Mama kłamie

22 lutego 2017

Michel Bussi
Mama kłamie
Przekład: Maria Braunstein, Natalia Krasicka
Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2017

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Co mówi aguti, czyli polskie tropy zbrodni
w niepokalanej Francji

Wyobraźcie sobie górnicze miasteczko w Normandii, zasiedlone przez drugie albo i trzecie pokolenie emigrantów (przeważnie Słowian, osobliwie Polaków…), gdzie czas stanął w miejscu po zamknięciu ostatniej kopalni, a mieszkańcy stracili grunt pod nogami. Może się nazywać Potigny na przykład (istnieje takie naprawdę, w normandzkim departamencie Calvados, niedaleko Caen…). Starzy mają emeryturki i zaawansowaną pylicę. Młodzi kombinują – między zasiłkiem, emigracją gdzie bądź albo tzw. zejściem na złą drogę… Zawarte w powszechniaku dziecinne sojusze, młodzieńcze miłości, kwitnące na starych hałdach i pośpieszny, brutalny seks w zapuszczonych poprzemysłowych pustostanach, to doskonałe podglebie fatalnych zauroczeń i związków (czasem przymusowych…) na całe życie. Młodzi mogą nosić nazwiska takie jak Zerda (Zadra?), Soler (Solorz?), Lukowik czy Adamiack. Miasteczka jak Potigny wciąż istnieją we Francji, choć nie mają się dobrze. Ale każde z nich to wręcz doskonałe miejsce, by osadzić w nim praźródła intrygi kryminalnej – takiej typowej dla francuskiej powieści noir: brutalnej, krwawej, z akcją w społecznych dołach, ale inteligentnej i zaopatrzonej w drugie dno (czy jak się tam zwykło nazywać przewrotną, zaskakującą akcję z wieloznaczną puentą…).
W sumie wychodzi na to, że Bussi nie lubi Polaków. Za to Rumun (nazwisko ma dziwne: Dragonman – Człowiek-Smok?), do tego psycholog dziecięcy, jest sympatyczny. No i co z tego? Nic! Dla jakości opowieści na pewno nic. Bussi bowiem wykoncypował historię zaskakująco finezyjną, a w niej iluzoryczna polskość części bohaterów nie znaczy wiele; to tylko symbol sui generis wyobcowania, które dodaje siły (i emocji) grupowym więziom grona czarnych charakterów. Plemienna alienacja (zwłaszcza niezawiniona, ergo: odczytywana jako niesprawiedliwa) zacieśnia połączenia międzyludzkie… A swoja drogą ten Bussi rzeczywiście za naszymi rodakami nie przepada; na przykład zwalisty emerytowany górnik, tatuś jednego z bohaterów, ma postawę „polskiego celnika na linii Odra – Nysa”. Widać musiał Bussi kiedyś z takim przedstawicielem krajowej fauny się zetknąć. Współczujemy i rozumiemy…
Natomiast intrygę zbudował Bussi bez zarzutu – jędrną, wielopłaszczyznową, niejednoznaczną. Z dostateczną porcją tajemnic, mrocznych zaskoczeń i gwałtownych zwrotów akcji tudzież feralnych zbiegów okoliczności i zagadek Prawie-Nie-Do-Rozwiązania… Dobra rzemieślnicza robota, wsparta autentycznym talentem narracyjnym. Precyzyjna do tego, ujawniająca zdolności analityczne i twórcze używanie metodologii naukowej. Nic w tym dziwnego… Michele Bussi, poza tym, że znanym autorem literatury kryminalnej jest (na trzecim miejscu rankingu popularności, sporządzanego w redakcji „Le Figaro”), ma też zawód „cywilny”… Jest mianowicie… profesorem geografii na uniwersytecie w normandzkim Rouen, wziętym analitykiem politycznym; pracuje też na pełnym etacie we francuskim Centre National de la Recherche Scientifique – największej i najsławniejszej rządowej agencji badawczej: jest uznanym specjalistą w zakresie tzw. geografii wyborczej, czyli badania elektoratu w kontekście terytorialnym – metodami właściwymi dla nauk społecznych i ścisłych zarazem. Jednym z obszarów zainteresowania geografii elektoralnej jest tzw. gerrymandering, czyli teoria i praktyka wyznaczania granic okręgów wyborczych… Gdy taki facet pisze kryminały (w charakterze produktu ubocznego…), to nie ma powodu martwić się o ich jakość, jeśli tylko autor ma literacki talent. A Bussi ma…
Akcję ulokował na swoim terenie, wokół estuarium Sekwany, czyli ujścia tej rzeki do Atlantyku – a konkretnie w portowym mieście Hawr na północnym brzegu lejkowatego koryta, i w Deauville na południowym brzegu estuarium – starym i ekskluzywnym morskim kąpielisku, kurorcie, gdzie wywczasów zażywa od lat tout Paris… W tymże Deauville we wtorek szóstego stycznia 2015 roku o godzinie 11.12 na głównej handlowej ulicy dwaj motocykliści i i piesza para mieszana wkraczają jednocześnie do dwóch sklepów jubilerskich oraz butików Vuittona i Hermèsa. W złych oczywiście zamiarach i z bronią. Po dwóch minutach wychodzą – z czterema załadowanymi torbami. Niestety, dwaj motocykliści dostają się pod ogień przypadkowego patrolu policji. Uciekają, ale jeden jest ranny, a obaj rozpoznani… Piesi zaś rabusie zostają zastrzeleni przez inny patrol policji; no i oczywiście zidentyfikowani. Ale łup, łup przepada! Teraz trzeba ich złapać – taki honorowy priorytet (w strzelaninie ucierpieli funkcjonariusze…).
W apogeum gorączkowego pościgu do komendantki (commandante – taki stopień służbowy w policji francuskiej, zarówno narodowej jak i municypalnej, raczej przypisany do funkcji szefa wydziału, ale może też równorzędny stopniowi majora, czyli podinspektora po naszemu; lecz czy ktoś się w tym rozeznaje?) Marianne Augresse w policji w Hawrze zgłasza się psycholog dziecięcy (skądinąd przystojny Rumun, wspomniany już Dragonman. Vasile). Opowiada on niesamowitą historię… Ma podopiecznego w jednym z przedszkoli, trzy-i-pół-letniego chłopca o imieniu Malone, który twierdzi uparcie, że… jego mama nie jest jego mamą, a jego pluszak Guti utwierdza go w tym przekonaniu, opowiadając historie, przekazane przez mamę prawdziwą. No i trzeba się spieszyć w razie czego, bo pamięć dziecka jest krucha i krótkotrwała… Prawda, że niewiarygodne? Komendantka Augresse tylko dlatego nie spławia psychologa, gdyż zrobił na niej wrażenie; w ścisłym sensie męsko-damskim, nie zaś policyjnym. Ale jak tu się tym zająć w wirze pościgu za groźnymi bandytami? No, ale się zajęła – wydelegowała mianowicie stażystę, by powęszył…
Dalej o intrydze już ani słowa. Obiecywałem po wielekroć, że nie będę zachęcał lub zniechęcał do lektury, streszczając fabułę (o zbrodni zdradzania zakończenia w ogóle nie może być mowy!), Wszak przyjemność obcowania z kryminałem polega na niewiadomej, na zagadce na odczytywaniu tropów wiodących do zdemaskowania zbrodniarza…
Niech więc akcja pędzi swoją drogą (o tym, że wątki się niebawem zazębią, chyba już wiecie, więc nie mam wyrzutów sumienia), ale w całej tej fabule najistotniejszy i najciekawszy jest krótki kurs dziecięcej psychologii. Bussi się wiarygodnie wywiązał… A intryga z mówiącym pluszakiem (gryzoniem aguti, żeby było ciekawiej) to majstersztyk reguły stopniowania i wzmagania napięcia, pielęgnowania tajemnicy… Taki zabieg konstrukcyjny to miód na czytelnicze serce, sprawiający, że autorowi się ufa. I czeka na więcej; bo Bussi jest coraz lepszy…
Tomasz Sas
(22 02 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *