Inne ochoty

12 października 2017

Jerzy Pilch w rozmowach z Eweliną Pietrowiak
Część 2.
Inne ochoty
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Spod kapelusza w sensie ścisłym
czyli lęki i pokusy luterskiego synka

Druga część z Pilchem rozmowy-rzeki Eweliny Pietrowiak (w cywilu reżyserki scen polskich dramatycznych i muzycznych, niezbyt znanej, niezbyt popularnej; ale za to – w sensie istotnym dla tej rozmowy – jednej z kobiet Pilcha…). Druga – a właściwie taka, jakby pierwszej nie było. Albo wypadałoby co nieco z niej unieważnić. Istotna rolę bowiem w całej historii odegrał tak zwany międzyczas, czyli hipotetyczna konstrukcja temporalna, oznaczająca czas, jaki upłynął od jednego wydarzenia A do drugiego wydarzenia B, przy czym merytoryczny związek między oboma wydarzeniami może być ścisły, luźny bądź żaden; ważna jest tylko sekwencja – czyli, by zdarzenia następowały jedno po drugim… Ergo: ma je oddzielać czas jakiś, co do długości trwania niezdefinowany. To właśnie międzyczas. Wedle wyznawców logiki intertemporalnej sam czas w międzyczasie nie musi być jednostajny i upływać liniowo; może być rozciągliwy, zapętlony, potencjalnie zawracalny lub sam z siebie zawracający… Przy czym wedle reguł tej osobliwej logiki sam w sobie międzyczas nie jest istotny. To zaledwie rama; istotne dla logiki intertemporalnej jest bowiem to, co się w międzyczasie zdarzyło i pozostaje z wydarzeniami A i B (oboma łącznie bądź z każdym z osobna) w związku ścisłym, luźnym bądź żadnym… Tak pojęta logika intertemporalna znajduje właściwe sobie zastosowanie w analizie narracji dygresyjnej bądź właśnie w rozważaniach o empirycznych i symbolicznych właściwościach zdarzeń międzyczasowych…
Cóż zatem zaszło w międzyczasie? Czyli między lutym 2016 roku, gdy to ukazała się rozmowa Pietrowiak z Pilchem pod tytułem „Zawsze nie ma nigdy”, a wrześniem 2017 roku, gdy na świat wyjrzały „Inne ochoty”? Po pierwsze: recenzenci się zdarzyli… Autobiograficzna rozmowa, w zasadzie nawet autodemaskatorska, boleśnie szczera i rozrzutnie bolesna – jakaż to gratka dla recenzentów-moralistów, strażników bogobojnej prawomyślności literatury. A dla zazdrośników? Daję słowo, że w tekstach niektórych zazdrość czysta (nomen omen) pobrzmiewała: on to potrafił się uwalić i upodlić widowiskowo, i jeszcze coś z tego w sensie twórczym wyciskał – a ja? A to dupczenie; nawet jeśli w połowie legenda, to i tak se pożył – a ja? Ale to nie wysyp recenzji, wzmianek i rekomendacji jest głównym zdarzeniem międzyczasu. W październiku 2016 roku oficyna Znak wydała pierwszą biografię – „Pilcha w sensie ścisłym” Katarzyny Kubisiowskiej (dziennikarki z kręgu „Tygodnika Powszechnego”; rocznik 1971 – również bliskiej przyjaciółki Pilcha, aczkolwiek erotyczny aspekt bliskości dookreślony nie został…). To monumentalne (prawie 480 stron z przypisami i indeksami…) dzieło rzuca Pilcha (z tym, że raczej jego samego – jego dzieła literackiego nie rzuca w ogóle na nic…) na szerokie tło historyczne, ekonomiczne, geograficzno-etnograficzne, genealogiczne, socjalne, medyczne, religijne i jakie tam jeszcze chcecie, anegdotycznego nie wyłączając… Nie wiedzieć w zasadzie po co… To znaczy wiedzieć, ale wątpić w czystość intencji. Pilch w wykonaniu autorki Kubisiowskiej jawi się jako ostry, nieprzejednany, lecz z tym wszystkim wesoły dupcyngier, zawsze w stanie niepełnej świadomości, między jednym ciągiem a drugim odwykiem wypisujący genialne (nie wiedzieć czemu takie?) kawałki prozatorskie i zabójcze felietony na chwałę krakowskiego matecznika kultury, cywilizacji i wszystkiego najlepszego…
Lektura uważna Kubisiowskiej podejrzenie we mnie wzbudziła istotne, że w rezultacie niefortunnego zbiegu okoliczności Pilch całkowicie utracił kontrolę nad postępkami autorki, a w konsekwencji – nad dziełem samym. I zdaje się, że nie stało instrumentów prawnych, by akcję całą powstrzymać. W stylu choćby procesu, jaki Arturowi Domosławskiemu urządzili familianci Kapuścińskiego za mistrza biografię…
W rezultacie tego wymknięcia się spod nadzoru biografia Kubisiowskiej przytłacza szczegółami, z których nic nie wynika, epatuje kiczem niezamierzonym, sytuacyjnym (do którego autorka ma predylekcję…) i w ogóle na milę pachnie ustawką – o tyle niefortunną, iż Wysokie Ustawiające Się Strony ostatecznie trochę się minęły w czasie i przestrzeni. Gdyby zatem banerek z rewersu okładki – „Cała prawda o Pilchu” – odczytać w retoryce księdza Tischnera, byłaby to raczej „gówno prowda”… Wprawdzie gówno tyz prowda, ale przecież jakaś taka… Gówniana. Rozumiemy wszyscy zatem, że potrzeba rewizji biografii Pilcha stała się paląca jak cholera. „Inne ochoty” być może miały ciągnąć pilchowe wątki łotrzykowskie, może miały być apoteozą niepodległości twórczej, a może „tylko” ciągiem dalszym relacji z udanego w sumie życia. Może… Ale nic z tego. Służba mojej prawdzie, tej najmojszej, ważniejsza.
Efekt przeszedł oczekiwania. Prawdziwa jesień patriarchy się zrobiła. Modułowa konstrukcja rozmowy nakazuje Pilchowi zagłębić się w temat – a to stosunku do malarstwa, a to do muzyki, do fotografii, do jedzenia, do familijnej religii luterańskiej, do literatury, do domowej biblioteki, manii introligatorskiego oprawiania książek i laminowania pocztówek, kolekcjonowania i noszenia kapeluszy, do zdjęć i obrazków na ścianach, do języka, technik pisania, do fetyszyzmu twórczego, do poezji, do felietonu… Pietrowiak zmusza Pilcha, by ten uporządkował swoje wrażenia, pomysły, teoryjki, wspomnienia, doświadczenia, by szeregami szły wedle szarż i specjalności – ku pożytkowi publiczności, ze szczególnym uwzględnieniem adeptów literatury. Innymi słowy: by summa wizerunkowa powstała sympatycznego staruszka, gawędziarza, który za sprawą iskry bożej może ma coś ciekawego do powiedzenia. Pietrowiak ma ciężką rękę i tylko czasem pilchowskiemu duchowi wiecznego irredentysty udaje się wyrwać i trochę zabałaganić. Ale łatwo mu nie jest. Ani lekko. Zmuszać się do obmyślania i wydalania z siebie aforyzmów, komentarzy, gloss, celnych uwag, elementów większej całości (każde słowo pisarza takim elementem jest), fragmentów teorii, paradoksów, cwiszenrufów i bon-motów… Katorga. Izba tortur w Starych Kiejkutach. Nawet o felietonistyki uprawianiu Pilch gawędzi oględnie, z dala tylko opiewając trudności i zasadzki gatunku. On – felietonowy potwór, pierwszy zawodowy zabójca felietonistyki polskiej? On, który felietonem (okrutnym, morderczym i… słusznym, jak się okazało po latach) pożarł się na zabój z Lemem i swoim własnym „Tygodnikiem Powszechnym” o Wilka? (Mariusza – minoderyjnego, krótkotrwałego faworyta salonu literackiego…)
Mimo terroru restrykcyjnej pani Pietrowiak jakoś się Pilch broni tymi „Innymi ochotami”. Literacko po części, wizerunkowo – pełnymi garściami… Stan łagodnego zbaranienia widać przystoi każdemu drapieżcy w pewnym wieku, po pewnych przejściach. Nic w tym dziwnego ani uwłaczającego. Tak już mamy; to jedna z ważniejszych praktycznych konsekwencji różnicy płci.
Pilch w całej niemal twórczości jest swoją własną autobiografią. Ten typ tak po prostu ma. To on sam jest Wisłą, jest starym Kubicą, kotem Głupielokiem (zwłaszcza…), babką Czyżową. Biskupem Wantułą. Pensjonariuszem barów, mężczyzną licznych kobiet, towarzyszem wiernym znacznego epizodu trwania Matki Natury i Ciotki Historii. Introligatorem życia, Szalonym Kapelusznikiem, grającym kibicem i kibicującym graczem jednocześnie. Dziewczęta i chłopcy, kochajcie Pilcha tak długo, jak potraficie, Bo Michaśki W., Dehnela albo Twardocha tak pokochać nie zdołacie… Nie ten rozmiar kapelusza.
Tomasz Sas
(12 10 2017)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *