Dorota Masłowska Magiczna rana Wydawnictwo Karakter, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Lektura z ruchu warg… Nareszcie… Masłowska po latach absencji (i – co tu ukrywać – abnegacji pomieszanej z aberracją) wróciła do świata literatury, by uprawiać prozę w sensie ścisłym. Cieszę się bardzo, bo już obawiałem się, że pozostanie na dłużej w nurcie pisarstwa lekkiego, łatwego i przyjemnego – czyli uprawiania felietonistyki – co przy jej kwalifikacjach naprawdę wydaje się być zajęciem błahym i rozrywkowym. Ale groziło jej coś jeszcze gorszego niż bieżąca gorączka (czyli bieżączka) łatwego pisania raportu z podsłuchiwania i podpatrywania świata w odcinkach. Oczywiście – nic zdrożnego w pisaniu felietonów nie ma – wprost przeciwnie. Ale publicystyka zamiast prozy? W tym coś zdrożnego jest – może ucieczka, może maskarada, by nie odpowiadać na pytania o chwilę słabości twórczej. A sama Masłowska była już blisko (może nadal jest?) przystąpienia do pewnego inwazyjnego gatunku pasożytniczego w biotopie literatury globalnej – mało jeszcze zbadanego, ale już wyraziście wyodrębniającego się w piśmiennictwie post-badawczym. Chodzi tu o wędrownego pisarza-stypendystę – pasożytującego na niedomagających mechanizmach dystrybucji środków – pieczeniarza literatury, kosiarza zapomóg, łapacza grantów, intelektualnego drapieżnika (albo ścierwojada – jak kto woli). W świecie pewnej takiej konkurencji idei (czasem nawet…
Jul Łyskawa Prawdziwa historia Jeffreya Watersai jego ojcówWydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024 Rekomendacja: 5/7Ocena okładki: 4/5 Stół z powyłamywanymi nogami Jul Łyskawa… Mówi wam to coś? Bo mnie nic – nul, zero, nada, rien, nicht. A zarazem coś mówi – jak wiejący od beskidzkich, łemkowskich ostępów zapaszek chucpy, mistyfikacji, chichotu buczynowych duszków w kupie liści… Łyskawa, Łyskawa – tak, to zręczna kontaminacja: jak whisky z kawą. Co może oznaczać na przykład upamiętnienie ulubionej przez autora (lub nawet autorów – tego nie przesądzam) mieszaniny płynów napędzających obroty zwojów mózgowych. A Jul? No cóż, imię poniekąd historyczne (osobliwie zapisane w historii polskiej literatury). W sumie wygląda jak persyflażowa kreacja literacka (nawet ze zdjęciem i czymś na kształt szczątkowego profilu – osobliwie rozczulił mnie ten „psychofan Darłówka”; czy Łyskawa ma świadomość, że to się da wyleczyć, że lekka lobotomia wystarczy?), na potrzeby dobrej zabawy ulepiona przez jakiegoś zawodowca (lub zawodowców – tego nie przesądzam) – dowcipnego/dowcipnych jak wszyscy diabli. Tak mniej więcej, jak niegdyś skutecznie Romain Gary ulepił fantom Emile Ajara – toutes proportions gardees. Aż mu nagrodę Goncourtów za ten żart dali… Samo tylko wydawnictwo Czarne ma w swoich resursach przynajmniej kilkanaście na tyle utalentowanych „osób literackich”, które mogłyby taką humbugową mistyfikację z…
Szczepan Twardoch Powiedzmy, że Piontek Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Może już lepiej nic nie mówmy… Piontek to na Śląsku nazwisko symboliczne, a właściwie nawet legendarne. Był sobie bowiem w latach 60. i 70. ubiegłego wieku niejaki Alojz Piontek – hajer, który fedrował na kopalni „Rokitnica” w Zabrzu. 23 marca 1971 roku w chodniku na głębokości 780 metrów Piontek został zasypany w wyniku pieprznięcia (zwanego w tamtych stronach familiarnie tąpnięciem, jakby to jakiś wielki mocarz nogą tupnął, bo się zdenerwował na zuchwałych ludzików…) górotworu – razem z osiemnastoma kolegami. Ośmiu z nich uratowano od razu, pozostali zginęli. Piontka z zawału wydobyto żywego po 158 godzinach od katastrofy. W opinii publicznej zdarzenie to potraktowano jako cud, tudzież dowód wielkich możliwości adaptacyjnych ludzkiego organizmu oraz wezwanie, by nigdy nie rezygnować z akcji ratowniczej – do samego końca… No więc mamy bohatera z ikonicznym nazwiskiem. Czemu takim? Żeby się kojarzył, albo i nie kojarzył – w każdym razie, by dodatkowy zamęt intelektualny sprowadzał na zawodowych i ochotniczych (czyli freiwilligerów…) egzegetów powieści Twardocha. Jakby tego zamętu, który Twardoch sprowadził sam bezpośrednio – było za mało. Może zatem to nazwisko cokolwiek znaczy – albo i nic nie znaczy. Ale powiedzmy, że…
Sylwia Chutnik Dintojra Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2024 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Tere-fere-kuku, strzela baba z łuku… Klasyczny chwyt marketingowy – zebrać do kupy coś, co się już raz opublikowało (i pieniążki wzięło…). Żeby nie było – nie mam nic przeciw temu; w pewnym sensie (a nawet wielu sensach) pochwalam. Lubię wprawdzie gazetową czy magazynową ulotność, zwłaszcza gdy jest rozproszona po jakichś niszach wydawniczych; co za radość, gdy się trafi na mocną perełkę prozatorską w ideologicznym, sztywnym (i nudnym jak śmierć w domu starców w niedzielne popołudnie) pisemku anarchistów, libków, lewaków czy sufrażystek… Ale jak się takie okruszki zbierze do kupy i ulepi tom poważnej prozy – radość tym większa jest, bo może tzw. krytyka (odpowiednio zmotywowana przez wydawcę i tzw. środowisko) się ruszy (znaczy oderwie tyłki sprzed narcystycznych luster i ze stołków w snobistycznych kawiarniach, serwujących litrami sojowe latte, choć większej obrzydliwości na świecie nie było, nie ma i zapewne już nie będzie…) – zaczem wyda z siebie dobrze opłacone jęki zachwytu. Z tą nową prozą Chutnik tak właśnie było – apiat’, once more, noch einmal… Powtórka z rozrywki. Ale to ani zarzut, ani problem. Jeśli proza jest z powodów ogólnych dobra, to okoliczności jej złożenia do…
Maria Gąsienica-Zawadzka Gniew halnego Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2024 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 Blachodachówka koszącym ścigała go lotem… Ktoś, komu się wydaje, że trzyma w rękach kolejny pełnokrwisty podhalański kryminał, w mylnym jest błędzie… Bo to jest pełnokrwisty (może nawet do przesady) – ale horror, z przemożnym udziałem mocy transcendentalnych i sił nieczystych – wszelako działających w intencji zaprowadzenia (choćby częściowego) sprawiedliwości. Ale sprawiedliwości w postaci talionu (znanego potocznie jako prawo Hammurabiego…), czyli zrównoważonej odpłaty za zło, bez uwzględniania okoliczności łagodzących ani żadnych ludzkich emocji. Zabiłeś – będziesz zabity. Po prostu, a proces zbędny… Nietrudno się skapować, że w prozie (skądinąd zapewne debiutanckiej, sądząc po barokowo nadętych Podziękowaniach na końcu dzieła…) pani Gąsienicy egzekutorem jest wiatr. A konkretnie tzw. halny (gwarowa nazwa polska), czyli gwałtowny ruch powietrza, ruch typu fenowego (lokalna nazwa niemiecka – föhn – z Alp upowszechniła się, bo to niemieccy meteorolodzy pierwsi opisali mechanizm tego zjawiska), czyli najpierw do góry i po drugiej stronie łańcucha górskiego w dół. Z narastającą prędkością i temperaturą powietrza. Halny – poza czysto przyrodniczymi aspektami swego wiania, czyli siłą obalania drzew, zrywania dachów, wywracania tego i owego na nice, gwałtownego roztapiania śniegu i wyzwalania innych, podobnych kataklizmów – z pewnym takim wzmożeniem…
Mikołaj Łoziński Stramerowie Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Historia dobrze opowiedziana To jest książka z rzędu tych, które musiały zostać napisane, a przymus miał charakter zgoła metafizyczny. No bo jak mogło być inaczej, skoro pod koniec poprzedniej sagi o podobnym tytule (tylko w liczbie pojedynczej), praktycznie wszyscy główni bohaterowie pozostają przy życiu i w dobrym zdrowiu (przynajmniej na razie), wychylają swe figury pytająco i zarazem sugestywnie spomiędzy stron owej książki – to co innego stać się może, niż nasz ulubiony ciąg dalszy? Aczkolwiek poprowadzony w skrajnie niebezpiecznych dla życia okolicznościach (II wojna światowa, Zagłada, wielki post-wojenny chaos…), to jednak możliwy i oczekiwany. Przecież jawnym marnotrawstwem byłoby porzucenie takiej obiecującej fabuły (z jakichkolwiek pobudek) pod naciskiem brutalnej Historii. Przeciwnie – jej opowiedzenie do końca to realizacja zaciągniętego wobec czytelników zobowiązania. I „pogróżka”. Dobrą intrygę mam i nie zawaham się jej użyć… W tym miejscu rodzi się pytanie: co jest ważniejsze – sama historia, czy styl, w jakim została opowiedziana? Na ogół tak postawione pytanie można by uznać za prowokacyjne, a w przypadku historii stabuizowanych – za obraźliwe, kryminalne zgoła. Ale w tym przypadku dociekliwość jest uzasadniona. A styl? Czasami bywa równie ważny jak historia, która dzięki niemu…
Łukasz Barys Jeśli przecięto cię na pół Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2022 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Test drugiego podejścia, czyli zmarłych obcowanie we wsi Sromutka Już na wstępie biegnę zapewnić, że test drugiego podejścia Barys zdał! Ale zdał bez przesady – dostatecznie z plusem. A może – gdyby rzecz potraktować nieco wyrozumialej niż zazwyczaj: na dobry z minusem. Czemu? Bo się nie oderwał, nie wykonał płodozmianu. Albowiem chłopak z niego iście po pabianicku oszczędny. Zobaczył, że zebrało mu się tworzywa na dwie historie, więc ulepił dwie historie – jedną po drugiej. Lecz zombistyczna opowiastka o dziadkowym kadawerze, chowającym się w domowym kufrze, by czasem wyjść, napić się bimbru i namieszać w familijnych sprawkach, nie ma już tej urody, co miłosny w gruncie rzeczy dialog z przedwojennym pomnikiem fabrykanckiej córeczki na pabianickim cmentarzu (przypomnijcie sobie tegoż Barysa „Kości, które nosisz w kieszeni”). Zmarły dziadek-zombie jako persona dramatu nie broni się – jak prawie każda powtórka resztą… Na szczęście Łukasz Barys jest bystrym i pamiętliwym obserwatorem, więc nagromadził zapas opowieści do opowiedzenia – nadających się doskonale albo tylko tak sobie (zawsze jednak w granicach przyzwoitości narracyjnej…). Autor nie odważył się przejść choćby na literaturę rówieśną samemu sobie – pozostał przy dziecięctwie, w…
Hubert Klimko-Dobrzaniecki Fisharmonia. Snówpowiązałka Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Gra na flecie prostym Obiecuję, że nie stracicie czasu przy tej lekturze… Trzy godzinki max, z przerwą na herbatę. Cała ta „Fisharmonia” to zapis sui generis dystrofii familijnej – zwyrodnienia funkcjonalnego, a także ideowego, podstawowej (aczkolwiek rozbudowanej krewniaczo) komórki życia społecznego. Znaczy się rodziny. Klimko – człowiek obdarzony słuchem absolutnym, z życiorysem i dorobkiem intelektualnym w sam raz na potrzeby owocnego uprawiania prozy – ma osiągnięcia w tej mierze powyżej średniej krajowej. Daję głowę – śledzę go od dawna, a niedoceniany „Bornholm, Bornholm” – aczkolwiek w duchu może nazbyt grassowski, uważam za najlepszy tekst jego autorstwa i mieszczący się bez trudu w prozatorskiej czołówce współczesnej literatury krajowej. Podobnie zresztą mniemam o „Złodziejach bzu”. Dorobek Klimki-Dobrzanieckiego ma swój osobny charakter, w nic się nie wpisuje, do niczego nie aspiruje – a w szczególności do jakowejś wspólnoty twórczej, grupy czy, horribile dictu, szkoły. Nie nadaje się do wymachiwania jak sztandarem, nie ma żadnych, wyraźnych, definiujących cech ideologicznych, nie nasza masek ani makijażu. Ot, dorobek jak dorobek. Opowiadania, kilka niezłych powieści i innych form prozą, wiersze (w tym po islandzku – dacie wiarę?), jakieś próby scenariuszowe, a nawet…
Sławomir Mrożek Zagadki bytu Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 …nie wiedziałem nawet, że spadam Mrożek nie jest tylko pisarzem polskim – jednym z wielu, choć niewątpliwie czołowym (na pewno mieszczącym się w pierwszej dwudziestce, od Kochanowskiego po Tokarczuk) i dla wielu ważnym, najważniejszym. Wszelako żadnemu z tych dwudziestu autorów płci obojga nie został nadany tak szeroki przywilej istnienia symbolicznego w kulturowym zasobie polszczyzny, zrozumiałego chyba dla wszystkich, którzy polskim posługują się jako językiem rodzinnym, w nim odbyli edukację i nim się wspierając, posiedli pewne podstawowe kompetencje intelektualne tudzież emocjonalne. Inaczej mówiąc: zapasy swej wiedzy indywidualnej i społecznej zrobili po polsku. Po drodze też je w tym języku uzupełniali. Więc czym jest Mrożek? To symbol, pojemna metafora, epitet zastępczy, definiujący coś takiego… Ale co? Mrożek to skrót intelektualny, w zasadzie synonimicznie równoważny ze słowem „absurd”. Ale nie ze wszystkim… Prawie. Bo możliwe do wyobrażenia zakresy znaczeniowe „Mrożka” i „absurdu” nie całkiem się pokrywają. Absurdy mają bowiem swoje toporne, chamskie, prostackie i pospolite desygnaty. Ale gdy mówimy, że „to coś to czysty Mrożek” albo „Mrożek by tego nie wymyślił” bądź „sytuacja jak z Mrożka” – często mamy na myśli okoliczności i zdarzenia bardziej wyrafinowane, wysublimowane czy…
Krzysztof Mrowcewicz Burza i zwierciadłoWydawnictwo Znak, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Niefortunna misja śpiącego księcia Szekspir to zwyczajny komediant był – owszem, bystry chłopak, utalentowany aktor, ale prosty i niezbyt inteligentny; prawdziwym Szekspirem kto inny był – zapewne sir Francis Bacon… Nieprawda – Szekspir to Szekspir, ten jedyny i autentyczny – ze Stratfordu, aktor Kompanii Lorda Szambelana, autor sceniczny i liryczny, przedsiębiorca i w ogóle geniusz. Spór o takim mniej więcej sensie od dawna trwa wśród badaczy pisma. Osobliwie literaturoznawcy anglosascy się mu oddają – z uwagi zapewne na pewną wyczuwalną taką klimatyczną zbieżność tudzież graniczące z identycznością pokrewieństwo języka. Ale i na naszym gruncie znaleźli się wyznawcy koncepcji nieSzekspira (jakby nie było problemów ważniejszych i bliższych naturze dumnego polskiego narodu…) – m.in. Antoni Słonimski i przede wszystkim Bruno Winawer – zapomniany już co nieco uczony (doktor fizyki z Heidelbergu bodajże), pisarz (komedie sceniczne, science fiction), felietonista, dziennikarz i popularyzator nauki. Hipoteza nieSzekspira zasadza się na słusznym i logicznym założeniu – że talent talentem, geniusz geniuszem – ale teksty rzekomego Szekspira zawierają tak ogromny ładunek wiedzy z różnych dziedzin, ładunek encyklopedyczny niemal, tak erudycyjny, iż jego zgromadzenie wymagałoby wszechstronnych, gruntownych studiów (i to nie w Anglii, która wtedy…
Stanisław Lem Człowiek z Marsa Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Wojna światów? Koncept nienowy w literaturze science fiction (i nie tylko w niej): skądś, z głębin Kosmosu, spada na Ziemię (czasem gwałtownie-katastrofalnie, czasem ląduje gładko i cicho…) Coś. Zszokowani badacze konstatują, iż Coś wykazuje jakieś cechy egzystencjalne, jakie miewa tylko materia ożywiona (a przynajmniej tak wynika z ich doświadczenia lub zgoła intuicji). W końcu badacze wiedzą więcej, więc stawiają taką hipotezę, jako że w stawianiu hipotez akurat są biegli. Innymi słowy: przybył na Ziemię i się zainstalował Obcy – żywy (prowizorycznie tak zakładamy, bo przecież nie wiemy dokładnie i odpowiedzialnie, czym w istocie jest życie). Ale widzimy, że ów Obcy się porusza i zdradza inne objawy aktywności bez żadnej widocznej przyczyny mechanicznej – w sensie ścisłym: nie ma widocznych oznak, że twór ów ma jakiś zewnętrzny mechaniczny napęd. Zakładamy przeto roboczo, iż widoczne objawy ruchu są napędzane z wewnątrz twora – ergo: mogą to być procesy chemiczne, metaboliczne, atomowe, powstające dzięki zapasom paliwa, ogniwom energii albo jeszcze inaczej. Ale nie w sposób unieważniający prawa fizyki. A skoro ruch bez dostawy energii istnieć nie może, to powinniśmy z dużym prawdopodobieństwem założyć, że wszelki ruch Obcego jest rezultatem…
Olga Tokarczuk, Joanna Concejo Pan Wyrazisty Wydawnictwo Format, Wrocław 2023 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 4/5 Pudełko po butach – z wkładką Okrutny żart Noblistki – nawet przy założeniu, że Jej wolno więcej? A może tylko przewrotny, choć rozpaczliwy sygnał nadany do opinii publicznej, by się od niej łaskawie odczepiła na czas jakiś, by przestała krytycznie i skrupulatnie kontrolować każdy krok i każde słowo. W tę drugą hipotezę jakoś uwierzyć mi trudniej, albowiem narastający u każdego niemal laureata (nie tylko noblowskiego, ale i pomniejszych sortów) pęd do zmaterializowania (czasem nawet do stezauryzowania – co niczym nagannym nie jest – żadną miarą!) tych pięciu minut zaistnienia obserwujemy od dawna, a ostatnio jawi się on jako coraz bardziej intensywny… Nie posądzajmy wszakże Noblistki o tak niskie pobudki publikowania czegokolwiek. Nie jest to Jej do niczego potrzebne. Natomiast eksperymenty – tak. Oto „Panem Wyrazistym” Olga Tokarczuk wystartowała w nowej dla siebie konkurencji literackiej. Ale nie nowej w ogóle – tyle że raczej uprawianej dawniej jako gatunek dziennikarski, a ściślej: redaktorski; ludzie robiący prasę czasem do niego sięgali… Na osi czasu zatem nasza Noblistka sytuuje się w roli epigonki i zarazem pionierki-odnowicielki gatunku, nazywanego wtedy nieco na wyrost – fotostory. Gdy w latach dwudziestych ubiegłego…
Łukasz Orbitowski Chodź ze mną Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Obcy w Gdyni tumult czyni… Kajakiem na Bornholm? To głupi pomysł i chyba tylko jedna z tzw. miejskich legend. Nie wiem, czy w całych dziejach PRL była choć jedna fortunna próba takiego rejsu… Ale motorówką do Szwecji? To już się mogło udać – i zapewne kilka razy się udało śmiałym i zdesperowanym żeglarzom (na dobitkę pozbawionym wyobraźni). Tyle że wiedza o podobnych wyczynach zbójecko-nawigacyjnych raczej nie jest dostępna, a śladów w archiwach próżno szukać; ówczesne władze czuwające nad bezpieczeństwem państwa i jego obywateli nie były skłonne do ujawniania swych „wpadek”. A i służby „po przeciwnej stronie” też zachowywały podziwu godną dyskrecję – w myśl zasady przećwiczonej i sformułowanej lapidarnie przez czynowników w służbie carskiej Ochrany – tisze jediesz, dalsze budiesz… Ale dla zdolnego, gremialnie rekomendowanego przez krytykę prozaika to żadna przeszkoda – zwłaszcza gdy pobrał zaliczkę z kasy miasta, obiecując w zamian promocję co się zowie i „lokowanie produktu” w najbliższej swej książce. Więc wystarczy tylko uruchomić resursy wyobraźni, przepracować kilka zasłyszanych morskich opowieści, przysiąść fałdów i sypnąć z klawiatury te czterysta z okładem stron – żeby nie wyglądało na zbyte, tylko poważnie i odpowiedzialnie….
Szczepan Twardoch Chołod Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Zimne dupy Powieść przygodowa – w zasadzie klasyka. Chwyty narracyjne i technologie fabularne jakby zaczerpnięte (ale same wtórniki, nic oryginalnego…) z terytoriów prozy sensacyjnej, po których buszowali wcześniej wszyscy – i Jules Verne, i Tom Clancy, i Clive Cussler, a w kąciku może gdzieś Jack London…. To oczywiście żaden zarzut – dobre proweniencje to nie wstyd. Do tego spora porcja inspiracji z łagiernoj litieratury, której w Rosji mają po kokardę; można odczytać zwłaszcza sporo śladów Warłama Szałamowa – szczególnie uporczywego pensjonariusza (dzięki artykułowi 58 kodeksu karnego Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, definiującemu pojęcie wroga ludu) Gławnego Uprawlienia Łagierej – a osobliwie tej części, która zawiadywała Kołymą. No i – co tu ukrywać – poważnego wkładu intelektualnego dostarczył Twardochowi nie kto inny, ale sam Sirko, czyli Wacław Sieroszewski – polski zesłaniec, etnograf i pisarz. I po raz wtóry powiadam: nie ma w tym nic zdrożnego ani nagannego. Ważne jest natomiast, co autor zrobił, co masywnego ulepił z przygarniętego surowca. Jako się rzekło – ulepił powieść przygodową. I wszelkie próby „poszerzania” imponderabiliów, dodawania powagi, znaczeń egzystencjalnych, sensów filozoficznych a nawet filozoficzno-geopolitycznych, są bezprzedmiotowe, pozbawione związku z rzeczywistością tej prozy. Ani głębi,…
Sylwia Chutnik Tyłem do kierunku jazdy Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Odlotowy dywan babci Stasi Kiedy byłem małą dziewczynką (każdy był, więc nie mówcie, że wy akurat nie wiecie jak to jest i w ogóle co to za gadanie…), wszystko wydawało się proste i poukładane. Jak i dlaczego to się skomplikowało, by nie powiedzieć wprost, że pojebało – nie wiem. Może dlatego, że dziewczynki też rosną – i to szybciej oraz efektywniej niż chłopcy (przynajmniej ostatnimi czasy), z których liczni po prostu w ogóle nie wyrastają. To znaczy rosną – w karku i bicepsie – ale nigdzie poza tymi miejscami… Ba – chłopcy na ogół (niezależnie od tego, czy sami rosną, czy nie…), nie są skłonni, wbrew oczywistościom biologicznym tudzież intelektualnym, przyznać dziewczynkom prawa do rośnięcia… I tak oto różnica płci (skądinąd ewidentny fakt przyrodniczy) w konflikt płci się zamienia. Na szczęście nie dotyczy on (no, prawie…) literatury, która mnie ostatnio najbardziej zajmuje i która nie dzieli się – choć nie wszyscy tak sądzą – na męską i żeńską, ale na dobrą i złą. Oczywiście można upierać się przy poglądzie, że pisarstwo jest zdeterminowane płciowo nie tylko z uwagi na osobę autora/autorki (no bo…