W złotej klatce

27 sierpnia 2019

Rhys Bowen
W złotej klatce
Przełożyła Joanna Orłoś – Supeł
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2019

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Trutka na sufrażystki, czyli bez przesady z tymi kosmetykami!

Kryminał retro, a w zasadzie rekonstrukcyjny, rozpycha się nie tylko na naszym krajowym rynku. Robi to wszędzie – od Rosji po RPA, Chile i Kanadę. Trend globalny, rzec by można. Ale czemu? To dobre pytanie, a odpowiedzi szukam od dawna. Na pewno nie dlatego, że pisze się łatwiej, bo jest wprost przeciwnie – kryminał rekonstrukcyjny, obok zwykłej staranności fabularnej w prowadzeniu intrygi, wymaga osobnego, drobiazgowego i wiarygodnego researchu historycznego – od zawartości gazet po ceny biletów kolejowych i szybkozmienne aspekty mody damskiej. Masa szczegółów, które trzeba wpleść do narracji, czyni rekonstrukcję zadaniem piekielnie trudnym, wymagającym precyzyjnego przygotowania i pisarskiej dokładności, zużytej na spreparowanie dekoracji, didaskaliów i… zaludniających ten świat postaci dramatu, drugoplanowych statystów i tłumu z tła. Tła, które musi pochodzić z epoki. Żadnej konfabulacji…

No więc łatwiej się tego nie pisze. O co zatem chodzi? Taka moda? Więcej listków do wieńca pisarskiej chwały? Świadectwo i sprawdzian zawodowych, mistrzowskich zdolności? Objaw nostalgii za dawnymi, dobrymi czasy? Cóż, którakolwiek z tych przyczyn miałaby decydować, i tak istotny jest tylko rezultat. Czyli beznamiętna ocena tego, co zostało napisane…

W przypadku anglosaskiej pisarki Rhys Bowen (naprawdę nazywa się Janet Quin-Harkin) – nadzwyczaj płodnej autorki seryjnej literatury rozrywkowej (przeważnie natury kryminalnej…) – sprawdzian rezultatu wydaje się oczywisty: nakłady idące w setki tysięcy, liczne przekłady, znaczna rozpoznawalność nazwiska, popularność w obiegu krytycznoliterackim… Innymi słowy: pisarka z niej nietuzinkowa. Lubiana i polecana. Literaturę uprawia masowo i seryjnie. Pod własnym nazwiskiem wydała jedenaście książek dla dzieci i młodzieży, bałamutnych, bo pozbawionych jakiegokolwiek związku z rzeczywistością romansowych opowiastek o szkolnych miłościach, licealnych intrygach, pierwszych randkach i nastolatkowych problemach. A większość z nich – w serii Sweet Dreams, gigantycznym przedsięwzięciu wydawnictwa Bantam, liczącym już ponad 230 tomów autorstwa (między innymi…) wziętych romansopisarek, choćby Barbary Conklin czy Suzanne Rand.

Poza tym elementem działalności zarobkowej Janet Quin-Harkin już na własny rachunek (ale pod pseudonimem Rhys Bowen) samodzielnie uprawia trzy dochodowe poletka literatury seryjnej. Pierwsza z nich to seria uroczych kryminalnych opowiastek o konstablu Evanie Evansie – młodym policjancie z Llanfair w górach (pagórkach raczej…) północnej Walii i jego przygodach z miejscową i napływową przestępczością. Dotąd powstało dziesięć tomów; Bowen zarzuciła kontynuację w 2006 roku. Druga seria autorstwa Rhys Bowen to powieści sensacyjne z niejaką Lady Georgianą w roli głównej bohaterki – klasyczne romanse z wyższych sfer (acz nie tylko…) o tajemniczej, dobrze zakonspirowanej agentce, która z polecenia najwyżej usytuowanych w hierarchii rodziny królewskiej osób (może nawet samej „szefowej”) jeździ po świecie i dyskretnie rozwiązuje problemy obyczajowe oraz wszelkie inne (kryminalne też) mogące rzucić cień na nieskazitelność członków familii Windsorów – ważnych i pomniejszych. W latach trzydziestych ubiegłego wieku. (Przydałby im się ktoś taki dzisiaj…). Pasja autorki do odtwarzania starych dekoracji, czyli rekonstrukcji historycznej odgrywa wielką rolę w tych fabularnych opowiastkach z życia sfer koronowanych (faktycznie lub potencjalnie…). Seria z Lady Georgianą ma dotąd 14 pozycji o znaczącej popularności. Najnowsza – piętnasta z kolei, czyli „Love and Death Among the Cheetahs” – wyszła dosłownie kilka dni temu.

Trzecia seria Rhys Bowen – licząca dwadzieścia pozycji, w tym siedemnaście powieści i trzy zbiory opowiadań – to historyjki z życia arcydzielnej, samodzielnej i ognistorudej (czy mogła być inna?) Irlandki Molly Murphy, która na przełomie XIX i XX stulecia para się zajęciem… prywatnego detektywa w Nowym Jorku. W tym przypadku subtelna tkanka rekonstrukcji historycznej musiała zostać spreparowana z najwyższą starannością. Świat, który autorka obrała za terytorium swej literackiej penetracji, został daleko w tyle i już niemal nic nie łączy go ze współczesnością – poza poczuciem (uświadomionym ledwo, ledwo – wyobrażonym byle jak…) pewnej kruchej kontynuacji, delikatnej wspólnoty mowy, myśli i uczynków, rozpiętej ponad stuleciem (akcja „W złotej klatce” toczy się w roku 1902, może w 1903…). Pani Rhys Bowen z absolutnym oddaniem i skrupulatnym wigorem maluje tamten świat lepiej niż zawodowi historycy czy badacze obyczajów, etnografowie i poszukiwacze skarbów. Niczego nie objaśnia, niczego nie komentuje – po prostu zamienia na pejzaże. Z podziwu godną wiarygodnością.

Może nawet zbyt wielką… Czasem w trakcie lektury mam wrażenie, nieodparte i mocne, że Rhys Bowen więcej uwagi poświęca didaskaliom z epoki niż samej intrydze. Gdyby odrzucić rekonstruowany historyczny sztafaż i zastosować współczesne tło, sama akcja kryminalna nie ostałaby się. Jest nudna. Mdła i miałka. Nie wiem, czy tak jest we wszystkich „pannach Murphy” (u nas na razie ukazało się osiem z siedemnastu), ale trudno przypuszczać, że nagle pani Rhys Bowen doznała przełomu w bulwie i od następnej powieści, która trafi na nasz rynek, poprawi się zasadniczo. No nie – w to raczej nie da się uwierzyć. Mamy zatem do czynienia z osobliwą sytuacją – prymat (a w zasadzie przerost…) formy nad treścią w gruncie rzeczy ratuje czytelniczo niezdarne fabułki pani Rhys Bowen. Rekonstrukcja historyczna kołem ratunkowym dla kiepskiej fabuły? No cóż, taki się nam zdarzył fenomen… Zatem nowojorska powieść obyczajowa z początku ubiegłego stulecia? Wygląda na to, że tak – bardziej niż kryminał…

Wypada jednak ogarnąć intrygę, jaką ukręciła pani Rhys Bowen. Ale to na szczęście nic skomplikowanego: otóż niezawodne przyjaciółki panny Molly – Sid i Gus, mieszkające po sąsiedzku w luźnym związku, wolne od trosk materialnych i ideowo wyzwolone – namówiły detektywkę do udziału w demonstracji politycznej podczas nowojorskiej parady wielkanocnej, w gronie studentek i absolwentek Vassar College, domagających się praw wyborczych dla kobiet. Zacna ta uczelnia z podnowojorskiego miasteczka Poughkeepsie, ufundowana przez majętnego piwowara Vassara, podówczas przeznaczona wyłącznie dla kobiet, była w istocie „kuźnią kadr”… młodych żon i innych figurantek śmietanki towarzyskiej Wschodniego Wybrzeża; dyplom Vassar był cenionym, choć pozbawionym bezpośredniej wartości materialnej dodatkiem w akcie szacowania aktywów posagu przyszłej panny młodej… Ale, jak to w życiu bywa, wszystko się skomplikowało. Absolwentki tego college’u w życiu publicznym miały się koncentrować na filantropii, a zawodowo – najwyżej na nauczaniu tego i owego w szkołach, raczej niższych stopni. Lecz ich aktywność przerosła oczekiwania – co tu ukrywać: zaczęły uprawiać politykę, wtrącać się w męskie sprawy, „zaglądać w kąty” amerykańskiej demokracji. Nic zatem dziwnego, że demonstrowały podczas nowojorskiej parady w kwestii praw wyborczych dla kobiet. Przemarsz zakończył się starciem z przeciwnikami, interwencją policji i paroma godzinami w areszcie sądowym. A dla Molly zaowocował interesującymi kontaktami towarzyskimi i… kontraktami zawodowymi.

Pierwszy z nich to niejaka Emily, pracownica apteki, która chciała się czegokolwiek dowiedzieć o rodzicach, którzy podobno zmarli jako misjonarze w Chinach. Drugi to Fanny, majętna żona, podejrzewająca męża o zdradę; należało tylko fakt ów wytropić i udokumentować. Obie sprawy są rozwojowe, a w tej drugiej trup zaczyna padać gęsto, zaś populacja sufrażystek – absolwentek Vassar zmniejsza się niepokojąco, choć opinia publiczna przypisuje to raczej epidemii grypy niż seryjnemu mordercy. Ale nie z Molly takie sztuczki; jej zawodowa i kobieca intuicja podpowiada inne rozwiązanie… Mniejsza z nim jednak, skoro zobowiązaliśmy się nie opowiadać intrygi, by i czytelnik miał swoją radość z lektury. W gruncie rzeczy satysfakcjonującej, choć fabułka miałka… Ale za to te nowojorskie didaskalia! No i przepowiednia, że samochód się nie przyjmie…

Tomasz Sas
(27 08 2019)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *