Światło w Cichą Noc

9 listopada 2017

Krystyna Mirek 
Światło w Cichą Noc
Wydawnictwo Edipresse Polska SA, Warszawa 2017

Rekomendacja: 2, a może nawet ewentualnie 3/7
Ocena okładki: 3/5

Krwawiące serca z piernika spadają na puchowy śniegu tren,
czyli Stille Nacht, Heilige Nacht…

Gdybyście się naczytali po kokardę lektur poważnych, budujących, ba – formujących, kształcących i poszerzających (już to wyobraźnię, już to horyzonty…), też wpadłaby wam do głów myśl zdrożna a ucieszna: gdyby tak choć na chwilę przebudować strukturę połączeń między mózgowymi połaciami sterującymi? Aby (tymczasowo – ma się rozumieć) przestały na najwyższych obrotach łączyć idee wyższego rzędu z równie wysokimi fantazmatami tudzież emocjami? Niechby neurony choć na trochę naładowały się całą głupotą Wszechświata, niechby synapsy transportowały same bagatelki, fioritury i emocjonalne farfocle… Niechby miast muzy Kalliope wystąpiła jej bliźniacza siostra, bastardka Graphomania – bliźniacza, ale nieprawego pochodzenia, czyli nie od Zeusa, tylko może od wrednego Hadesa. Jak to możliwe? W mitologii greckiej nie takie numery uchodziły bajarzom na sucho… Innymi słowy: postanowiłem przeczytać prawdziwy romans z krwi i kości, nie udający, że romansem nie jest, nie roztaczający ambicji wygórowanych oraz oczek mruganych…
Ale gdzie znaleźć prawdziwy romans i jak go odróżnić od podróby, zrzynki czy popełnionego z zimną krwią persyflażu? Najlepiej w fabryce. Renomowanych wytwórni romansów jest w polskiej literaturze popularnej wiele, ale tym razem padło na fabrykę usytuowaną podobno na skraju podkrakowskiej Puszczy Niepołomickiej, nazywającą się Krystyna Mirek. Czysty przypadek… Fabrykantka romansów o tym nazwisku jest filologiem polskim po Jagiellonce, byłą nauczycielką, która debiutowała w czasoprzestrzennej okolicy czterdziestych urodzin – dokładnie dziewiątego listopada 2011 roku. Niedawno. Ale napisała i wydała już szesnaście powieści; tylko w tym roku (wszak jeszcze nieskończonym…) – sześć, w tym trzytomową „Sagę rodu Cantendorfów”; to wydajność doprawdy imponująca, co konstatuję bez złośliwości nijakiej, jeno z podziwem czystym, zaprawionym nutką zazdrości.
W zapowiedziach wydawniczych to „Światło w Cichą Noc” oferowano jako idealny prezent dla kobiety, którą trzeba ogrzać i natchnąć optymizmem. Osobliwie w piękny, ale trudny czas Bożego Narodzenia. Klasyczna powieść świąteczna pod choinkę, czyli – marzenie każdej fabrykantki romansów podobno. (Dla niektórych z nich – spełnione…). Po lekturze – potwierdzam. Tak, to jest rozgrzewający, optymistyczny romans, w którym serca złączone, poczciwość nagrodzona, błędy wybaczone, zaszłości wytłumaczone, a zło ukarane przykładnie (choć nie bez szansy na poprawę w naszym ulubionym ciągu dalszym).
Krystyna Mirek, wielokrotna recydywistka romansowania (piórem, dzieciaczki, tylko piórem…), doskonale wie, jak i z czego się przyrządza, przyprawia i pichci romans taki – pojedynczy lubo cykliczny. Założę się, że ma w swoich plikach na kompie zestaw opatentowanych i nieopatentowanych wzorców – tabelek w excelu, takich drabinek konstrukcyjnych z rozpisanymi wariantami rozwoju akcji, profilami fizycznymi (wszyscy są piękni albo przystojni, dostojni albo figlarni) i psychologicznymi bohaterów pierwszo- i drugoplanowych, ze scenografią, didaskaliami i otuliną. Tak, otuliną jak parki narodowe. Albowiem romanse toczą się tylko w godnych, jakby w tym celu utworzonych przez Matkę Naturę (z niemałym udziałem kultury i cywilizacji homo sapiens) lokalizacjach. Weźmy na przykład współczesny romans polski. On się toczy w Krakowie lub Warszawie, ewentualnie może być Wrocław, Trójmiasto lub Poznań, nadmorskie kurorty lub górskie uzdrowiska. Ostatecznie Kazimierz. Dolny. Czy czytał ktoś romans odprawiający się w Białymstoku, Łodzi, Rzeszowie, Sosnowcu albo – dajmy na to – w Radomiu? Bądź na przykład w Dzierżoniowie. Pajęcznie. Nowej Sarzynie. Wąbrzeźnie? Nieeemożliwe… Chyba że bardzo zdeterminowana autorka zawrze umowę typu product placement.
Więc wyobraźmy sobie, że autorka otwiera plik numer 69 (no, tylko mi tu bez dwuznacznych śmichów-chichów: tak mi się napisało w ciemno na klawiaturze numerycznej…). A tam gotowa konstrukcja, intryga i postaci katalog. Jeszcze tylko lokalizacja z grubsza i pora roku. No więc Kraków zimą. Wigilia tuż tuż. Pada śnieg – puszysty, biały, miękki… Ona, czyli Dobra Panienka – rzeczywiście panienka (może nawet jeszcze dziewica), wyedukowana, pracująca w banku, marząca o wielkiej miłości, cieple domowego ogniska i o Nim: czułym, opiekuńczym, zaradnym, bogatym. On – Dobry Chłopak po przejściach, dezerter, poraniony (bo to zła kobieta była…), ale z potencjałem uczuć do odzysku, chwilowo biedny, ale utalentowany bezmiernie. Śliczny… I Ten trzeci – Zły Chłopak: Bardziej za to Śliczny, bogaty nieprzyzwoicie, robiący wrażenie, rozkochujący, sprowadzający Dobre Panienki na złą drogę. Tylko nasza o tym nie wie i gotowa jest poświęcić się dla naprostowania ścieżek swej przyszłej zdobyczy. No i reszta towarzystwa, ale to w zasadzie plankton. Dobry Brat i Jeszcze Lepszy Brat Dobrej Panienki (z traumatyczną wspólną przeszłością wszyscy troje…). Cudowna Babcia – kulinarna mistrzyni, znawczyni życia, filozofka domorosła i aforystka, strażniczka świętego ognia, obyczajności, tradycji (ale z własną tajemnicą). Rodzina Złego Chłopca – bogacze z problemami deficytu miłości. Jeszcze wredna rywalka Dobrej Panienki. Jeszcze zjawiskowa przyrodnia siostra Dobrego Chłopaka (produkt zdrady tatusia…). Wylepianka, szopka krakowska, tylko lajkonika brak. Ale są pierniki – pojawiające się, bezlitośnie zżerane przedwcześnie i znów się pojawiające.
Kto, z kim i dlaczego – oczywiście nie zdradzę. Mamy umowę. Ale kończy się dobrze, choć do ostatniego zdania nie wiemy, jak się udała (raczej nie udała…) ta wigilijna wieczerza. I co było nagotowane? I czy zjedli, czy nie zjedli (sami, bo goście ostatecznie zawiedli)? Tylko „hormony wysyłały intensywne sygnały, gdzie trzeba…”
No więc romans… Cieszę się z tej lektury. Z tej konkretnie. I nie zamierzam budować żadnych hipotez uogólniających, żadnych dowcipasów z pogranicza dobrego smaku i poczucia wyższości. Stwierdzam tylko, że fabrykantka romansów Krystyna Mirek w swym gatunku przyzwoitym rzemieślnikiem jest, a jej robota nijakich złych cech (zbiorczo nazywanych słowem na G…) nie zdradza. Owszem, czasami nie utrzyma na wodzy rozbuchanych metafor, czasem wymknie się jej spod kontroli fraza rzadkiej piękności – choćby taka, pierwsza z brzegu: „Kiedy się jednak otrzepie ważne sprawy z tych ludzkich nadużyć, pod spodem znajdzie się prawdę. A ona warta jest poświęcenia.” Banał? Ale kiedy się otrzepie – kawał kruszcu. Miernej próby, ale przecież nie wymagajmy mistrzowskiego sznytu.
Więc umówmy się – to nie jest literatura. To usługi dla ludności w dziale zdrowia, szczęścia, pomyślności (plus VAT). Wciąż potrzebne. A w sieci się tego nie znajdzie. Trzeba się pofatygować do księgarni. Ale to chyba nie problem, nieprawdaż?
Tomasz Sas
(9 11 2017)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *