Jak przejąć kontrolę na światem, nie wychodząc z domu

19 maja 2017

Dorota Masłowska 
Jak przejąć kontrolę na światem, nie wychodząc z domu
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 2/5

Masło się roztrzasło, a my wszyscy bęc!

Ostrzeżenie: książka zawiera intensywnie pulsujące językowo i epistemologicznie fragmenty, które u osób podatnych na sugestię lub hipnozę, łagodnych i uległych wywołać mogą szereg niepożądanych objawów: od nawracającej dyspepsji i refluksu, spontanicznego, kaskadowego womitowania i nietrzymania moczu do majaczenia drżennego, epilepsji, gorączki krwotocznej albo nawet pląsawicy Huntingtona (w łagodniejszej postaci: zespołu niespokojnych nóg…)

Na pytanie w tytule postawione tak śmiało, gustownym paradoksem respons dać należało… Czyli wedle znanej metody pilpulu odpowiedzieć pytaniem na pytanie: A co jest światem? Idąc tym tropem tudzież mając na uwadze szlachetną regułę brzytwy Ockhama (nie mnożyć bytów ponad potrzebę), drogą roztropnej redukcji można ograniczyć świat do zawartości domu, dopuszczając ewentualne rozszerzenia pozyskiwane dzięki nowoczesnym elektronicznym środkom komunikacji i przekazu medialnego. Kontrola nad tymi rozszerzeniami jest dziecinnie łatwa: są wajchy, wyłączniki, piloty, myszy; w sytuacji ekstremalnej można wyszarpnąć wtyczkę z gniazdka albo przerżnąć światłowód piłą spalinową husqvarna względnie siekierą fiskars (powinny być na wyposażeniu każdego przydomowego podręcznego niezbędnika eko-hipstera…); anteny satelitarne zmuszamy do milczenia celnym strzałem z ergiepepanca; smartfony można brać pod obcasy… Gdy uporamy się z definicją świata, wystarczy zapanować nad dekoracjami i ruchomym inwentarzem wnętrza domu. Oczywiście wymaga to podzielności uwagi, czujności i refleksu, aczkolwiek nawet maksymalne kontrolne napięcie zmysłów i umysłu może nas nie ustrzec przed lewitującym rondlem, nagłym wytryskiem kanalizy czy krwiożerczą szarżą fikusa Benjamina, który chyłkiem opuścił macierzystą doniczkę. Ale w sumie można nad tym wszystkim przejąć kontrolę. Byle nie ustawać w wysiłku i nie osłabiać determinacji…
Ale my tu nie jesteśmy po to, by Masłowską definiować czy dopisywać jej jakoweś eksplikacje. Jesteśmy, by ją czytać – zachłannie, bezkrytycznie i radośnie. Bo ona to my! Oczywiście nie my jako MY – zbiorczy agregat wszech-Polaków, obejmujący całą populację między Odrą a Bugiem, z przyległościami i sporą diasporą. Potencjalny i dobrowolny czytelnik Masłowskiej jest socjuszem wymierającego plemienia inteligentów – reliktowych ostańców tkwiących tu i ówdzie w pejzażu pradoliny odrzańskiej, mazowieckich równin, małopolskich pagórków i pomorskich moren. Może też należeć do hordy lemingów; podobno niektóre z nich pielęgnują w genach umiejętność czytania ze zrozumieniem… W każdym razie PDCM (potencjalny dobrowolny czytelnik Masłowskiej) reprezentuje całym sobą mniejszość tak znikomą, iż statystycznie całkiem nieważką.
Sorry, taki mamy klimat – że pozwolę sobie zacytować pewną uroczą ministrę i komisarkę unijną. Ale po co nam do tego Masłowska? Bo objaśnia świat. Nie ten w ogóle. Nie w kosmicznym, metafizycznym sensie ścisłym lub luźnym – wedle potrzeb i uznania. Masłowska objaśnia popświat – wykreowany w telewizjach, telegazetach, telezakupach, telemarketingach, serialach, tabloidach, filmach, muzyczce, reklamach, targowiskach, galeriach handlowych, zakamarkach metropolii, social mediach, salonach fitness, akademiach paznokcia, turbosolariach, sklepach nocnych, aukcjach na Allegro, tokszołach, pornoszopach i w montażowniach reality show. Objaśnia nie dlatego, że w nim mieszka i dobrze jej tak. Dlatego, że popświat ją atakuje, osacza, pogrąża, połyka… A ona ostatnim błyskiem świadomości, nim świat wessie jej mózg i doprowadzi do lobotomii totalnej, chce pojąć, co to takiego. Godna podziwu ciekawość poznawcza… Wesprzyjmy ją przeto lekturą i własnymi przemyśleniami, bowiem onaż-ci ambasadorem naszym jest, zwiadowcą i podglądaczem.
Nie żeby chciała naprawiać świat, czy choćby jego cząstkę najbliższą sercu, biało-czerwoną. Ona nie od tego; zresztą chyba by nie potrafiła. To nie robota dla pisarki, felietonistki (teksty z tej książeczki ukazywały się regularne w magazynie internetowym dwutygodnik.com w latach 2013-2016; obecnie Masłowska chyba już z nimi nie współpracuje…). Formy żeńskiej obu tych profesji użyłem nie z powodów mizoginistycznych ani dyskryminacyjnych, jeno z szacunku (zawsze ich zresztą używam, gdy tylko nie brzmią śmiesznie lub pretensjonalnie). A w kwestii naprawiania świata płeć nie ma nic do rzeczy… Niech no go tylko Masłowska trafnie opisze, niech obnaży, zerwie zgrzebne gacie z obleśnych odwłoków populacji plemion tutejszych. Tę potrzebę akurat pisarka zaspokaja z naddatkiem, czyniąc ze swych tekstów mikroeseje antropologiczne, pełne błyskotliwych paradoksów, diabolicznych epitetów, złośliwych metafor i wysublimowanych persyflaży. Kosmos jej penetracji (uczciwych, głębokich i zapewne absorbujących) oscyluje wokół zjawisk nielubianych, nieakceptowanych, nierozumianych albo zgoła prześmiewczo kontestowanych, z poczuciem artystowsko-hipsterskiej wyższości. Masłowska ma misję: wyjaśnić, wytłumaczyć, wyśmiać, wypierdolić na śmietnik. Te wszystkie seriale, dokudramy, disco polo, tabloidy kulinarne, kuchenne rewolucje, formaty celebrycko-rozrywkowe (z szczególnym naciskiem na Azję-Express…), wyprzedaże i środowiskowe talizmany.
Masłowska przeważnie się nie myli, aczkolwiek paru zjawisk wyraźnie nie doceniła. Na przykład żywotności (a w związku z nią – renesansu…) muzyczki disco polo. Napisała, że ów renesans to raczej niezmienne trwanie na peryferiach Polski B, C i D – a podlaskie zagłębie największych dyskotek świata w popegieerowskich nieużywanych bukaciarniach i monstrualnych kurnikach – zbankrutowało. Może tak było. A tu patrzcie: nagle disco polo w prajmtajmie telewizji. Publicznej. Czemu? Łatwo pojąć: to… nagroda, podziękowanie dobrej zmiany za wygrane wybory dwutysięcznego piętnastego roku pamiętnego. Tego Masłowska nie przewidziała, ale akurat nie umniejsza się w ten sposób żadną miarą opiniotwórcza wartość jej krytycznych esejów… Co więcej – zyskują one przy bliższym poznaniu, uwodzą świeżością, mienią się intelektem, bezlitośnie punktują i piętnują to, co wypunktować i napiętnować trzeba. Czasem nawet znokautować. Masłowska umie bić bez litości. Ale potrafi też oszczędzić przeciwnika; zamiast zmasakrować – delikatnie obśmiać, wplatając subtelną nutkę pobłażliwego zrozumienia. Nie posuwającego się wszelako do aprobaty. Co to – to nie! Masłowska zna reguły gatunku i takowych przestrzega. Więc dla PCDM – wspólników intelektualnych autorki lektura to przyjemna, a w niektórych przypadkach – jak mawiają kaznodzieje – formacyjna nawet zgoła…
Ale to wciąż tylko felietony zebrane do kupy. Pani Doroto, czekamy raczej na nową wielką powieść współczesną, która – przeorawszy świadomość, przewróciwszy bożki, idole i hierarchie – przywróci nam wiarę w potęgę słowa. Pani słowa.
Tomasz Sas
(19 05 2017)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *