Donna Leon Doczesne szczątki Przełożył Marek FedyszakWydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2020 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Czy już sami siebie sprzątnęliśmy z Ziemi? Wydaje się, że nie… Niebo nadal bywa niebieskie – trawa wciąż zielona, chmary ptactwa unoszą się nad wodami, jeże w liściach szeleszczą. Ale to pozór tylko – gdzieś tam, w głębinach sączące się kropelki kwasu nieubłaganie odmierzają czas do przesilenia. Niewiele już go nam zostało. A na Lagunie Weneckiej nawet mniej niż gdziekolwiek… Niestrudzona Donna Leon tym razem nie penetruje weneckich kanałów, nie tropi pokrętnych losów obywateli Serenissimy, nie śledzi tamecznych afer, zbrodni i przekrętów… W zamian zanurza się w mętne wody laguny, z dala od miasta i na bagiennych żuławach szuka śladów ludzkiej nieprawości. Te bowiem, jak wiadomo, są wszędzie i żadne pustkowie nie jest od nich wolne. Co tu ukrywać – to zło, nasze zło, wygrało wyścig – pierwsze spenetrowało planetę. Tym razem commissario Brunetti w środku upalnego lata podjął osobliwą interwencję… Gdy podczas przesłuchania jego młodszy kolega był o włos od złamania sobie kariery, zbyt otwarcie sygnalizując zamiar zdzielenia przesłuchiwanego (młodego, aroganckiego i ustosunkowanego prawnika) w pysk, komisarz Guido podjął udaną próbę symulowania ataku serca, czym przerwał groźną akcję. W rezultacie jednak trafił…
Robert Harris Oficer i szpiegPrzełożył Andrzej NiewiadomskiWydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2019 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 3/5 Cień Dreyfusa nad Europą 2 września 1870 roku pod Sedanem – niewielkim miasteczkiem we Francji nad Mozą w Ardenach – definitywnie i nieodwołalnie dobiegły końca dwie legendy. Jedna z nich to legenda Wielkiej Francji – dziedzictwa Napoleona Bonapartego, legenda podtrzymywana nieudolnie i dość niefortunnie przez bratanka cesarza – Karola Ludwika Bonaparte, który w 1852 roku obwołał się Napoleonem Trzecim, cesarzem Francuzów – wzorem swego wielkiego wujaszka. Ale to temat na inne opowiadanie; godzi się tylko zauważyć, że sami Francuzi długo nie doceniali swego Drugiego Cesarstwa i jego władcy (przyznajmy: umiarkowanie mądrego i nieco – hm, operetkowego megalomana…). W końcu wojnę przerżnęli koncertowo: armia utraciła zdolność działania, Niemcy zajęli dwie bogate prowincje – Alzację i Lotaryngię, a na Francję nałożyli gigantyczną kontrybucję – pięć miliardów franków w złocie. Cesarz – głównodowodzący trafił do niewoli… Ale ostatnio historycy, niektórzy politycy i publicyści próbują trochę rehabilitować tamto cesarstwo i samego cesarza. Nie idzie im łatwo – za mało pozytywnych przesłanek. Ale to ich zmartwienie… Druga skończona pod Sedanem legenda to mit Wielkiej Armii – wyrosłej z ducha rewolucji, praktycznie niezwyciężonej… Owszem: ponoszącej klęski w polu (bywało,…
Peter James Niezbity dowód Przełożyła Izabela Matuszewska Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2019 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 2/5 AAADylemat transcendentalny rozwiążę definitywnie. Cena do uzgodnienia. Tel… Jest, czy też Go nie ma? Tak, o Boga chodzi. Centralną figurę (pod różnymi nazwami…) religii monoteistycznych – wszechmocnego, wszechwiedzącego, wszechobecnego, wszechdobrego, jedynego, na ogół bezpostaciowego inicjatora wszechrzeczy, sprawcy, mechanika i strażnika, regulatora porządku, prawodawcy, sędziego i obserwatora. Wyznawcy boskiego pochodzenia, boskiego źródła i boskiej natury wszechrzeczy, boskiej organizacji wszechświata nie potrzebują rozstrzygającego dowodu istnienia swego Boga. Ich Bóg JEST bez wątpienia, więc po co jeszcze jakieś dowody – spekulacje intelektualne czy też nawet materialne, fizycznie dotykalne, obserwowalne i poznawalne ślady. Wierzący nie zadają sobie pytania, czy Bóg istnieje. Bo ISTNIEJE. I ten proces internalizacji od samego początku (po narodzinach bądź konwersji) w umyśle każdego ze społeczności wierzących obywa się bez dowodów; takowe są niepotrzebne. Dowody są zastąpione przez układ nauczającego z nauczanym – konwencję o bezspornym istnieniu Boga. Z drugiej strony niewierzący w boską naturę porządku tego świata też żadnych dowodów nie potrzebują. Po co im one? Ich universum jest urządzone inaczej i burzyć go dowodami przeciwnymi nie zamierzają. Im potrzebne są raczej argumenty de non existentia Dei (jak w swoim traktacie o takimże tytule…
John Grisham Wezwanie Przełożył Andrzej Leszczyński Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2019 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 Czemu Kain zabił Abla? Dobre pytanie. Bo opowiadał przeterminowane dowcipy? Bo wyżerał lepsze kąski ze wspólnej miski? Być może… Ale prawdziwy powód był inny. Obaj byli narcystycznymi egoistami, obaj planowali to samo – tylko jeden okazał się szybszy od drugiego. I bardziej bezwzględny. A może był po prostu lepiej lepiej przystosowany do wymagań świata tego? Historia, wykorzystana przez Grishama w „Wezwaniu”, jest w istocie modyfikacją braterskiej zwady (o to, czyja ofiara lepsza była i milsza Bogu…) Adamowych potomków, choć nie kończy się zbrodnią jak pierwowzór. Ba – nie da się bezspornie ustalić, który z dwóch synów prowincjonalnego sędziego Reubena Atlee z Missisipi – Ray czy Forrest – byłby w tej historii Kainem, a który Ablem… A historia braci Atlee ma w tle trzy miliony dolarów w gotówce, porządnie spakowane w kartonach po materiałach biurowych, ukrytych w starożytnej komodzie w gabinecie taty-sędziego, który nie poczekał na wezwanych pilnie do domu synów. Powodem wezwania potomków przed oblicze tatusia (słusznie przewidującego swe rychłe odejście z tego świata) było oczywiście spadkobranie, a ściślej: nieformalna i może niespecjalnie legalna część tzw. masy, czyli wzmiankowane trzy miliony, porządnie…
Rhys Bowen W złotej klatce Przełożyła Joanna Orłoś – Supeł Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2019 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Trutka na sufrażystki, czyli bez przesady z tymi kosmetykami! Kryminał retro, a w zasadzie rekonstrukcyjny, rozpycha się nie tylko na naszym krajowym rynku. Robi to wszędzie – od Rosji po RPA, Chile i Kanadę. Trend globalny, rzec by można. Ale czemu? To dobre pytanie, a odpowiedzi szukam od dawna. Na pewno nie dlatego, że pisze się łatwiej, bo jest wprost przeciwnie – kryminał rekonstrukcyjny, obok zwykłej staranności fabularnej w prowadzeniu intrygi, wymaga osobnego, drobiazgowego i wiarygodnego researchu historycznego – od zawartości gazet po ceny biletów kolejowych i szybkozmienne aspekty mody damskiej. Masa szczegółów, które trzeba wpleść do narracji, czyni rekonstrukcję zadaniem piekielnie trudnym, wymagającym precyzyjnego przygotowania i pisarskiej dokładności, zużytej na spreparowanie dekoracji, didaskaliów i… zaludniających ten świat postaci dramatu, drugoplanowych statystów i tłumu z tła. Tła, które musi pochodzić z epoki. Żadnej konfabulacji… No więc łatwiej się tego nie pisze. O co zatem chodzi? Taka moda? Więcej listków do wieńca pisarskiej chwały? Świadectwo i sprawdzian zawodowych, mistrzowskich zdolności? Objaw nostalgii za dawnymi, dobrymi czasy? Cóż, którakolwiek z tych przyczyn miałaby decydować, i tak istotny jest tylko rezultat. Czyli…
Ulrich Alexander Boschwitz Podróżny Przełożyła Elżbieta Ptaszyńska – Sadowska Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 A dookoła sami dobrzy Niemcy – czyli czas uciekać… Trudno sobie wyobrazić dziwniejszą książkę. Napisał ją w ciągu kilku tygodni człowiek ledwo dwudziestotrzyletni, poruszony do głębi wydarzeniami w Niemczech w 1938 roku, które później historycy nazwali Die Kristallnacht – Nocą Kryształową… Nieco wcześniej, w październiku tegoż roku, funkcjonariusze służby bezpieczeństwa Rzeszy zatrzymali w Niemczech ponad 17 tysięcy Żydów z polskim obywatelstwem lub innymi papierami poświadczającymi jakiekolwiek związki z państwem polskim. Zatrzymanych załadowano do pociągów (Trzecia Rzesza nabierała w tym wprawy…) i odstawiono do granicy. Tam przy pomocy uzbrojonych w karabiny z osadzonymi bagnetami jednostek policji i straży granicznej przepędzano ich na stronę polską. Niestety, biało-czerwone szlabany graniczne pozostały zamknięte… Około dziesięciu tysięcy deportowanych Żydów znalazło się w Zbąszyniu (na głównej linii kolejowej z Berlina do Poznania) – najpierw dosłownie w pasie granicznym między zasiekami i szlabanami, potem w obozie przejściowym w koszarach i we młynie. Wśród internowanych była rodzina krawca Sendeła Grynszpana pochodzącego z Radomska, deportowana z Hanoweru (mieli polskie obywatelstwo). Syn Sendeła Herszel był w tym czasie w Paryżu (uciekł z Rzeszy wcześniej i chciał się przedostać do Palestyny);…
Oleg Pawłow Dziennik szpitalnego ochroniarza Przełożył Wiktor Dłuski Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Bolnica Rassija pod czujnym okiem pisarza… „Jak mało przebytych dróg jak wiele popełnionych błędów” sentencja wytatuowana na stopach 35-letniegoumrzyka-alkoholika, bomża nazwiskiem Dołgich… Nie słyszałem dotąd o Pawłowie. Nic ani jego, ani o nim nie czytałem, nie miałem pojęcia, że jest (a w zasadzie był – bo zmarł w ubiegłym roku). Świata literatury w pojedynkę ogarnąć nie sposób. Nawet nagradzanego i chwalonego przez krytykę autora pominąć łatwo, gdy nie jest się zawodowcem w branży, tylko amatorem… Ale taki błąd zawsze warto naprawić – bo Oleg Pawłow to było zjawisko w rosyjskiej literaturze – żal, że już zakończone. Zjawisko osobne, niezwykłe i krótkotrwałe, jak ślad płonącego w atmosferze meteoru. Pawłow pracował jako robotnik, tragarz, służył w łagiernych (ale zmilitaryzowanych) jednostkach ochrony sowieckich zakładów karnych (obozów pracy) w karagandyjskim stepie, był ochroniarzem w moskiewskim szpitalu, studentem zaocznym instytutu literatury, krytykiem, publicystą i pisarzem. Rosyjskim. A rosyjskość ma ogromne znaczenie w zrozumieniu, o co z tym Pawłowem chodzi. Dostojewski, Babel, Sołżenicyn, Szukszyn, Jerofiejew… Pawłow do tej gromadki nie doszlusował. Za krótko pisał. Ale zadatki miał. Gdy w 1994 roku kończył studia, jego pracę dyplomową opublikował…
Michel Houellebecq SerotoninaPrzełożyła Beata GeppertGrupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo wab, Warszawa 2019 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 3/5 S żyru biesitsia… Globalna wielkość Houellebecqa (a po dystopijnej „Uległości” – nawet profetyczno-mistyczna, i to w znacznej skali) wydaje się rosnąć z każdą kolejną publikacją nowej powieści, eseju, tomu wierszy. Oczywiście owa wielkość to tylko opinia. Umowna i subiektywna, chroniona przez dość szeroko zaakceptowany i obowiązujący konwenans. Ale naturalnie żadną miarą nie wystawiona poza nawias dysputy, by sobie stygła i pokrywała się usztywniającą patyną. Przeciwnie – kwestionowanie wielkości Houellebecqa byłoby wskazane i nawet pożądane (choćby dla soczystości publicznego dyskursu), ale jakoś nikt się nie kwapi. Któż bowiem rozsądny i instynktem samozachowawczym przepełniony, zechciałby wystawić się na szwank i wrzasnąć, że król jest nagi, skoro i tak wszyscy widzą, że jakieś zgrzebne gacie ma, takąż koszulinę i kurtewkę sfatygowaną… Bo nie jest tak, że Houellebecq to oktrojowany przez zmowę krytyków uzurpator. Na jego wielkość składają się opinie recenzentów – indywidualne, podpisane i niezależne, skreślone przez fachowców o ugruntowanej reputacji. I co ważne – uargumentowane. Do tego dokłada się suma indywidualnych decyzji konsumentów-czytelników, glosujących za wielkością Houellebecqa przy kasie. Ta suma idzie w miliony – i to nie wydawane jeden raz, ale powtarzalnie. Co oznacza, że…
Bernard MacLaverty Przed końcem zimy Przełożył Jarek Westermark Wydawnictwo Agora, Warszawa 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Psychodrama w Amsterdamie czyli ryk osła z oddali… Zimą do Amsterdamu nie polecam. Chyba że ktoś musi, bo inaczej się udusi – jeśli nie nabucha się zioła w którejś z dowolnych spelunek nad dowolnym grachtem. Ale czego nad zimowymi kanałami w strugach rytualnego (pada ze 200 dni w roku) deszczu szukać może stare dobre irlandzkie małżeństwo? Zaspokojenia? Konfrontacji? Ugody? Rozliczenia? Pamięci? Nowego początku? Czegokolwiek by nie szukali, czas wybrali dobry. Turystyczny gwałt maleje i nie rozprasza uwagi, muzea oblężone umiarkowanie, w barach i kawiarniach są nawet wolne stoliki. Słowem: zima w Amsterdamie to dobry moment, by zająć się sobą i dobrze wykorzystać czas – nawet marnując trochę na głupstwa… Więc Stella i Gerry Gilmore zapakowali się do samolotu z Glasgow na Schiphol, by wylądować w umiarkowanie wykwintnym hotelu Theo w centrum Amsterdamu. Z Glasgow – bo choć oboje są Irlandczykami, katolikami z Belfastu, od lat mieszkają w Szkocji. Do przeniesienia się na drugi brzeg Morza Irlandzkiego i zatoki Firth of Clyde skłoniły ich wypadki, typowe dla ulic i innych miejsc publicznych Belfastu w latach siedemdziesiątych, czyli swobodne i chaotyczne przemieszczanie się pocisków wystrzelonych…
Internat Serhij Żadan Przełożył Michał Petryk Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Regulamin taktyki cywilnej przydatny na czas działań zbrojnych w terenie zabudowanym i gęsto zaludnionym… Świadomość wojny za granicą z bezpośrednim naszym sąsiadem – podobno zaprzyjaźnionym, choć szorstka to przyjaźń i czasem brutalna – jest w Polsce bliska zeru. Przecież to tak daleko; jakiś Ługańsk, Donieck – gdzie to w ogóle jest? Jakby grady zaczęły nawalać z Gródka Jagiellońskiego, a czołgi wyszły z lasu pod Rawą Ruską… A, to inna rozmowa. Niedużo czasu zostałoby, by się spakować i spierdalać. Ale skoro Rawa z Gródkiem wolne, słoneczne i ciche, to co nam jakaś tam wojna? No niby nic. Każdemu napomknieniu, że jednak w tym Donbasie dzieje się coś groźnego, strasznego – w rozleglejszej perspektywie groźnego i strasznego również dla nas, odpowiada wzruszenie ramion. Czasem podparte przeżutym grubszym słowem albo komentarzem – że dobrze im tak, pierdolonym banderowcom… Komu dobrze? Na wojnie? Na wojnie nikomu dobrze nie jest – ani tym, którzy strzelają, ani tym, do których strzelają, ani tym, którzy wbrew faktom uparcie twierdzą, że ich to nie dotyczy, ani nawet tym naiwnie zakładającym, że ich nie zabiją, bo nie ma za co… Nie ma za co?…
George Saunders Lincoln w bardo Przełożył Michał Kłobukowski Wydawnictwo Znak, Kraków 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Na granicy światów: hucpa czy arcydzieło? Koncept nienowy: zmarli mają swój świat, w którym kontynuują… Nikt w literaturze nie spożytkował go lepiej, wyraziściej i piękniej niż amerykański poeta Edgar Lee Masters w „Umarłych ze Spoon River” (1915). Reszta to chłam (wyjąwszy może zabawną Fannie Flagg i jej niedawne „Całe miasto o tym mówi”). Nawet jeśli ktoś wnikliwie przestudiował „Tybetańską Księgę Umarłych” i wielkim umysłem swym zgłębiał tanatologiczną koncepcję bardo – czyli osobliwego stanu pośredniego egzystencji duszy po śmierci pierwotnego ciała-nosiciela do momentu wejścia w nowy stan powtórnych lub zgoła kolejnych narodzin, reinkarnacji – to literacki rezultat tej lekcji nie dorówna Mastersowi. Zwłaszcza gdy poziom dowcipu zbliża się niebezpiecznie do finezji spisywanych pod kołderką w gimnazjalnym internacie elukubracji Alfreda Jarry’ego… W systemie religijnych wierzeń chrześcijan najbliższy pojęciu barda byłby czyściec, gdyby nie to, że ta idea przechowalni dusz ma charakter równie ostateczny – przesądzony jak idee niebieskiego raju i otchłani piekielnych… Ale to bardo u Saundersa to jednak czysty buddyzm w ortodoksyjnej wersji lamaizmu Nyingma; 60-letni amerykański profesor uniwersytecki z Syracuse w Nowej Anglii jest bowiem praktykującym wyznawcą tego religijnego obrządku… Nic w tym…
David Bosc Umrzeć, a potem wskoczyć na konia Przełożyła Anna Wasilewska Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Lećmy, póki świat chce latać… Koncept zuchwały: ze skąpej materii (z natury rzeczy), ograniczonej do wątku sensacyjnego, epatującego dramatycznymi szczegółami, z dwóch gazetowych notek o samobójczej śmierci (skok z trzeciego piętra; nago…) młodej malarki w Londynie 3 września 1945 roku autor snuje oniryczną narrację, rekonstruując rzekome zapiski samobójczyni, która w ostatnich miesiącach życia bardziej niż malowaniem zajmowała się interpretowaniem własnych snów. Osobliwe założenie, ale David Bosc nie należy do tych układnych młodzieńców, którzy boją się własnego cienia, tylko z zuchwałych pomysłów i karkołomnych ekskursji intelektualnych potrafią czerpać siłę twórczą… Prawdziwa (albo może nie?) Sonia Araquistáin podobno miała 23 lata i mogła być córką hiszpańskiego socjalisty, pisarza, Baska z pochodzenia Luisa Araquistáina – republikańskiego, więc w chwili jej śmierci już zapewne byłego ambasadora byłego rządu Juana Negrina w Niemczech i Francji, a w czasie II światowej wojny uchodźcy w Anglii, potem w Szwajcarii (gdzie zmarł); do frankistowskiej Hiszpanii oczywiście wrócić nie mógł – w czasie wojny domowej w Hiszpanii był jednym z głównych pośredników dostaw broni dla armii Republiki. Czy miał córkę? Bezspornie nie wiadomo. Bosc podobno inspirację…
Pascal Mercier Nocny pociąg do Lizbony Przełożyła Magdalena Jatowska Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2018 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Kiedy dyktatura jest faktem, rewolucja jest obowiązkiem… Korzystam z okazji, że Noir sur Blanc znów (zdaje się, że już po raz piąty, co volens nolens jest świadectwem popularności…) wydaje Merciera, by zarekomendować „Nocny pociąg do Lizbony”, bowiem jakoś nie miałem stosownej okazji, by zrobić to, gdy książka miała premierę po polsku kilka lat temu… A przecież jest to tekst ze wszech miar godzien uwagi. Ba, podobno w niektórych kręgach, tu i ówdzie, otaczany sui generis kultem. Tak słyszałem, choć nie wiem doprawdy, z jakiego powodu kult ten mógłby się tlić… Z jednym wszelako zastrzeżeniem: otóż nie dziwię się, gdy aura kultowości powstaje wokół książek dobrze napisanych, ponad przeciętną miarę erudycyjnych (co tu ukrywać: zawstydzająco erudycyjnych…) i niosących coś więcej niż porządnie opisana historia. To „więcej” to nie tylko tak lubiane przez wyrobników pióra erudycyjne dygresje, wtręty historyczno-krajoznawcze z przewodników Pascala czy PTTK. To nie pseudofilozoficzne aforyzmy w stylu Coelho (skądinąd… kultowego w kręgach polskich czytelników słabiej rozpoznających rzeczywistość). Ale co? Mam pewne przeczucia, ale wciąż nie wiem na pewno. Nie ulega jednak wątpliwości, że chodzić tu może o pewne…
Alma Katsu Głód Przełożyła Danuta Górska Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Nasze demony kryją się tuż za naszymi plecami… Krótka historia Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej (krótka nadal, nawet gdy do epoki Deklaracji Niepodległości i wojen z brytyjską koroną dołożymy dzieje całej kolonizacji Ameryki od momentu lądowania Kolumba i po nim innych zdobywców – na przykład sir Waltera Raleigha – na plażach północnych terytoriów) obfituje wprawdzie w wydarzenia dramatyczne, tragiczne i krwawe, ale w sumie wciąż ich jest mniej, dużo mniej, niż w przeciętnym zakątku Europy czy Azji. Amerykanie, przywykli do tego, że wszystko mają większe i lepsze, z trudem akceptują, że „większe i lepsze” może i tak – lecz z wyjątkiem historii… Dlatego Amerykanie tak pieczołowicie obchodzą się ze swoimi dziejami, monumentalizując i uwznioślając każdy drobiazg, epizod, eksces nieledwie czy wydarzenie takie sobie co do sensu i rangi. Bo mają tego mało – za mało, by zbudować trwałą wspólnotę wokół jednolitego narodowego doświadczenia. Tymczasem mitologia stars&stripes – gwiaździstego sztandaru – wymaga użycia bez wyjątku zdarzeń niosących ze sobą honor, odwagę, przedsiębiorczość, dzielność graniczącą z brawurą, a nawet szaleństwem, pogardę śmierci, prawość, bezinteresowność (choć to cecha wysoce nieamerykańska) – i przede wszystkim niewzruszoną wiarę…
Michael Chabon Poświata Przełożył Michał Kłobukowski Wydawnictwo WAB, Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Nieprzenikniona gęstość materii… Wydawca winien zobligować księgarzy, by do każdego sprzedanego egzemplarza „Poświaty” dodawali… nóż. Z ząbkami. By mieć czym kroić zgęstniałą masę słów, anegdot i fabularnych zawijasów. Proza to bowiem zawiesista niczym razowy, komiśny chleb, który dawno przekroczył (i tak niebezpiecznie wydłużony…) okres przydatności do spożycia. Autor – 55 letni pisarz Michael Chabon, laureat literackiego Pulitzera – jest kolejnym odkryciem na firmamencie „wschodzących” i „obiecujących” gwiazd amerykańskiej literatury. Miejscowi krytycy, skądinąd uchodzący za najsurowszych i najbardziej obiektywnych na świecie (właściwie nie wiedzieć czemu; są tak samo skorumpowani jak inni…), co roku kreują i obwołują przynajmniej jednego pisarza, by odgrywał rolę Delfina, personifikującego nadzieje i tęsknoty. Naturalną potrzebą czytającej publiczności i obsługujących rynek wydawniczy ekspertów jest hierarchia – ustanowienie rankingu i „kolejności dziobania”, by ułatwić podejmowanie decyzji o zakupie i lekturze. Homogenizacja opinii i rekomendacji wprowadza porządek na rynku. Matka Natura w swój charakterystyczny, nieubłagany i zaskakujący sposób wprowadza na tym rynku nieporządek, stale przywołując do siebie kogoś zajmującego określone od dawna miejsce w rankingu, co zaburza hierarchię. To po pierwsze. A po drugie – stale też dowiadujemy się, że ktoś nominowany wypadł z obiegu,…