Najdłuższa podróż

26 lutego 2023

Oksana Zabużko 


Najdłuższa podróż
Przełożyła Katarzyna Kotyńska
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Prowizoryczny esej spisany z pamięci

Co robi pisarz, gdy w trakcie dwudniowego wypadu promocyjnego do sąsiedniej zaprzyjaźnionej stolicy zostaje odcięty od domu – i to nie przez nagłą ingerencję sił przyrody, kataklizm czy coś w tym rodzaju – ale przez wojnę. Najprawdziwszą – z wybuchającymi znienacka rakietami, alarmami bombowymi, nacierającymi czołgami i ostrym strzelaniem z broni palnej: od karabinków kalibru 7,62 mm po armatohaubice z pociskami 155 mm. Co robi pisarz? Nie wraca, bo wyperswadowali mu bliscy, przekonali, że bardziej się przyda w ogólnym wysiłku obronnym jego wolny głos, jego świadectwo wśród sojuszników i przyjaciół. Zostaje zatem na mieliźnie – z dwiema zmianami bielizny i jakimiś przypadkowymi fatałaszkami w walizeczce. Bez własnego komputera, bez biblioteki, bez rodziny, bez dostępu do świeżych informacji i ludzi, których zna i którym ufa. Ma tylko siebie, w głowie sto pomysłów na godzinę i zapas nieopowiedzianych historii. Właśnie coś takiego przydarzyło się ukraińskiej pisarce Oksanie Zabużko 24 lutego 2022 roku. Wojna zatrzymała ją w Warszawie.

I to akurat dobrze… Odcięta od korzeni, zyskała szansę przeistoczenia się w tych korzeni podróżującego ambasadora, tłumacza i delegata. Robota na pełen etat… Więc ruszyła w drogę – intensywną jak cholera; nawet w Googlach odnotowano jej „podróżniczy rekord” i pogratulowano „wędrowniczej aktywności”; dopiero poniewczasie zorientowali się, że to jednak nietakt… Całą tę jej podróż zdominowały nieustanne odpowiedzi na dwa pytania. Pierwsze – czego właściwie od was chce ten Putin? I drugie – jak to się stało, że wciąż się trzymacie i walczycie? Przecież my tu wszyscy, wykształceni sowietolodzy, doświadczeni analitycy, mniemaliśmy zgodnie, że po tygodniu będzie pozamiatane – Zełeński z ekipą zwieje do Ameryki, a Putin odbierze defiladę zwycięstwa na Krieszczatiku… Oksana odpowiadała, odpowiadała – zwięźle, jak trzeba do gazet i telewizji. Aż w końcu poczuła, że niedopowiada, że coś jej umyka, że nie objaśnia, tylko daje się wciągać w dyskurs. Innymi słowy: traci czas. Żeby uwolnić się od tego szaleńczego wiru, napisała tę właśnie „Najdłuższą podróż” – osobisty esej polityczno-historyczny, tłumaczący (fakt, że czasem jak krowie na granicy, ale tzw. Zachodowi chyba tego trzeba) idee i imponderabilia.

Ukrainę zrozumieć – zadanie niełatwe. Rosję – w ogóle niewykonalne (przy założeniu, że jest co rozumieć i po co…). Trudność, a w zasadzie niezdolność zrozumienia Ukrainy przez „wiedzących” badaczy i polityków Zachodu (włącznie z wieloma polskimi…) polega na pewnym istotnym przeoczeniu. Gremialnie, wręcz masowo bowiem przeoczono okoliczności, zdarzenia i procesy, dzięki którym na terytorium od Lwowa po Charków, od Czernobyla po Odessę i Mariupol powstał naród – nowoczesny, zwarty, owładnięty aspiracjami, których tam wcześniej nie zaznawano, dzielny i gotów do poświęceń. A przede wszystkim odważny i zdeterminowany. Potrafiący walczyć i robić dobry użytek z nowoczesnej broni. Wściekły, że ktoś zabija bezbronnych i chce rządzić tymi, którzy zostaną przy życiu. Fakt, że myśmy tu w Polsce i dalej na Zachodzie przegapili powstanie, narodziny innego, nowego ukraińskiego narodu, wystawia oczywiście fatalne świadectwo stanowi i sprawności naszych umysłów. No i ma oczywiście złowrogie, tragiczne konsekwencje (ale do przezwyciężenia). Ale nie dostrzegł tej okoliczności (a jeśli dostrzegł, to nie zrozumiał…) także Putin, więc ugrzązł w wojnie, której nie wygra, na lata. I to jest korzystne dla Ukrainy oblicze tej wojny – jeżeli wojna w ogóle może mieć jakieś okoliczności „korzystne”…

A pytanie – czego chce Putin? – jest w gruncie rzeczy bezzasadne. Przecież on o sam, wielokrotnie i bez ogródek oznajmiał: chce likwidacji Ukrainy jako niepodległego państwa i likwidacji narodu, uważającego się (jego zdaniem bezczelnie i bezpodstawnie) za ukraiński. Bo po dwakroć nie ma czegoś takiego. Wyznawcy idei współżycia z Rosją per fas et nefas (z tym, że głównie dla pieniędzy, jakie udałoby się przy okazji zarobić…) twierdzą, że to niemożliwe, wszak Putin cywilizowanym przywódcą jest, że przecież w XXI wieku… Gadali, że gospodarz Kremla przecież nie jest szaleńcem. A dlaczego niby miałby nie być? Przecież może – a próby racjonalizacji wszelkiego rozumowania w tym względzie są chybione. Nie jest szaleńcem, jurodiwym psychopatą… A jeśli jest? A co najmniej dyktatorem? Żadnych złudzeń – przecież to odzywka jednego z ruskich carów… No cóż, tym globalnym, prorosyjskim handlarzom tudzież bękartom trzeba powiedzieć dobitnie – wszystko wasze to gówno prawda; wasz przyjaciel i faworyt właśnie objawił, jak dokładnie pojmuje jedność słów i czynów. Mówił, że napadnie i tak też zrobił… A kto nie wierzył i dawał temu wyraz – sam się wykreślił z grona odpowiedzialnych.

Zabużko mniema, że w procesie formowania się nowego ukraińskiego narodu kluczową rolę, poza Majdanami, Niebiańską Sotnią i wojną o Donbas, odegrało przegapienie-doświadczenie Krymu. Ta łatwa – za łatwa! – klęska szarpnęła umysłami i sumieniami, a potem rozpoczęła, wręcz wywołała budowę struktur państwa na nowo, od dołu, od mentalnych zrębów i organizacji społeczeństwa obywatelskiego, od „społecznej” rekonstrukcji armii, od praktykowania (w małej skali) samorządności. Naród to nie tylko zbiór formalnych deklaracji przynależności, odgórnie zatwierdzony przez władze i notyfikowany w ONZ (zresztą ciekawostka: Ukraina jest członkiem ONZ od 1945 roku, podobnie jak Białoruś). To raczej wspólnota myśli i serc na dobre i na złe. Ale zawsze w wolności – jeśli akurat nie fizycznej, to na pewno symbolicznej.

Zabużko twierdzi – i to, jak mniemam, zgodne jest z rzeczywistym stanem tej historii – że Ukraińcy już dobre trzysta lat się wożą w tę i nazad ze swoją tożsamością. Od czasów Bohdana Chmielnickiego i Iwana Wyhowskiego (w pieśni to jego „szablą krzywą mała bawi się detyna”…), Iwana Mazepy i Hetmanatu, od Tarasa Szewczenki, Łesi Ukrainki po Szymona Petlurę – wywiodła się (jak na skrajnie niekorzystne warunki i okoliczności, w jakich przyszło jej powstawać) w miarę spójna wpierw hipoteza, po niej praktyka narodowa Ukrainy. Jeszcze w latach dwudziestych ubiegłego wieku prawie nikt w Europie jej nie akceptował – ku uciesze moskiewskich bolszewików. Ale po stu latach z tamtych „ryskich” i „wersalskich” kategorycznych zaprzeczeń nie zostały nawet godne uwagi ślady. Ukraina jest i to jest byt zdecydowanie nieodwracalny.

Historia postanowiła, że jesteśmy najbliższymi sąsiadami; w dającej się przewidzieć przyszłości nic i nikt tego nie zmieni – zresztą nie ma powodu. Nasze wspólne dzieje od dawna do łatwych i bezkonfliktowych nie należą. Są pretensje wzajemne i jakieś pootwierane rachunki – dzisiaj bardziej symboliczne i ambicjonalne niż realne, do spłacenia. Poprzepraszać się co najwyżej można. Ale nie każdemu to zamknie bilans – pojedyncze przypadki nieprzejednania mogą się kolebać w przestrzeni prywatnej i publicznej przez kolejne pokolenia. Ale z faktami nie ma co dyskutować – sąsiedztwo i pewna daleko posunięta wspólnota interesów (a właściwie rysująca się nieodwracalnie wspólnota losów…) przesądzają o naszej przyszłości. Kto tego nie dostrzega, jest idiotą.

Oksana Zabużko oczywiście nie jest zobowiązana do przyjęcia i akceptacji naszego punktu widzenia i naszych imponderabiliów narodowych. To temat „drugiej kolejności odśnieżania”. O wiele ważniejsze (i to koniecznie musimy zrozumieć, akceptować i w tym dziele pomagać…) są inne dylematy – jak się definitywnie pozbyć Rosji z całym jej aparatem kolonialnego ucisku ze sfery narodowej świadomości Ukrainy i jej obywateli. Chyba pójdzie z tym łatwo (Rosja sama w tym niechcący, lecz skutecznie, aczkolwiek boleśnie, pomaga), ale zadanie jest rozległe jak step… Lecz wyrugować Rosję da się. Bez tego nie da się zrobić ani kroku dalej. A zostać na miejscu też nie można.

Oksana Zabużko wykonała gigantyczne zadanie – napisała z pamięci coś, co innym zajęłoby lata studiów i rozważnego dobierania argumentów. „Najdłuższą podróż” warto nie tylko z uwagą i namysłem przeczytać. Warto ją trzymać blisko, pod ręką. Bez wątpienia bowiem ten esej najdoskonalej tłumaczy, o co w istocie idzie w wojnie nad Dnieprem. A to pytanie będzie nas jeszcze dręczyć długo, tak mi się wydaje. Obym nie miał racji. Wiem jednak, że peremoha pocieszy też zmęczonych…

Tomasz Sas
(26 02 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *