Nawet zdziczałe psy

23 sierpnia 2017

Ian Rankin
Nawet zdziczałe psy
Przekład: Andrzej Szulc
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2017

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/7

Ten Rebus jest nie do rozwiązania,
czyli emerytura po szkocku

Jak wyglądałby świat klasycznej powieści kryminalnej, gdyby w miejscu zajmowanym przez Iana Rankina tkwiła czarna dziura? Dokładniej: gdyby nikogo nie było zamiast? Albo gdyby nie było Mankella, Grishama, Nesbø czy niegdyś Chandlera i Simenona, gdyby u nas nie pisał Krajewski… Kiepsko i smutno. Szkocki autor kryminałów (urodzony w hrabstwie Fife, mieszkający po drugiej stronie zatoki Firth of Forth, w Edynburgu…) zaczął trzydzieści lat temu i pomalutku (sam tak twierdzi; w rzeczywistości obiektywnej, poza pisarskim umysłem, poszło to szybciej znacznie…) dobijał się do drzwi sławy. A jak już się dobił, wywalił je z łomotem, zajmując najwyższy podest w galerii mistrzów tartan noir – osobliwej odmiany literatury kryminalnej, której wyróżnikiem, wbrew nazwie, nie jest pisanie w kratkę (choćby i szkocką…), lecz mocny, „gorący”, cierpki i brutalny styl wywodzenia tudzież prowadzenia kryminalnej intrygi… Jeśli gdzieś jest osobny Parnas autorów kryminałów, jeden z Ojców Założycieli tego wyśmienitego gatunku, rodak Rankina z Edynburga (jego pomnik pewnie pisarz mija za każdym razem, gdy chce się z centrum wybrać do Leith czy Portobello lub na odwrót…) wielki sir Arthur Conan Doyle cieszy się tam wysoko niepomiernie z podtrzymania dziedzictwa (no i jeszcze ma w odwodzie Petera Maya…).
Debiutując przed laty Rankin (co sam przyznaje…) niewiele wiedział o pisaniu w ogóle, zaś kryminałów szczególnie. Miał tylko pomysł. Jak się okazało – dobry. No i pewne życiowe przygotowanie… Po dyplomie z literatury angielskiej na uniwersytecie w Edynburgu nie od razu zabrał się za pisanie. Wyjechał do Francji, gdzie był sezonowym zbieraczem winogron, świniopasem, testerem wina między innymi – a po powrocie do Szkocji pracował jako poborca podatkowy, grał w kapeli punkowej Tańczące Świnie (pogrywa zresztą amatorsko nadal…) oraz pisywał regularne recenzje sprzętu hi-fi w niszowych magazynach muzycznych. Powieściowy debiut („The Flood”w 1986 roku) miał charakter socjologiczny (o upadającym górniczym miasteczku). Ale już rok późnej „Supełki i krzyżyki” to pełnokrwisty thriller kryminalny (zabójstwa dwóch dziewcząt, mające cechy mordu rytualnego…), wprowadzający na scenę po raz pierwszy nieortodoksyjnego, cynicznego i konfliktowego (głównie w zwarciu z szefostwem i regulaminami…) policjanta Johna Rebusa. Dla nas ciekawostka etniczno-patriotyczna: Rebus ma polskie korzenie, o co w Szkocji po wojnie było nietrudno, albowiem stacjonujące tamże kilkadziesiąt tysięcy wojaków z armii Sikorskiego (a po ustaniu działań wojennych – z tzw. korpusu przysposobienia i rozmieszczenia…) z dużym upodobaniem zajmowało się dystrybucją słowiańskiej puli genetycznej – za entuzjastycznym oczywiście przyzwoleniem autochtonicznej płci odmiennej… Stądci Rebus pół-Polakiem został. Ale w zasadzie dla jego policyjnej osobowości to sprawa bez znaczenia, pominąwszy może iście nadwiślański potencjał alkoholowy (skądinąd picie whisky czyni permanentny trening w tej materii zajęciem nader przyjemnym…) i paskudny charakter pryncypialnego, upartego i samodzielnego sukinsyna, czym raczej nie przypomina zbyt wielu naszych środkowo- i wschodnioeuropejskich bohaterów – nie tylko literackich… Ale gdyby poszperać, może paru Słowian w te cechy wyposażonych dałoby się znaleźć…
Fabryka Rankina ruszyła z impetem: do końca ubiegłego roku wyprodukował 21 „rebusów”. Miał już czas jakiś temu skończyć, odsyłając swego bohatera na zasłużoną wilegiaturę, ale względy sentymentalne i praktyczne (wydawca chciał dalej zarabiać…) skłoniły pisarza do sporządzenia nowej figury Rebusa – emerytowanego konsultanta policji edynburskiej, pozbawionego wielu formalnych atrybutów władzy i przywilejów, al w zamian obdarzonego swobodą działania, bez gorsetu krępujących procedur. No i fajnie… „Nawet zdziczałe psy” to właśnie produkt tej nowej konstelacji rebusologicznej, nieco mocniej akcentującej postacie pani detektyw Siobhan Clarke i śledczego z wydziału spraw wewnętrznych Malcolma Foxa, ale w istocie nie odbiegającej od tradycyjnej dla Rankina struktury fabularnej, sprawdzonej przez 20 poprzednich opowieści. W centrum jednak zawsze Rebus…
W tej historii zazębiają się (i strzępią nawzajem o siebie…) dwa wątki kryminalne, dwie intrygi. O szczegółach żadnej z nich nawet nie wspomnimy, oczywiście by nie psuć zabawy. Wypada wszakże napomknąć, że jedna to ponura historia z podtekstem seksualnej przemocy i korzeniach w dalszej nieco przeszłości, zaś druga tyczy (posłużmy się w tym momencie banalnym określeniem protokolarnym, idealnie zacierającym istotę rzeczy) pewnych nieprawidłowości, może nawet na granicy patologii, podczas zwalczania przestępczości zorganizowanej. Wolny elektron Rebus rozwiązuje zagadki – beznadziejnie splątane jak łańcuchy na kotwicowisku po jesiennym sztormie – dzięki nieskrępowanej wymogami regulaminu współpracy z padrino edynburskiej gangsterki, niejakim Dużym Gerem Caffertym (co zresztą w całym cyklu Rebusowym nowością nie jest…). Bo świat nie jest czarno-biały, lecz szary, a jasna strona mocy od ciemnej strony mocy w zasadzie tylko nieznacznie się różni i to w niuansach dostrzegalnych tylko dla fachowców. Cały pożytek z twórczości Rankina (pomijając oczywistą przyjemność z lektury – tak to sprawnie i inteligentnie jest napisane…) polega na uświadomieniu, że Dobra i Zła nie da się zdefiniować kategorycznie, ani nawet od siebie oddzielić. Poza jednym: skurwysyna dopaść trzeba, nawet gdy w trakcie tego dopadania sami się trochę zeskurwysynimy. Niedużo… Nic takiego, czego nie zmyłaby szklaneczka taliskera. Albo dwie. Bez lodu. Rankin to kataplazm na bolesne poczucie, że znów coś się nie udało. Udało się, tylko o tym nie wiesz, bo za dużo oczekiwałeś, za mocno wierzyłeś w swą omnipotencję. Trochę wyluzuj i dalej rób, co możliwe…
Tomasz Sas
(23 08 2017)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *