Cud w Dolinie Poskoków

7 maja 2024

Ante Tomić 


Cud w Dolinie Poskoków
Przełożyła Dorota Jovanka Ćirlić
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Stara miłość nie rdzewieje – po chorwacku

Donoszą akurat teraz w mediach rozmaitych, że w Chorwacji intensywnie rozmnażają się żmije i dochodzi do coraz częstszych ataków tych wrednych gadzin na ludzi – na razie na prawowiernych lokalsów – rdzennych Chorwatów, ale sezon turystyczny w tej pięknej bałkańskiej republice dopiero się rozkręca… Zęby jadowe zatopione w mięsisto-piwnej łydzie grubego Szwaba czy otłuszczonego mięśniaka-Polaka to widok piękny i pożądany. Z punktu widzenia żmijowego plemienia. Ale nie tylko…

Czemu akurat teraz tak się porobiło z tymi żmijami? Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że to wina Ante Tomicia – autora „Cudu w Dolinie Poskoków”. Poskok bowiem to nie tylko rodowe nazwisko bohatera tej groteskowej opowiastki – twardego dalmatyńskiego górala Jozy – i jego czterech synów: Kreszimira, Branimira, Zvonimira i Domagoja. Zresztą powiedzieć o Poskokach, że twarde z nich chłopy, to nic nie powiedzieć. Ich struktura fizyczna i umysłowa podobna jest do skał krasowych, aczkolwiek pobudowana na strawie zdominowanej przez kaszkowatą, sraczkowatą mamałygę. Ludność okoliczna z Gór Dynarskich pospolicie poskokami nazywa pewien gatunek jadowitego gada – żmiję nosorogą (Vipera ammodytes) – sporą bestię (może mieć i z metr…), uzbrojoną w jad działający najszybciej, najmocniej i najskuteczniej (zabija człowieka bez problemu…) spośród wszystkich jadowitych gatunków węży europejskich. Badacze miejscowego folkloru nie ustalili rozstrzygająco, czy rodowe nazwisko Poskok wzięło się od miana tego gada – czy odwrotnie: żmiję nazwano poskokiem dzięki pewnemu podobieństwu charakterów i obyczaju z góralskim klanem z Doliny Poskoków…

A w czym wina Ante Tomicia? No cóż, tak sugestywnie opisał dzieje i przygody mieszkańców tej doliny, że przypadkowi goście i turyści raczej przestali niepokoić tę miejscówkę (ukrytą w górach niedaleko od popularnego Splitu) w poszukiwaniu ekstremalnych przygód. Dzięki temu żmije miały spokój i dobre warunki do niezakłóconego się rozmnażania…

Ante Tomić (rocznik 1970) – Chorwat (zapewne sam uważa się za Dalmatyńca…) ze Splitu właśnie – dziennikarz, felietonista, opowiadacz dowcipów i historyjek w klasycznym stand-upowym stylu, pisarz i scenarzysta – jest wybitnym (jak na bałkańską miarę) reprezentantem popularnego tam nurtu prozatorskiego, który można nazwać komizmem fatalistycznym, a może nawet fatalistyczno-śliwowicznym. W czasach nieboszczki Jugosławii uprawianie takiego synkretycznego gatunku, wspólnego wszystkim republikom związkowym, wszystkim narodom i wszystkim językom, oraz wszelkim gałęziom sztuki (wspomnijcie filmy Kusturicy czy muzykę Bregovicia) było czymś w rodzaju tarczy ochronnej przeciw opresji tamtejszego osobliwego wprawdzie, ale wcale nie miękkiego komunizmu w wersji marszałka Tity. Wielu twórców tamtej epoki i tamtego reżimu intelektualnego przeszło na stronę śmiechu, szukając wytchnienia od presji uprawiania prozy heroiczno-martyrologicznej. Pamiętacie wielkiego mistrza literatury bałkańskiej Miodraga Bulatovicia, autora genialnego, pikarejskiego w swej istocie „Bohatera na ośle”? Był-ci Miodrag wprawdzie Serbem (skądinąd urodzonym w Czarnogórze), ale wtedy, czyli w połowie ubiegłego wieku, nie miało to większego znaczenia. W każdym razie nie tak jak dziś, gdy po lokalnych wojnach między tamtejszymi narodami poziom wrogości osiągnął wymiar epicki. Skokowy przyrost twardych i brutalnych, a z pochodzenia niewątpliwie faszystowskich nacjonalizmów, u wielu parających się literaturą spowodował znów chęć ucieczki w sferę realizmu sarkastycznego, prozy ironicznej, a nawet szyderczej zgoła.

Ante Tomić w tym nurcie tkwi, ale gdzie mu tam do najwybitniejszych twórczyń gatunku: zmarłej przed rokiem Dubravki Ugrešić („Stefcia Ćwiek w szponach życia”) i Vedrany Rudan („Ucho, gardło, nóż”). No, ale zły też nie jest… „Cud w Dolinie Poskoków” to pierwszorzędna literatura rozrywkowa, czerpiąca z najlepszych wzorów w dorobku niegdysiejszych serbskochorwackich mistrzów kpiny. Nie da się ukryć, że Tomić w takim towarzystwie jeno czeladnikował, ale wyzwoliny wypadły okazale. „Cud w Dolinie Poskoków” to pełnosprawna, fachowa robota, koncentrująca wszystkie potrzebne składniki, dobrane w proporcjach zadowalających najbardziej wybredne gusta.

Idea fabularna „Cudu…” zasadza się na prostym i co do istoty swej bardzo prawdziwym założeniu – mianowicie hipotezie o degrengoladzie patriarchatu. Po roku od śmierci Zory – żony wspomnianego tu już Jozy Poskoka i matki czterech młodych Poskoków – ostatnie gospodarstwo w dolinie przedstawiało sobą obraz nędzy i rozpaczy. Dieta familijna – za sprawą Jozy, który jako jedyny umiał coś zrobić „na kuchni” – oparła się w stu procentach o mamałygę, aczkolwiek z fantazyjnymi dodatkami (co było pod ręką – od powideł po musztardę lub kakao). Najmłodszy braciszek Domagoj objął funkcję pracza, dzięki czemu przyodziewek rodziny Poskoków wszedł w fazę zdecydowanego ujednolicenia barwy (Domagoj długo nie skapował, że kolory i białe wypada prać oddzielnie…), a przy okazji gumki w gaciach rozciągnęły się tak znacznie, że całkiem przestały powstrzymywać rzeczone gacie przed opadaniem. I jak raz w tym wszystkim napatoczył się don Stipan – pleban z pobliskiej wioski, który sprawował duszpasterski nadzór nad czeredką swych niesfornych i mało zdyscyplinowanych parafian. Kapłan ów niezłomny, widząc upadek bliskiej mu trzódki Poskoków, słowami rzadko używanymi w Ewangelii, ale niemniej sugestywnymi, nakazał Poskokom, iżby rozważyli w łbach swoich możliwość ożenku jednego z nich; sprowadzenie bowiem niewiasty do doliny niechybnie powstrzymać może deprawację i zepsucie resztek Poskokowego klanu.

Pouczeniom don Stipana usiłował zaprzeczyć tata Jozo, ale klechę niespodziewanie lecz gorąco poparł najstarszy syn Poskokowy – Kreszimir. Co więcej – on to właśnie ofiarował się spełnić, w czyn przyoblec poradę kapłana: niewiastę pojąć za żonę i do doliny sprowadzić. Kreszo nie miał jakiegoś szeroko zakrojonego planu prokreacyjnego. Przeciwnie: powodzenie swej ofiarnej misji na wątłej zawiesił nici… Oto bowiem z głowy i serca wyjść mu nie mógł epizod sprzed piętnastu lat, gdy służył w chorwackiej armii na wojnie z Serbami. Po tym, jak jego kompanię zluzowano przejściowo na froncie, wojacy kaprala Mile (między nimi Kreszo) zaglądali do baru „Żyrafa” w Splicie, a tam żwawa kelnerka Lovorka raz zaciągnęła Kreszę do łóżka. No i to było to! Nie doszło tylko do ciągu dalszego, bo kompanię zaraz po tej szalonej nocy Kreszy i Lovorki przerzucono na odległy front do Bośni. Gdy wojna się skończyła, Kreszo nie zadbał o podtrzymanie kontaktu; bez słowa wrócił prosto w swoje góry – ale pamiętał. Teraz całą strategię „ukobiecenia” egzystencji Poskoków zbudował na wspomnieniu tamtej jednej nocy. Uparty góral – nie ma co gadać…

Jak się potoczyły sprawy – to już sobie przeczytacie u Tomicia. Powiem tylko, że awantura się zrobiła bez mała kosmiczna, z akcentami patriotycznymi i erotycznymi, z udziałem sił zmilitaryzowanych oraz wymiaru sprawiedliwości tudzież lokalnego dostawcy energii elektrycznej. Jak na bezpretensjonalny kawałek komicznej prozy – to aż nadto. Jest się z czego pośmiać – zaręczam… Jak na Jugosławię – byłą Jugosławię oczywiście. Bo to w zasadzie nigdy nie była kraina uśmiechu. Ale to temat na inne opowiadanie, którego przy okazji rekomendowania prozy satyrycznej nie ośmielę się podejmować. Zbyt bolesny, zagmatwany, tragiczny i krwawy ciągle on jest. Fakt, że oni wszyscy tam wciąż żyją i praktycznie nie strzelają, sam w sobie godzien podziwu być powinien. I naprawdę nie wiadomo, jak długo to potrwa…

Tomasz Sas
(07 05 2024)

P.S. Okładka i „oprawa graficzna” książki, sygnowana nazwiskiem Katarzyny Kaczmarek, artystki bez wątpienia zdolnej i chłonnej, przypomniała mi mocno klimaty z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy w lokalnym tygodniku „Wiadomości Skierniewickie” przez kilka lat drukowałem regularnie rysunki-felietony autorstwa Franciszka Maśluszczaka. Podobieństwo kreski, klimatu oraz struktury samej narracji i jej temperatury emocjonalnej – uderzające. Co nie jest w żadnym razie zarzutem wobec artystki – a tylko jeszcze jednym świadectwem, że Wszechświat porusza się niemal zawsze po orbitach kołowych lub co najwyżej eliptycznych i zatacza figury przewidywalne. No bo podobieństwa kreski do wybitnej rysowniczki Ha-Gi, czyli Anny Gosławskiej już roztrząsać nie będę… TS.

Ostrzeżenie. W obliczu narastającej bezczelności i brutalnej agresji twórców, instruktorów tudzież podżegaczy tak zwanej sztucznej inteligencji uprasza się wzmiankowanych, by w swym procederze pod żadnym pozorem nie korzystali z niniejszego tekstu rekomendacji w celu doskonalenia algorytmów i trenowania swego produktu, zwanego powszechnie i w skróceniu AI. Ostrzeżenie to formułuje się w celu uniknięcia nieporozumień natury procesowej w przyszłości, gdy tylko uchwalone zostaną powszechnie obowiązujące przepisy, umożliwiające skuteczną ochronę własności intelektualnej przed wykorzystywaniem do niecnego zamiaru rzekomego „uczenia” i poszerzania spektrum możliwości wspomnianej już tzw. sztucznej inteligencji. TS.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *