Elegia dla bidoków

28 lutego 2018

J.D. Vance
Elegia dla bidoków
Przekład: Tomasz S. Gałązka
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018

Rekomendacja:4/7
Ocena okładki: 3/5

Zardzewiały wsiok skarży się na los – czyli dlaczego
Trump wygrał wybory…

Uogólniona opinia analityków amerykańskiego życia politycznego podstawową przyczynę zwycięstwa Donalda Trumpa odkryła w powolnym, niemal niedostrzegalnym „przebiegunowaniu” opinii, postaw i wymagań obywateli USA, zamieszkujących tzw. Pas Rdzy, czyli uprzemysłowiony dość intensywnie w nieodległej przeszłości (lata 50. i 60. ubiegłego stulecia) region od Wielkich Jezior po Massachusetts, obejmujący m.in. stany Michigan, Ohio, Pensylwanię, Indianę, Wirginię Zachodnią… Czyli tam, gdzie doszło do zmiany preferencji wyborczych między Demokratami a Republikanami (drugi taki rejon to stan Wisconsin…). Region ten w końcu lat 40. i na początku lat 50. zasiedliła fala przybyszów z górskich regionów Appalachów, białych tubylców, Szkoto-Irlandczyków, do tej pory pracujących w appalachijskim górnictwie, kiepsko wykształconych, z aspiracjami nie przekraczającymi poziomu standardowej klasy średniej – domek na przedmieściu (na kredyt oczywiście), niewielki kapitał rezerwowy w banku, ford albo chevy na podjeździe… No i stała robota – w samochodach, stali albo maszynówce, jednak lżejsza niż w kopalni. A jak nie robota (od trzech dekad jej tam po prostu nie ma; wyemigrowała do Chin…), to przyzwoity socjal. I ubezpieczenie. Każdy, kto to obieca, wygrywa. Gdy dawali demokraci, to wygrywali. Gotowi byli dawać nadal (i więcej), ale sromotnie przerżnęli prezydencką elekcję. Ich konkurent bowiem dołożył coś niematerialnego i nie z własnej kieszeni – dorzucił godność, szacunek i obietnicę powrotu niegdysiejszej koniunktury…
Amerykański prawnik (dyplom z Yale – jednej z trzech najlepszych – obok Harvardu i Stanforda – szkół prawniczych w USA), publicysta i biznesmen J.D. Vance (rocznik 1984) wywodzi się z rozgałęzionej familii appalachijskich górali, zasiedlających jedną z „dulin” w Kentucky.
W tym miejscu pozwolę sobie złożyć dygresyjny (ale zasłużony) hołd dla maestrii tłumacza. Dulina to oczywiście dolina – językowa oboczność appalachijskiego dialektu bidoków. Znaleźć oddający ducha tej gwary polski odpowiednik to spory sukces translatorski. Podobnie jak urokliwe słówko „wuja” (oczywiście wuj, wujek…) czy kilka innych…
W końcu lat 40. dzieciaki z dwóch biednych, ale honornych rodzin góralskich z Jackson w Kentucky – Jim Vance i Bonnie Blanton – pobrali się i za namową werbowników ruszyli drogą numer dwajścia czy (dwadzieścia trzy) na północ do Ohio, do miasta Middletown, gdzie na Jima czekała robota w stalowni Armco. Jim i Bonnie, zwani przez autora appalachijskim obyczajem Papaw i Mamaw, to jego dziadkowie – prawdziwe z krwi i kości górskie bidoki. Vance rekonstruuje ich życie szczegółowo, skrupulatne, szczerze, obiektywnie i bez sentymentów – a nawet brutalnie, nie pomijając kulturowych tudzież intelektualnych deficytów, patologii, zgubnych nałogów i utrudniających zrozumienie rzeczywistości konserwatywnych kompleksów…. Bev – biologiczna matka J.D., córka Jima i Bonnie, okazała się psychicznie i intelektualnie niezdolna do pełnienia roli matki – wychowującej opiekunki (wóda, prochy, nieumiarkowane związki z bezwartościowymi facetami itp.). Biologiczny tata J.D. w ogóle gdzieś zniknął (zdaje się, że był normalnym facetem, ale przy okazji religijnym, pobożnie żyjącym i praktykującym fundamentalistą). W tej sytuacji Mamaw i Papaw przejęli faktyczną pieczę nad wnukiem; on sam traktował ich jako opiekuńczych Terminatorów w obliczu zagrożenia… Wydaje się nawet, jakby mniemał, że dziadkowie (choć odnotowuje ich niedoskonałości i niedostatki) mają jakieś moce nadprzyrodzone. A w każdym razie tak ich wspomina…
Wspomina to może zbyt daleko idące słowo – cóż bowiem może wspominać młodzieniec ledwie 34-letni? Ambicją J.D. Vance’a jest raczej deszyfraż kodów kulturowych, zrozumienie wzorów kultury swoich współplemieńców (wedle metodologii Ruth Benedict, amerykańskiej antropolożki, która badała Japończyków oraz północnoamerykańskich Indian…). A poniekąd także uchwycenie ich zmienności in statu nascendi. Dlatego szczegółowo opisał swoja osobistą karierę – od liceum poprzez czteroletni kontrakt w korpusie Piechoty Morskiej (w tym wojna w Iraku…) studia na Uniwersytecie Stanowym Ohio w Columbus i w szkole prawa elitarnego uniwersytetu Ivy League w Yale. Vance, pierwszy i jak dotąd jedyny absolwent swego liceum w Middletown, który ukończył jedną z uczelni Ligi Bluszczowej, potraktował wyjątkowość swego losu bez zahamowań, relacjonując kulturowe, psychiczne bariery na swej drodze. Z podziwu godną szczerością, odwagą, a nawet ekshibicjonistyczną otwartością. No – ale inaczej nie dowiódłby, że jest bidokiem. Przedstawicielem przepoczwarzającej się białej klasy robotniczej. Jednym z tych, którzy poprzez przewartościowanie swych oczekiwań i postaw dowieźli Trumpa do prezydentury…
Notabene nazwisko czterdziestego piątego prezydenta USA w „Elegii dla bidoków” nie pada ani razu, co dodaje książce ponadczasowej powagi, wzmocnionej przez solidny naukowy – socjologiczny, antropologiczny, psychologiczny i polityczny – background. Vance pokazał, jak marzenie o powrocie roboty do Pasa Rdzy, jak pilna potrzeba dumy z własnego kraju zmieniły oczekiwania wobec przywództwa. Robota i godność – to wystarczy, by się lepiej poczuć i pójść za tym, który obieca powrót tradycyjnych wartości. Powrót wzorców starej, oswojonej kultury. A że to akurat był Trump? No cóż – spiritus flat ubi vult… Matka Natura lubi płatać takie psikusy (o czym niebawem…). Przenikliwa szczerość Vance’a godna jest podziwu, a lektura „Elegii dla bidoków” – obowiązkowa… Niedawno rekomendowałem w tym blogu „Szorstkie wino” Jean-Claude Carrière’a – tekst podobnego gatunku. Ale Vance jest znacznie ważniejszy…
Tomasz Sas
(28 02 2018)


Jeden komentarz

  • Adrian 4 marca 2018jako20 h 37 min

    Świetna książka. Po przeczytaniu już mniej mnie dziwi wybór Trumpa. W sumie to smutne, ale tak to jest gdy rządzący przez lata ignorują potrzeby pewnych grup społecznych. No i zawsze się znajdzie ktoś kto to umiejętnie wykorzysta dla własnych celów. W Polsce mamy podobnie przecież.

Skomentuj Adrian Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *