Hjem. Na północnych wyspach

18 października 2025

Ilona Wiśniewska 
Hjem. Na północnych wyspach
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5

Tupot białych mew…

Co to takiego, ów hjem? Dobre pytanie – a jednoznacznej odpowiedzi-definicji nie ma… Bywalcy tamtejsi (znaczy norwescy) twierdzą, że hjem to mniej więcej to samo co dom, ale nie w sensie ścisłym – czyli budowla z czegoś tam, co pod ręką (kamień, drewno, torfowa cegła…), oddzielająca nas od zjawisk pogodowych, chroniąca przed kaprysami Matki Natury. Ów obiekt budowlany to hus… Albo hytte. Natomiast hjem ma znaczenie szersze, nawet metafizyczne. Oznacza dom w sensie miejsca zamieszkania, pochodzenia, bytowania. Wikingowie starej daty mawiali, że hjem to miejsce, gdzie kończy się vik (znaczy tyle co zatoka) i dalej fiordem się już płynąć nie da – gdy drakkar szoruje po dnie, to znak, że osiągnęliśmy przystań, gdzie trzeba wyjść na ląd i pobudować jakieś chaty na kawałku piasku czy kamienistej plaży. Innymi słowy: osiedlić się, rozejrzeć za jakimś zarobkowym zajęciem, zdobyć coś do jedzenia i ogrzania na zimę; no i baby jakieś by się przydały… Czyli kawałek ojczyzny, o którym mówi się, że idzie się do domu, do miejsca, w które się wraca, bo jest własne. Coś takiego jak Heimat u naszych jeszcze bliższych niż Norwegowie sąsiadów… A słowa nawet podobne.

Każdy Norweg ma swój hjem. A niektórzy bogatsi (w tym także duchowo…) nawet po dwa (jeden może być na Maderze albo na Kanarach). Zaś przybysze, których nad fiordami coraz więcej zewsząd, usilnie pracują (w sensie ścisłym też), by się własnego hjemu dorobić. Bo hjem to symbol statusu, znak przynależności, emocjonalne obywatelstwo. Masz hjem – jesteś nasz, należysz, masz prawo głosu oraz prawo do własnej opinii. Na tej podstawie będziemy tolerować każdą twoją aberrację (no, prawie każdą…), ba – kupimy od ciebie używany samochód. Bo jesteśmy cywilizacją – a to coś więcej niż wspólnota.

Hjem to jeden z powodów, dla których niełatwo jest żyć przybyszowi w Norwegii. Brak hjemu to piętno dożywotnie, bezhjemność może się utrzymywać z pokolenia na pokolenie, komplikując adaptację. Poddani króla Haralda V nie wypomną ci statusu obcego bezpośrednio – na to są za delikatni (wbrew pozorom). Ale dadzą odczuć na wiele subtelnych, acz w rezultacie bolesnych sposobów. Urodzeni w Norwegii, posługujący się językiem norweskim w mowie, piśmie i myśli Norwegowie tolerują przybyszów z pobudek ekonomicznych (czytaj: z braku rąk do pracy, norweskich rąk – ma się rozumieć), rzadziej z motywów solidarnościowo-charytatywnych, z potrzeby okazywania miłosierdzia lub z powodów zgoła sentymentalnych. Ale o więziach takich, jakie łączą posiadaczy hjemów, mowy być nie może. Tym bezhjemnym niech wystarczy, że nikt ich nie goni, a na dzień dobry rdzenni odpowiadają z uśmiechem. A poza tym nie mamy nic przeciw temu, by obcy szukali swoich hjemów

Tak, jak to robi pani Ilona Wiśniewska, zaplątana od kilkunastu lat gdzieś tam między fiordami, szkierami, wyspami, górami krainy Nord-Norge (z uwzględnieniem także Grenlandii oraz Szpicbergenu). Fotografka i reporterka, zdobywczyni licznych nagród i jeszcze większej liczby nominacji do takowych, od dawna pomieszkuje w Tromsø – mieście mniej więcej siedemdziesięciotysięcznym, położonym 350 kilometrów za kołem podbiegunowym, co nadaje mu status arktyczny pełną gębą; circa siedemdziesiąty stopień szerokości geograficznej północnej sprawia, że noc polarna trwa tam od końca listopada do połowy stycznia (ale za to polarne lato pod midnatsol, czyli słońcem niezachodzącym nawet o północy – od połowy maja do końca lipca…). Jak na miejsce do życia – dość ekstremalnie – nie wiem, czy jest o co się ubiegać, chociaż optymiści nazywają to miasto „Paryżem Północy”. Ale nie ośmieliłbym się kwestionować, co tam komu w duszy gra… W każdym razie – posiąść tam i utrzymać na stałe swój hjem – to byłoby coś mocnego, w życiu do zrobienia tylko raz. Zwłaszcza że podobno teraz jest nieco łatwiej – w położonej jeszcze bliżej do bieguna wiosce Kokelv, w gminie Hammerfest (najbardziej na północ wysunięte miasto Norwegii; niespełna 10 tysięcy mieszkańców) lokalne władze oferują dwa domy komunalne za darmo na rok; a gdy lokatorzy wytrzymają, kolejne dwa lata pomieszkają za pół ceny, zaś potem domek mogą odkupić za ułamek rynkowej wartości. Co chyba oznacza, że tu i ówdzie hjem można… nabyć w trybie umowy cywilno-prawnej?

Pani Wiśniewska zapewne nie pójdzie tą drogą. Jej hjem ma być wypracowany i autentyczny – nie na skróty – choć zdobywanie go w Tromsø łatwe nie jest. Miasto jest do życia drogie, podaż obiektów zdatnych do zamieszkania (najwięcej jest piwnic i tzw. suteren, standardem cieplnym nie odbiegających od ziemianek wydrążonych w wiecznej zmarzlinie albo „wigwamów” Saamów ze skór reniferzych) – bardzo ograniczona, zaś ksenofobia tubylców – wręcz legendarna. Lecz cóż – życzymy powodzenia i cierpliwości…

Pani Wiśniewska – reporterka poniekąd rasowa – obrała inną drogę. Czyli przyłączanie się do nietypowych lokalsów, ekscentryków, innych obcych (tromsøańska populacja przybyszów jest niemała: Polacy, Ukraińcy, Niemcy, Azjaci, migranci z Bliskiego Wschodu). W sumie to dobry, kreatywny pomysł – niehomogeniczność przybyszów i odmieńców gwarantuje masę smakowitych kawałków reporterskiego urobku. Zaś jednakowi, spod nacjonalistycznej sztancy wydobyci tubylcy, są po prostu nudni. Kolorowe mają tylko swetry…

Tak się złożyło, że jedną z pierwszych grup „nietypowych” aspirantów do wtopienia się w gromadę tubylczą, była koalicja miłośników ptaków, skrzykująca się w internecie z zamiarem liczenia i obserwowania pospolitych w północnej Norwegii mew trójpalczastych (Rissa tridactyla L.), które są właśnie w trakcie powolnej zmiany obyczajów gniazdowniczych i porzucają swój tradycyjny biotop, czyli szkiery (oczywiście te niezalewane przez fale), półki na wysokich klifach i skaliste obramowania fiordów – na rzecz… miejskiej architektury Tromsø. Innymi słowy: zasiedlają gzymsy, parapety, tarasy, balkony, daszki i inne, najmniejsze nawet detale zdobnicze i użytkowe budowli prywatnych oraz publicznych polarnej metropolii. W ten oto sposób obie populacje: mew, zwanych krykkje i tromsøańczyków, weszły w konflikt. Krykkje (których miano pani Wiśniewska spolszczyła sobie na „krysie”) są bowiem dość uciążliwymi sąsiadami – nie dość, że intensywnie hałasują; potrafią także w nocy wzniecać raban – ale przede wszystkim obficie… defekują, a produkt ich metabolizmu (gówno – mówiąc wprost) ma silne właściwości żrące. Zrozumiałe zatem, że mieszkańcy miasta jęli otulać swe ukochane kolorowe domki przeciwptasimi siatkami, a na wystających częściach ich wystroju architektonicznego montowali zabójcze, długie druciane kolce, uniemożliwiające ptasie osadnictwo i zakładanie gniazd. Tubylcy bowiem, wywodzący się z populacji rybaków i łowców, zwierząt w zasadzie nie lubią, ani miłością nie darzą… Jeśli nie mogą na nich zarobić, a muszą wydawać.

Ornitologiczni aktywiści tudzież wolontariusze wcięli się w ten spór – już to donosząc policji i straży miejskiej na wyjątkowo przedsiębiorczych „ptasich eksterminatorów”, już to budując specjalne mewie hotele – konstrukcje z półeczkami na gniazda, przypominające ich ulubione (przed exodusem do miasta) skały. Dzięki trwającej całe lato akcji ratowania piskląt, które wypadły z gniazd, aktywiści okrzepli jako gromada – społeczność celowościowa (twór znany socjologom i naukowo rozpracowany – ale dobrego tekstu reporterskiego nigdy za wiele…). Wspólnota miłośników morskiego ptactwa i zarazem tzw. kittiwalkingu stała się dla pani Wiśniewskiej społecznym kotwicowiskiem, punktem odniesienia, weryfikacji postaw, więzi (z czasem przyjaźni) nawet bardzo bliskich (jeśli to w ogóle możliwe w Norwegii) – jak ta z niejaką Bjørg Korsberg – emerytowaną pracownicą linii lotniczej, mieszkającą na wyspie Kvaløya tuż obok Tromsø i stale opiekującą się samcem mewy siwej (Larus canus L.) o imieniu Je Je (czyli JJ62; to od numeru obrączki, którą nosił od pisklaka). Ale to już sobie sami przeczytacie. A lektura „Hjemu” wielce jest intrygująca, pełna troski i autentycznego zgorszenia wektorami, którymi zaczyna kierować się nasz świat… W każdym razie jest o tym, że warto szukać swego hjemu na planecie, póki jeszcze ona jest. Nawet jeśli miałby być tylko marzeniem.

Tomasz Sas
(18 10 2025)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *