Wenecja komisarza Brunettiego

30 września 2022

Toni Sepeda 


Wenecja komisarza Brunettiego
Przełożył Marek Fedyszak
Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2022

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5

Geolokalizacja uczuć

Professoressa Antonia (a może Antonina?) Sepeda, znana pod imieniem Toni, wykładowczyni literatury i historii sztuki na State University of Maryland – obecnie, z racji wieku (rocznik 1942), zapewne raczej na emeryturze – jest typową (tak mniemam, ale może się mylę…) przedstawicielką wielotysięcznej, wielopłciowej, wieloetnicznej i multikulturowej (choć w zasadzie anglojęzycznej) gromady campus people (niekiedy zwanej też nobliwie university men) – hałaśliwej, różnobarwnej, znerwicowanej i utalentowanej (chociaż w sumie – to może nie za bardzo utalentowanej…) populacji uniwersyteckiego planktonu…

Cóż to takiego? No tak – tylko w USA działa ponad cztery tysiące uniwerków i college’ów. Różnej rangi – nie każdy z nich to MIT, Stanford, Harvard, Yale czy Princeton. Nie każdy dysponuje budżetem znacząco większym niż średniej wielkości wyspiarskie państewko w archipelagu Antyli. Nie w każdym pracuje laureat Nobla czy Laskera albo chociaż Pulitzera. Większość to skromne, niezbyt drogie (ale i nie za tanie…) fabryki okazałych, graficznie wysmakowanych, wystylizowanych dyplomów, które tak ładnie wyglądają w złoconych ramach na honorowych ścianach gabinetów „specjalistów” różnych branż. Proces produkcji tych kwitów nadzoruje parumilionowa dziś zapewne korporacja „fabrykantów” (a w zasadzie, w sensie ścisłym: raczej proletariatu…), czyli uczelnianych wykładowców niezbyt wygórowanej rangi, ale za to niezbędnych. To specyficzne plemię międzykampusowych nomadów płci obojga (między trzydziestką a późną czterdziestką), by przeżyć, potrzebuje dwóch narzędzi: aktualnej ogólnokrajowej listy godnych uwagi wakatów na uczelniach i adresów pobliskich wypożyczalni przyczep typu U-haul, dzięki którym łatwo się z dobytkiem przemieszczać między kampusami.

Professoressa Sepeda całe życie wykładała w ten sposób literaturę i historię sztuki – aż znalazła stabilizacyjne koło ratunkowe w postaci wąskiej specjalizacji, ale zarazem (w sensie akademickim, czyli zainteresowania środowiska) popularnej, a nawet grantorodnej. Tą specjalizacją okazała się… Wenecja – dla historyka sztuki źródło niewyczerpane. Toni Sepeda pisała przewodniki po mieście, oprowadzała wycieczki, a w ogóle była kimś w rodzaju nieformalnego konsula amerykańskiego w obrębie laguny… W literaturze też się jej powiodło, gdyż trafiła na rodaczkę Donnę Leon. Wycieczki Sepedy stały się bardziej spersonalizowane – tropami komisarza Brunettiego – i jako jedyne były autoryzowane przez pisarkę, skądinąd bardzo popularną w Stanach… Oprowadzanie po weneckich szlakach Brunettiego zaowocowało tym literackim przewodnikiem – spisanym pieczołowicie po latach równoległej penetracji weneckich zaułków, placyków i kanałów oraz studiowania dorobku Donny Leon. Professoressa Sepeda została bodajże jedyną w świecie specjalistką od Wenecji Brunettiego.

Czyli od czego? Wenecja – wiadomo; to miasto istnieje nadzwyczaj realnie. Każdy, kto je zna nieco lepiej niż pobieżnie, potwierdzi, że to nie tylko kawałek arcypięknego pejzażu zurbanizowanego siłą rąk, umysłów i kapitałów ludzkich. Potwierdzi że to nie tylko rozległa, panoramiczna, ożywiona (tyle o ile…) weduta – dekoracja do podziwiania połączonego z głębokim namysłem nad potęgą geniuszu ludzi i cudownością transcendentalnego natchnienia. Onże podziw i namysł ostatnio najlepiej udają się z pokładów monumentalnych, transoceanicznych wycieczkowców, za przyzwoleniem lubiących gotówkę lokalnych władz jednym machnięciem gigantycznych śrub mielących i obracających wniwecz delikatną, starożytną strukturę zabudowy laguny, posadowionej na milionach pni słoweńskich i chorwackich dębów…

Każdy zatem, kto choć trochę zna Wenecję, z bolesną świadomością wie, że to nie pocztówka – to problem: wielowarstwowy i wielowątkowy. Miasto, które usiłuje żyć na przekór wszystkim i wszystkiemu, ale powolutku degraduje się i zamiera… Właśnie niedawno doniesiono, że po raz pierwszy (od czasów, gdy się to zlicza…) pogłowie jej obywateli, mieszkających na lagunie mniej więcej na stałe (i przeważnie od wielu pokoleń) spadło poniżej pięćdziesięciu tysięcy. Raczej nieodwracalnie, bo miasto coraz mniej się nadaje do zamieszkania – a z drugiej strony nikt (mimo gromkich deklaracji politycznych przy okazji każdych kolejnych wyborów) nie zamierza na serio uczynić niczego, co odwróciłoby ten trend. Zwykli wenecjanie też – ich druga natura to bezproduktywne narzekanie. A to znika z pejzażu ich ulubiony warzywniak (w wolnym lokalu instaluje się sklepik z pamiątkami, czyli chińską tandetą), a to w miejscu po ulubionym barze na rogu panoszy się sieciówka z hot-dogami, zaś zamiast wykwintnej ciastkarni – hałaśliwa nora z automatami do grania… Narzekają, bo jest na co, ale nic z tym nie robią – najwyżej intensywniej szukają lokum na stałym lądzie. A Wenecja? No cóż – oferuje swemu wiernemu plemieniu coraz mniej…

Donna Leon tę osobliwą, schyłkową i fatalistyczną przypadłość Wenecji uczyniła głównym w gruncie rzeczy tematem swych weneckich kryminałów. I robi to z brutalną szczerością. Zapewne dlatego zabroniła tłumaczyć swe pisane i wydawane po angielsku książki na włoski. Czemu Włosi mieliby ją znielubić? Ona nie da im pretekstu – a poza tym na wszelki wypadek też wyprowadziła się z Wenecji. Asekuracyjnie daleko – do Szwajcarii.

Komisarz Brunetti – postać całkowicie fikcyjna, bez żadnych „zamocowań” w policyjnej, ani jakiejkolwiek innej rzeczywistej socjosferze weneckiej – jest w gruncie rzeczy produktem wyobraźni Donny Leon, projekcją jej poglądów, pomysłów i punktów widzenia. Zapewne można założyć, że to, co wykreowane, nie jest lustrzanym odbiciem poglądów autorki, że sceptyczny konserwatyzm i powściągliwy dystans Brunettiego wobec spraw i ludzi to może tylko wytwór prozatorskiego talentu Donny Leon. Ale jakkolwiek jest – fikcyjny Brunetti, chociaż wolno udawać, że nabiera cech bytu realnego, osobnego – to jednak Leon. Więc zabieg osadzenia go w prawdziwych dekoracjach miejskich to w dalszym ciągu bytowanie Donny Leon, która w ten sposób sobie Wenecję na użytek własnej prozatorskiej fantazji oswaja.

A zatem professoressa Sepeda jest w gruncie rzeczy specjalistką od symbiotycznych więzi pisarki Donny Leon z włoskim miastem, znanym jako Wenecja – więzi manifestujących się poprzez wykreowanie pełnej osobliwości postaci policjanta (symboliczne, metaforyczne i w pewnym sensie światopoglądowe upostaciowienie porządku, kosmicznego ładu świata) Brunettiego. To coś więcej niż cykl powieści kryminalnych – to wyznanie uczucia. A pani Toni Sepeda trochę samozwańczo (choć za łaskawym przyzwoleniem Donny Leon) weszła w ten związek „na trzeciego”, podejmując się roli regulatora. No po prostu uporządkowała chaos, jaki zwykle wkrada się do miłości. Nadała temu związkowi kształt „zurbanizowany”, dokonała geolokalizacji uczuć… I to uczyniło z Sepedy wybitnie „wyspecjalizowaną specjalistkę”, dość przy okazji egzotyczną, co na rynku anglosaskiej społeczności kampusowej czyni z niej osobę o znacznym potencjale „akademickim” (w sensie atrakcyjności – rozumianej jako ekstremalna osobliwość, mająca potencjał przyciągania nieobliczalnej skądinąd studenckiej populacji – wykładu…).

Ale jej „Wenecji komisarza Brunettiego” przypadkiem nie potraktujcie, jakby to był przewodnik po mieście na lagunie. Bo nie jest – żadną miarą, chociaż ma fason, formę krajoznawczą. Jest podzielony na rozdziały-wędrówki, ma fragmenty planu miasta z zaznaczonymi trasami i obiektami, o których mowa (szkoda, że planiki są czarno-białe, nieostro skopiowane – ale wiem, że kolor drastycznie podnosi koszty…), ma wszelakie potrzebne didaskalia i przypisy… Ale w drogę, zwłaszcza gdy dopiero chcecie bliżej zaznajomić się z Wenecją, weźcie raczej któregoś „pascala” i plan miasta firmy Marco Polo. Poza gwarancją, że nie pobłądzicie, jeszcze się czegoś dowiecie (w sensie: nazwy, daty, nazwiska, opisy, katalogi dzieł sztuki). U Sepedy tego nie ma. By bezpiecznie wejść na jej szlaki, trzeba przedtem Wenecję poznać skądinąd – bez związku z Brunettim. Bo dziełko Sepedy nie jest sztambuchem krajoznawczym, tylko kroniką wypadków miłosnych…

Tomasz Sas
(29 09 2022)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *