Shinrin-yoku. Sztuka i teoria kąpieli leśnych

17 kwietnia 2018

Qing Li
Shinrin-yoku. Sztuka i teoria kąpieli leśnych
Przełożyła Olga Siara
Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5

Życie leśnych ludzi czyli dyskretna woń szyszki…

W drugiej połowie lat 50. zgrzebne, ascetyczne (i co tu ukrywać: śmierdzące…) okowy życia codziennego na socjalistyczną modłę, praktykowanego w robotniczym mieście znacznej wielkości, zaczęły powoli puszczać… Wyczuwalnym sygnałem jakościowych zmian były nowe zapachy w przestrzeni komunalnej: świeżo zmielonej prawdziwej kawy w delikatesach, a w drogeriach – intensywna woń żelatynowych szyszek kąpielowych, wypełnionych esencją o ostrej, intensywnej nucie jodłopodobnej, wypierającej podejrzany zapaszek szarego mydła, dla zmyłki zwanego „biały jeleń”. W świeżo oddanej wtedy do użytku klasy robotniczej z łódzkiej dzielnicy Chojny łaźni miejskiej przy Rzgowskiej aura przynoszonych przez klientów jodłowych szyszek zmagała się z wonią eau de Javel, którą funkcjonariusze kąpielowi obficie szafowali do dezynfekcji… Razem te zapachy tworzyły węchowy bukiet, któremu czoła stawić mogli (bez uszczerbku na zdrowiu i tzw. zdrowych zmysłach) tylko wytrawni, znieczuleni pasażerowie tramwajów w godzinach szczytu, do tego pracujący w ówczesnych (czyli de facto wciąż XIX-wiecznych…) farbiarniach i apreturowniach branży bawełnianej…
Te dziecięce wrażenia węchowe przypomniały mi się, gdy dostałem od wydawcy (serdeczne dzięki…) „Shinrin-yoku”, czyli księgę o kąpielach leśnych doktora Qing Li (z nazwiska sądząc, raczej Chińczyka niż Japończyka…) z tokijskiej akademii medycznej, wybitnego światowego eksperta tzw. medycyny naturalnej” (cokolwiek to jest…). Wszak „kąpiel leśna” to nic innego jak po prostu spacer po lesie, a pierwszym ważeniem zmysłowym takiej przechadzki jest zapach lasu, tak wybitnie odmienny od ujednoliconego smrodu miasta… Oczywiście pod warunkiem, że na skraju zadrzewień nikt polskim obyczajem nie urządził wysypiska śmieci ani latryny. W Japonii raczej niemożliwe…
Wedle kryteriów stosowanych przez nauki biologiczne człowiek jest gatunkiem miejskim od chwili, gdy ponad połowa populacji homo sapiens żyje w warunkach zurbanizowanych; za 30 lat trzy czwarte prognozowanej ludności Ziemi (circa 9 miliardów!) będzie egzystować w miastach… Lepiej lub gorzej przystosowując się do warunków, zwłaszcza do spędzania 90 procent swego czasu w pomieszczeniach zamkniętych. A tymczasem ewolucyjna (liczona pewnie w milionach lat), historia hominidów toczyła się na otwartej przestrzeni, w bezpośrednim kontakcie z przyrodą: lasem, sawanną, tundrą… Natura ludzka pełna jest śladów tego związku, choć teraz głównie w postaci atawizmów… Przyjemnych, lecz dla życia w zasadzie zbędnych; można się obejść bez spaceru boso po trawie…
Doktor Li wszelako postanowił przebadać wszechstronnie związki człowieka z lasem. Intuicyjne przeświadczenie o dobroczynnym działaniu spaceru między drzewami to za mało – rzecz zasługuje na solidne opracowane, z wykazaniem konkretnych, pomierzonych oddziaływań, z analizą przyczynowo-skutkową i opisem pożytków. W świętych lasach Japonii – między innymi w lesie Akasawa w prefekturze Nagano – już w 1982 roku założono stacje badawcze, dokonujące obserwacji i eksperymentów z „kąpielami leśnymi”, poczynając choćby od masowych pomiarów ciśnienia krwi i tętna u ochotników po dwugodzinnym spacerze w gęstwinie cyprysików japońskich i cedrów – aż po wypełnianie drobiazgowych kwestionariuszy i badania biochemiczne… Innymi słowy: obcowanie z przyrodą, dotąd uważane za niewinną rozrywkę, zostało naukowo pomierzone i opisane. Zdarza się wszystkim, spacerującym po lesie, doznać uczucia szczęścia czy zgoła ekstazy, transcendentalnego podniecenia. Uświadamiamy je sobie, ale doktor Li to leśne szczęście zmierzył. I to jest jego wkład w ogólny wolumen szczęścia ludzkości jako takiej…
Doktor Li jest entuzjastą. Ale do swoich pomysłów podchodzi z pieczołowitym spokojem, dbając o rzetelność badawczą – na ile to możliwe w przypadku zbawiennego wpływu globalnej okrywy roślinnej na zdrowie i szczęście ludzkości… Zatem entuzjasta, który jednak nie przesadza. Wpływu obcowania z zielenią na poziom stresu, wigoru i zadowolenia precyzyjnie pomierzyć się nie da – można co najwyżej opisać i zestopniować subiektywne poczucie zmiany. Ale już to wystarczyło doktorowi Qing Li do sformułowania wielostronnej, kompleksowej recepty shinrin-yoku: od wędrówek po lesie do wąchania olejków eterycznych. Od codziennego spaceru w sąsiednim parku po spędzenie paru nocy w lesie pod gołym niebem. Od zaczerpnięcia dłonią paru łyków wody z leśnego strumyka po wypicie naparu z igieł jodły ałtajskiej…
Leśne kąpiele to nie osobista fanaberia doktora Li… W lasach Japonii wyznaczono już sześćdziesiąt dwa rejony shinrin-yoku. Z wytyczonym ścieżkami, kompleksową obsługą przewodników, instruktorów i lekarzy, z dyskretnym nadzorem gajowych, czuwających nad powściągliwym korzystaniem z dobrodziejstw natury. No, ale to w Japonii – krainie życzliwej opiekuńczości i pomocy wzajemnej. U nas na razie niemożliwe… Po pierwsze – rodak w lesie to stuprocentowa niemalże gwarancja barbarzyńskiej dewastacji i hałaśliwego chaosu. Po drugie – może nawet i sto lat będziemy leczyć rany, jakie przez dwa lata beztroskiej „gospodarki” zadał lasom (i nie tylko…) oszalały doktryner, religijny fundamentalista („czyńcie Ziemię sobie poddaną”) niejaki (nomen omen) Szyszko.
Teoretycznie centrami polskich shinrin-yoku winny być parki narodowe; przynajmniej tak stanowi prawo… Ale pomieniony Szyszkownik ład ten zburzył, na przykład zakazując wstępu postronnym obywatelom do najpiękniejszej puszczy na świecie – pod pretekstem, że nadwątlony przez żarłocznego kornika drukarza ten i ów świerczek na łby się może zwalić. Nic to, że od pięciuset lat kroniki puszczańskie nie notowały takiego przypadku, – Ja to rządzę i rżnę, a wam od lasu wara – perorował Szyszko, szczęśliwie niedawno odesłany na porębę historii. No, ale w takich warunkach o „leśnych kąpielach” modo Polacco nie mogło być mowy… Dopóki sytuacja nie wróci do normy, pozostaje nam spacer do najbliższego parku i poszukanie namiastki „leśnego prysznica”, obcowania z zielenią… Jeśli uda się pokonać tyraliery rowerzystów, wrzeszczących dzieci i srających bez opamiętania psów…
Gdy i spacer do parku okaże się zbyt uciążliwy, pozostaje lektura dzieła doktora Li, przez wydawcę przepięknie zaprojektowanego i zilustrowanego. Przez co godnego polecenia. Byle tylko udało się przestudiować, zanim (ruszymy na spacer…), a nie zamiast!
Tomasz Sas
(17 04 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *