący blondyn, służący w wojsku kolonialnym – w trakcie walk powstańczych plemion Nama i Hererów z niemieckim okupantem w roku 1904 dostał się do niewoli; traf chciał, że pojmał go szwadronik kawalerii pod komendą kapteina Hendrika Witbooia, długoletniego naczelnika tubylczych plemion i dowódcy w walkach z kolonizatorami. Witbooi to postać autentyczna; weźcie do ręki banknot namibijski dowolnego nominału – portret wodza jest na wszystkich… Piontek został wypuszczony z niewoli przez Witbooia – pod warunkiem, że wróci do Niemiec i zabije niejakiego Curta von Francois, byłego komisarza Rzeszy w Südwestafrika, który dwadzieścia lat wcześniej kazał wymordować rodzinę Hendrika

Jak to się skończyło i dlaczego – to już sobie przeczytacie u Twardocha. Trzeciego epizodu – z trzecim wcieleniem Erwina Piontka w głównej roli – nie zamierzam tykać, bowiem jego fabularna obrzydliwość wywołuje odruch wymiotny. Oczywiście nie mam tu na myśli samego procesu lektury, albowiem czyta się bez wstrząsów, a nawet z pewnym takim zainteresowaniem. Chodzi raczej o wartość intelektualną samego pomysłu. Dawno nie czytałem niczego bardziej złowrogiego, chorego i przeraźliwego – co wystawia Twardochowi świadectwo przynależności do pisarskiej ekstraklasy w sensie ścisłym. Wrażenie wszelako nieco blednie, gdy zważy się, iż narracja nie otrzymała jednolitego mocnego finału, Jakby się wątki rozlazły i obnażyły surowiznę samego pomysłu. To jakieś takie jego słabe umocowanie… Ale może się mylę, może to tylko papiery próbne, może to tylko takie kreatywne schreibenübungen? Jakby Twardoch samego siebie ćwiczył przed napisaniem czegoś wielkiego – na przykład fundamentalnego eposu śląskiego? W takim razie – grüs Gott

Tomasz Sas
(27 07 2024)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *