Świat według Clarksona. Tak jak mówiłem…

24 listopada 2016

Jeremy Clarkson
Świat według Clarksona. Tak jak mówiłem…
Przekład: Michał Strąkow
Wydawnictwo Insignis Media, Kraków 2016

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Przygody niepoprawnego awanturnika
w krainie absurdu

Fenomen popularności, wręcz gwiazdorstwa Clarksona w skali globalnej polega na – co ustalono dawno i ponad wszelką wątpliwość – tym, że sukinsyn mówi głośno i pisze wyraźnie to wszystko (albo prawie wszystko…), o czym my nieustannie myślimy, ale boimy się pisnąć, nawet w stosunkowo neutralnych i bezpiecznych okolicznościach przyrody, jakimi są na przykład zakrapiane, kameralne imieniny cioci..
Więc zawsze pod prąd. I zawsze z poczuciem, że nikt cię nie traktuje serio (w sensie: dobrze koleś gada, zróbmy tak, jak proponuje…). Na własne życzenie. Bowiem Clarkson nie jest poważnym publicystą, komentatorem zawiłości świata czy nawet profetycznym felietonistą w typie nieodżałowanego Arta Buchwalda. Clarkson gada (a właściwie gadał…) z wieloma milionami publiki na całym świecie poprzez Top Gear – rozrywkowe, prześmiewcze, komiczne show brytyjskiej telewizji BBC (skądinąd solennej i wiarygodnej). Clarkson przywdział maskę błazna, który wrzeszczy z taką samą niekłamaną emfazą, pokonując zakręty na torze w bolidzie F1 pod okiem samego Berniego Ecclestone’a, czy za kierownicą leciwego vauxhalla na drodze z Basingstoke do Pipidówy-on-the-Cliff w Kornwalii. Clarkson ma zawsze niesamowite, często głupawe pomysły (krwawiło me serce, gdy zderzał dwa polonezy zwisające z wysięgników wielkich dźwigów…), a czcią nabożną darzy chyba tylko dziewięćsetjedenastkę (no, porsche 911, najlepiej w wolnossącej wersji Carrera). Clarkson ma niewyparzoną gębę, sadystyczne skłonności, 6 stóp i 6 cali wzrostu, nie uznaje żadnych autorytetów, boi się tylko żony (czasem Ruperta Murdocha). I ma ogromne, niepoliczalne zasługi dla cywilizacji. Top Gear zdjął z motoryzacji odium kultu religijnego, a z samochodu uczynił zwykłe narzędzie pracy i rozrywki (jeśli kogoś na to stać; jeśli nie – niech spada…). Sprzedawca na szrocie pod Manchesterem przestał być kapłanem kultu wudu, stał się tym, kim jest naprawdę: cwaniaczkiem, który chce nam wcisnąć niebitego, nieklepanego, niekręconego golfa nówkę (circa 20 wiosen… i zim!) od Niemca, co płakał jak sprzedawał…
Zasługi Top Gear, który w przeszłości miał sporą dawkę testów, są dzięki temu niepodważalne: program pomagał dokonywać wyborów, porównywał, doradzał i odradzał – był innymi słowy przyjacielem kierowcy, dowcipnym, uroczym i szczerym gawędziarzem. Ale show must go on – i to ma swoje prawa; jednym z nich jest nieunikniona brutalizacja… Domagała się jej zresztą publiczność, żądna sensacji i krwi. Dlatego coraz mniej producentów (wyjąwszy mocno zdesperowanych…) chciało temu nastojaszczemu chamowi Clarksonowi i jego niemniej rozwydrzonej ekipie pomagierów powierzać swoje wypieszczone astrunie, fabisie, auriski, kropki, pandule, kijanki i miniaczki. Przecież nie mogli oczekiwać spokojnej dysertacji w rodzaju: prowadzi się całkiem przyjemnie, no, może sekwencja przekładni nie jest precyzyjnie zestrojona z algorytmem wchodzenia jednostki napędowej na obroty, ale… No i siedzisko po paru godzinach powoduje pewien dyskomfort tyłka, ale przecież za tę cenę nie oczekiwaliście fotela z klubowej palarni w Claridge’u, nieprawdaż? Tego nie powiedzą za żadne skarby. W zamian producenci mogli oczekiwać czegoś w rodzaju: Wrażenia z jazdy? No cóż, to tak jakbyście ze spuszczonymi portkami tkwili wewnątrz wywróconego drewnianego wychodka, który ześlizguje się po morenie czołowej lodowca wprost w gęste od postnuklearnych morsów-mutantów wody Matoczkin Szar… Prawda, że urocze? Publisia to kocha, ale który fabrykant chciałby tak narażać rynkową przyszłość swego pieścidełka?
Więc poważnych i pomocnych testów było w Top Gear coraz mniej, a coraz więcej hucpiarskiej zgrywy w stylu jazdy bez tankowania dokąd się da – ale na wstecznym, testów wytrzymałościowych (w typie wspomnianych już polonezów) czy wyścigów smarta z wozem ciągnionym przez krowy… A gdy budżet zaczął pozwalać na ekstrawagancje, doszły gonitwy motorówek po norweskich fiordach. Wyścig samochodu z psim zaprzęgiem do bieguna magnetycznego. Próba wywołania nowej wojny z Argentyną o Falklandy na niegościnnych pustaciach Ziemi Ognistej w okolicy portu Ushuaia. Ten ostatni występ (plus rzekome użycie zabronionego słowa „nigger”, czyli „czarnuch”, plus rzekome mordobicie na planie…) zaowocował nieprzedłużeniem kontraktu przez BBC, przeto obrotni biznesmeni branży rozrywkowej Clarkson, Hammond i May podpisali nowy cyrograf – z Amazonem… Jak im się będzie wiodło – zobaczymy. Ale już beze mnie. Zabawa dla przygłupów w krótkich majteczkach, w którą wyewoluował mądry przecież kiedyś program Top Gear, już mnie zupełnie nie interesuje. To tylko przedłużanie sobie fiuta korbowodem…
Na szczęście Jeremy Clarkson ma jeszcze inną właściwość – mianowicie umie pisać całkiem zajmująco, co w przypadku dziennikarza i showmana telewizyjnego wcale nie jest takie oczywiste. Ale Jeremy jest ze starej szkoły i wie, że na początku było słowo. Pisane. W gazecie. I on to potrafi. Więc całą ostrość swego sarkazmu (skutecznie oswojonego, a potem wykastrowanego w Top Gear…) przeniósł do felietonów pisanych dla „Sunday Timesa”, porządnego brytyjskiego konserwatywnego tygodnika dla czytelników z wyższej półki (żądni społecznego awansu dopiero od niedawna mile widziani…). To tam pisze regularnie. Rzadko o samochodach i swoich z nimi przygodach. Przeważnie o tym, co go wkurwia. Więc praktycznie o wszystkim. Zwłaszcza zaś o tym, co w swej graniczącej z głupotą nieroztropności funduje Anglikom ich państwo – niezależnie od tego, czy akurat rządzą ci z Labour, czy torysi… No, umówmy się – na konserwatystów psioczy odrobinkę mniej…
Raz na jakiś czas wydawnictwo Penguin wycina kawałki Clarksona z gazety i sprzedaje je ponownie (w sumie niegłupi interes…) w postaci felietonowej książeczki w serii „The World According to Clarkson” (czyli świat według Clarksona), dodając chwytliwy tytuł i zdjęcie autora w luźnej pozycji na okładce. Właśnie dostaliśmy kolejny produkt z tej paki: „Tak jak mówiłem…” (felietony od marca 2013 do marca 2015). I znów pokaźna kupa śmiechu na nas, wiernych czytelników, czeka.
Oczywiście wiem – Clarkson jest brytocentryczny; trzeba znać kontekst, by rozszyfrowywać tropy. Jest mizoginem – męskim szowinistą, jest niepoprawnym chamem, kabotynem, wyznawcą i celebransem kultu Walenia-Prosto-Z-Mostu-I-Prosto-W-Pysk. Wiem: poważną rysą na jego nieskazitelnym wizerunku profesjonalnym jest przyjaźń z Rebekah Brooks, rudowłosą egerią największej i najmocniej śmierdzącej afery podsłuchowej w brytyjskiej prasie bulwarowej, która zmusiła Murdocha do zamknięcia piśmidła „News of the World” (choć fakt, że Jeremy przyjaźni nie odwołał, gdy na Rebekę wylało się szambo, akurat uważam za plus…). Wiem – ma swoje fobie i swoich prywatnych wrogów (taki Piers Morgan na przykład…), których z upodobaniem szarga publicznie w swych tekstach (circa trzy czwarte miliona nakładu…), czego oczywiście robić nie powinien…
Ale z tymi wszystkimi wadami Jeremy jest nieustraszonym i niezmordowanym tropicielem każdego absurdu, jaki rząd i inne władze Zjednoczonego Królestwa, Europy oraz reszty świata są gotowe narobić nam na łby! A czasem też absurdów, które sami sobie na łby zwalamy, bez zachęty ani przyzwolenia administracji publicznej… Żadna menda się przed Clarksonem nie schowa nawet w mysią dziurę! Dlatego czytajcie te felietony – są jak ożywczy prysznic nadziei, że nie wszystko już stracone. Ze swej strony polecam trzy: laudację dla AK-47, o wycieczkowcach cumujących w Wenecji – no i o Piersie Morganie oczywiście… Choć ten o zagrzebskim muzeum zerwanych relacji też jest niezwykły… Jak każdy z pozostałych naturalnie.
Już niecierpliwie czekam na kolejny tom dwuletni. Bo to obejmie czas Brexitu. Ciekaw jestem, co Clarkson miał do powiedzenia swym rodakom i światu, Czy się załamał, czy rozkwitł? (Z grubsza wiem, bo zaglądam czasem do „Sunday Timesa”, ale mieć to czarno na białym, to coś więcej…).
Tomasz Sas
(24 11 2016)

PS. Niekapującym, co to jest Matoczkin Szar, polecam zerknięcie do atlasu; sam nie chcę odbierać nikomu tej przyjemności… (TS)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *