Jak przejąć kontrolę nad światem 2

10 września 2020

Dorota Masłowska 


Jak przejąć kontrolę nad światem 2
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 2/5

Jaskółka uwięziona

Ambitne zamierzenie (kontrolowanie świata bez wychodzenia z domu) okazało się niemożliwe do zrealizowania… Przeto w drugim tomie swych pism rozproszonych Masłowska jednak wyszła z domu, by przejąć kontrolę nad światem. Ze skutkiem połowicznym. Zresztą powiedzieć połowicznym, to nic nie powiedzieć. Bo w istocie to świat przejął kontrolę nad Masłowską. Pisarka wprawdzie wyszła z tej próby z życiem (więc można rzec, że zwycięsko…) – a nawet trochę napakowana, strzaskana przez słońca i wichry planety, ale jej ozdobna fraza doznała jakiegoś wyczuwalnego ledwie, ledwie (ale zawszeć…) uszczerbku. Nie żeby jakoś masowo – fioritury, stiuki, metaphory, koronkowe wstawki i glissanda nadal w tej prozie biegną twardym „masłowskim” tropem, ale czuć, że to puste przebiegi, niedociążone myślą jakowąś, słowem ani czynem lub czymś podobnem takiem…

Dlatego, nim zaczniecie lekturę (i nie pożałujecie…), weźcie sobie do serca ostrzeżenie, że coś się stało z przekazem Masłowskiej – co świeże było i odkrywcze, powtarzając się – nieuchronnie zmierza ku krainie banału, a wybitne konstrukcje językowe zasłaniają horyzonty, wschody i zachody, opalizujące mgiełki myśli wszelakiej. Wszystko grzęźnie w FORMIE. Piękna fraza goni drugą kunsztowną frazę, zarazem uciekając przed trzecią – zabójczo wprost inteligentną. Tak to jest: gdy ktoś potrafi składać językowe frazy i doprowadza ten kunszt do stopnia wprost niesłychanego, staje się więźniem tego kunsztu, bo rozentuzjazmowana publiczność niczego więcej nie oczekuje i tylko za nową, fundamentalnie śliczną frazę chce płacić. Tak to jest: chcesz wprowadzić jakieś modyfikacje do składu wsadu w swojej kierzance, myśli dosypać czy tam czego bądź, a tu publika wyje – nie, tylko stare, old fashioned masło! Więc przestajesz myśleć i trzepiesz masło po staremu, zostajesz więźniem konwencji i techniki – a przede wszystkim więźniem swego słoworóbstwa, więźniem – volens nolens – sukcesu…

Gdy po poprzedniej próbie przejęcia kontroli nad światem (trzy lata temu; tamtą książkę rekomendowałem w blogu 19 maja 2017 roku) okazało się, że felieton nie jest najlepszą bronią Masłowskiej (chociaż fechtuje nim zadowalająco sprawnie…), autorka zmieniła podejście i do użytku wzięła inne gatunki – bez specjalnego zastanowienia i wyboru; co tam miała gotowego na pulpicie. W związku z tym miast wysmakowanej kolekcji nieprzypadkowych tekstów dostaliśmy nielinearny ładunek wszystkiego, co pod ręką było… W worku znalazły się popkulturowe eseje, jakieś przerośnięte, wyraźnie odpadowe felietoniki, a przede wszystkim reportaże podróżnicze (cóż z tego, że w stylu gonzo) oraz pandemiczne wypisy z pamiętnika młodego antropologa kultury.

Tylko jeden z tych tekstów odstaje (w górę…) od reszty w kwestii jakości, dyskrecji narracji, użytych materiałów i chwytów retorycznych – to „Poczta Polska”. Z formalnego punktu widzenia, w ujęciu gatunkowym – reportaż, choć sama autorka może się odżegnywać od takiej klasyfikacji, boć przecie reportaż to „gorszy sort” przemysłu kreacyjnego, pisarzowi ujmujący powagi. Ale „Poczta Polska” to perełka poznawcza, zaświadczająca, że słuch i inne zaangażowane w proces twórczy zmysły wciąż prowadzą Masłowską nieomylnie, a talent jej – niepodrabialny… „Poczta Polska” to Polska w pigułce, to nasza narodowa alegoria paździerzowego państwa, które wciąż uparcie budujemy. Alegoria społeczności, którą tworzymy. Kiedyś rokującym adeptom dziennikarstwa polecałem lekturę „starożytnego” reportażu Ryszarda Kapuścińskiego „Reklama pasty do zębów”, bo to wzorcowy był tekst względem tzw. słuchu społecznego, adekwatności użytych środków kreacji i artystycznej powściągliwości. Gdybym nadal miał styczność z rokującymi adeptami dziennikarstwa, „Pocztę Polską” Masłowskiej dodawałbym im do lektur obowiązkowych.

Drugi tekst z książki Masłowskiej, który przeczytałem z najwyższym ukontentowaniem, to „Gruziński mężczyzna w ogrodzie – szkic do portretu”. Ale to już z powodów osobistych. Po prostu znam ten typ (nie tego konkretnego, ale w ogóle typ typowego Gruzina) – krańcowo i głębinowo odmienny od typa opiewanego przez naszych domorosłych, entuzjastycznych podróżników (w rodzaju pani Pakosińskiej czy pana Mellera). Rozpoznawszy gruzińską rzeczywistość patriarchalną, od lat jestem święcie przekonany, że ta absolutnie męska kraina istnieje nadal tylko dzięki heroicznym wysiłkom, niezłomnej potędze, odwadze i poświęceniu gruzińskich kobiet. I tę konstatację dedykuję Wieriko Nanadze – przyjaciółce i wspólniczce dawnych tbiliskich eskapad, dzięki której wiem, co naprawdę znaczyć może smak kawy o poranku…

Kolejne dwa teksty godne uwagi, choć nieco mniejszej może, to reportaże z Kuby i Chin. Oba są pokłosiem pewnego globalnego zjawiska kulturowego – czyli maszyny do akceleracji wymiany międzykontynentalnej – myśli, idei, trendów i wszystkiego, czym tam jeszcze wymieniać się wypada. Struktura ta buduje się sama od lat, wspierana przez środki ze sponsoringu, pochodzące z ułamków zysków wielkich korporacji, przeznaczonych na poprawę wizerunku tychże. Ale oprócz pieniędzy, w tym mechanizmie potrzebne są jeszcze nośniki idei, czyli ludzie. Międzynarodowa populacja artystów wszelkiej proweniencji, aktualnie (przejściowo oczywiście) znajdująca się pod budżetową kreską, chętnie aplikuje o stypendialne wsparcie, stażowe granty, płatne rezydencje w światowych centrach kultury – w zamian oferując siebie jako: a) atrakcję towarzysko-intelektualną, b) moduł przekazu informacji, c) gwaranta rozsławienia sponsora i jego czystych intencji… Wystarczy raz się załapać (i nie dać spektakularnej plamy), by na wiele lat pozostać w kręgu tego objazdowego cyrku i wygodnie (choć na walizkach) sobie żyć, oferując dyskretne lokowanie produktu sponsora w swej przyszłej twórczości. To dlatego w reportażyku z Szanghaju horda internacjonalnych stypendystów-nomadów tak się skonfundowała, gdy Masłowska obwieściła, że tematem jej pracy literackiej podczas stypendialnego wczasowiska są oni sami, czyli internacjonalni wędrowni stypendyści i grantobiorcy jako zjawisko-kulturowo-socjologiczne. Apage, satanas! Który chcesz zakłócić nasze wygodne życie, bądź potępiony…

Filozofom, teoretykom i praktykom nomadyzmu warto jeszcze polecić tekścik „En route” – czyli krótki wykład „bycia w drodze” według Masłowskiej. A chyba ona wie co mówi, bo zauważa, że nawet gdy już zakotwiczy w stanie spoczynku, we własnym domu, jakaś jej część w środku cały czas nadal jedzie i jedzie… To doskonała obserwacja – wydaje się, że Masłowska połapała się wreszcie, iż stan permanentnej podróży nie sprzyja twórczości, przestaje stymulować cokolwiek poza samym… podróżowaniem; ten dygot wewnętrzny, świadomość, że droga trwa, choć nie trwa – to symptom nałogu, uzależnienia, choroby – dla pisarza niebezpiecznej, śmiertelnej zgoła. Oczywiście można wmawiać sobie i światu, że oto w drodze zbieramy doświadczenia, fakty, obserwacje, poznajemy ludzi, gromadzimy surowiec… Ale kiedyś trzeba przestać – usiąść na dupie, mieć za oknem ten sam pejzaż, ten sam kubek do herbaty czy tam kawy przy kompie – i zmierzyć się z tym całym przytarganym bagażem. W drodze pisać prawie nikt nie potrafi – jakieś krótkie notatki, listy, zdawkowe zapiski w diariuszu, wiersze – to i owszem. Ale powieść? To się udaje tylko na kotwicy (choć historia literatury zna przypadki twórców mobilnych; ale historia literatury zna wszystko…). Nie wiem, w jakiej fazie jest Masłowska, czy daleko jej do „przysiadu na zadu”, by wreszcie tę oczekiwaną wielką powieść wydać na świat – czy też poprzestanie na ruchach wewnątrz opanowanego terytorium krótkiej formy, mającej sens tylko, gdy spisana jest w „języku Masłowskiej” – tej performatywnej kaskadzie fraz osobliwych, coraz bardziej przypominającej… klatkę dla ptaków.

Lektura tej najnowszej Masłowskiej trochę mnie przygnębiła – przyznaję. Nie żebym uważał, że Masło się skończyło (Matka, trza zamiast kupić margarynę!), bo się nie skończyło i jeszcze długo nie… No i nie wyjałowiło się. Ale przydałaby się brzytwa Ockhama (nie mnożyć bytów ponad potrzebę!). Bo inaczej ostanie się jeno inteligentna dziewczynka, która szturcha ciurkiem klawiaturkę.

Tomasz Sas
(10 09 2020)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *