Wciąż o tobie śnię

2 lutego 2022

Fannie Flagg 


Wciąż o tobie śnię
Przełożył Wojciech Szypuła
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 1/5

Miss Alabamy życia ma już dość…

…lecz zanim odejdzie, da im wszystkim w kość. Margaret Fortenberry – platynowa blondynka o nieskazitelnej, mimo upływu lat figurze, miss stanu Alabama z roku 1964 (i druga wicemiss USA w tymże roku; gdzie ci jurorzy mieli oczy!) – dziś dama w wieku opisywanym jako „słuszny” (czyli już żaden „balzak”, żadna „rycząca czterdziestka”, ani nawet „wyjąca pięćdziesiątka”), lecz wciąż wielkiej urody i uroku (nie – jak mawiają – ze „śladami” i „resztkami” tylko wciąż na full), postanowiła nieodwołalnie pożegnać się z tym najpiękniejszym ze światów. Obliczyła bowiem, że przeżyła już wszystko, co miała do przeżycia. A to, czego nie przeżyła, se ne vrati. Raczej na pewno. Innymi słowy: nie ma już tu czego szukać. Tu znaczy w sensie ścisłym tu, na tym świecie. Jako osoba racjonalna, do szpiku kości uczciwa i szczera, postanowiła, że żadnych pozorów istnienia nie będzie stwarzać. Nadszedł czas i koniec – wypada się pożegnać. Postanowiła zatem sprawy uporządkować, zobowiązania popłacić i wykonać, odwołać prenumeratę, zamknąć konto w banku, zlikwidować nieruchomości i ruchomości, rozdać co tam po niej klamotów, ciuchów i innego śmiecia pozostanie (do ostatniej pary majtek i rękawiczek…). Innymi słowy: zniknąć na dobre z pejzażu stanu i pamięci jego mieszkańców. Obmyśliła zatem, jak swoje doczesne szczątki utrzymać jak najdłużej w ukryciu, poza możliwością identyfikacji. A w kwestii pamięci… No cóż – szybko o niej zapomną, bo nie była nikim ważnym, tylko zwykłą agentką jednego z biur pośrednictwa w obrocie nieruchomościami. A miss? Co roku przecież wybierają nową. No i w zasadzie prawie żadnej rodziny na tym świecie, tylko parę przyjaciółek…

Przyznacie, że to dość osobliwy początek, jak na fabularne wymagania klasycznej historii romansowej – kojącej nerwy i skołatane serca, wzruszającej, niosącej pociechę, dodającej energii… Więc gdzie tu samobójstwo? Ale to Fannie Flagg. A Fannie Flagg jest na specjalnych prawach… Cokolwiek wymyśli, to po sukcesie ogólnoświatowym „Smażonych zielonych pomidorów” uchodzi jej na sucho – choćby najbardziej ekstrawaganckie próby prozatorskie – na przykład „Całe miasto o tym mówi”. Tam narrację prowadzą… zmarli, rozdyskutowani lokatorzy miejskiego cmentarza, dopominający się od „nowych” przybyszy ciągów dalszych historii, których już sami ze zrozumiałych względów śledzić nie mogli. I co? I jest lirycznie, romantycznie (no, prawie…) tudzież bajkowo. No – sympatyczne życie po życiu, nie żaden zombieland. Więc i śledzenie perypetii zdeklarowanej, prostolinijnej samobójczyni też ma mieć charakter lekkiej, łatwej i przyjemnej zabawy towarzyskiej.

Jakim cudem?Tym się nie martwcie – Fannie Flagg wszystko potrafi.

I rzeczywiście. Wątek przygotowań Miss Alabamy do możliwie bezkonfliktowego zniknięcia za horyzontem zdarzeń jest niewątpliwie… najzabawniejszy w całej książce. Jak to możliwe? No cóż, Flagg po prostu relacjonuję całą historię ze śmiertelną (jeżeli to właściwe słowo w tej sytuacji…), niewzruszoną powagą. Krok po kroku, bez ozdobników i lirycznych westchnień. Racjonalnie, sztywno, zimno. Ze wszystkimi przeszkodami, jakie na tej ciernistej drodze gromadzi przed bohaterką los. A wszystko wedle mądrego starożytnego aforyzmu (bodajże aramejskiego) – że wystarczy Najwyższemu zwierzyć się ze swych planów, a tajfun Jego chichotu zwali cię z nóg…

No i Maggie (miss Alabamy, o czym warto w każdym momencie pamiętać…) co chwila pada jak ścięta pod ciężarem już to swych przygotowań, już to okoliczności im towarzyszących. Szczegółów oczywiście nie zdradzę – wspomnę tylko, że Fannie Flagg jest autorką pomysłową i zdumiewająco kreatywną. Muszę jednak – gwoli uczciwości – zasygnalizować, że w ostatecznym rozrachunku górę weźmie konwencjonalny splot wydarzeń romansowych, bo do gry wejdzie odtrącony przed laty facet (w stylu księcia z bajki), dziś wciąż zdeterminowany, obrzydliwie bogaty i w zasadzie bez poważnych zobowiązań. A zła czarownica tuż po – wydawałoby się – swym ostatecznym triumfie upada, gdy jej nowojorski, ekskluzywny doradca inwestycyjny (jakby Allen Stanford czy sam Bernard Madoff…) widowiskowo bankrutuje, pociągając za sobą rzesze klientów. Nasza bohaterka i jej wierne kumpele nie przyłożyły się w żaden sposób do klęski złej czarownicy (o delikatnym skądinąd imieniu Babs), więc mogą z czystym sumieniem spożywać późne owoce swego biznesowego i towarzyskiego sukcesu.

I to by było na tyle… Głupotka w typowym amerykańskim, romansowym stylu? Na pierwszy rzut oka tak. Ale, choć pozory mylą, to nie jest standardowy, taśmowy wyrób grafomańskiego przemysłu literacko-rozrywkowego w USA. Patricia Neal (bo tak naprawdę nazywa się Flagg) była dla branży literatury obyczajowo-bajkowo-romansowej tym, kim dla horroru jest Stephen King. Piszę „była”, bo ogłosiła niedawno, że jest zmęczona i zamyka pisarski warsztat – chyba żeby jakiś drobiazg. Z rozpędu tylko machnęła „Powrót do Whistle Stop” – luźną kontynuację „Smażonych zielonych pomidorów”. Podczas lektury „Powrotu…” śladów zmęczenia nie widać. Przeciwnie – nadal nienaganne rzemiosło, klasa i styl. Wiele zatem wskazuje na to, że coś pociągnie wilka do lasu choć raz. Albo i dwa.

Mniemam, iż zdążyliście się już państwo zorientować, że należę do nieformalnego wprawdzie, ale wcale licznego klubu miłośników prozy Flagg i dla niej czynię wyjątek od niezłomnej zasady milczącego tolerowania (bliskiego w zasadzie dezaprobacie…) tego gatunku literatury – obyczajowego romansidła – a już zwłaszcza osadzonego w cukierkowych, przesłodzonych i fałszywych landszaftach tzw. Południa – w istocie przecież ostoi Konfederatów, Klanu, rasistów, białych suprematystów, zwolenników linczu, religijnych oszołomów i reakcyjnych awanturników. Owszem, Flagg nie pomija zatrącania o sytuację polityczną swego kochanego Południa, gdy już inaczej się nie da – i jest w tym zatrącaniu liberalną pragmatystką – ale w zasadzie jej Alabama jest biała (z tym, że tolerancyjna dla mniejszości bez umiaru; najlepsze, najbliższe przyjaciółki Miss Alabamy są czarne), sielankowa, pogodna, szczęśliwa. To nic, że tamtejsza historia walki z segregacją, walki o prawa obywatelskie dla Afroamerykanów i innych mniejszości – jest szczególnie długa, uporczywa i krwawa. To nic, że wieloletnim gubernatorem Alabamy był niejaki George Wallace – fundamentalny rasista i zwolennik segregacji. To nic, że właśnie w Alabamie w 1955 roku Rosa Parks zainicjowała bojkot autobusów, segregujących pasażerów w Montgomery, stolicy stanu (i to był początek ogólnoamerykańskiego ruchu walki o prawa obywatelskie)… Alabama, widziana przez Fannie Flagg to tolerancyjna kraina przyjaźni międzyrasowej, kraina szczęśliwości i urody życia. W dowolnej zresztą postaci…

Nie wymagam od Fannie Flagg ani stosownej wrażliwości społecznej, ani poprawności politycznej, ani rewizji obrazu jej świata. Prawem literatury jest wszak prawo do baśni, do snucia i tkania obrazu świata wyidealizowanego we wszystkich aspektach. A z tą idealizacją wszak pani Flagg nie przesadza… Zaletą jej tekstów przecież żadną miarą nie musi być zgodność z rzeczywistością – wystarczy, że nie kłamie wbrew oczywistym faktom. Dlatego nie ma potrzeby przepuszczania jej dziś przez radykalną „maszynkę do mięsa” tak zwanej cancel culture. Romansowo-obyczajowe historie Fannie Flagg, choć pieczołowicie zakotwiczone w chronologii, nie są znakami, ikonami swych czasów. Ich wartość emocjonalna jest raczej uniwersalna – mają o dowolnej porze i w dowolnym miejscu globu bawić, wzruszać, objawiać wartości terapeutyczne, mobilizować, osłaniać przed okrucieństwem, dusze leczyć… Niczego więcej od takiej literatury nie chcę – byleby tylko była porządnie napisana…

Tomasz Sas
(2 02 2022)

P.S. Uwaga w sprawie okładki „Wciąż o tobie śnię”, którą pozwoliłem sobie ocenić jako – cytuję z własnej listy kategorii znaczeń – „kicz denny i oszukańczy”. Pojąć bowiem nie mogę, dlaczego do handlowego zarekomendowania romantycznej opowiastki z Alabamy (a konkretnie z miasta Birmingham, skądinąd może faktycznie nie za bardzo urodziwego…) użyto ikonicznego dla amerykańskiego krajoznawstwa zdjęcia, przedstawiającego późnowieczorną panoramę miasta… Los Angeles, sfotografowaną z jednego z tarasów widokowych przy obserwatorium Griffitha (na zboczu tego słynnego wzgórza z napisem HOLLYWOOD). No – dlaczego? To tak jakby zdjęciem widoczku Zakopanego z Gubałówki zilustrować romans rozgrywający się w pejzażu i dekoracjach postradzieckiego koszarowiska w Bornem-Sulinowie… Czyżby w całym Krakowie nie było człowieka, który potrafiłby na serio skonsultować (jeszcze w fazie projektowania) skądinąd osnownyj wapros, czy taka okładka ma sens? TS.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *