Demokracja na czarną godzinę

2 kwietnia 2023

Wojciech Sadurski 


Demokracja na czarną godzinę
Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2022

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Malleus maleficarum, czyli demokraci
– łączcie się!

Tomasz Garrigue Masaryk, pierwszy prezydent Czechosłowacji, tuż po narodzinach swej republiki powiedział, jaki jest jej największy problem – mamy już demokrację, ale nie mamy wciąż wystarczająco dużo demokratów… Zdaniem profesora Sadurskiego dziś dylemat się odwrócił: demokratów nadal mamy wielu, ale nie mamy już demokracji, nie mamy w państwie instytucji demokratycznych. Efektowny paradoks, wnikliwa oraz inteligentna „profesorska wrzutka” poczyniona ku uatrakcyjnieniu dyskursu politycznego? To zapewne… Ale zarazem bolesna konstatacja rzeczywistego stanu spraw publicznych w Rzeczypospolitej dzisiaj… Bo cóż się stało? Na arenie politycznej miota się gromada zdezorientowanych działaczy, myślicieli, polityków, publicystów, którzy nie zauważyli (a właściwie teraz już zauważyli – z dużym opóźnieniem…), jak im się zmienił kraj. No bo jakże to? Na budynkach państwowych wciąż wiszą szyldy z dumnymi nazwami – tu trybunał, ówdzie sąd, dalej sejm z senatem pospołu, tu instytut, tam komisja, gdzieś kapituła, z prawej – fundacja, z lewej – izba, obok rada… Szyldy są czerwone, litery białe – widać je z daleka. Ale za szyldami nie dzieje się nic, co znamionowałoby ustrój demokratyczny w ruchu, w działaniu. Jakieś pozorne drgawki – tylko do kasy ustawia się kolejka. Drzwi zaś pod tymi szyldami są zamknięte. Demokraci – prawdziwi i mniemani – zostali, jak to mawiają w Galicji: na polu, a parasole łamie im wschodni, autorytarny wiatr „dobrozmienny”…

Coś ewidentnie poszło nie tak… Ale co? Demokracja jako sposób sprawowania władzy (czyli w sensie ścisłym) przeżywa kryzys. Podobnie jak demokracja sensu largo – czyli ustrój życia publicznego, obejmujący wszystkie jego aspekty dyskursywnym, plebiscytowym sposobem ustalania „kierunku ruchu”. Na czym ów kryzys polega? Ano na tym, że zachowane są pozory funkcjonowania (w szczególności – odbywają się wybory…), ale decyzje są podejmowane i wprowadzane w życie w innym trybie, na pewno dalekim od ucierania konsensusu. Podejmuje je i realizuje tylko jedno ugrupowanie (albo zgoła jeden człowiek, kreowany na zbawcę!). I to takie, które formalnie ma mandat! Bo kiedyś wygrało wybory… Po prostu długo, cierpliwie czekało na okazję – a gdy nadeszła, w trybie populistycznego kłamstwa przekonało do siebie wystarczającą do zdobycia przewagi populację wyborców; może wcale nie większość (w sensie arytmetycznym, ale wedle ordynacji – już tak).

Zmiana tego stanu rzeczy przy użyciu formalnie nadal dostępnych narzędzi demokracji jest już skrajnie trudna. W odróżnieniu bowiem od „normalnych i naturalnych” demokratów, „nowi demokraci” czynią wszystko, na prawo nie zważając, by do swej przegranej w wyborach nie dopuścić – a to zmienią ordynację wyborczą, a to opanują i obsadzą swoimi ludźmi organy państwa tudzież instytucje odpowiedzialne za stosowanie prawa, a to przywódców opozycji wsadzą za kraty, a to dosypią pieniądze elektoratowi, rozdadzą więcej posad swoim, zawojują i przekupią media… Sposobów jet wiele, a w ciężkich czasach nie trzeba dbać o wszystkie obietnice – wystarczy zrealizować jedną, góra dwie, ale tak, by wszyscy wiedzieli, komu to zawdzięczają. A słupki im rosną – wbrew oczekiwaniom tych frajerów z opozycji… Wystarczy sprawić, przy pomocy kłamstw i socjotechniki, by partia rządząca i jej klientela wyborcza były jak jedna pięść zaciśnięta. Pozostali przyłączą się sami.

Moknący na deszczu demokraci (zostało mnóstwo demokratów…) przed zamkniętymi drzwiami instytucji ciągle de nomine demokratycznych – niech sobie mokną. Nie warto się nimi przejmować – przecież nie potrafią się dogadać w żadnej sprawie, a zwłaszcza tej podstawowej: by się zjednoczyć, bo rachunki wskazują na to, że tylko tak mogliby wygrać. Rachunki wyglądają na nieomylne – a oni swoje: nie, nie i nie…

Co w tej sytuacji czeka demokratów? Dobre pytanie… Ale odpowiedź na razie jawi się mglista. Pewne jest tylko jedno – milczeć nie będą, jeśli podejmą walkę, to głośno. Mają bowiem w swych szeregach ludzi sprawnie parających się słowem i zarazem czyniących z myśli użytek. Profesor Wojciech Sadurski jest jednym z nich, a „Demokracja na czarną godzinę”, czyli zbiór jego felietonów, publicystyki politycznej, esejów, wywiadów i… mów obrończych z kilkunastu lat – to właśnie głos demokratów. Profesor – członek wspólnot uniwersyteckich w Sydney i Warszawie, praktykujący nauczanie na Antypodach i nad Wisłą – jest wybitnym „ustrojowcem”, znawcą konstytucjonalizmu i w ogóle prawnikiem, należącym do elitarnej grupy badaczy tudzież interpretatorów teorii i praktyki jurydycznej. Jego zasoby intelektualne, połączone ze zdolnością czerpania z nich tego, co akurat jest potrzebne, stawiają go w pierwszym szeregu tej elity.

Profesor wyraźnie lubi z tego miejsca zabierać głos; jest jedną z moich ukochanych „gadających głów” w telewizorze. Nie stroni od polemiki, od publicznego zwarcia, od słów ostrych i jednoznacznych. Przeciwnicy słuchają – czego dowodem są pozwy o ochronę tzw. dobrego imienia i prywatne akty oskarżenia o zniesławienie. Na szczęście nie słuchają zbyt uważnie; gdyby tak słuchali, mogliby jeszcze czegoś się nauczyć… Ale ogół pisowskiej gawiedzi słowa profesora klasyfikuje pod lekceważącym wytrychem: – „słychać wycie? znakomicie!” Dzięki temu całą mądrość profesora mamy tylko dla siebie. Toteż postuluję, by ten zbiór zaliczyć szybko w poczet podręczników-niezbędników dla użytku każdego walecznego demokraty w tym kraju…

Sytuacja w kraju jest jasna – nadchodzące wybory parlamentarne, samorządowe i przy okazji europejskie, przesądzą o kształcie ustroju i przyszłym miejscu Polski we wspólnocie europejskiej. Przesądzą w sposób absolutny, kompleksowy i definitywny; i nie ma tu miejsca na wahania, na biadolenie-gaworzenie symetrystów, że przecież ten PiS aż taaaaki zły nie jest… Taki znaczy jaki? Jest zły – i to wystarczy, bez niuansów, bez stopniowania. A Złu należy się przeciwstawić. Koniec. Kropka. Tylko trzeba wiedzieć – jak! I w tym celu należy studiować myśli i pomysły profesora Sadurskiego. Już sam jego opis funkcjonowania demokracji w warunkach zagrożenia oraz opis jej nie-funkcjonowania, gdy zagrożenie się ziszcza, wiele daje do myślenia. Zebranie całego wywodu w jednej wielkiej „pigule” daje znacznie lepszy efekt przeczyszczająco-wzmacniający niż pozostawienie w rozproszeniu – i to w ciągu kilkunastu lat, a przynajmniej jednej dekady. Dorobek profesora, potraktowany w ten syntezujący sposób ma szansę stać się zupełnie nowym projektem politycznym – czymś w rodzaju współczesnego „Malleus maleficarum” (czyli „Młotem na czarownice”). I to nie jest tylko zuchwała metafora, lecz postulat potraktowania zbioru tekstów profesora jako podręcznego kompendium wiedzy demokratycznej w godzinie próby.

Idzie nie tylko o wydłużenie ewentualnego czasu przetrwania w dobrej kondycji poprzez zaoferowanie demokratom spójnego narzędzia intelektualnej konsolidacji, dającej siłę na-nie-wiadomo-jak-długo. Idzie też o wykształcenie narzędzia odgruzowania kraju w epoce post-pisowskiej. Zdaniem profesora nie powinno to być narzędzie nazbyt ergonomiczne, dopasowane kształtem i siłą do wymagań rewolucyjnie usposobionej większości. Na przykład projektujące zawieszenie „praw zwykłych” na rzecz „praw okresu przejściowego”, które usankcjonowałyby środki specjalne, wobec instytucji i ludzi za to całe gruzowisko odpowiedzialnych. Nawet program „cela+” winien być instrumentem nieopisanej łagodności. Albowiem powściągającą funkcję lepiej wypełni nieuchronność skazania niż moc samej represji. Nie do końca jestem pewien, że tak by było właściwie, gotów jednak jestem zgodzić się z profesorem Sadurskim, że surowy odwet byłby narzędziem eskalacji także intelektualnej, źle wróżącej na przyszłość. Chyba że nie chodzi o zasypanie dzielącego nas rowu, ale o zdobycie trwałej supremacji jednych nad drugimi.

W każdym zatem razie po lekturze „Demokracji na czarną godzinę” zanosi się do jej czytelników przesłanie i prośbę zarazem: bądźcie twardzi, nieugięci – ale łagodni po wszystkim… Czy to się da zrobić? Warto spróbować.

Tomasz Sas
(2 04 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *